Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2009-09-07 11:03
Pewnie jakoś da się tego nauczyć, przy współpracy psychologów. Wprawdzie wprost nie da się nagle zmienić uczuć (a tu w grę wchodzą uczucia), jednak na przestrzeni czasu można nimi kierować swoim rozumem, jedne wyciszać, inne pobudzać. Musiałabyś najpierw zrozumieć skąd się to bierze (pogrzebać w dzieciństwie), potem zrozumieć, że i inni mają swoje problemy, ci z profesorskich rodzin także, potem trzeba by się zwyczajnie nauczyć jak trzeba się zachowywać i to wprowadzać w życie. Jak masz na to czas, pieniądze i ochotę - to zrób to.
Może się to stać jednak "samo". Kompleksy rodzą się tam, gdzie zabrakło miłości (naprawdę, albo dziecko tak to właśnie poczuło). Dlatego najlepszym lekarstwem na kompleksy jest czyjaś miłość. Kiedy poczujesz, uwierzysz, że ktoś cię kocha naprawdę, wtedy przestanie mieć dla ciebie znaczenie co myślą inni. Nie mówię, że w ogóle przestanie boleć złe słowo innych, bo zawsze boli, ale porani tylko z zewnątrz, tylko na jakiś czas, płytko. Bo centrum twojego świata będzie ta miłość i z niej będziesz brała siły.
Już słyszę, jak pytasz skąd ją wziąć. Każdy marzy o miłości, a nie zawsze dostaje. Tylko że niekoniecznie mówię o miłości męsko-damskiej. To jest inny temat. Choć ona najszybciej prostuje życie. Człowiek potrzebuje przede wszystkim miłości od kogokolwiek. Potem dopiero w zależności od powołania - tej innej. Człowiek potrzebuje poczuć się kochany. Jeśli jest kochany przez rodziców (jeśli CZUJE się kochany przez rodziców), to wystarcza mu to na wiele lat, czasem na całe życie. Bo miłość dowartościowuje. Jestem kochana, więc jestem coś warta. Jestem kochana jak inni, więc jestem taka jak inni, a nie gorsza. Miłość rodziców daje dziecku pewność siebie, poczucie bezpieczeństwa. Jeśli tego zabrakło, potrzeba dużo wysiłku, żeby to choć trochę nadrobić.
Szukanie przyjaciół - to jedna z prób pomagania sobie. Oczywiście, jeśli się ma kompleksy, to jest o wiele trudniej. Boimy się odepchnięcia, zranienia. Ale dla każdego szukanie przyjaźni, to podjęcie ryzyka odrzucenia. Trzeba podjąć decyzję o własnym życiu: albo chcę być całe życie samotna, niczyja, siedząca w kącie przed telewizorem (co też boli, tyle że cały czas tak samo), albo chcę się wyleczyć z kompleksów i przeżywam radości i smutki na przemian. Wiem, to takie niesprawiedliwe. Ludzie, którzy nie mają kompleksów szybko znajdują przyjaciół. Bo są otwarci, radośni, spokojni. A ludzie, którzy już wcześniej zostali poranieni, albo nie mieli gdzie się nauczyć miłości, muszą o tę przyjaźń bardziej się starać, szukać jej, prosić o nią. Ale tak jest i trudno.
Przyjaciół trzeba szukać. Bo niby dlaczego to inni mają szukać ciebie pierwsi? Oni też mogą bać się odtrącenia przez ciebie. Sama piszesz, że możesz być odbierana jako zarozumialec. (Masz rację, kompleks niższości i wyższości ma podobne zachowania). Ryzyko polega nie na tym, że ty proponujesz przyjaźń, a ktoś mówi "nie". Ryzyko polega na tym, że to ty najpierw masz być przyjacielem dla kogoś, a ktoś może cię zawieść. To ty najpierw dajesz komuś swoją miłość, zaufanie, siebie, to ty najpierw ofiarowujesz przyjaźń. Bo szukanie przyjaciół tylko po to, żeby sobie pomóc, jest wykorzystywaniem, zwykłym egoizmem, a nie przyjaźnią.
