Autor: Rafał (---.play-internet.pl)
Data: 2015-01-16 18:14
Kwestie wiary są trudne. Dekalog przekazany nam przez Mojżesza na górze Synaj obowiązuje wyznawców judaizmu i chrześcijaństwa. Lecz ponieważ dekalog niejako stanowi esencję prawa naturalnego (proszę zauważyć, że zabójstwo jest grzechem śmiertelnym w religii, a jednocześnie stanowi ciężkie przestępstwo wedle prawa cywilnego, itd.), które obowiązuje wszystkich ludzi z natury na ziemi. Inaczej mówiąc każde przestępstwo w prawie cywilnym na pewno stanowi grzech/winę w religiach. Ale nie każdy grzech jest przestępstwem czy wykroczeniem w prawie cywilnym. Nikt nie zamyka w więzieniu za fantazje erotyczne, za masturbacje, która jak uczy nauka może być nie tyle grzechem, co nałogiem, nawykiem, kiedy np. depresja czy stany lękowo-nerwicowe obniżają, czasem niemal do zera poczytalność penitenta, czyli dobrowolność aktu. Jeśli tedy ktoś wpadł w masturbację, ale jest mu z tym źle, to znaczy, że działa sumienie, że jeszcze ten ząb sumienia jest zdrowy, nie znieczulony. Nie ma czegoś takiego, jak grzechy nałogowe. Nałóg to choroba, która można i nawet trzeba leczyć ludzkimi środkami. Albo więc ktoś grzeszy bez żadnego przymusu (również wewnętrznego) albo jest chory. Pojawia się np. kwestia obsesji czy nawet opętania? Czy osoba która doświadcza niechcianych impulsów, myśli w ogóle jest na tyle wolna, aby zgrzeszyć? Czy naprawdę nie ma różnicy między grzechem (robi ktoś plan: podjadę do banku i ukradnę całą forsę: to jest grzech, bo jest premedytacja, a poza tym, jako żywo ktoś kto planuje napad na bank musi raczej mieć psychikę i mózg w normie), a chorobą? Czy nie mieszamy nieustannie, skupiając się na tej nieszczęsnej seksualności różnych porządków? Choroba, np. nerwica natręctw była kiedyś uważana za opętanie, depresja uznawana była za dzieło diabła, pod nazwą acedia albo lenistwo? Jestem leniwy. Ok, ale dlaczego jestem leniwy? Bo mi się nic nie chce? Ale dlaczego nic ci się nie chce? Bo jestem słaba. Ale dlaczego jesteś słaba? Nie wiem. A dlaczego nie wiesz...? I tak dalej, można tak pytać o przyczyny w nieskończoność.
Redukowanie religii do etyki, a tej dalej jeszcze do moralności, a tej dalej do seksualności, tej znowu do problemu masturbacji oraz niezwykle ostatnio wrażliwego tematu antykoncepcji to brak zrozumienia po co jest religia/wiara, co to znaczy być kochanym przez Boga. Nie twierdzę, że nie ma ludzi zuchwałych, którzy grzeszą ile wlezie, mając pewnośc miłosierdzia. Ale naprawdę nie wolno nakładać ciężarów nie do uniesienia, a to się religiom instytucjonalnym zdarza. Prawdę mówiąc, widzę, że ludzie spowiadają się w sumie tylko z tego nieszczęsnego seksu. Między przykazaniem/ propozycją "nie cudzołóż", a antykoncepcją/masturbacją i rozwodami jako żywo jest jeszcz parę poziomów. Pierwotnie przykazanie 6 dotyczyło tylko i wyłącznie tego, na co wskazuje sama "nazwa", dosł. "nie wchodź do cudzego łoża", innymi słowy dotyczyło li tylko i wyłącznie zdrady małżeńskiej, nie zaś współżycia przed czy po, itd. Trzeba użyć trochę logiki, trochę rozumu, przestań wiecznie latać z każdym za przeproszeniem wytryskiem nocnym do spowiedzi. oczywiście między umiarkowaną religijnością a 'róbta, co chceta' też jest kilka poziomów. W każdym razie wierze szkodzi każde ekstremum - albo nie chodzę do kościoła, albo chodzę codziennie, albo spowiadam się codziennie (spotkałem takie historie), albo wcale, albo odmówię cały różaniec - albo w ogóle, itd.
Myślę, że tego postu płynie wiele lęku, który jest też czymś normalnym, często wskazuje, że coś dzieje się nie tak. Ale nie znaczy to, że istnieje jedna recepta. Nie widzę nic niewłaściwego w tym, aby naprawdę trochę czasem przystopować z nieustannym potępianiem siebie, wyrwać się na dyskotekę albo oglądnąć dobry film. Myślę, że tu chodzi stale o to, że my uwolnieni od totalitaryzmów nie bardzo sami wiemy, co to znaczy wziąć odpowiedzialność za siebie i innych, nie bardzo umiemy to wszystko wypośrodkować. Złoty środek to nie to samo, co negatywnie nie wiedzieć czmu oceniany "kompromis", który wielu ludzi kościoła postrzega jako "paktowanie z diabłem". Kompromis znaczy tyle, co "obopólne zobowiązanie, wspólna obietnica". Jeśli jedna osoba w związku nie jest szczęśliwa, to należy pozwolić jej odejść. Życia nie da się zmieścić w podręczniku teologii moralnej, nie da się wiary zamknąć w murach klasztoru, nie da się wszystkich ustawiać pod jedną miarą, bo życie jest niesłychanie cieniowane, istnieje w etyce mnóstwo niuansów, odcieni, cała paleta barw. Całe nieszczęście moralistów polega na redukowaniu wszystkich odcieni barw tęczy (notabene: tęcza jest symbolem pojednania w Biblii, a nie żadnym new age'm) do widzenia czarno-białego, a stąd już tylko niestety krok do całkowitej szarości tak pięknego życia, jakie istnieje na ziemi. Pozdrawiam serdecznie.
|
|