Autor: zuzka (Bogumiła) (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2011-02-15 12:46
"Pojęcie wola Boża kojarzy mi się tylko z nieszczęściami." - Skojarzenie bardzo naturalne, choć niesłuszne. I dla mnie nie ma nic wspólnego z religią w szkole. Bardziej mi się kojarzy właśnie z wiarą ludzi prostych, którzy wszystko odnoszą do Boga. Dawno temu u rodziny na wsi słyszałam to bardzo często, teraz coraz rzadziej. Skojarzenie naturalne, bo tych słów najczęściej ludzie używają właśnie w nieszczęściu. Jest to nasz ludzki sposób pogodzenia się ze złą rzeczywistością. Gdy coś nie mieści nam się w głowie, gdy stało się coś bardzo złego, czego nie umiemy wytłumaczyć, używamy tych słów: "taka była wola Boża". Umiera dziecko, pożar spalił pół wsi, ginie w wypadku matka małych dzieci, dzień po ślubie poszedł na wojnę i już nie wrócił. Jak się pogodzić z takimi tragediami? Jedni w takich sytuacjach odchodzą od Boga, inni tłumaczą sobie wolą Bożą, żeby nie zwariować. Znani mi ludzie starzy, szczególnie na wioskach, mówili tak po każdym nieszczęściu. Bez niepotrzebnych emocji, spokojnie, pogodzeni z losem. Zawsze się temu dziwiłam jako dziecko.
I byłaby w tym racja, bo przecież Bóg nad światem czuwa. Byłaby racja, gdyby to wypływało z głębokiej wiary w Bożą opiekę nad światem. Ale my już często nie mamy tej naturalnej, prostej wiary starego człowieka ze wsi. My najczęściej traktujemy te słowa bez głębszej refleksji, prawie magicznie. Aż do absurdu. Ojciec zgwałci swoje dziecko, pijany drań zabija kilku nastolatków stojących na przystanku, mąż zdradza żonę - a my słyszymy: taka była wola Boża. Czy Bóg chciał tego? Bóg współdziała ze zbrodniarzami? Niezręczność naszej wypowiedzi często miesza w głowie innym. Bóg nie chce naszego nieszczęścia, naszego bólu, naszej krzywdy. Świat, który Bóg nam dał - był i jest dobry. Zło na świecie - to jest wola człowieka, a nie Boga. Człowieka, który ma wolną wolę. Nasza wiara mówi o miłości i pomocy drugiemu. Gdyby zło było Bożą wolą (gdybyśmy taką religię wyznawali), to nie mielibyśmy prawa pomagać innym. Tak przecież inna wiara proponuje: cierpi ktoś? nie dotykaj, bo pewnie na to w poprzednim życiu zasłużył. Gdyby wszystko było wolą Bożą, to tak właśnie wyglądałoby chrześcijaństwo. Ktoś dusi żonę? A niech dusi, taka wola Boża. Zbiorowy gwałt? I bardzo dobrze. Tak właśnie jest dobrze. Dopiero wtedy, w takich sytuacjach, miałby usprawiedliwienie Twój paniczny strach na słowa "wola Boża".
Pokazuję absurdy, ponieważ wtedy lepiej widać, jak sami wykoślawiamy pewne pojęcia, a potem w nie wierzymy i oskarżamy o nie Boga. Boża wola? No popatrzmy. "Wybrał nas Bóg przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego Obliczem" (Ef 1,4). "Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty" (Kpł 19,2). "Miłujcie się wzajemnie, tak jak ja was umiłowałem" (J 13,34). To jest wola Boża. Psujemy świat, a Bóg ciągle łata dziury, które narobiliśmy naszymi grzechami. Patrzy na nasze stare ubrania i zastanawia się: co z tego jeszcze da się zrobić, co by tu z tego zrobić dobrego. Jak biedna matka, która nic nie wyrzuca, tylko przerabia po raz dziesiąty. Pamiętamy jeszcze matkę cerującą skarpetki? Czy to też już abstrakcja? A to właśnie jest Pan Bóg. Pochylony nad człowiekiem, ceruje dziury po grzechu. I cudzym grzechu, i moim.
