Autor: Mimi. (---.zdnet.com.pl)
Data: 2015-12-19 12:08
Dzień dobry, opiszę jak dalej potoczyły się moje sprawy, a właściwie jeszcze się toczą, bo jestem to wszystkim dłużna. Na początku grudnia pojechałam do chłopaka. Pierwsze 6 dni mama ze mną codziennie rozmawiała ładnie i miło. Siódmego dnia, z racji, że już za długo, bomba wybuchła... Już zaczęły się pretensje, że nie powinna ze mną w ogóle rozmawiać za to, co robię. Przestałyśmy się odzywać... Następny dzień milczenia i o północy telefon, w którym przy chłopaku wyzywała mnie od kur... :( okazało się, że pod moją nieobecność, przepatrzyła moje torebki, znalazła jakieś paragony, z których wydedukowała sobie, że spotykałam się już z nim wcześniej. To było w nocy z czwartku na piątek i od tego dnia zaczął się mój horror i nie wiem jak żyję. Do 4 rano pisanie na fb i w smsach, że mam się nie pokazywać, "u męża zostań na święta", że jak wrócę to zrobi mi piekło, że jestem kur..., su..., że zniszczyłam rodzinę, nie mam już domu, ona mnie tu nigdy nie wpuści. Nie wiem jak przetrwałam tę noc, poranek. Od rana znów smsy, że jestem oszustka, telefon, w którym na mnie wrzeszczała. Zadzwoniłam do ojca, wyryczałam się, wtedy jeszcze trzymał moją stronę. Po tym zadzwoniła do mnie, mówiąc, że przeprasza, że się tak uniosła i zaczęła tłumaczyć, że jej chłopak nie przeszkadza, tylko chodzi o to, że pracuję na umowy o dzieło, a powinnam mieć stałe zatrudnienie (za wszelką cene chce bym znalazła tutaj stałą pracę, wówczas do chłopaka pojadę na 1-2 dni czasem i jak się wyraziła "wszystko się rozpier..."). Odpowiedziałam, że mogę znaleźć stałe zatrudnienie u chłopaka i jak to usłyszała, wywrzeszczała "jesteś zwykłą dziw... !!!". Coś pękło. Byłam roztrzęsiona, chłopak w pracy. Zadzwoniłam na nr interwencyjny do ośrodka pomocy kryzysowej. Tego samego dnia miałam spotkanie z psychologiem. Nie usłyszałam w sumie nic nowego, czego bym nie wiedziała i nie dowiedziała się tutaj z forum. Zostałam zapisana na terapię. Pierwsza wizyta była już w poniedziałek i mocno mnie zawiodła. Ta pani psycholog od terapii już całkiem inna, tylko na mnie patrzyła, mówiła, że decyzję muszę sama, nic nie oceniała, nic o postępowaniu mojej mamy, zupełnie jakbym w tym działaniu była sama. Od tego pamiętnego piątku z mamą zero kontaktu, tylko z tatą sporadycznie. Oznajmiłam mu we wtorek, że w środę przyjadę (tę co teraz była). Chciałam tydzień przed wigilią, chciałam pomóc w przygotowaniach, ale zaznaczyłam, że na sylwestra bym chciała znów pojechać. Chłopak i tak musi przeżyć, że nie spędzam z nim świąt, a bardzo chciał i czuję się z tym podle. Ale to jednak rodzice. Tata przekazał info mamie i cyrk od nowa... że mam absolutnie nie wracać, że nie chce mnie widzieć i że ustalili razem z tatą że jak przyjadę to jeżdzę co 3 miesiące i tylko na tydzień. Powiedziałam więc,że nie wracam. Tata napisał tylko smsa, że przykro im, że wybrałam chłopaka a nie ich. I tak się urwało. Mimo wszystko, jak to ja, pojechałam. Ostatniego dnia poszłam jeszcze do kościoła, wyspowiadałam się, nawet ksiądz mówił, że to chore, że mama ma problem. Przyjęłam Eucharystię, wymodliłam się przez ostatnie dni tyle, że poruszyłam już całe niebo chyba... Byłam w środę o 1 w nocy w domu. Do 3 w nocy awantura, mama mnie pobiła, krzyczała, że jestem kur.., dziw.., su..., że mnie nienawidzi bo na pewno tylko jedno z chłopakiem robię (i tu same wulgarne określenia), potem płacz i na spokojnie, że