logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Maciek (---.85-237-177.tkchopin.pl)
Data:   2016-02-25 20:27

Szczesc Boze.
Problem dotyczy roznych pogladow dot. mieszkania przed slubem. Oswiadczylem sie tydzien temu. Dzisiaj kolejna rozmowa i kolejny zgrzyt. Ja uwazam ze powinnismy zamieszkac razem dopiero po ceremonii slubu, natomiast Marlenka uwaza wciaz ze lepiej jest przedtem juz zamieszkac razem. Argumentuje to rzeczami typu : wiele zwiazkow i par rozpadlo sie i rozeszlo bo nie znali swoich codziennych nawykow, ze tak jest bardziej zyciowo, ze lepiej zobaczyc jak na codzien jest nam ze soba itd... Kiedy moim argumentem jest ze Bog kaze zamieszkac dopiero po slubie, ze ryzyko dla Boga nigdy nie jest kleska, to totalnie nie przemawia do niej. To bardzo dobra i troskliwa kobieta ale niezbyt gleboko wierzaca...i co ja mam zrobic? Nie potrafie wybronic Woli Bozej. Wiem ze jak ulegne to zdradze Pana, ale tylko ja sie tym obecnie martwie. Czy powinienem w takiej sytuacji modlic sie za nia czy probowac przekonac? Prosze o rade.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: deon.pl (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 15:54

6 powodów, dla których warto wytrwać do ślubu

Walczyła razem ze swoim facetem o czystość przez 4 lata. Udało im się. Magda dzieli się teraz 6 rzeczami, które dowodzą, że było warto czekać z seksem do ślubu.

Dziś wiem że to nie nasza zasługa lecz moc łaski Bożej pozwoliła nam cieszyć się seksem po ślubie. Jesteśmy dopiero na początku tej małżeńskiej drogi, ale jest mnóstwo powodów dla których cieszę się, że nasza noc poślubna była naszą pierwszą wspólną nocą.
Ku zdziwieniu wielu nie chcieliśmy się "sprawdzić" przed ślubem. Doradzano mi pomieszkać razem, sprawdzić swojego narzeczonego, czy jesteśmy dopasowani, także pod względem seksualnym. Na szczęście mit dopasowania przed ślubem był dla nas tylko kłamstwem mass-mediów.

Cieszę się, że możemy rozpocząć ten proces dopasowania w odpowiednim czasie - czyli po ślubie.
Cieszę się, że nie żyliśmy w strachu, że nasze dzieci poczną się zbyt wcześnie.
Cieszę się, że czas narzeczeństwa był czasem pełnego pokoju poznawania siebie, uczenia się dialogu i wyrażania uczuć na wiele pięknych sposobów.
Cieszę się, że małżeństwo było w pełni wolnym wyborem, a nie obciążonym poczęciem się dziecka, czy związaniem się psychicznym przez współżycie.
Cieszę się, że mogłam doświadczyć cierpliwej miłości mojego obecnego męża, jego wytrwałości i wierności obranym wartościom, co pogłębiło nasze wzajemne zaufanie.
Cieszę się, że nasze pierwsze współżycie wynikało z oddania się sobie już na zawsze, dopełnienia słów przysięgi złożonej przed Bogiem i bliskimi, a nie z silnych impulsów naszego ciała.

Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Bo to wszystko jest moim zdaniem bardzo proste i logiczne (jestem ścisłowcem). Wszystko ma swój czas i swoje miejsce i jak coś jest nie po kolei to się robi bałagan i człowiek cierpi.
Można rozpakować prezent gwiazdkowy wcześniej, ale po co? I co wtedy rozpakujesz na gwiazdkę?

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Alfonso Vergara SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 15:55

9 sposobów na dojrzałą i prawdziwą miłość

Jaka powinna być dojrzała miłość? Czy nasze oczekiwania względem niej mogą zostać spełnione? Czy jest jakaś recepta na osiągnięcie dojrzałej i prawdziwej miłości? Pytania można mnożyć, każdy z nas nosi w sobie jakąś jej wizję. Zastanówmy się zatem jakie powinny być jej cechy.

1. Dojrzała miłość żyje rzeczywistością, a nie urojeniami. Nie zostawia nas pod urokiem pierwszego wrażenia, jakie ktoś na nas wywołał, ale zmusza do prób poznania wnętrza tego kogoś, do zaakceptowania go takim, jaki jest, nawet z jego wadami, i do starań, by ten ktoś, powierzywszy się nam, był w stanie osiągnąć własną pełnię. Dojrzała miłość zachęca ukochaną osobę do bycia sobą, do wierności własnemu powołaniu, nie zaś naszym oczekiwaniom.

2. Dojrzała miłość wyznacza sobie dalekosiężne cele. Potrafi czekać, nie zniechęcając się, na odpowiedź, którą każdy człowiek dawać może zgodnie z rytmem swego dojrzewania. Umie żyć opierając się na trwałych wartościach. Jest odporna na rozczarowania, umie wybierać, a także rezygnować.

3. Kto dojrzewa w miłości, nie boi się prosić o radę i pomoc. Nie wzdraga się przed rozsądną zależnością od drugiego, co sprawia, iż łączy się z nim we wspólnym zadaniu: budują razem, każdy swoje wnosząc we wspólne dzieło. Uczy się też niekłamanej pokory i uświadomiwszy sobie granice własnych możliwości potrafi korzystać z pomocy innych, wdzięczny za nią i za miłość, której jest ona wyrazem.

