Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2013-08-02 05:12
W takim razie przepraszam Natanelu, że puszczam to co napisałam, ale to Tomasz zdecyduje czy miało sens, a mnie szkoda mojej pracy :)) Ty tego nie czytaj :))
Witaj Tomaszu. Temat jest naprawdę ciekawy (wiem, nie o to Ci chodziło, żeby było ciekawie), nie przypominam sobie, żeby taki już był (choć nie wszystkie wątki czytam i pamiętam), ale też jest bardzo trudny i nie odpisałam od razu, bo chciałam go sama przemyśleć. Może czasem sprawiam wrażenie, że znam odpowiedź na każdy temat :DDDDD ale przecież tak nie jest. Ja też należę do tych "głupich" :)) Nie mam gotowych odpowiedzi, muszą się dopiero urodzić (albo nie). Wydawało mi się, że temat jest zbyt ważny, żeby pisać ot, tak sobie. A nie zawsze mam czas na prawdziwe przemyślenia, nie zawsze mam na to siły, na przykład po nieprzespanej nocy, albo gdy zdrowie szwankuje. To tytułem usprawiedliwienia. Po prostu nie znam odpowiedzi pewnej (albo nie pamiętam?). Nie traktuj więc tej wypowiedzi, jako ODPOWIEDZI, ale jako luźne myśli.
Na pewno w Twoim wywodzie jest jakiś błąd teologiczny, tylko nie bardzo umiem go wychwycić. Śmierć akurat jest Bożą decyzją. Nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Powinnam znaleźć teraz parę cytatów potwierdzających, ale ich nie mam pod ręką. Jest to jednak nasza pewność teologiczna, której nie dam sobie odebrać. Śmierć - choć dla chrześcijanina nie jest tragedią - jest zbyt ważną i poważną chwilą, żeby mogła zależeć od przypadku i ludzkiej głupoty. Że akurat szedł sobie koło mnie wściekły na żonę człowiek i mnie wrzucił pod samochód. Wiemy też, że - pomimo wolnej woli - nie wolno nam odbierać sobie życia. Gdyby moje życie zależało od czyjegoś "widzimisia", to tym bardziej ja miałabym prawo je zakończyć wtedy, kiedy chcę. Tymczasem wiemy, że nie wolno mi popełnić samobójstwa, bo moje życia należy do Boga i On decyduje o mojej śmierci.
"Jeśli bowiem z miłości do człowieka dopuszcza zło, które rodzi się na skutek złego "używania" wolnej woli, to tym samym nie może zaprzeczać sam sobie i stawiać człowieka przed faktem dokonanym, "zabierając" mu w takim a nie innym momencie życie. "
Czy jest to (przez Boga) zaprzeczanie samemu sobie? Nasza wolna wola przecież nie jest czymś absolutnym. Czy decydowałeś o dacie swoich urodzin? O miejscu urodzenia? O swojej płci? O epoce, w której się urodziłeś? O rodzicach, którzy mają tak wielki wpływ na Twoje życie? Nie piszę już o chorobach, bo to może być "uwarunkowane tylko przez biologię" (zniszczenie świata przez grzech), albo o urwanej nodze, bo to jest "zdarzenie losowe". Zło, które mi się przytrafia na pewno nie jest od Boga, choć On może je do dobrego wykorzystać ("wszystko współdziała dla dobra tych, którzy miłują Boga" - Rz 8,28). Ale przecież data urodzenia, płeć, epoka, rodzice - nie zależą od ludzi, tylko od Boga i nie są niczym złym. No dobrze, może z rodzicami jest większy problem, bo w grę wchodzi ich wolna wola, ich grzechy wobec mnie, co nie może być wolą Boga.
Widać jednak, że moja wolna wola nie dotyczy mojego życia w sposób całościowy, absolutny. Normalny człowiek nie ma o to pretensji. (Pretensje rodzą się, gdy nie mogę swojego życia znieść: po co się urodziłam, nie prosiłam się na świat). Nie odbiera tego jako brak wolnej woli, bo przecież żeby dać komuś wolną wolę, to ktoś najpierw musi istnieć i być "jakiś". Dlaczego moją śmierć miałabym traktować jako niedotrzymanie przez Boga umowy?