"Bądź wola Twoja" to piękna modlitwa. To znaczy: "będę (chcę) wypełniać Twoje przykazania. Będę innych tego uczyć. Będę przebaczać, bo i Ty mi wybaczasz. Choćby mnie ze strony ludzi czy zniszczonego przez nas świata spotkała krzywda, będę wierzyć, że Ty siądziesz przy mnie i wyleczysz, a potem wskażesz lepszą drogę. Chcę, żebyś już tutaj na ziemi był moim Królem, a nie dopiero w niebie. Będę szukać takiej drogi, na której najszybciej Ciebie spotkam, najlepiej Tobie będę mogła służyć".
"Bądź wola Twoja" - to czytanie Biblii i wprowadzanie w życie Bożych zaleceń. Siadam nad Biblią i po raz kolejny zadaję Bogu pytanie: no to jaka jest Twoja wola? Czego ode mnie chcesz? A Bóg na tych kartach mówi, czego chce. No to bądź wola Twoja - postaram się to zrobić. Nie zawsze wyjdzie, ale kiedyś się pewnie uda. Może zagram na tych skrzypcach.
Dlaczego my wszystko widzimy zawsze od tej złej strony? To nie tylko o Boga chodzi. Człowiek, którego spotykam na pewno chce mnie skrzywdzić. Na pewno się ze mnie śmieje. Słuchamy każdego słowa z podejrzliwością. Psychologowie mówią, że to właśnie jest winien ten brak miłości i akceptacji w dzieciństwie. A przed Bogiem stajemy tacy sami, jak przed człowiekiem. Jesteśmy jednością w każdej sytuacji. No chyba, że mamy schizofrenię (a nie myślę tylko o chorobie psychicznej). Schizofrenia szybko wychodzi, bo nigdzie nie jesteśmy prawdziwi. Prawdziwy człowiek reaguje podobnie w podobnych sytuacjach, bo taki w tej chwili jest. Nie wierzymy w miłość ludzką, to nie wierzymy że Bóg nas kocha. Ludzie nas skrzywdzili, to "oczekujemy", że i Bóg chce nas skrzywdzić. Ale to nie w Bogu jest, tylko w nas. Siebie trzeba zmienić, a nie oskarżać Boga.
I jeszcze sprawa tej modlitwy. "Czy ktoś, kto szczerze, cierpliwie o coś prosi na modlitwie, prosiłby o głupstwo?" - Niestety - czasem tak. To, że w tej chwili coś jest dla nas najważniejsze na świecie, nie znaczy od razu, że jest ważne. Uczucia często zagłuszają rozum. W prawdziwą, ważną prośbę powinien być zaangażowany cały człowiek. Najłatwiej nam się modli, gdy zadziałają uczucia. Gdyby jednak Bóg dał nam wszystko, czego chcą w danej chwili nasze uczucia, to dopiero byłoby nieszczęście. Przecież uczucia się zmieniają. Jutro zapragniemy czegoś innego. Już nawet nie mówię o bigamii, która musiałaby zapanować na świecie. ;))) Przecież jesteśmy zdolni do wielokrotnego zakochania się. Ale przeczytaj wątek Pauliny "Wpędziłam się w kozi róg". To nie pierwszy taki temat. Modlimy się, obiecujemy złote góry - a potem mamy ogromną nadzieję, że Bóg nas jednak nie wysłucha. Sama modlitwa Pauliny głupstwem oczywiście nie była, ale to obraz jak działają uczucia. W jakiejś książce było takie ostrzeżenie: "Uwaga! Bóg może wysłuchać naszej modlitwy". To dla wszystkich, którzy się modlą tylko uczuciami.
W modlitwie trzeba być całym. Razem z rozumem, z wolą. Ponieważ te drugie działają z opóźnieniem w stosunku do uczuć, to Bóg właśnie z miłości (litości) czeka, aż rozum dogoni uczucie. Wytrwała modlitwa nie jest potrzebna Bogu, ale nam. Żebyśmy sto razy zastanowili się czego chcemy.