4. Umie być niezależny. Chce pozostać sobą, ze swoimi przekonaniami i indywidualnymi rysami. Nie cofa się przed podejmowaniem właściwych dla siebie decyzji, zwłaszcza tych, co zgodnie z jego sumieniem rozstrzygać mają o jego losie. Tym samym potrafi uszanować ten intymny zakątek sumienia drugich, zwłaszcza współmałżonka, którego podtrzymuje w jego wierności własnemu sumieniu i własnemu powołaniu.

5. Umie mądrze, właściwie ukierunkować swój gniew, czyniąc z niego siłę twórczą. Nie pozwala mu się zatruwać, potrafi go okiełznać w obawie przed konfliktami w rodzinie! Ale także nie wyrzuca go z siebie niszczącą lawiną na innych!

6. Jest w stanie przezwyciężyć wrodzony egoizm, potrafi zapomnieć o sobie, dać siebie drugiemu człowiekowi, zaangażować się w niego. Panuje nad swoją wrażliwością. Jest szczery w uczuciach. Wyraża je bez lęku, że może być źle zrozumiany; umie podjąć takie ryzyko, ale zawsze stara się żyć w prawdzie.

7. Dojrzała miłość dwojga ludzi nie poprzestaje na ich nieustannym wpatrywaniu się w siebie, ale ma siłę, by włączyć się do wspólnej pracy, bez odmierzania zasług jednego i drugiego, bez wzajemnego wytykania sobie błędów czy opieszałości. Trud tworzenia rodziny musi być rozumiany jako wspólne zadanie, w które każda z dwojga osób wkłada swoją część i bierze odpowiedzialność za całość, ale jest wolna od ustawicznego lęku, czy sprosta oczekiwaniom. Lęk taki, utrzymując w ciągłym napięciu, uniemożliwia wszelki odpoczynek.

8. Dojrzała miłość wymaga pewnej giętkości i umiejętności przystosowywania się. Trzeba działać wedle miary potrzeb i warunków, a niekoniecznie według sztywnych schematów.

9. W miłości dojrzałej seksualność osiąga harmonię i spójność w najgłębszej sferze osoby, tak że oddanie siebie i współżycie seksualne stają się prawdziwym i wymownym znakiem czułości i bliskości obu osób. Znakiem radości i wdzięczności, przebaczenia i akceptacji, wyrażającym za pomocą ciała to, czego czasami duch nie potrafi wyrazić.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Sam Guzman (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 15:56

25 sposobów, aby pokazać żonie, że ją kochasz

Zbyt często się kłócicie? Masz dosyć swojej żony? Denerwuje cię? W małżeństwie to się zdarza, ale nie powinno być normą. Jak temu zapobiec? Pokazuj żonie, że ją kochasz. Poznaj 25 niezawodnych sposobów.
Na uniwersytecie poznałem starsze małżeństwo, które bardzo mnie polubiło. Bywałem u nich często, wychodziliśmy też razem na miasto, na kolację. Choć dla mnie byli bardzo mili, to między nimi nieraz dochodziło do silnej wrogości. Każda rozmowa kończyła się złością i krzykami. Nie potrafili wręcz odezwać się do siebie inaczej, jak tylko w ostrych słowach lub oschłej krytyce.
Nie znam historii tego małżeństwa i nie wiem też jak doszli do takiego sposobu porozumiewania się. Jednak tego typu relacja jest bardzo częsta. Małżeństwa rozpadają się, a liczba rozwodów coraz bardziej wzrasta (w Polsce wynosi 27%, w Stanach - ponad 50% - przyp. red. 2015 r.). Mimo, że Kościół zawsze bronił nierozerwalności małżeństwa, to tragicznym jest fakt, że katolicy rozwodzą się generalnie tak samo często jak inni.
Istnieje wiele powodów rozpadu małżeństwa, ale rozwiązanie tego problemu jest proste. Naprawdę. Ci, którzy są powołani do małżeństwa, muszą kochać swoje żony. Spójrzmy prawdzie w oczy - nie możemy ostatecznie zmienić małżeństwa nikogo innego, mamy wpływ jedynie na swoje. W obliczu masowego rozpadu małżeństw, nasze katolickie związki muszą być świadectwem radości życia, wierności i miłości.
Jak to zrobić? Zacznij od pokazania żonie, że ją kochasz. Oto 25 sposobów, ale jest ich setki!

1. Słuchaj jej. Szczególnie tego, co ma ci do powiedzenia.
2. Okazuj jej fizyczną (nie seksualną) bliskość.
3. Podaruj jej niespodziewane kwiaty.
4. Zaproś ją na kolację (bez dzieci!).
5. Kup jej książkę, o której ci opowiadała.
6. Napisz jej miłosny liścik.
7. Zmywaj naczynia.
8. Jeśli planowałeś coś dla niej zrobić - zrób to!
9. Jeśli macie małe dzieci - przewiń je.
10. Powiedz jej, by wyszła gdzieś ze swoimi przyjaciółkami.
11. Otwieraj przed nią drzwi.
12. Módl się z nią. I za nią.
13. Przepraszaj ją, gdy zawinisz.
14. Przebaczaj jej wszystkie winy, nie trzymaj w sobie urazy.
15. Pytaj ją o radę.
16. Zwracaj uwagę na jej humor. Nie denerwuj jej.
17. Zabierz ją na zakupy.
18. Ofiaruj za nią post.
19. Zrozum jej lęki, nawet gdy ich nie podzielasz. Pocieszaj ją w takich chwilach.
20. Rozmawiaj z nią o życiu. Jak najwięcej.
21. Praw jej komplementy. Również te nietypowe.
22. Całuj ją na oczach innych, również waszych dzieci.
23. Trzymaj ją za rękę.
24. Zrezygnuj z czegoś, co chciałeś robić, by robić coś, czego chce ona.
25. Nie krytykuj, nie narzekaj. Chwal.

