Autor: Ewa (---.centertel.pl)
Data: 2014-01-16 23:16
Czuję że muszę odpisać Wam a przede wszystkim szczerze i z całego serca podziękować. Za wszystkie odpowiedzi bez wjątku, czytam je Meggy nawet po kilka razy, one nieraz pozwalają mi "wytrzeźwieć" choć na chwilkę. Bardzo pragnę przemiany myślenia albo czegokolwiek innego byle już przestać żyć w tym bólu. Tak to jest ból, największy jaki dotąd było mi dane przeżyć, paradoksalnie z radosnej i błogosławionej sytuacji. Wiem doskonale, że to chore. Powtarzam to sobie bezustannie, ale za parę chwil, gdy zobaczę mamę z córeczką w wózku chce mi się płakać i wszystko wraca jak mantra i tak już blisko 3 tygodnie...
Ktoś zapytał czy to tylko wynika z stereotypów o jakich wysłuchuję, pewnie nie. Ja sama gdzieś od zawsze miałam przekonani, że chłopcy "gorsi" i trochę się w tym utwierdzałam obserwując synów siostry, koleżanek itp. Jako małe dzieci zawsze bardziej hałaśliwi, agresywni, nieposkromieni, jako starsi problemy w szkole, mania komputera... w odróżnieniu do córek, które przynajmniej w moim otoczeniu są zdecydowanie bardziej poukładane i bliższe rodzinie, zwłaszcza mamie. Stąd chyba się to wzięło, od zawsze widziałam siebie jako matka córek. Już przy pierwszym synku byłam nieco zawiedziona, ale szybko mi przeszło, bo (teraz to sobie uświadamiam) pocieszałam się, że przecież druga na pewno będzie córka, jeśli się odpowiednio postaram. I tak jak też już ktoś napisał, wszystko zawsze miałam zaplanowane, poukładane, taka perfekcjonistka - szkoła, studia z wyróżnieniem... Tyle, że zawodowo jestem nikim, więc ta "wymarzona" córka była "ostatnią" deską ratunku. Była może lekiem na całe zło, polem gdzie w końcu mogłabym być bez granic szczęśliwa, żeby może ludzie mi w końcu zazdrościli, a nie ciągle ja innym, żeby moja mama była w końcu szczęśliwa, że ma wnuczkę i inni nazwali ją w końcu "babcią", żebym miała małą kobietkę w domu, której chciałam pokazać cały "babski" świat, może kiedyś przeżyć z nią wspólnie jej macierzyństwo i inne jeszcze bardziej trywialne powody typu wstążeczki i piękne sukienki... Tak jestem cholerną egoistką, ale mam wrażenie całe życie robię coś dla kogoś...
Meggy mi ale uzmysłowiła jedno - dziecko które w sobie noszę to człowiek, żywy człowiek nie zabawka. Ono napewno nie zasługuje na taki los (po cichu w sercu mam nadzieję, że jednak tego nie czuje). Więc będę się starała, psycholog napewno by mi pomógł, ale nawet nie wiem gdzie i jak do niego się udać. Mąż wie dokładnie co przeżywam, ale mi nie pomaga, nie rozumie tego, zresztą mu się nie dziwię. Przyjaciółce się zwierzyłam, ona mnie pocieszała, ale na koniec powiedziała (ma córkę i syna), "jak to dobrze że Kamilę miałam pierwszą, bo niewiem co bym zrobiła, gdybym miała dwóch synów. Bardzo ci współczuję". Nie to chciałam usłyszeć.....
Dziękuję, że mogłam choć tutaj bez owijania w bawełnę napisać co czuję, to dla mnie już bardzo dużo i przepraszam, jeśli kogoś moim problemem zgorszyłam, ale ja to wszystko autentycznie przeżywam tu i teraz i czuję że tracę nad tym wszystkim kontrole, ale napewno się nie poddam, dlatego szukam pomocy choćby wśród Was, którzy wskazują mi drogę przez Boga.
Dziękuję.
|
|