Autor: Gloria (---.icpnet.pl)
Data: 2009-06-20 16:32
Między tym jak powinnam Boga postrzegać a jak go postrzegam jest przepaść. I w wyniku takiej sytuacji to nie ma sensu. Obcowanie z Bogiem tyranem, z Bogiem tortury i dramatu jest nie do wytrzymania. Duszę się w takich relacjach, gdzie nic mi nie wolno oprócz siedzenia w czterech ścianach, patrzenia przez okno jak inni żyją a ja umieram za życia. Nie potrafię uwolnić się od takiego obrazu Boga. Słowa że Bóg mnie kocha, że jest miłosierny, że nie chce dla mnie cierpienia czy zła, są dla mnie czymś zupełnie bez pokrycia, są zaprzeczeniem tego co jest w moim życiu. Moje życie cały czas potwierdza teorię "Boga tyrana" wykorzystującego swoją władzę. Przegrane całe życie i nie znajduję co najgorsze w tym wszystkim swojej winy. Mam odczucie że zostałam i zostaje pomijana jakby nikt tam mnie nie zauważał. Jak bym była tu na ziemi przypadkowo. Nie mam nic do zrobienia oprócz płaczu, wegetacji, walki o przetrwanie. Właściwie moim marzeniem jest coś co inni mają bez żadnych modłów błagań. Jestem zagubiona zawodowo, na pracę fizyczną nie mam siły psychicznej ani fizycznej. Mam odczucie że nikt nade mną nie czuwał - NIGDY. Moje życie jest poszarpane. Mam 38 lat i na wszystko za późno. To nieprawda, że cierpienie buduje wzmacnia. Zbyt długie a wręcz nie kończące, co najwyżej rujnuje. Życie nie może polegać na modlitwie, płaczu, tęsknocie i czekaniu biernie na śmierć. Ostatnie 6 lat to dramat bezrobocia, robienie byle czego i dojście do takiego etapu, że już na nic nie mam siły. Jestem po prostu nikim. Chcę godnie żyć. Jak to możliwe że nic do tej pory mi się nie ułożyło, że nie mam swojego dachu nad głową, nie mam niczego. A podobno Bóg lubi kiedy się rozwijamy. Uznał że tak będzie dla mnie dobrze? A ja właśnie jestem zmuszona odejść od takiego Boga. Bo to nie jest Bóg, o którym słyszę w kościele. Ja nie jestem w stanie obcować z takim Bogiem. I tak długo ufałam. Ale nie można ufać wiecznie, jeśli dostaje się coś przeciwnego. Nie mam środków do życia, nie czuje się człowiekiem, nie przynależę do żadnej grupy społecznej, nie mam przyjaciół, jestem wycofana z życia społecznego. Zupełny brak samorealizacji, nie wiem po co żyje i dla kogo, nie mogę nic zrobić, mam związane ręce - niestety to życie bez pieniędzy nie ma bytu. Dlaczego inni wychodzą z sytuacji, a ja po tylu latach walki nie mam najmniejszej szansy. Jestem tylko człowiekiem i jeśli przyjaciel będzie mnie zawodził przez wiele lat, to nie chce już go znać bo nie będę w stanie mu zaufać. To przecież naturalna reakcja. Czy Boga mam traktować inaczej? To w takim razie jak. Jak władcę, którego interesuje tylko mój koniec i wyznaczenie kary? Przecież wiem, że tak być nie może. JESTEM TYLKO CZłOWIEKIEM. Potrzebuje tylko podstaw do życia. Potrzebuje tego co inni mają bez walki, bez tego co przeżyłam przez lata poniżania w różnych środowiskach - NORMALNEJ GODNEJ PRACY. "Przerabiałam oazy, odnowy, spotkania modlitewne" od młodych lat. Jestem tym zmęczona bo czym byłam bliżej Boga tym On mnie dalej. Potrzebuję teraz śmiechu radości i zadowolenia z życia. Bóg podobno tego nie zabrania. Ale jak ja, w moim przypadku, zupełnie powalona, mam się radować – czym? Wypaczony obraz Boga staje się tylko coraz bardziej wypaczonym. Nie znam innego Boga, a taki jakiego znam jest jakąś karykaturą Boga. Nikt nie jest w stanie mi pomóc bo w moim mniemaniu On chce żeby tak było, żeby moje życie było umieraniem. Czuje się bardzo sama, bo skoro tak to nie mam do kogo wołać o pomoc, bo czuje tylko podkładanie nóg. A potrzebuję czegoś tak oczywistego żeby stanąć na nogi - PRACY, wreszcie godnej pracy, która pozwoli żyć, czuć się człowiekiem a nie żebrakiem...
Z tego nie ma wyjścia. Jeśli zostanę z takim Bogiem będę czuła się uwięziona w Jego szponach, a to jest straszne. Ale nie potrafię być z Bogiem skoro czuje, że Jemu na mnie nie zależy...
|
|