Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2016-02-04 00:28
Nie przywiązuj zbyt dużej wagi do takich porównań: kiedyś-teraz. Teraz jesteś o trzy lata "inszy". Może mądrzejszy o trzy lata, a może głupszy. Może bardziej doświadczony w złym, a może w dobrym. Zdrowie fizyczne może być lepsze czy gorsze. Samopoczucie psychiczne też się zmienia. Więcej albo mniej kłopotów. Na to co się w nas dzieje w dziedzinie emocji, albo bardzo bliskiej emocjom, tak wiele rzeczy ma wpływ, że takie porównania nie mają sensu. Co roku możemy reagować inaczej. Oczywiście, że jakieś porównania warto robić, na przykład w ocenie postępu pracy nad sobą, na ile jesteś bliżej Boga. Ale w dziedzinie czuję/nie czuję, jest mi łatwiej / trudniej - taka ocena ani nie jest ważna, ani czasem nawet nie jest sensowna. Trzeba myśleć o tym co jest DZIŚ. Ewentualnie dlaczego tak jest. "Wczoraj" byłeś inny. A pewne rzeczy nigdy nie wracają. Pewne doświadczenia w dziedzinie duchowej można porównywać do miłości. Pierwsza miłość jest tylko raz w życiu. Przy drugiej miłości często spodziewamy się dokładnie takich samych wrażeń jak kiedyś, ale one nigdy nie będą takie same, tamto nie wróci. Owszem, może być podobnie, ale niekoniecznie za każdym razem, czasem coś podobnego wraca dopiero po latach.
A jeśli chodzi o "teraz" - nie do końca rozumiem co oznacza u Ciebie słowo "rozluźnienie". Dla mnie rozluźnienie to przeciwieństwo pojęcia "napięcie". Jeśli nie czujesz rozluźnienia, czy to znaczy, że po spowiedzi pozostało w Tobie napięcie? I jakiego rodzaju?
Czy jest to napięcie bardziej fizyczne? Masz problem z czystością. Czy przed paru laty po spowiedzi Twoje ciało było spokojniejsze chociaż na jakiś czas, a teraz nie było tego poczucia? Czy jest to raczej napięcie psychiczne? Utrzymujący się lęk przed grzechem, ciągły niepokój lub pragnienie grzechu?
Tu bym się nie martwiła, bo spowiedź nie chroni od pokus ani od pamięci grzechu. To prawda, że (szczególnie przy pierwszym nawróceniu) Bóg może dać łaskę uspokojenia także ciała, ale to nie jest rzecz, która zawsze "działa". Do końca życia musimy sobie radzić z pokusami, choćbyśmy byli najbliżej Boga. Twoje słowa "a ze wszystkiego się spowiadałem" rozumiem, że szukasz jakiejś winy w swojej spowiedzi (i nie znajdujesz), ale to nie musi być żadna wina. Przez trzy lata nie chodziłeś do spowiedzi, a ciągle grzeszyłeś. Lekkie draśnięcie goi się szybko. Ale jeśli w tym samym miejscu takich draśnięć jest wiele, to tworzy się z czasem głęboka rana. Nie chodziłeś do spowiedzi, więc Twoje rany po grzechu się nie goiły, a uderzałeś ciągle w to samo miejsce. Rana się jątrzy i musi długo boleć. To normalne. Można prosić oczywiście Boga, aby to gojenie przyspieszył, ale Bóg nie musi czynić dla nas cudów. Samo nasze życie jest cudem. My często prosimy o cuda, ale potem ich nie zauważamy i nie pamiętamy. Ból pamiętamy dużo lepiej. Czasem więc lepiej, żeby trochę pobolało. Utrzymywanie się pewnego napięcia w nas często pozwala nam nie grzeszyć. Tego nie wolno podsycać, bo urodzi się strach przed Bogiem i zbyt mocny lęk przed grzechem, który nie pozwoli nam na radość. Ale pewne napięcie, które pozostaje po spowiedzi, czasem pozwala lepiej rozumieć czym jest grzech, pomaga bardziej żałować i więcej przyłożyć się do poprawy siebie. W każdym razie nie jest to żaden powód do zmartwień.