Śmierć tak naprawdę jest MOIM (człowieka) niedotrzymaniem umowy i MOIM wyborem. Śmierć przecież ma początek w grzechu. "Nie wolno wam jeść z niego [drzewa], a nawet go dotykać, abyście nie pomarli" (Rdz 3,3b). A człowiek jednak zdecydował się umrzeć i "zerwał owoc". (Czyli i tutaj skorzystał ze swojej wolnej woli). Z tym wiąże się wszystko co złe, cierpienie, coraz większe skłonności do złego. W tym kontekście śmierć jest wybawieniem: cierpienie i zło, jako niepochodzące od Boga, tylko "wymuszone" przez człowieka nie będzie wieczne. Bóg powiedział: "niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki" (Rdz 3,22). I wyrzucił nas z raju, żebyśmy w swoim złu nie stali się wieczni. Bóg wyraźnie nie chce, abyśmy umierali w grzechu, wyrzucenie z raju jest DOBREM. Nie możemy "utrwalić" naszej grzeszności w sposób nieprzemyślany (zerwać "drugie jabłko" :)) .
Poza rajem nasze życie jest związane z trudem i bólem. Śmierć ziemską rozumiem więc jako OBIETNICĘ Boga. Jako dobro, które to cierpienie zakończy. "póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty" (Rdz 3,19).
Sama śmierć jest dobrem. Czy ofiarowanie dobra może być zabieraniem wolnej woli? Ja tego tak nie czuję. Bóg w chwili śmierci nie tyle mi coś zabiera, co znów DAJE, z powrotem daje życie bez bólu. Jest tutaj wolna wola, bo nawet w ostatniej sekundzie życia mogę zadecydować, że chcę (nie chcę) być z Bogiem. Decyzja jest moja, tyle, że nie ja wybieram czas.
Teologiczne odczucia i nauka są zawsze takie: Bóg wybiera na śmierć najlepszy czas dla człowieka. Nie wiemy jednak co to znaczy "najlepszy". Kojarzy nam się zawsze z łaską uświęcającą, pragnieniem spotkania Boga, dobrym życiem. Osobiście nie wiem, czy tylko o to chodzi. Jeśli to ja podejmuje decyzję o swoim życiu wiecznym, to może ważniejsza jest moja gotowość (dojrzałość) do świadomie podjętej decyzji od akurat chwilowego stanu grzechu, który mi się przytrafił raz na 5 lat? Śmierć w grzechu ciężkim to przecież niekoniecznie zakończenie życia bez spowiedzi. Śmierć w grzechu, to odrzucenie Boga w ostatniej sekundzie życia. Czyli to, czego inni ludzie nigdy o mnie nie będą znać, wiedzieć. (Nigdy, czyli do śmierci ziemskiej). Ta wersja (że najlepszy czas to nie stan łaski, tylko najlepsza dla mnie chwila na decyzje, czyli jasny umysł) jest mi bliższa. Bo jak inaczej wytłumaczyć śmierć ewentualnie potępionych (jeśli tacy będą). Może gdyby żyli 300 lat to by się nawrócili? Miałabym wątpliwości, czy gdyby umarli jutro, to nie zmieniliby zdania? Bo dzisiaj ich akurat bolał ząb i nie mieli głowy do umierania. Śmierć moim zdaniem przychodzi wtedy, gdy już jesteśmy gotowi do świadomego, pełnego podjęcia decyzji.
Pozostaje to najtrudniejsze Twoje pytanie. Kto mi zabiera życie? Bóg czy ten, co mi podrzyna gardło? Nie może być przecież tak, że Bóg kazał komuś to gardło poderżnąć. Bóg nie posługuje się złem.