W skrócie - pokazuj żonie, że ją kochasz.

Jeszcze niedawno twoim głównym zajęciem było zdobywanie jej serca, pamiętasz? Niestety, zbyt wielu mężczyzn porzuca to zajęcie w momencie, gdy składają przysięgę małżeńską. Tak nie może być.
Twoim zadaniem jako katolickiego męża jest badanie, odkrywanie twojej żony. Przez całe życie. Musisz uczyć się jej nadziei i marzeń, jej lęków i życiowych trosk. Co kocha? Czego nienawidzi? Co jest przyczyną jej szczęścia? Jak okazuje miłość? Naucz się, co daje jej radość życia i rób to.
Małżeństwo jest sakramentem, tak jak spowiedź czy Eucharystia. Dobre małżeństwo dosłownie jest źródłem życia duchowego i łaski. Czy nie jest to wspaniałe? A mimo to, wielu z nas traktuje współmałżonka jak kogoś powszedniego, nieistotnego. Jako utrapienie lub - w gorszym razie - jako wroga. To smutne.
Święci mówią, że otrzymamy z sakramentów o tyle więcej, o ile będziemy je lepiej przyjmować. Im bardziej przygotujemy nasze serca, tym więcej łaski otrzymamy. Dlaczego więc ci, którzy są powołani do sakrementu małżeństwa bardzo często zaniedbują lub ignorują swoich partnerów? Twoja żona jest dla ciebie znakiem sakramentu. Więc traktuj ją właśnie w taki sposób.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Debbie McDaniel (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 15:56

40 modlitw dla twojego małżeństwa

Małżeństwo to dar, niesamowite błogosławieństwo od Boga. Zdarza się jednak, że ta wspaniała rzeczywistość nie jest przeżywana tak radośnie jak powinna. Możliwe, że życie staje się szybsze, my bardziej zajęci i zdenerwowani.
Możliwe, że przestajemy doceniać obecność drugiej osoby w naszym życiu, traktując ją obojętnie. Być może nad naszym związkiem zawisły chmury niezgody i wzajemnego żalu, przysłaniając światło małżeńskiej radości.
Bywa, że bagaż życiowych doświadczeń, noszonych samodzielnie, staje się nie do udźwignięcia, gdy dodamy do niego kolejne obciążenie związane z drugą osobą. Coś, co funkcjonowało w miarę dobrze, gdy byłem sam, zmienia się w momencie, gdy jestem "jedno" z drugim człowiekiem.
Nakręcane w sztuczny sposób oczekiwania wobec współmałżonka, nieustanne porównywanie się z innymi, "szczęśliwszymi", małżeństwami rani i zamyka w smutku. Zaczyna się powolny proces oddalania, prowadzący do rezygnacji z małżeństwa i szukania drogi wyjścia.
Doświadczamy dzisiaj wielkiej batalii o małżeństwo, w której największy nasz wróg nieustannie szuka okazji, by doprowadzić je do upadku. Nie pozwólmy, by odniósł zwycięstwo.
Celem nieprzyjaciela jest zniszczyć. Bóg pragnie budować.
W obliczu wyzwań, jakie niesie życie małżeńskie, pośród trudności i kryzysów musimy zapytać o jedną, bardzo istotną rzecz… Czy się modlimy? Chodzi mi o prawdziwą, wytrwałą modlitwę.
Bóg przez usta proroka Izajasza (Iz 51,11) zapowiedział, że Jego słowo nie powróci bezowocne. Nie istnieje żadna magiczna formuła, poprzez którą słowa modlitwy nabierają mocy. To wyłącznie moc Ducha Bożego działa w nich, moc, która przynosi przebaczenie, uzdrowienie i odnowienie, bez względu na to, jak trudna jest nasza sytuacja. Jego miłość jest wielka, a łaska okrywa wszystko.

Oto 40 potężnych modlitw nad twoim współmałżonkiem:

Dobry Boże,
wychwalamy Cię za Twoją miłość i wierność. Dziękujemy za wielką Twoją łaskę oraz za to, że dałeś nam siłę, byśmy się wzajemnie miłowali. Dziękuję Ci za mojego współmałżonka, za dar naszego małżeństwa. Dziękujemy, że jesteś z nami, że walczysz o nas. Dziękujemy, że jesteś zbawicielem i obdarzasz nas dobrem. Prosimy, uczyń nas bardziej podobnymi do Ciebie. Wypełnij nasze życie i małżeństwo prawdą i okryj je płaszczem Twojego błogosławieństwa.