Chyba że jako brak rozluźnienia rozumiesz brak po spowiedzi duchowej ulgi. Świadomości, że znów jesteś wolny od grzechu, czysty, święty. Radości (niekoniecznie "fruwającej"), że wróciłeś do Boga i znów możesz wszystko zacząć od początku. Czasem odczuwamy ją natychmiast po spowiedzi. Czasem - gdy spowiedź była zbyt bolesna, zbyt męcząca psychicznie, albo nawet przy zwykłej chorobie, gorączce, lub depresji - poczucie ulgi i radości może przyjść później. Ale jeśli o taki brak "rozluźnienia" Ci chodziło, to rzeczywiście trzeba się temu przyjrzeć. Zawsze najpierw (ale na spokojnie, nie nerwowo) szuka się winy w sobie. Czy nie chciałem nic zataić, czy zrobiłem dobry rachunek sumienia, czy żałuję za grzechy, czy rzeczywiście chcę się poprawić ze wszystkich grzechów, czy chcę za grzechy wynagrodzić na ile się da. Jeśli wszystko było w porządku, to znaczy, że Bóg Cię przygarnął do serca, nawet jeśli nic nie czujesz. Tu trzeba wzbudzić akt wiary. Wierzę w grzechów odpuszczenie. Może przeczytać wtedy Credo? Przeczytać, bo wtedy się lepiej myśli. W to właśnie wierzymy (albo chcemy wierzyć, a to wystarczy). Mogę nic nie czuć (albo coś dalej czuć niepotrzebnie, czy za bardzo czuć), ale poprzez wiarę WIEM, że jestem z Bogiem i wszystko jest dobrze. A może dobrze będzie sprawić sobie po spowiedzi jakąś radość? Bóg chce, żebyśmy się po spowiedzi cieszyli. Smutek należy do diabła. Więc może dobre lody, albo rower, albo nowe buty? Pokazać Panu Bogu, że wiesz co to jest radość.
Ale jeśli jesteś chory, zbyt zmęczony, albo masz wielkie kłopoty, to nie wymagaj od siebie jakichś szczególnych uczuć, wrażeń. Nie martw się, że nie przyszły. One są piękne, ale to jedynie jest brak przyjemności. Dla naszej świętości nie ma żadnego znaczenia.
O pustce pisali już inni. Wyrzucamy szatana z serca. Pustkę po szatanie trzeba natychmiast wypełnić dobrem, bo inaczej szatan wróci na swoje dawne miejsce. Dlatego idąc do spowiedzi warto postanowić zrobić coś dobrego, konkretne dobro. Samo czynienie dobra też jest "radościotwórcze", a radość odstrasza szatana i zbliża do Boga. Zbyt zajęci walką z grzechem możemy nie poczuć radości. Trzeba zawsze zwrócić się ku dobru. Jeśli potrafimy bezpośrednio ku Bogu - to dobrze. Ale to może także być poprzez dobro skierowane ku człowiekowi, ze względu na Boga. I to nie muszą być żadne wielkie rzeczy. Może serdeczna rozmowa z mamą, choćby przez telefon. Może posprzątanie mieszkania? Znałam księdza, który zawsze przed spowiedzią sprzątał mieszkanie, żeby wrócić do czystego domu, bo odczuwał wtedy większą radość.
"Ona i kilka osób mi powtarzają że u Boga niema przypadków dlatego piszę tutaj bo niewiem co robić".
