Autor: Piotr (---.netia.com.pl)
Data: 2009-03-03 01:59
Ag, spokojnie. Nie ma szans, zebym spotkal taka, co mi w glowie zawroci. Znaczy: szansa jest, ale zmierzajaca do zera. Idzie mi juz 36-ty rok zycia i jakos dotychczas sobie dawalem rady. No i moj gust. Musi to byc Japonka, i to ladna. Japonia daleko, a ladnych Japonek w srodku - jak na lekarstwo (chociaz jak sie juz taka trafi, to scina z nog). Nie mowiac o tym, ze powinna byc madra, rozgarnieta, tolerancyjna, mila, etc, etc. Spokojnie, nie jestem idiota i twardo stapam po ziemi. Wiem, co jest mozliwe, a co nie. Poza tym - po co mialbym teraz wchodzic w malzenstwo, skoro na dzieci juz troche za pozno? No, spokojnie, 36 lat to wiek akurat na 3-cie, czwarte dziecko, nie na pierwsze. Poza tym moje geny - coz, moze to wada, ale nie zamierzam nikogo w nie wrobic. Da sie wytrzymac, ale po co sie meczyc, skoro mozna sie nie meczyc a osiagnac to samo - czyli szczescie nieswiadomosci istnienia, jakie maja obecnie moje potencjalne dzieci? Szczerze powiedziawszy, to gdybym mogl wybierac te 36 lat temu, to wybralbym opcje zero: znikam i nie bawie sie w zycie, probe, smierc i ew. szczescie wieczne. I zebym jeszcze urodzil sie z grzechem pierworodnym i jego konsekwencjami (jak podatnosc na zlo, cierpienie, choroby, sklonnosc do grzechu - czyli zatracania siebie) na karku?
Grzech pierworodny moge zrozumiec jako wade przekazywana mi przez rodzicow. Tak, jak rodze sie z 2-ma rekami, 2-ma nogami i glowa, bo moi rodzice tacy byli i takie geny mi przekazali, tak moja dusza dostaje w spadku grzech pierworodny. Czy ktos bedac przy zdrowych zmyslach i wiedzac, ze ma ciezka chorobe genetyczna, ktora jego dzieci na pewno odziedzicza, bedzie usilowal miec dziecko? Chyba musialby byc w naprawde ciezkim stanie moralnym.
Wolalbym zniknac. Bo czego oko nie widzi, tego sercu nie zal - jesli w dodatku tego serca ani oka nie ma, no i zwlaszcza, ze ani oko nie widzialo, ani ucho nie slyszalo. No, ale stalo sie. Wpadlem i za plecami sie pali. Ogien pod kotlem ze smola a wokol tylko sie diably oblizuja. Nolens volens musze isc ku zbawieniu, bo jaki mam wybor? Kociolek? Tertium non datur. Podobnie jak zolniez z poboru, wyrwany z ukochanego miejsca wsrod rodziny, przyjaciol i wrzucony w delte Mekongu, czy innego Tygrysu. Wokol kule swistaja a on co ma robic? Poddac sie? I do tego wrogowie maja bron maszynowa a on dostal zepsuty grzechem pierworodnym jednostrzalowy pistolet. Jasne, wszechmogacy dowodca mu pomoze, ale nie naprawi to jego wlasnego pistoletu - dalej bedzie musial na kazdy strzal ciezko pracowac przy otwieraniu i przeladowywaniu zacinajacej sie broni siedzac po piersi w jakims cuchnacym bagnie z pijawkami i komarami. No, ale jak wytrzyma, to dostanie order, ze ani oko nie widzialo, ani ucho nie slyszalo! A moze on nie ma ochoty ani wytrzymywac, ani dostawac orderu, ani kulki od wroga? Moze po prostu ma ochote spokojnie dalej z kumplami i rodzina popijac piwko przy grillu i cieszyc sie sw. spokojem polewajac cieplym moczem z odleglosci nie jego wojne? I co ma robic? Olac temat i po prostu sobie pojsc? Daleko by nie uszedl. Wiec MUSI walczyc, Musi wytrzymywac, bo nie ma innego wyboru. Takiej sytuacji NIENAWIDZE. Tak, jestem mizantropem.
Zadnych slubow nie skladam i nie chce skladac - uwazam to za absurd. Po co mam slubowac np. celibat, skoro i tak zamierzam w nim zyc? Czy to nie jest dorabianie ideologii do faktow? Oddawanie Bogu tego, co mi zbywa?
No i kolejne - ja nic nie neguje, ja tylko stwierdzam fakt: nie widze sie w roli ojca, to sie nie zenie. Nie widze sie w roli ksiedza - to nie ide do seminarium (wylewu by mnie trafil, gdybym musial na kazde wyjscie do miasta prosic o zgode i jeszcze dostawal przyzwoitke w postaci kumpla z lawki). Ja po prostu jestem czlowiekiem bez powolania. Serioserio. Tyle sie mowi o powolaniu jako o glosie Boga w sercu. Ilebym nie sluchal, ile rozancow nie odmowil - nie slysze nic. Zadnego wewnetrznego ani zewnetrznego glosu, zadnego pragnienia - NIC. Zawsze mozna powiedziec, ze zle sie modle, ze niewlasciwie slucham, takie tam. Zawsze mozna tak powiedziec, bo tego sie nie da udowodnic, podobnie, jak istnienia Boga.
Kiedys powiedzialem Bogu w modlitwie, ze jesli chce, abym zycie przezyl samotnie i chce mojego daru czystosci i dziewictwa - zgoda. Wiec nie mam do Niego pretensji, ze jest, jak jest. Wrecz przeciwnie. Ale zadnych slubow nie skladalem, nic nie przyrzekalem, jedyne, co mnie obowiazuje, to Dekalog. Po kiego slubowac np. czystosc, skoro i tak mnie ona obowiazuje? I tego sie trzymam jak pijany plota.
|
|