Autor: Michał z Anglii (---.range86-148.btcentralplus.com)
Data: 2012-02-01 11:47
Na jakiej podstawie twierdzisz, że rozmnażanie się istot żywych, ze szczególnym uwzględnieniem ludzkich, świadczy o nieistnieniu Boga? Na czym konkretnie opierasz swoją niewiarę w Boga? Czy akt seksualny powinien być w swojej istocie głęboko przemyślanym aktem filozoficzno-ontologicznym? "Żono, podejmijmy twórczy wysiłek intelektualny w celu przeanalizowania potrzeby wzrostu ilości jednostek ludzkich na Ziemi ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb społeczeństwa polskiego? Sama widzisz kochana, że nasze starania o nie posiadanie potomstwa prowadzą do poważnego kryzysu demograficznego, który może zagrozić naszym przyszłym emeryturom, ponadto przyczyni się do wzrostu ilości imigrantów z innych kręgów kulturowych, którzy będą musieli wypełnić wakaty w przyszłych zakładach pracy po naszych nienarodzonych dzieciach. Zmieni to obraz społeczeństwa do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni i utrudni nasze życie na starość. Gospodarka krajowa upadnie, podobnie jak konsumpcja i nie będzie miał kto płacić podatków. - Ach drogi mężu, przekonałeś mnie, pójdźmy, zatem i dopełnijmy tego jakże słusznego aktu seksualnego, by uratować nasz kraj przed nadchodzącym kryzysem". Czy wiara, w taki akt intelektualny jest bardziej wartościowa od sceptycyzmu w Boże autorstwo popędu płciowego? Podejrzewam, i jestem skłonny to uzasadnić, że gdyby ludzie przed aktami seksualnymi prowadziliby głęboką analizę intelektualno-filozoficzną swojego działania, nigdy nie trafiliby do łóżka. Kolejarze rozważając skutki swoich poczynań nie uruchomiliby pociągów, nauczyciele, patrząc na głupotę i bezcelowość założeń programowych zaprzestaliby nauczania dzieci, a lekarze, rzuciliby w kąt te sterty papierków i zaprzestali leczenia ludzi, którzy przecież i tak w końcu umrą.
Na jakiej podstawie wysnuwasz wniosek o przypadkowości istnienia świata w oparciu o przypadkowość działań ludzkich? Ludzie działają w sposób chaotyczny ze swej natury. Są bytami przygodnymi, które całe życie się uczą na własnych błędach, niekiedy bezskutecznie, czy to w skutek wrodzonej, czy nabytej głupoty i lenistwa. Ale twierdzić, że skoro kilka osób jest głupich, z czego niektóre wyjątkowo, to wszyscy muszą być głupi, jest wysoce nieuprawnione, chyba, że Ty wygłaszasz aksjomaty, niewymagające dowodu, bo wszak jak rozumiem siebie wyłączasz spośród grona głupców, których zauważasz wokół? A masz ku temu jakieś racjonalne podstawy? Bo jeśli nie jesteś nam w stanie tego wykazać, to wiesz, możemy mieć brzydkie podejrzenia odnośnie Twojej osoby... Czy jeśli Tobie, lub jeszcze kilku znanym Ci i cenionym osobom uda się zajść w ciążę nieprzypadkowo, to będzie to dowód na istnienie Boga? A mogłabyś to jakoś bardziej uzasadnić, bo przyznam, że nie pojmuję związku?
Owszem Bóg, który w odróżnieniu od nas ludzi jest niezmienny, nie może nas nie kochać, inaczej nie byłby Bogiem. Ale jak uzasadnisz związek pomiędzy niezmiennością Boga a niezmiennością ludzi? Gdyby wszyscy rodzili się w sposób doskonale mądry i byli od urodzenia nieskończenie dojrzali, to niewątpliwie byłby to niezwykle piękny świat. Tyle, że bardzo nudny. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w takim świecie, o ile wszyscy nie byliby Bogami, (co byłoby z natury dosyć nieznośne, nie wiem jak bym wytrzymał tylu Bogów, już z Trójcą mam intelektualne kłopoty, no i nie wiem, co by na to powiedzieli żydzi, lub muzułmanie), to wszyscy byliby zdeterminowani, czyli nie tyle doskonali, (jako nie bogowie), co zniewoleni. Zmuszałoby nas to do ogromnego wysiłku intelektualnego. Im bardziej się intelektualnie wysilę, tym doskonalsze dziecko wystękam ze swojej mózgownicy.
Jak to dobrze, że Bóg jest zdecydowanie prostszy od stworzenia. Stały i niezmienny. Gdyby rodzenie dzieci zakładało jednak, że jesteśmy ludźmi, tyle, że prowadzone jest ono w procesie rozwoju intelektualnego, to osobiście optowałbym za możliwością wymazywania, wygumowania dzieci z wczesnych etapów mego rozwoju, gdybym się na nie wtedy zdecydował. Wiadomo z góry, że jeśli będę się intensywnie rozwijał intelektualnie, to na najdoskonalsze dzieci i na najrozumniejszy akt seksualny mam szanse na starość. A zatem właściwie powinienem płodzić dzieci na łożu śmierci. No jest to ciekawa i oryginalna koncepcja, tyle, że wymyślona przez Lema w "Bajkach robotów". Ale nie chcę płodzić robotów! Nawet najdoskonalszych. Wolę, żeby moje niedoskonałe dzieci, spłodzone przez niedoskonałego rodzica, były takie, jakie są, nawet, jeśli jak twierdzisz jest to kwestia przypadku. Wolę takie przypadki, od zaplanowanej eugeniki.