Prosimy Cię, Panie, obdarz nasze małżeństwo darem:
Bliskości - "Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby - wskutek niewstrzemięźliwości waszej - nie kusił was szatan" (1 Kor 7,5).
Błogosławieństwa - "On błogosławi mieszkanie uczciwych" (Prz 3,33).
Celowości - "Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru" (Rz 8,28).
Czystości - "Także od pychy broń swojego sługę, niech nie panuje nade mną! Wtedy będę bez skazy i wolny od wielkiego występku" (Ps 19,14).
Delikatności - "A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój" (Ef 4,1-3).
Dziękczynienia - "Nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was" (1 Tes 5,17-18).
Godności - "Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły" (Prz 31,10).
Hojności - "Człowiek uczynny dozna nasycenia, obfitować będzie, kto [bliźnich] napoi" (Prz 11,25).
Łaski - "Mowa wasza, zawsze miła, niech będzie zaprawiona solą, tak byście wiedzieli, jak należy każdemu odpowiadać" (Kol 4,6).
Łaskawości - "A łaskawość Pana Boga naszego niech będzie nad nami! I wspieraj pracę rąk naszych, wspieraj dzieło rąk naszych" (Ps 90,17).
Miłości - "A Pan niech pomnoży liczbę waszą i niech spotęguje waszą wzajemną miłość dla wszystkich, jaką i my mamy dla was" (1 Tes 3,12).
Nadziei - "Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie" (Jr 29,11).
Obfitości - "A Bóg mój według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę" (Flp 4,19).
Ochrony - "Wierny jest Pan, który umocni was i ustrzeże od złego" (2 Tes 3,3).
Oddania - "A jeśli napadnie ich jeden, to dwóch przeciwko niemu stanie, a powróz potrójny niełatwo się zerwie" (Koh 4,12).
Odwagi - "Bądź mężny i mocny? Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz" (Joz 1,9).
Opanowania - "Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia" (Ef 1,7).
Owocności - "Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim [cnotom] nie ma Prawa" (Ga 5,22-23).
Pokory - "A niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich" (Flp 2,3-4).
Pokoju - "Niech pokój będzie w twoich murach, a bezpieczeństwo w twych pałacach" (Ps 122,7).
Prawości - "Kto żyje uczciwie, żyje bezpiecznie, zdradzi się ten, kto szuka dróg krętych" (Prz 10,9).
Przyjaźni - "Lepiej jest dwom niż jednemu, gdyż mają dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego" (Koh 4,9-10).
Przebaczenia - "Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie" (Ef 4,32).
Radości - "Niech źródło twe świętym zostanie, znajduj radość w żonie młodości" (Prz 5,18).
Rozeznania - "A modlę się o to, aby miłość wasza doskonaliła się coraz bardziej i bardziej w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze, abyście byli czyści i bez zarzutu na dzień Chrystusa" (Flp 1,9-10).
Szacunku - "W końcu więc niechaj także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego! A żona niechaj się odnosi ze czcią do swojego męża" (Ef 5,33).
Serca uległego - "Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu" (Joz 24,15).
Siły - "Niech Pan udzieli mocy swojemu ludowi, niech Pan błogosławi swój lud, darząc go pokojem" (Ps 29,11).
Uległości - "Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej" (Ef 5,21).
Uważności - "Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło" (Prz 4,23).
Uwielbienia - "Mój miły jest mój, a ja jestem jego" (Pnp 2,16).
Wiary - "Uwierz w Pana Jezusa - odpowiedzieli mu - a zbawisz siebie i swój dom" (Dz 16,31).
Wierności - "Niech miłość i wierność cię strzeże, przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz,
a znajdziesz życzliwość i łaskę w oczach Boga i ludzi" (Prz 3,3-4).
Wytrwania - "Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje" (1 Kor 13,7-8).
Wyrozumiałości - "Podobnie mężowie we wspólnym pożyciu liczcie się rozumnie ze słabszym ciałem kobiecym! Darzcie żony czcią jako te, które są razem z wami dziedzicami łaski, [to jest] życia, aby nie stawiać przeszkód waszym modlitwom" (1 P 3,7).
Zachęty - "Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym" (Ef 4,29).
Zaufania - "W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą.
Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości" (1 J 4,18).
Zdrowia - "Dobre słowa są plastrem miodu, słodyczą dla gardła, lekiem dla ciała" (Prz 16,24).
Zgodności - "A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19,6).
Życzliwości - "Otwiera usta z mądrością, na języku jej miłe nauki" (Prz 31,26).
Niech oblicze Twoje jaśnieje nad nami, gdy Ciebie szukamy.
Amen.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: William J. Doherty (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 15:57

A co, jeśli zasługujesz na kogoś lepszego?

Chcesz być "obywatelem" swojego małżeństwa czy chcesz skorzystać z "wizy turystycznej" i podróżować jak ci się spodoba? Czy twoje małżeństwo staje się konsumpcyjne? Ile konsumpcyjnego myślenia wkradło się w twoje małżeństwo?

W praktyce, większość par opiera swoje małżeństwo na szeregu wartości, wliczając w to odpowiedzialność i oddanie. To nie jest tak, że nagle stajemy się samolubnymi gburami. Zawsze jednak istnieje niebezpieczeństwo, że zdominują nas wartości konsumpcyjne - osobiste korzyści, niskie koszty własne, egzekwowanie swoich praw i zabezpieczanie się przed różnymi okolicznościami.
W kulturze konsumpcyjnej zawsze można skorzystać z wyjścia. Zobowiązania trwają dopóty, dopóki druga osoba zaspokaja nasze potrzeby. Nadal wierzymy we wzajemne oddanie, jednak silne głosy dochodzące od wewnątrz i z zewnątrz podpowiadają nam, że wykażemy się naiwnością, jeśli zadowolimy się tym, co według nas nie zaspokaja w pełni naszych potrzeb lub jest gorsze od tego, na co zasługujemy.

Czy twoje małżeństwo staje się konsumpcyjne?
Odpowiedz na poniższe pytania:

1. (Często, czasami, rzadko) niepochlebnie oceniam swojego współmałżonka, porównując go do innych ludzi.
2. W naszych problemach (często, czasami, rzadko) rozwodzę się nad niedoskonałościami współmałżonka, a nie zastanawiam się nad własnymi.
3. (Często, czasami, rzadko) koncentruję się na tym, w jaki sposób mój współmałżonek nie spełnia moich potrzeb, a nie na tym, jakich potrzeb ja nie zaspokajam.
4. (Często, czasami, rzadko) prowadzę punktację: dodaję punkty, gdy zrobię coś dobrego, lub odejmuję, gdy współmałżonek zrobi coś złego.
5. (Często, czasami, rzadko) myślę, że żona/mąż ma większe korzyści z małżeństwa niż ja.
6. (Często, czasami, rzadko) skupiam się na wadach współmałżonka, a nie na zaletach.
7. (Często, czasami, rzadko) zastanawiam się, czy nie należało poszukać lepszego współmałżonka?
8. W trudnych chwilach (często, czasami, rzadko) zadaję sobie pytanie, czy wysiłek, jaki wkładam w nasze małżeństwo, jest tego warty?

