Autor: wiedźma (---.dip0.t-ipconnect.de)
Data: 2014-04-30 16:18
Piszę do Was ponieważ zagrożone jest moje małżeństwo. Jesteśmy wierzący (w teorii ja bardziej, maż mniej, a w praktyce już sama nie wiem). Według mnie jesteśmy biedni: wynajmujemy mieszkanie (nie mamy swojego), samochód mamy ten sam od 18 lat, mamy dzieci. Od momentu ślubu mimo, że pracuję zawodowo bardzo ograniczyłam moje potrzeby: ubieram się w lumpeksach (na studiach nosiłam markowe rzeczy), używam najtańszych mydeł, szamponów, kremów (kiedyś bardzo ważny były dla mnie właściwości produktów, teraz gdy nie mamy pieniędzy, ważne jest, aby myły;)). Dla dzieci też dostajemy od znajomych używane rzeczy, zabawki. Według męża natomiast jesteśmy bogaci! Mamy gdzie mieszkać, mamy jedzenie (codziennie makaron z przecierem pomidorowym, albo naleśniki - ale jedzenie jest). Wyjeżdżamy raz w roku na wakacje. Uważa moje potrzeby ubrania się, wymalowania, zjedzenia czegoś lepszego (nie zawsze najtańszego z dyskontów) za wygórowane potrzeby. Pieniędzmi które zarobi dzieli się ze swoimi byłymi dziewczynami(!), pomaga im opłacić rachunki, daje na żywność. Uważa, że aby zasłużyć na niebo, potrzebne jest zadośćuczynienie, a że w przeszłości je wykorzystał, to musi pomagać. Kłócimy się o to codziennie. Mówi mi, że jak jest ze mną to daje mi całego siebie i to chyba powinno mi wystarczyć. I jestem złą katoliczką, bo nie chcę dzielić się z innymi. Przedstawia przykład biblijnej wdowy i syna marnotrawnego. Uważa mnie za egoistkę, bo mam wszystko, a innym nie chcę dać. Według mnie mam prawo walczyć o lepszy byt dla nas i dzieci, zaoszczędzić na ich studia, dawać im więcej owoców (witamin), uskładać na nowszy (bezpieczniejszy) samochód. Mąż uważa, że to fanaberie. Sama się już gubię, czy jestem złą katoliczką? Czy zawsze powinniśmy myśleć o innych tyle samo co o sobie? Czy kupując chleb, owoc, krem zawsze mam obowiązek kupić najtańszy, a resztę przeznaczyć na pomoc innym?
|
|