Czyż Bóg miałby kochać swoje dzieci tylko w zależności od tego jak są doskonałe? Wszak nigdy nie będą takie jak On, z założenia. Co ważniejsze, matki w takim razie nie powinny kochać chorych i przypadkowych dzieci, czy to z zespołem Downa, czy innymi upośledzeniami. Mówisz, że taki głęboko przemyślany intelektualnie akt seksualny powinien z założenia wykluczać możliwość pomyłki Pana Boga w tworzeniu wyłącznie istot absolutnie doskonałych? No to mamy problem, bo widzisz jak np. kocham moją żonę, pomimo tego, że jest wzorem niedoskonałości. Dla mnie jest to chodzący zbiór wad i straszna jędza. Mam ich tysiące, więc mam tysiące okazji do okazywania jej miłości, gdyby była tak doskonała, za jaką się uważa, zapewne musiałbym ją kochać, tyle, że nie wiem, czy bym chciał. A Twoi rodzice Cię kochają taką, jaka jesteś, czy też musisz na ich miłość zasłużyć doskonałością własną?
Wydaje mi się, choć mogę się mylić, że uległaś dosyć pospolitemu zabobonowi sceptycyzmu. Jest to zabobon polegający na tym, że się we wszystko wątpi. Według sceptycyzmu nie ma zdań prawdziwych, albo przynajmniej nie wiemy o żadnym, czy jest prawdziwe. W mniej radykalnej postaci sceptycyzm twierdzi, że nie możemy nigdy z pewnością wiedzieć, czy jakieś zdanie jest prawdziwe. Swoje wątpienie stosują sceptycy nawet do praw logicznych, np. zasady niesprzeczności, która głosi, że to samo nie może równocześnie posiadać i nie posiadać jakiejś cechy.
Sceptycyzm można uważać bądź za rodzaj dyrektywy, programu czy strategii w poznaniu, bądź za teorię dotyczącą możliwości ludzkiego poznania. W obu wypadkach łatwo jest zrozumieć, że sceptycyzm jest dziwacznym nieporozumieniem i zabobonem. Bo jeśli się go uważa za dyrektywę czy strategię, wolno zapytać, do czego ona może służyć? Można wprawdzie zalecać każdemu, aby nie brał za dobrą monetę każdego zdania, z którym się spotka, ale badał jego uzasadnienie itd., ale to wszystko może mieć na celu tylko zorientowanie się, które zdanie jest prawdziwe. Jeśli mamy bez końca wątpić, musi nastąpić paraliż woli i wszelka działalność ludzka musi ustać (Hume). Jeśli zacznę wątpić w istnienie drzwi, przez które mógłbym wyjść z pokoju, trudno będzie ode mnie wymagać, abym z niego wyszedł. Jeśli mam wątpić w to czy krzesło, na którym zamierzam siadać się nie złamie, nie będę mógł na nim siąść. Jednym słowem sceptycyzm, jako dyrektywa jest nie tylko najzupełniej nieużyteczny, ale nawet katastrofalnie szkodliwy. Mamy wszelkie podstawy, aby go odrzucić.
Jeśli natomiast uważa się sceptycyzm za teorię, to jego położenie nie jest wiele lepsze. Bo wolno sceptyka zapytać, jakże to się dzieje, że uważa najprostsze i najbardziej oczywiście prawdziwe zdania za wątpliwe, np., że w tej chwili siedzę, albo, że dwa i dwa to cztery, a równocześnie z wielką pewnością siebie wygłasza twierdzenie dotyczące nadzwyczaj złożonych spraw, a mianowicie poznania ludzkiego. A jeśli sceptyk nie jest przekonany, że jego poglądy są prawdziwe, to dlaczego je głosi? Sceptycyzm jest zabobonem.
Sceptycyzm znajduje sobie zawsze zwolenników w okresach rozkładu społecznego. Wówczas nie tylko więź społeczna ulega rozluźnieniu, ale równocześnie ludzie wyobcowani ze społeczeństwa tracą, że się tak wyrazimy, duchowy grunt pod nogami i popadają w rozpacz, jaką jest właśnie sceptycyzm. Natomiast, gdy społeczeństwo jest zdrowe i twórcze, nie spotykamy w nim zwolenników tego zabobonu.
Pozwoliłem sobie popełnić plagiat, czyli przytoczyć w całości wykład o. Bocheńskiego na temat zabobonu sceptycyzmu. Obawiam się jednak, że gdybym tylko Ci odpisał, że jesteś zabobonna, to jak niektóre poprzedniczki, którym tak robiłem, nie przyjęłabyś tego. Kobiety, jak się przekonałem potrzebują dowodów namacalnych, a i te je nie przekonują. Zatem są to istoty z natury rzeczy najbardziej zabobonne na świecie. Ale czy to już wystarczy, by twierdzić z przekonaniem, że Boga nie ma? A na jakiej postawie? Śmiem wątpić. Tak samo jak wątpię w prawdę subiektywną, czyli tyko Twoją. Nie ma takiej. Ale o tym innym razem.
|
|