Jeżeli większość twoich odpowiedzi brzmi "rzadko" - gratuluję. Nie traktujesz małżeństwa jak samochodu, który możesz sprzedać, gdy się zestarzeje i dotknie go rdza. Jeżeli większość odpowiedzi brzmiała "czasami", zastanów się, czy twoje pragnienia nie przybierają formy konieczności. Spróbuj porozmawiać ze współmałżonkiem o jego potrzebach i pragnieniach. Jeżeli na trzy lub więcej pytań twoja odpowiedź brzmiała "często", oznacza to, że konsumpcjonizm poważnie skaził twoje spojrzenie na małżeństwo. Chcesz być "obywatelem" swojego małżeństwa czy chcesz skorzystać z "wizy turystycznej" i podróżować jak ci się spodoba?

Poza tymi czterema zasadniczymi schematami myślenia konsumpcyjnego w podejściu do małżeństwa chciałbym przedstawić listę konkretnych myśli oraz nieporozumień stanowiących motywy przewodnie małżeństwa konsumpcyjnego. Zachęcam cię do zastanowienia się, czy któreś z nich nie brzmią dla ciebie znajomo.

Moje potrzeby nie są zaspokajane!
Przekształcanie pragnień w konieczności jest motorem napędowym gospodarki rynkowej. Kolorowy telewizor był niegdyś pragnieniem, a teraz jest koniecznością. We wczesnych latach swojego małżeństwa myliłem potrzebę tego, aby moja żona wspierała mnie w moich zainteresowaniach związanych z pracą akademicką, z pragnieniem, by osobiście interesowała się tym, czym ja. Gdy myliłem uzasadnioną potrzebę tego, by ktoś mnie wysłuchał i od czasu do czasu pocieszył, z bardziej narcystycznym pragnieniem posiadania towarzyszki, która przypominałaby mojego klona, niesłusznie wywierałem na Lei presję. Ostatecznie poradziłem sobie z tym, przypominając sobie, że moja żona nie musiała spełniać wszystkich moich pragnień i w żadnym wypadku nie byłaby w stanie. Dostrzeganie różnicy pomiędzy podstawowymi potrzebami a dodatkowymi pragnieniami jest głównym zadaniem w przeciwstawianiu się małżeństwu konsumpcyjnemu.

Zasługuję na coś lepszego!
Przemienianie pragnień w potrzeby prowadzi do odczuwania prawa do czegoś, czego nie otrzymujemy w małżeństwie. Oczywiście, mamy prawo oczekiwać ze strony naszych współmałżonków pewnych rzeczy, takich jak oddanie, wierność seksualna, niewykorzystywanie, dobra wola i elementarna uczciwość. Kiedy jednak lista praw staje się zbyt długa lub zbyt szczegółowa, wtedy zaczynamy się czuć jak ofiara swojego małżeństwa. Gdybym się rozwodził nad swoim prawem do małżonki, która wykazywałaby entuzjazm w kwestii moich intelektualnych zamiłowań w danej chwili (a zmieniają się one tak szybko, że nie wiem, jak mogłoby to być możliwe), użalając się nad sobą i mając pretensje do żony, zraniłbym swoje małżeństwo. Spotkałem wiele osób - w szczególności żon - które same doprowadzają do rozpadu małżeństw przez skupianie się na swoim prawie do posiadania męża, który byłby ciepły, czuły i umiałby dzielić się uczuciami na żądanie. Podobnie, spotkałem wiele osób - w szczególności mężów - którzy usprawiedliwiają swoje romanse, mówiąc, że ich żony nie są wystarczająco otwarte i wrażliwe w sprawach seksualnych. To niebezpieczna równia pochyła.

Gdyby tylko kto inny był moim współmałżonkiem!
Jak już wcześniej zostało powiedziane, nie wiemy, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy poślubili kogoś innego. Jeśli zdarza ci się myśleć o tym, że ktoś, kogo spotykasz lub znasz ma cechy, świadczące o tym, że byłby lepszym współmałżonkiem niż osoba, z którą obecnie jesteś, oznacza to, że myślisz jak zagubiony konsument. Możliwe, że osoba ta faktycznie w większej obfitości posiada pewne cechy w porównaniu z twoim współmałżonkiem - może jest bardziej bystra, samokrytyczna lub atrakcyjna. Nie da się jednak poznać pewnych złych stron, które ujawniają się dopiero "w praniu" małżeńskiej codzienności - kiedy to bystrość zamienia się w protekcjonalne traktowanie, samokrytyka w obsesję na punkcie własnej osoby, a atrakcyjność staje się przyczyną chorobliwego lęku przed zmarszczkami. Jak można oprzeć się pokusie porównywania współmałżonków? Większość osób stara się pozytywnie myśleć o swoim życiowym partnerze i pamiętać o tym, że to właśnie temu człowiekowi są oddani i że tak naprawdę bardzo niewiele wiemy o potencjale innych ludzi.