Nie bardzo wiem na czym tutaj polega problem i co chcesz robić. Może i nie ma przypadków, choć ja podchodziłabym do tego ostrożnie. Żeby nam się z kolei nie wydawało, że to Bóg kazał mi skręcić w lewo o 17.23, gdzie była ta dziewczyna. Potem z tego rodzą się myśli, że nie mamy wolnej woli no i po co Bóg kazał mi się zakochać w kimś kto mnie nie kocha. Nie ma wątpliwości, że Bóg zawsze WIE co się zdarzy i tylko tego się trzymajmy. A czy ze znajomości z tą dziewczyną coś wyjdzie, to będzie zależało od was i się okaże. Bóg Ci nie każe się z nią ożenić :)))) My Ci nie powiemy co Cię ciągnie do tej dziewczyny, ani czy masz się temu poddać czy nie. Podoba Ci się? To się staraj, aż się zorientujesz czy masz szansę, czy nie. Jeśli ona Ci pomaga być dobrym, to się ciesz. Jak możesz jej pomóc w czymś - to pomagaj. Ale bądź w tym wolny. Nie czuj się zobowiązany do czegokolwiek tylko dlatego, że ponoć nie ma przypadków. Nawet gdyby Bóg rzeczywiście osobiście podesłał Ci tę dziewczynę, to mógł ją podesłać tylko na pierwszy miesiąc, żebyś odnalazł w sobie siły do dobrego życia. Nic więcej to nie musi znaczyć. Spotkasz w życiu setki dziewcząt/kobiet i naprawdę nie trzeba przy każdej zastanawiać się, co by tu z nią zrobić :)))
I nie bój się, że łatwiej Ci być dobrym dzięki jakiemuś człowiekowi, a nie bezpośrednio dla Boga. Bóg to rozumie. Przecież właśnie dlatego posłał swojego Syna do nas jako Człowieka, żebyśmy dobro mogli widzieć, dotknąć, usłyszeć. Bóg owszem, działa także osobiście, ale częściej posyła do nas różnych ludzi, aby nam pomagali iść ku Dobru, ku Bogu. To może być mama albo tata, może być katecheta, może być spowiednik, a szczególnie kierownik duchowy. Może też być dziewczyna. Nawet dla jakiegoś kapłana może to być dziewczyna, byleby ukierunkował tę znajomość na Boga. Bo nie każda znajomość musi mieć coś wspólnego z seksem i małżeństwem. Ale z drugiej strony: nawet znajomość związana z takimi pragnieniami, m.in. małżeństwo, może przecież (a nawet powinno) przybliżać nas ku Bogu, ku Dobru. My byśmy czasem chcieli (szczególnie widzieć to u innych) wszystko robić doskonale. Kochać Boga tylko dla Boga. Dobrze. Ale to co niedoskonałe nie traktujmy od razu jak złe. Pamiętamy ewangelię o synu marnotrawnym. No przecież nie wrócił do ojca z miłości. Z głodu wrócił, a nie z miłości. Ojciec mógł powiedzieć: "A widzisz dziadu jeden, dopóki miałeś pieniądze, to ja nie istniałem dla ciebie. Teraz nic nie masz, to ty dla mnie nie istniejesz". No mógł tak powiedzieć. A tymczasem przygarnął go do serca. A nam "świętym" przeszkadza, że ktoś przestaje grzeszyć dzięki dziewczynie. A przecież - chwała Bogu, że nie zaczął przy dziewczynie grzeszyć, tylko przestał. Nawet jeśli to jest tylko na jakiś czas. To ten czas daje oddech, daje spokój, pokazuje, że jak się chce to się da. Pozwólmy Krzyśkowi cieszyć się z jego zwycięstwa: "dzięki niej przestałem się onanzować nie robie już tego miesiąc z 1 wpadką ale jak dla mnie to bardzo wielki sukces". Gratuluję, Krzysiek. Już widzisz, że potrafisz. Dziękuj Bogu za poznanie tej dziewczyny, za jej obecność. Nawet jeśli będzie w pobliżu tylko parę miesięcy. Bylebyś nie zapomniał o Bogu i nie zafiksował się, że to musi być Twoja żona :))) A może ona ma Cię przybliżyć do Boga, żebyś dla swojej przyszłej żony był już dużo lepszy? Może ma być Twoim przyjacielem, a nie dziewczyną? Przyjmuj spokojnie to co czas przyniesie. Ale za każde dobro dziękuj Bogu. I z każdego dobra się ciesz.
|
|