Autor: n. (---.oepd.com.pl)
Data: 2013-12-10 14:30
Powiem jak to na ogół wygląda u mnie: przez ileś miesięcy wydaje mi się, że się nic nie dzieje, nic nie zmienia, chyba że na gorzej, i wszystkie moje starania żeby było lepiej idą na marne - aż tu nagle zasłona z oczu spada i Pan pokazuje mi ile we mnie zdziałał przez ten czas. I za każdym razem jest wielkie zaskoczenie (że tyle zdziałał) i zachwyt (jak On to przemyślnie wszystko zrobił). Tak niby nic się nie działo, ale krok za krokiem... sporo kilometrów można zrobić ;)
Piszesz, że czujesz w sercu skamielinę - a więc wyobraź sobie ścianę, zbudowaną z kamieni, bynajmniej nie na pustkowiu, i jakie zniszczenie dookoła wywołałoby jej wysadzenie. Pan nie pozostawia po sobie spustoszenia, ale spokój i porządek, serce uleczone i uzdrowione, a nie z jątrzącą się raną. Więc kamień po kamieniu rozbiera tą ścianę i zabiera usunięte z niej kamienie, żeby po wszystkim ani ściany, ani góry gruzu nie było, tylko Ty i On. A że każdy ma inną ścianę, to różnie cały proces trwa. Nie mówiąc już o tym, że zawsze pozostaje pytanie czy pomagamy Mu w rozbiórce czy wręcz przeszkadzamy, murując nowe kamienie w miejsce starych, przez Niego usuniętych.
I tak, to boli - nie raz nawet bardzo. Ale wierz mi, warto trwać i się nie poddać.
|
|