Moje małżeństwo nie jest tak dobre, jak twoje
To inna odmiana porównywania współmałżonków. Czy zdarza ci się odczuwać zazdrość na widok innych par, które wyglądają na zakochane i szczęśliwe? Jeśli zaczniesz się koncentrować na tej myśli, istnieje prawdopodobieństwo, że niepotrzebnie zdewaluujesz własne małżeństwo. Pracowałem z wieloma parami, które na zewnątrz wydawały się cudowne, a w środku były strasznie nieszczęśliwe. Pamiętam, jak jedno małżeństwo przyznało się do zażenowania, jakie odczuwało, gdy wyrażono wylewną pochwałę ich małżeństwa z okazji dwudziestej piątej rocznicy ślubu. Goście bardzo zazdrościli im ich małżeństwa. Nikt nie wiedział, że nie kochali się ze sobą od dwóch lat i że nieustannie sprzeczali się, gdy byli sami. Właściwie nikt, z wyjątkiem samej pary i może ich terapeuty, nie wie tak naprawdę, co dzieje się wewnątrz danego małżeństwa.

Mam niedoskonałego współmałżonka
Jak już wcześniej wspomniałem, to powszechny schemat myślenia konsumpcyjnego, który podsycany jest poczuciem posiadania prawa do różnych rzeczy, myleniem pragnień z potrzebami i niepotrzebnymi porównaniami. Jako dobry konsument, pamiętaj, że jeśli zamienisz współmałżonka na nowy model, otrzymasz inny zestaw wad. Zapytaj samego siebie, czy wady, które obecnie dostrzegasz u współmałżonka, są fatalne, czy jedynie dokuczliwe. Fatalną wadą męża jednej z moich klientek była pedofilia, w kwestii której nie chciał szukać pomocy. Żona wykluczyła dalsze małżeństwo. Inny mąż był bardzo brutalny, nie chciał szukać pomocy i wszystkich innych obwiniał o swój gniew. Musiał odejść. Jednak w większości przypadków wady współmałżonków nie są tak poważne i jesteśmy w stanie je zaakceptować i starać się ukierunkować swoje myślenie i energię na pozytywne strony drugiej osoby. Andrew Christensen i Neil Jacobson stworzyli ważny nowy model terapii małżeńskiej oparty na akceptacji [w książce Reconcilable Differences - Różnice, z którymi można się pogodzić - przyp. tłum.]. Znam kobietę, która mówi, że uratowała swoje małżeństwo, gdy zaakceptowała fakt, że jej mąż, pomimo że bardzo ją kochał, nie umiał jej pocieszać w chwilach, gdy cierpiała emocjonalnie. Postanowiła, że w tej kwestii mogą jej pomóc przyjaciele i gdy przestała oczekiwać ze strony męża doskonałej empatii, jemu łatwiej było funkcjonować przy niej w chwilach jej przygnębienia, ponieważ mniej już bał się tego, że coś źle zrobi. Akceptacja pomaga z każdego wyciągnąć to, co najlepsze.

To ja tu jestem pozytywnym bohaterem
Wszyscy mamy tę wielką zdolność do usprawiedliwiania samych siebie. W niedawno przeprowadzonym badaniu opinii publicznej 75 procent ankietowanych osób będących po rozwodzie twierdziło, że ciężko pracowało, starając się uratować swoje małżeństwo, a jedynie 25 procent uważało, że druga strona włożyła w to duży wysiłek. Coś tu się nie zgadza, ponieważ ci byli współmałżonkowie również stanowili część tej 75-procentowej grupy! Najprostszym sposobem uprawiania konsumpcyjnego małżeństwa jest koncentrowanie się na własnej prawości z równoczesnym bagatelizowaniem swojego wkładu w tworzenie problemów małżeńskich. Tak postępowała również wcześniej wspomniana Cheryl. Ponieważ potrafiła być namiętna w obecności swojego kochanka, problem w jej małżeństwie nie mógł wynikać z jej słabości i wad; winny musiał być mąż. To tak jakby powiedzieć, że skoro na wakacjach jestem szczęśliwy, to fakt, że w domu jestem nieszczęśliwy jest twoją winą. Myśli, w których sami się usprawiedliwiamy, przygotowują cię do wycofania się lub odejścia, jednak tendencja ta będzie ci towarzyszyć również w następnym związku.

Co możemy zrobić, aby nie postępować w swoich małżeństwach jak klienci mający swoje prawa? Dla Cheryl ten podniecający pocałunek powinien był stanowić poważne ostrzeżenie i pobudzić ją do spojrzenia w głąb siebie po to, aby zobaczyć, na ile sama ponosi odpowiedzialność za niezadowolenie życiowe i odczucie pustki w małżeństwie. Kiedy postanowiła pójść za zewem nowego romansu, skupiła się na emocjach związanych z miłosną przygodą i na niemożliwości przemiany swojego męża. Trudniejszym, ale bardziej odpowiedzialnym rozwiązaniem byłoby podjęcie ryzyka szczerej rozmowy z mężem i opowiedzenia mu o swoich frustracjach, a następnie rozpoczęcie ciężkiej pracy, mającej na celu doprowadzenie do pewnych zmian bądź zaakceptowanie istniejących ograniczeń bez poczucia skrzywdzenia. Ostatecznie Cheryl na nowo uwierzyła w swoje małżeństwo. Zakończyła romans i zaczęła pracować nad relacją ze swoim mężem.

Jednak z pewną dozą smutku porzucała marzenie o konsumpcyjnym raju w wiecznie trwającej miłosnej przygodzie. Kryzys uczuciowy związany z jednym z jej dzieci pomógł jej na nowo skoncentrować się na rodzinie.

