Autor: Iza (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2015-07-16 12:19
Pozwolę sobie może rozwinąć poprzednią myśl :-)
Matka-Kościół w dokumentach oficjalnych nie myli się, ale to nie znaczy, że katechizm nie może się zdezaktualizować. Po prostu dzieci tej Matki ostatnio trochę urosły :-) I można im pozwolić na więcej. Katechizm sprzed 100 lat zabraniał kontaktu z heretykami, ale zabraniał ludziom, którzy w większości ukończyli kilka klas szkoły powszechnej. Poziom dojrzałości intelektualnej współczesnych ludzi jest nieporównywalnie większy. W dodatku przepływ informacji przyspieszył na tyle, że odcięcie się od treści „ryzykownych” dla wiary jest niemożliwe. Nie ma więc większego sensu utrzymywanie zakazów, które staly sie martwe, a uniemożliwiałyby zrobienie czegoś dobrego. W związku ze wzrostem dojrzałości i samodzielności świeckich zaczęli oni odgrywać coraz większą rolę w dyskusji z ww., która wcześniej była zarezerwowana dla osób duchownych.
Dwa miesiące temu poznałam człowieka, który deklarował się jako agnostyk i częściowo marcjonista (herezja z III w.). Mówił wprost, że chce iść do piekła. Ale rozmawiałam z nim. Spokojnie, bez walki, bez nawracania - po prostu wysłuchiwałam i okazywałam mu życzliwość oraz zrozumienie. W miarę prowadzenia coraz bardziej szczerych rozmów okazało się, że to, co wyglądało na niewiarę i herezję, jest tak naprawdę ogromnym zranieniem i buntem przeciwko niewyobrażalnemu cierpieniu, jakie go dotknęło. Cierpliwa rozmowa o jego uczuciach i wątpliwościach oraz modlitwa w jego intencji sprawiły, że odzyskał wiarę i wbrew wcześniejszym deklaracjom nie utracił jej, choć wystąpiły okoliczności, o których mówił, że jeśli się pojawią, to będzie dla niego dowodem, że Boga nie ma. A okoliczności te są naprawdę bardzo, bardzo trudne. Zaczął się modlić, nosić krzyżyk, szykuje się do spowiedzi, nieśmiało zaczyna nawet ewangelizować, choć Pan Bóg nie zabrał mu krzyża. Dal mu jednak dwie osoby, które przez trzy inne osoby zostały nazwane "jego aniołami”. To wystarczyło.
Oczywiście, nie zawsze scenariusz jest tak optymistyczny. Drugi zaprzyjaźniony ze mną agnostyk wciąż pozostaje agnostykiem, pomimo wielu rozmów i wielu modlitw. Póki co jedynym pozytywnym efektem jest to, że przestał postrzegać katolików jako monolit ludzi o wstrętnych cechach. Już wie, że ludzie są różni, a niektórzy katolicy dadzą się lubić i są do niego nastawieni życzliwie. W naszych rozmowach co jakiś czas znienacka pojawiają się głębokie tematy teologiczne. Może to kiedyś zaowocuje? Trzeci agnostyk uświadomił mi, jak bardzo moje sumienie było znieczulone na ludzką krzywdę i głuche na sprawiedliwość. To on zawstydził mnie strasznie i wprawił w kompleksy swoją ewangeliczną dobrocią i sprawiedliwością bez wiary w wieczną nagrodę i karę. Czwarty - wojujący ateista z pianą na ustach - na którym po jakichś 350 mailach w końcu postawiłam krzyżyk - zaskoczył mnie nagłą prośbą: błagam, nie rezygnuj ze mnie, nie poddawaj się, takie stare osły jak ja potrzebują dużo czasu…
Nie trzeba zamykać się w oblężonej twierdzy ani oceniać ludzi zbyt pochopnie jako „wrogow Kosciola”. Po 1000 lat chrystianizacji w Polsce wciąż „wiele jest serc, które czekają na Ewangelię. Napełnij serce swoje, tym kosztownym nasieniem, a zobaczysz, że Bóg poprowadzi cię do ludzi, których będziesz mógł zaprowadzić do Chrystusa”. Warunkiem jest tylko zakorzenienie w Bogu i świadomość, ze to nie my nawracamy, ale Bóg przemienia człowieka - czasami stopniowo, dlatego owoce pojawiają się tylko w Jemu wiadomym czasie.
|
|