ona mnie tak bardzo kocha i nie chce mnie stracić, że ona błaga, bo to 500 km, że oni zostaną całkiem sami na starość, że któreś umrze pierwsze i co wtedy, że ona po tym co wyszło, już na moim ślubie nie będzie mogła być. :( Milczałam... Następnego dnia, od 7 rano,czyli po 4h, zerwała mnie z łóżka i od nowa batalia, że ona nie ustąpi, a ja że też jej nie. Mama chce kompromisu. Jak pojadę na sylwka to na 3 dni, a ja znów bym chciała na 2 tygodnie, to 500 km, podróż kosztuje 150 zł, chcę z nim spędzić więcej czasu, co w tym dziwnego? Ale dla mojej mamy nie ma pół na pół, że 2 tygodnie tu, a 2 tygodnie u chłopaka, tylko mam się wynieść całkowicie. Z tego, co się dowiedziałam, to jak się dowiedzieli, że nie wracam i nie przystałam na warunek, to oboje płakali, nawet tata i teraz przy mnie, co jest strasznym widokiem. Mama ma non stop wysokie ciśnienie i tętno (nie udaje), mówi, że ją wykończę. Potem, ten w czwartek, mama trochę odpuściła... mówiłam jej co psycholog powiedział, poczytałam artykuły psychologiczne, przyznała, że mamy popsutą relacje, że to chore, ze za dlugo bylam w domu i że się postara, aby "więcej mi nie odbiło". Było miło i fajnie. W piątek od rana znów batalia jednak, że oszukałam, że nie poszłam na ustępstwa, że nie będę się łajdaczyć i szlajać pod jej okiem, że mam się wynosić albo jeździć rzadziej i na krócej. Potem powiedziała, że się ani słowem do mnie nie odezwie. I milczy. Tylko do ojca na mnie trzeszczy. Tata też już mnie wczoraj uderzył. A ja siedzę zamknięta w pokoju, jak wyrzutek społeczeństwa, nie jadłam nic drugą dobę bo nie jestem w stanie przełknąć niczego, jak przysnę to śni mi się, że mnie zamknęli w piwnicy i wrzeszczę albo że się ze mną kłócą. Czuję się jak w koszmarze i matni. Chłopak na mnie czeka, tęsknię już do niego. Chciałam jednak spędzić z nimi święta, ale nie pozwoliła mi się włączyć w przygotowania i powiedziała, że Wigilii przeze mnie i tak nie będzie. Matnia, potrzask. Żle mi, że przeze mnie mama tak się źle czuję. Wyję, jak wspominam jak rok temu wyglądały przygotowania do świąt, jak było pięknie. To są chwilę gdy myślę, by zrezygnować z marzeń. Ale jak zrezygnować z miłości? Dla mojej mamy to jedyny kompromis. Tata tez nie chce mnie stracic, placze, a mi to rozrywa serce. Przeciez bym o nich pamietala, przyjezdzala... Moge jedynie odpuscic i jezdzic rzadziej, ale to wowczas chlopak odpusci, bo on liczy, ze ja sie przeprowadze do jego miasta i znajde prace, zebysmy mogli byc razem, a nie raz na 3 miesiace tydzien... Nie wiem co robic. Mysle, ze lepiej gdyby mi sie cos stalo. Bo mam postawiony wybor: rodzice lub chlopak, a obie strony kocham rowno mocno, tylko inna miloscia. Jestem przywiazana do tego domu, nie chce zrywac kontaktu na zawsze, myslalam, ze bede mogla byc u chlopaka i czesto tu przyjezdzac, ze beda sie cieszyc ze choc troche jestem, ale wola mnie stracic calkowicie... Z tej sytuacji nie ma wyjscia, mama tak wymusza, ze rozwali mi zwiazek, zlamię się i w koncu przystane na jej... To jest taki koszmar... A z drugiej strony, gdy wspominam ten dramatyczny piatek, kiedy trafilam na interwencje do psychologa, najpiekniejszym momentem dnia byl wieczor, kiedy siedzielismy i on mnie trzymal za reke, przytulal... mimo ze zawalil mi sie caly swiat wowczas, czulam od niego taki spokoj, dobroc, milosc... To bylo piekne... Tak bardzo nie wiem, co robic...
PS. przepraszam za chaos i bledy, jestem wykonczona
|
|