Odzyskała swoje małżeńskie oddanie, gdy zrozumiała, co ryzykowała - trwały związek, kochającego męża, dzieci, które polegały na tym małżeństwie, oraz wspólnotę ludzi, na którą ich związek ma wpływ. Wcześniej koncentrowała swoją uwagę na tym, czego małżeństwo jej nie daje, a do czego ma prawo; które wady jej męża przyczyniły się do pogłębienia przepaści między nimi i o ile byłaby szczęśliwsza z nowym "modelem" męża. W końcu uświadomiła sobie, że w małżeństwie była prawowitym "obywatelem", a w romansie, w który się zaangażowała, miała jedynie status osoby podróżującej z wizą turystyczną.

Najlepszym sposobem na ustrzeżenie małżeństwa przed dominującym wpływem kultury konsumpcyjnej jest dostrzeżenie swojej pozycji "obywatela" w małżeństwie, co innymi słowy oznacza bycie świadomym i oddanym członkiem wspólnoty. Bycie "obywatelem" w małżeństwie oznacza branie na siebie odpowiedzialności za poprawę różnych spraw, a nie bycie biernym; docenianie samego małżeństwa, a nie koncentrowanie się wyłącznie na własnych korzyściach; staranie się o to, aby je udoskonalać poprzez nazywanie problemów po imieniu i rozpoczynanie przemiany od siebie samego; perspektywiczne patrzenie na swoje małżeństwo, które pomaga docenić wartość waszego wspólnego życia jako pary, pomimo okresów cierpienia i zmagania się z trudnościami; akceptowanie nieuniknionych ograniczeń i problemów; dostrzeganie wpływu waszego małżeństwa na innych ludzi w waszym otoczeniu oraz nierezygnowanie z marzenia o bardziej doskonałym związku, którego nigdy nie zdołacie zrealizować w pełni.

Więcej w książce: Jak trzymać się razem w świecie, który chce nas rozdzielić - William J. Doherty

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: John Mark Comer (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 15:58

Bóg STWORZYŁ małżeństwo

W Księdze Rodzaju czytamy, że Bóg spojrzał na świat i zobaczył, że Adam jest samotnym człowiekiem na pustkowiu. "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam" (Rdz 2, 18).
Bóg postanowił zatem coś z tym zrobić. Zesłał na Adama głęboki sen. Następnie wyjął z jego ciała jedno żebro i z tego żebra - z kości Adama - stworzył Ewę. Adam obudził się i zaśpiewał na widok kobiety:
Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta (Rdz 2, 23).
Zauważcie, że pierwsze słowa człowieka, jakie odnajdujemy w Piśmie Świętym, są pieśnią miłości.
Bóg z uśmiechem na twarzy dołącza się do pieśni i mówi: "Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem" (Rdz 2, 24).
Gdy Bóg to powiedział, stworzył małżeństwo. Hej, dotarło to do was? Bóg stworzył małżeństwo.
Cała ta sprawa to Jego pomysł. Miłość, małżeństwo, seksualność, romantyzm - wszystko to ma swój początek w zamyśle Boga. Wszystko powstało w Jego wyobraźni za sprawą Jego stwórczego geniuszu.
To dlatego w każdej kulturze na Ziemi ludzie się pobierają. Od Papui-Nowej Gwinei po Nowy Jork jeden wspólny element przewija się przez mozaikę ponad siedmiu miliardów lat istnienia ludzi na Ziemi - małżeństwo.
Małżeństwo jest wynikiem stworzenia, a nie produktem kultury. W Księdze Rodzaju człowiek miał pole do popisu. Stworzyliśmy naukę, technologie, sztukę, architekturę i urbanistykę, ale nie małżeństwo. Ono ma swój początek w Bogu.
To oznacza, że Bóg wie, jak małżeństwo powinno funkcjonować. Jak powinno działać. Bóg, który stworzył małżeństwo, ma jego obraz.
Gdzieś po drodze straciliśmy jednak z pola widzenia to, co Bóg zamierzył. Musimy wrócić do samego początku, do historii, od której wszystko się zaczęło. Historia, która wydarzyła się w ogrodzie, kryje w sobie dwie prawdy.
Pierwsza jest taka, że miłość jest piękna. Wtedy, dawno temu, Bóg stworzył coś niesamowitego. Pomimo bólu, złamanych serc i różnych trudności ciągle wracamy do pieśni miłości, jaką jest związek mężczyzny i kobiety. W przedziwny sposób wiemy, podświadomie to czujemy, że sprawa warta jest ryzyka.
Z drugiej strony wiemy też, że co ś jest nie tak. Piękno pierwotnego stworzenia jest nadal obecne, ale zostało oszpecone i przesłonięte.
Wtedy w ogrodzie coś poszło nie tak. Do Raju przedostał się wąż. Przyszedł do Adama i Ewy i splamił ich czystą, niewinną miłość. Trawiony nienawiścią i zazdrością, chciał zniszczyć to pierwsze małżeństwo.
Bóg jest stwórcą życia. Wąż jest Jego przeciwieństwem. Jezus mówi o nim, że "od początku był on zabójcą", i przedstawia go jako kogoś, kto "przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć" (J 8, 44; 10, 10). Wąż stara się zniszczyć to, co Bóg zbuduje. Stara się zniewolić to, co Bóg wyzwoli. Oszpecić to, co Bóg stworzy.
Miłość Adama i Ewy była zbyt piękna, aby wąż zostawił ją w spokoju. Wystarczyło jedno kłamstwo.
"Bóg powiedział: «Nie wolno wam jeść z niego [drzewa poznania dobra i zła], a nawet go dotykać, abyście nie pomar-Wtedy rzekł wąż do niewiasty: «Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło»" (Rdz 3, 4-5).
Na czym polegało kłamstwo?
Na sugestii, że Bóg nas nie kocha. Że nie pragnie naszej radości. Że nie możemy Mu ufać. Że Boże pomysły nie są najlepsze. Że my wiemy lepiej niż Bóg.
I pierwsi ludzie - łatwowierni i naiwni - kupili to kłamstwo.
Od tej chwili historia miłosna zamieniła się w tragedię. Grzech w pierwszej kolejności uderzył w związek Adama i Ewy. Adam obwinił swoją żonę. Ewa obwiniła węża. Dwoje ludzi rzuciło się sobie do gardeł. i tak powstał pierwszy serial o małżeństwie.
Odruchowo myślimy, że Adam i Ewa byli głupi. Prymitywni jaskiniowcy, niewiele lepsi od małp. Ale czy my jesteśmy inni? Lepsi?
Prawda jest taka, że każdy z nas stoi przed tym samym wyborem. Z którego drzewa będziemy jeść?
Czy kupimy to kłamstwo? Czy będziemy robić wszystko po swojemu, sądząc, że wiemy lepiej niż Bóg? A może rzucimy monetą i będziemy mieli nadzieję, że jakoś to będzie? Czy będziemy słuchać głosu Stwórcy, a nie węża? Czy uwierzymy, że to Bóg wie najlepiej? On jest Stwórcą i On jest dobry.
Pogubiliśmy się gdzieś po drodze. Jeśli chcemy odnaleźć drogę powrotną do Raju, gdzie będziemy "nadzy i nieczujący wstydu", musimy wsłuchiwać się w głos Jezusa.
Przyznam, że dziwne jest przyjmowanie porad na temat miłości od singla. Sądzę, że życie wędrownego nauczyciela nie było zbyt romantyczne. Ale wierzymy, że Jezus jest żywym Bogiem pośród nas.
Bóg, który powiedział: "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam", i nauczyciel, który powiedział: "Czyż nie czytaliście.?" - są jednym.
Jezus daje nam miłologię...

