Autor: Magdalena (---.range86-151.btcentralplus.com)
Data: 2009-06-10 02:15
Postaram się wyjaśnić i dopełnić swoją wypowiedź, jeśli mogę, bo widzę, że sporo niejasności i pytań powstało.
Niestety moderator zmienił tytuł mojego posta. Oryginał brzmiał: Jestem agnostyczką, czy jakoś podobnie.
Nie jestem ateistką, jestem agnostyczką. Nigdy nie wierzyłam, chociaż chodziłam na religię, do Kościoła, jestem ochrzczona i bierzmowana, znam Katechizm, znam Stary i Nowy Testament, chodziłam nawet na pielgrzymki i jeździłam na obozy religijne. I co z tego? Robiłam tak, bo tego wymagali rodzice, a ja się nie sprzeciwiałam. Teraz się usamodzielniłam i pragnę żyć po swojemu.
Może dlatego, że w młodości nie dawałam im żadnych znaków, że tak naprawdę wcale nie wierzę, teraz moja postawa budzi takie zdziwienie i opór, bo jak to tak nagle odchodzę od Kościoła. Nie odchodzę - duchowo nigdy w nim nie byłam. Nawet u spowiedzi byłam raz w życiu - przed pierwszą komunią. Do tej pory pamiętam jak przed konfesjonałem wymyślałyśmy z koleżanką grzechy, żeby były wiarygodne i ksiądz w nie uwierzył. Myślicie, że dobrze się z tym czuję, - takie okłamywanie innych, żeby ich nie zawieść, żeby się nie dowiedzieli?
Nie mam zamiaru z nikim dyskutować, ani nikogo przekonywać, że Bóg nie istnieje, bo nie wiem czy istnieje czy nie. Skąd mam to wiedzieć? Przecież nie prowadzę żadnych "badań" pod tym kątem i prowadzić nie zamierzam, bo mam inne zainteresowania. Więc nie pytajcie mnie o to. Takie dyskusje może przeprowadzać wierzący z ateistą, ja się w te sprawy nie chcę mieszać.
Żeby żyć pełnią szczęścia, nie muszę się opowiadać po żadnej ze stron, naprawdę można pozostać "bezpartyjnym", - niech się inni spierają. Ja nie mam nic ani przeciwko Kościołowi, ani przeciwko ateistom. Jedyne, czego chcę, to żeby jedni i drudzy zostawili mnie w spokoju i nie przeciągali na swoją stronę. Wybieram wstrzymanie się od głosu. Jeśli w przyszłości się coś zmieni, to dam znać.
Pytam na katolickim forum, bo Wasze odpowiedzi pozwalają mi lepiej zrozumieć tok myślenia mojej rodziny. To jest tak, że jeśli powiem komuś obcemu, że nie chcę ślubu, to będzie to dla niego mniejszym szokiem niż gdy powiem to Mamie. Mama myśli podobnie jak Wy, ale racjonalne argumenty są przesłonięte przez łzy, gniew i inne emocje, które nie prowadzą do porozumienia. Z łzami nie można dyskutować, ale znając tok myślenia rodziny mogę sprowadzić rozmowę na właściwe tory.
Rodzicom już powiedziałam, ale na razie jest tylko szloch i płacz, gniew i niezrozumienie, z którymi nie ma jak walczyć. Reszta rodziny pyta: "Jak możesz to robić Matce?, albo "nie tak Cie wychowano" - jak odpowiedzieć na tak postawione pytania? Przecież nie wezmę ślubu żeby Mama nie płakała! Nie mogłabym patrzeć na samą siebie, to po prostu byłoby przekroczenie tej granicy, które kazałoby mi myśleć o sobie jak o megahipokrytce i tchórzu, którym być już nie chcę. Nie chcę już udawać kogoś kim nie jestem i tu widzę, że większość mnie popiera. Wiem, że jeśli teraz ulegnę naciskom, będę miała obrzydzenie do samej siebie i ogromny żal do rodziny, może nawet i do Kościoła. Problem w tym jak zacząć być sobą i żyć w zgodzie ze sobą nie "zabijając" tym najbliższych?
Na forum ateistów jedyne co mogą zrobić, to przekonywać mnie, że dobrze robię. Tego nie potrzebuję, bo sama to wiem. To Wy jesteście się w stanie wczuć w sytuację mojej rodziny, a nie oni. Dlatego to tutaj zwracam się z pytaniami.
Za odpowiedzi serdecznie dziękuję, myślę, że przynajmniej część z nich będzie bardzo pomocna.
|
|