A najlepiej jest zacząć od szukania przyjaźni tam, gdzie odrzuconym się na pewno nie będzie. Od przyjaźni z Bogiem. Od przyjaźni. Bo jeśli będziesz szukać Boga tylko po to, żeby cię dowartościował, żeby spełnił prośby, zmienił cię - to lepiej iść do psychologa. On działa bez osobistego zaangażowania, jego można traktować tylko jako pomoc fachowca. Bóg przemienia inaczej. Przez miłość. Ale też oczekuje miłości. Daj Bogu swoją miłość. Siebie. Zrób wszystko, żeby Mu sprawić radość, żeby Mu się podobać. To jest niesamowite przeżycie, kiedy uświadamiasz sobie, że jesteś nikim, a On cię pokochał tak bardzo. Wtedy to "nikim" ma zupełnie inną wartość. Jest z jednej strony dużo większe, niż w stosunku do człowieka. Dużo większe niż "nikt" ze wsi przed synem doktora czy profesora. A z drugiej strony to "nikim" jest takie wywyższone, bo za mnie umierał sam Bóg. Jak bardzo muszę być dla Niego ważna. Jakie wtedy ma znaczenie czy jestem ze wsi, kim są moi rodzice, czy idzie mi nauka w szkole? Im ja jestem mniejsza, tym Jego miłość jest większa. Miłość do mnie. Przy Nim ta małość moja przestaje być problemem. A jeśli jest problemem dla innych, to jest ich problem. Nie musisz walczyć o przyjaźń ludzi, którzy nie potrzebują ciebie samej, tylko tego skąd pochodzisz albo co umiesz. To świadczy tylko, że i oni szukają czegoś, czym sami mogliby się dowartościować, na przykład stanowiska twoich rodziców. Dlaczego więc masz się czuć gorsza przy nich? A jeśli znów przyjdzie ci do głowy myśl: "jego ojciec ma tytuł doktora, więc ja nie mam prawa się z nim przyjaźnić" - to pomyśl sobie, że twoim Ojcem jest Bóg. Więc masz do przyjaźni takie samo prawo, jak i syn doktora.
Bóg o swojej miłości mówi ci wiele razy w Biblii. Czytaj Biblię pod tym kątem. Czytaj tak długo, aż uwierzysz w Jego miłość. A gdy poczujesz się kochana, wtedy łatwiej ci będzie iść do ludzi. Bo nawet, gdy ktoś cię zrani, będziesz na zawsze miała oparcie w Bogu. To dużo więcej, niż brać siły z miłości w dzieciństwie, z miłości rodziców. To dużo mocniejsze, pewniejsze.
A jakaś konkretna rada? "W jaki sposób przezwyciężać swoje podejście do życia typu "przepraszam, że żyję".
Nauczyć się żartować z siebie. Mówię poważnie. Jak tylko zauważysz jakąś swoją wadę, potknięcie, gafę - śmiej się z tego. Nie rozpaczaj, nie użalaj się, tylko śmiej. Najpierw tylko przed sobą. Możesz też pożartować z siebie przed Bogiem. A potem spróbuj to robić czasem przy innych. Wtedy puści wreszcie to napięcie i zaczniesz być prawdziwa. Bo masz rację, twoje zachowanie nie ma nic wspólnego z pokorą. Ty jesteś tak przerażona swoją małością, że nie chcesz sobie pozwolić być mała. Nie chcesz się przyznać przed innymi, jaka jesteś naprawdę. Więc jesteś nieprawdziwa. Ty jesteś gotowa przyznać się do tego, że jesteś nikim wielkim, zwyczajnym szarym człowiekiem - ale dopiero wtedy, kiedy staniesz się kimś wielkim. Widzisz jakie to nienormalne? Brak pokory jest właśnie w tym, że ty absolutnie nie chcesz się zgodzić na siebie taką, jaką jesteś naprawdę. Chcesz być za wszelką cenę kimś innym. A tymczasem, gdybyś zgodziła się na siebie, szybko by się okazało, że jesteś inna niż się tobie wydaje. Dużo wartościowsza. Piękniejsza. Twój własny strach robi cię brzydką. Ludzi ze wsi nie uważa się za podludzi. Najczęściej nawet się nie wie, że ktoś jest ze wsi, chyba że ktoś jest łaskaw o tym zawiadamiać wszystkich dokoła. Kompleksy mają ludzie i ze wsi i z miasta. I zarozumiali są i stąd, i stąd. I chorzy, i głupi, i siwi.
To jest w tobie. Zacznij sama się z siebie śmiać, a wtedy inni nie będą się śmiali z ciebie, tylko do ciebie. Twoim Ojcem jest Bóg. Bądź z tego dumna.
|
|