Jesteś pewnie młoda, no to na przykładzie zakochania się w chłopaku. Boże, daj... Załóżmy, że kocha się w nim cztery dziewczyny, co wcale nie jest niemożliwe, i modlą się o to samo. Co ma Pan Bóg zrobić? Napuścić zbira z nożem, żeby każda dostała po kawałku? Modlitwę trzeba przemyśleć. Albo: tylko Ty kochasz, ale on nie kocha Ciebie tylko inną. Co Pan Bóg ma według Ciebie zrobić? No oczywiście sprawić, żeby się w Tobie zakochał. Co to znaczy w praktyce. Pstryknąć palcami, żeby się odkochał w tamtej, pstryknąć palcami, żeby się zakochał w Tobie. Będziesz zadowolona? Nie uważasz, że dopiero wtedy bylibyśmy faktycznie marionetkami Boga? Oskarżasz Boga o coś, czego sama w gruncie rzeczy pragniesz. To zdecyduj się, czego chcesz.
Kolejna sprawa. Już nie z pstrykaniem palcami, ale innymi drogami - chcesz, by Bóg sprawił, żeby ten chłopak pokochał Ciebie. Ale dlaczego? Dlatego, że Ty tego chcesz? Jeśli ten chłopak kocha inną, a nie Ciebie, dlaczego to on ma zrezygnować ze swojej miłości, a nie Ty? A może to Ty masz zrezygnować? Dlaczego to zawsze inni mają się dostosowywać do nas? I jeszcze mieszamy w to Pana Boga, żeby było na Niego, a nie na mnie. ;))) To właśnie są te "cukierki" i tupanie nogami. Moja "niewysłuchana" modlitwa - dla innych może być modlitwą właśnie wysłuchaną. Ty nie dostałaś pracy, ale tę pracę dostał ktoś inny, kto też się modlił. Czy my nie przesadzamy w "zatrudnianiu Pana Boga" w nasze najbardziej ludzkie sprawy? Mamy WPROWADZAĆ Boga w nasz świat, a nie zatrudniać na etacie u nas. To nie Pan Bóg wybiera nam męża i pracę. My to musimy zrobić, dać z siebie wszystko, nauczyć się czegoś nowego. Bóg jest dla nas wszystkich. Dla stu osób kandydujących na jedno stanowisko. Tych co przegrali kocha tak samo jak wygranego. Ale "nie mógł" wszystkim załatwić tego stanowiska, bo to są nasze, ludzkie rozporządzenia. U Boga w niebie każdy może być na pierwszym miejscu. Modlitwa pomaga nam przyjąć życie takie jakim jest. Zrozumieć świat. Zauważyć, że są sprawy o wiele ważniejsze. Dostosować życie do Bożych zaleceń i pragnień. Spośród wszystkich propozycji świata wybrać najlepszą.
To może modlitwa nie ma żadnego wpływu na nasze życie? Oczywiście, że ma. Możemy wybierać męża w spelunkach. Ale kiedy naprawdę szukamy Boga, wchodzimy w Jego świat, spotykamy ludzi, którzy też szukają Boga. Nie, to nie są sami święci, to też grzesznicy i grzesznikami pozostaną. A jednak ich pragnienia są już inne, inne potrzeby. Mówimy, że gdy wybieramy Boga na Przyjaciela, to On nas prowadzi do swoich innych przyjaciół. Gwarancji nigdy nie ma, ale jest większa nadzieja, że znajdziemy męża/przyjaciół bardziej otwartych na dobro. Bóg wprowadza w inny świat, ale to dalej nasze wybory. Z Bogiem jednak stajemy się bardziej dojrzali. Inne sprawy stają się bardziej wartościowe. Czego innego szukamy. Pod warunkiem oczywiście, że nie chodzi tu o te pięć minut modlitwy dziennie. Chodzi o nawrócenie się. O zmianę życia. Jeśli modlitwa nie sprawia, że stajemy się coraz lepsi, to znaczy, że w niej nie ma Boga, tylko my sami. To jakby modlitwa do siebie. Jeśli modlitwa nas nie przemienia, to jest tylko koncertem życzeń. Szafką z której wyskakuje coca-cola.
Jeśli gdzieś jest bezradny strach, to znaczy, że jeszcze nie ma tam osobowego Boga. Zanim zacznie się Boga prosić o pomoc, warto się z Nim zaprzyjaźnić. Poznać Go. Wejść w Jego świat. Wtedy lepiej zrozumiemy siebie i naszą modlitwę.
|
|