Autor: Bogumiła z Krakowa (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2013-08-30 11:38
Podobny wątek:
http://www.katolik.pl/forum/read.php?f=1&i=331155&t=331155
Podkreślasz jeden atrybut Boga: wszechmoc i na nim budujesz swoje nadzieje, ale też swoje pretensje. A Bóg na przykład jest jeszcze wszechwiedzący. To może dużo zmienić.
Jestem pewna, że gdybyśmy to my byli wszechmogący, to spaskudzilibyśmy świat w jednej minucie. Czytaj: każdy by zrobił to, co może, oczywiście oznacza to, że zrobi co uważa za najlepsze dla niego samego. Każdy natychmiast "wyczarowałby" dla siebie to, czego sam bardzo chce. Chwilę potem okazałoby się, że te nasze "chcenia" wzajemnie się wykluczają i to nawet nie tylko chcenia różnych ludzi, ale i nasze własne. Mamy ogromnie dużo pragnień i nawet nie czujemy jak często są one ze sobą sprzeczne. Te wszystkie nasze sprzeczne niby-spełnione chcenia to natychmiastowy totalny paraliż. Na szczęście Bóg jest też wszechwiedzący i to przewiduje.
Wyobraź sobie skrzyżowanie w środku miasta, na którym każdy uważa się za najważniejszego. No to jedziemy. Nie ma znaczenia, że innemu też się spieszy, że też chce jechać. Jedziemy. Każdy do przodu, w swoją stronę. Za pół minuty na skrzyżowaniu nie ma już żadnego możliwego przejazdu w żadną stronę. Kolejne nadjeżdżające samochody blokują możliwość wycofania się. Chwilę później zakorkowane jest całe miasto. Tylko ostatni mają możliwość manewru. Mogą się wycofać. Ale jak go zmusisz do wycofania, skoro on chce w tamtą stronę, a ma do tego prawo?
Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, wystarczy być na skrzyżowaniu w chwili wyłączenia świateł, żeby coś podobnego przeżyć. No to jedziemy. Każdy w swoją stronę. Na szczęście, kiedy już się wzajemnie zablokujemy, zaczynamy myśleć. Oczywiście to MNIE dalej się najbardziej spieszy (tego tak szybko nie zmienimy), ale gdyby on przejechał pierwszy, to potem ja też bym mogła ruszyć. I zaczynamy powoli rezygnować z przeświadczenia, że ja tu jestem najważniejsza i inni mają się dostosować do mnie, do mojego kierunku jazdy. Kiedy pozwalam innym pojechać w ich stronę - sama w pewnej chwili staję się wreszcie wolna i mogę jechać do celu.
Kiedy na skrzyżowaniu bez świateł staje policjant, można go potraktować jak wroga. Ja MUSZĘ jechać, a on mi każe stać, czekać. Dlaczego muszę tak cierpieć? A tamci szczęśliwi mogą jechać. Ale można potraktować go jak przyjaciela. Dzięki niemu każdy spokojnie pojedzie w swoją stronę. Raz jedni, raz drudzy. Gdyby nie on, zderzyliby się na środku dwa ludziska, z których każdy jest najważniejszy i ma być tak jak on chce. I nieszczęście gotowe. Takich nieszczęść - skutki tego, że moje jest najważniejsze - jest w świecie bardzo wiele.
Bóg jest nie tylko wszechmocny, ale także wszechwiedzący. Pozwól Mu korzystać z Jego wiedzy. Skrzywdził Cię M. i skrzywdził Cię J., a Ty dziwisz się, że Bóg ich nie chce dla Ciebie?
Nie wiem na czym polega krzywda, ale możesz przysięgnąć, że jechałaś tylko na zielonych światłach? Na pewno nie zapaliła się już wcześniej czerwona lampka? Bo teraz już na pewno się pali, ale wygląda na to, że Ty tego dalej nie widzisz.
Pozwól Bogu kierować ruchem, tak naprawdę jest najbezpieczniej.
A człowiek nie ma siły na modlitwę tylko wtedy, kiedy MUSI być tak, jak on sam chce. Modlitwa tak nie męczy, to męczy walka z Bogiem. "Daj, bo jak nie dasz, to znaczy że nie kochasz". "Jak nie dasz, to się zabiję". To nie jest modlitwa. To próba manipulowania Bogiem.
A Bóg stoi na środku skrzyżowania i widzi wyraźnie, że ktoś chce jechać w inną stronę niż Ty. I ma takie prawo. Tobie nie wolno wymuszać na tej ulicy ani pierwszeństwa przejazdu, ani zmiany kierunku jazdy innych użytkowników drogi. Z tego może być tylko nieszczęście.
|
|