Jeszcze raz przypominam: nie głoszę prawd wiary :)) Powiem Ci jakie są moje prywatne przemyślenia. Nie mam wątpliwości, że życie moje należy do Boga i to On decyduje o chwili mojej śmierci, czyli o chwili, kiedy Go spotkam już naprawdę. Widzę dwa rozwiązania. Jedno takie, że DZISIAJ MIAŁAM UMRZEĆ. Dzisiaj Bóg chce mnie zabrać do siebie. Gdyby ten człowiek nie poderżnął mi gardła, to umarłabym w inny sposób. Atak serca? Cokolwiek.
Druga wersja jest chyba bardziej poprawna teologicznie, a przynajmniej na pewno oparta na poprawnych przesłankach teologicznych.
Nie tylko historia zbawienia świata ale i każdego człowieka nie jest USTALANA przez Boga w sposób absolutny (odgórnie), bo to by była (jakaś) predestynacja, a Kościół katolicki ją odrzuca. Bóg w pewien sposób "ustala" historię naszego życia razem z nami (ludźmi). Dając nam wolną wolę, pozwala na wybory, nawet niesłuszne. Sam jednak, będąc Wszechwiedzącym - zna te moje wybory jeszcze zanim się urodziłam. Zna też dobre i złe wybory wszystkich, których ja na swojej drodze spotkam (moich rodziców, ludzi którzy mnie skrzywdzili i przez to zmienili moje życie, ludzi, którzy pokazali mi dobrą drogę, mojego mordercy). Jest też Wszechmogący, może więc "dopasować" swoje łaski do każdej sytuacji jaka się zdarzy.
(My funkcjonujemy podobnie, ale nie jesteśmy wszechwiedzący, więc to wygląda trochę inaczej. Ja robię ruch, a potem czekam na ruchy innych. Gdy je zobaczę, to obmyślam swój kolejny ruch życia. Znów robię ruch i czekam. Jeśli coś/kogoś znam lepiej, mogę obmyślać kilka ruchów naraz. Jak mi nie dadzą kredytu, to zrobię to, jak dadzą, zrobię tamto. Już przysłowiowa gra w szachy dobremu graczowi pozwala na obmyślanie wielu ruchów do przodu, bo WIE - jest przekonany - jaki ruch zrobi przeciwnik).
Z Twojej skonstruowanej wersji wychodzi na to, że Bóg mnie wrzucił w świat pełen zła i cierpienia, a teraz sobie tylko czeka, kiedy mnie ktoś/coś uśmierci i wtedy może mnie już wziąć do nieba. To normalne, że taka wizja musiała Cię przerazić. Nigdy się z nią nie zgodzę.
Dla mnie historia zbawienia każdego człowieka to gra w szachy z Bogiem, ale gra nie we dwie osoby, tylko z wszystkimi osobami naraz. Ponieważ Bóg jest Wszechwiedzący, to wszystkie swoje ruchy zaplanował wcześniej, ale ZGODNIE z moimi ruchami, a nie jako despota. Powiedzmy, że chciał mnie mieć zakonnicą. Ale ja mówię "nie". No dobra, mówi Bóg, masz prawo. W takim razie podrzucę ci fajnego faceta na męża. Świetnie. Ale fajny facet mnie nie chce. Ma prawo, mówi Bóg. Przyprowadzę innego. Ale tego ja nie chcę. Albo nie dotarł, bo kierowca autobusu się upił. I tak sobie wspólnie ustalamy życie z Panem Bogiem, nawet jeśli Go odrzucamy.
Bóg chciał nas mieć świętymi od razu. A myśmy sobie poszli za diabłem. No to trzeba było zmienić scenariusz. Jezus umierał na krzyżu. Oczywiście Bóg nie zmienia scenariusza, bo WIE od zawsze jak to będzie. To jest to o czym zapominamy. Ale nie zmienia to faktu, że bierze w tym scenariuszu pod uwagę wszystko to, co my zdecydujemy się zrobić.
Śmierć. Bóg nie posyła do nas zabójcy, nie zaplanował ciężkiej choroby, nie doprowadził mnie do takiego stanu psychicznego, żebym popełniła samobójstwo. Ale Bóg może zaplanować dla mnie najlepszy moment śmierci na chwilę, która się zdarzy. Bóg nie chce wypadku pielgrzymów. Ale wiedział od zawsze, że ktoś chce popełnić grzech i pojedzie za szybko, nieuważnie. "Wszystko współdziała dla dobra tych, którzy miłują Boga". Skoro ktoś zrobił coś złego, to trzeba to obrócić w dobro. Są pośród nich ludzie naprawdę dojrzali do śmierci. Wezmę ich do siebie właśnie wtedy - mówi Bóg. To będzie dla nich najlepszy czas.
Albo: źli ludzie, sytuacja doprowadzili mnie do takiego stanu, że zdecydowałam się na samobójstwo. Na grzech. Bóg wiedział od zawsze w jakim stanie będę. Ale może wiedział też, że kiedy w chwili śmierci stanie przede mną, mój żal będzie tak wielki, że zmaże moje grzechy. Więc pozwala skorzystać z wolnej woli i decyzji o śmierci, ale zaplanował ten czas jako prawdziwe spotkanie z Nim.
Każda śmierć - dla nas bezsensowna, nagła, głupia - może po ludzku taka właśnie być. Ale Bóg, wiedząc że tutaj ktoś planuje swój grzech, dla mnie zaplanował Niebo. Poprzez moją śmierć z kolei może komuś zaproponował nawrócenie. Może szok podczas tsunami był dla wielu doskonałym przygotowaniem na śmierć i dobrą decyzję wyboru Boga, chociaż w innej sytuacji by Go nie wybrali. Może śmierć dziecka nie jest dlatego, że miałoby być złe, ale dlatego, że tylko tak wielkie przeżycie może przemienić matkę. Albo w przyszłości dziecko miałaby spotkać wielka krzywda. Z każdej sytuacji możemy wyjść albo jako pokonani, albo jako zwycięzcy. My nie wiemy jak to na nas wpłynie. Bóg wie.
Bóg pisze naszą historię, łącznie z historią naszej śmierci, w dialogu z nami. My nie zawsze to czujemy, nie zawsze wiemy, nie zawsze chcemy. Mnie nie odpowiada, że On pisze tę historię także w dialogu z moim mordercą, z moim wrogiem, a nawet czasem - po ludzku biorąc - mojemu wrogowi pozwala na zło, a mnie nie ofiaruje dobra, którego pragnę. Jeśli wierzę w Boga i Bogu, to wierzę, że na chwilę mojej śmierci zaplanował taką sytuację, w której będę najbliżej Niego, która spowoduje, że moja decyzja będzie najlepsza. To dla mnie nie jest wbrew mojej woli. W całej tej historii bierze pod uwagę moją wolę. Niestety, nie jestem dla Niego najważniejsza. Każdy człowiek jest dla Niego najważniejszy. Musi więc wziąć pod uwagę także decyzje innych ludzi. Ich wolną wolę.
Wydaje mi się, że nie wyprowadziłam swojej myśli do końca, jak chciałam, ale muszę już skończyć. Nie chciałabym się rano przekonać, że w planie czyjegoś życia Bóg wziął pod uwagę moje niewyspanie, złą decyzję jazdy samochodem w takim stanie, i w dialogu z moją wolną wolą i z nim - weźmie go do Nieba wprost spod kół mojego samochodu. Jeśli w ciągu dnia przeczytam to i stwierdzę, że brakuje czegoś najważniejszego, to dopiszę.
Aha, jeszcze do tematu: w samym poście nie widzę nic złego, ale w temacie - tak. "Odbieranie życia" musi budzić złe skojarzenia. Bóg nie odbiera życia. Bóg dał nam życie już na zawsze. Kiedyś nie żyłam. Teraz żyję i już zawsze będę żyła. Moje życie jedynie się zmieni. Na lepsze. No tak, niekoniecznie - jak się bardzo postaram, to może na gorsze :))
|
|