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Jacques Guillet SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:00

Co Jezus myślał o seksie, kobietach i małżeństwie?

Jezus mówi o małżeństwie zupełnie swobodnie. Z niewzruszoną pewnością i, jeśli tak można powiedzieć, ze znajomością rzeczy ukazuje pierwotny zamysł Boży wypaczony przez słabość ludzką, a mianowicie dwoje ludzi tworzących jedno.

Z całą powagą objawia głęboką świętość tego związku: Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela (Mk 10, 6-9).

Ciało, serce, pokusa, nierozerwalne więzy Boże, wszystko to zostało wyrażone w tych kilku zaledwie słowach. Chrystus wie, o czym mówi. Jednocześnie wszystkie te tematy porusza z niezwykłą dyskrecją. Nie czuje potrzeby wchodzenia między małżonków, w ich wzajemną bliskość, nie odczuwa także zazdrości ani strachu. Bez dwuznaczników, bez najmniejszego skrępowania Jezus może mówić o ślubie i może być obecny na wszystkich ślubach. Nie tylko dlatego, że jest Bogiem, lecz również dlatego, że jest w pełni Człowiekiem, i to Człowiekiem doskonale czystym.

Widzisz tę kobietę? (Łk 7, 44)

Zna ją całe miasto. Jest grzesznicą. Gdziekolwiek się pojawia, wzbudza pożądanie lub zgorszenie. I nagle ta kobieta, która mogła być tylko przedmiotem pożądania lub pogardy, składa u stóp Jezusa wszystko, co tak dobrze służyło jej sztuce uwodzenia: łzy, włosy, pachnący olejek. Jezus wzrusza się tym tak bardzo kobiecym gestem, ale jednocześnie ukazuje cudowną tajemnicę czystości tego gestu.
Nie ma już kobiety przeznaczonej do uwodzenia, nie ma triumfującego mężczyzny, dumnego ze swego zwycięstwa. Jest tylko zagubione serce, które jednym gestem potrafiło wznieść się na wyżyny miłości, i drugie serce wystarczająco czyste, by umiało je rozpoznać i wyzwolić.
Szczególną cechą zachowania Jezusa wobec kobiet jest Jego prostota. Nieraz zadziwia swoboda Jego zachowania. Przy studni w Sychar rozpoczyna rozmowę z Samarytanką, nie troszcząc się o to, co ludzie o tym pomyślą (por. J 4, 27). Pozwala, by grzesznice przychodziły do Niego i przebywały z Nim, daje za przykład jawnogrzesznice, szokując tym swoje otoczenie. Nigdy jednak nie ośmielono się podejrzewać Go o prowokacje lub niejasność intencji. Jego wyrozumiałość dla grzesznic jest wystarczająco znana, by można było czynić do niej czytelną aluzję przy okazji sprawy kobiety przyłapanej na cudzołóstwie: W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? (J 8, 5).
Jednak ci, którzy najgwałtowniej potępiają Jego wybory i reakcje, są zmuszeni przyznać przed tą kobietą i przed Nim, że grzech tkwi nie w Jego sercu, lecz w ich własnym. Jeden po drugim odchodzą, pozostawiając Go samego z winowajczynią. Tak naprawdę Jezus, który wybrał życie pośród powołanych przez siebie dwunastu mężczyzn, przygarnia wszystkie kobiety, jakie przychodzą do Niego, bez wahania i skrępowania, nie wyróżniając żadnej z nich.
Kobiety, które zajmują Jego uwagę, są w pełni kobietami wraz z ich zachowaniem i kłopotami - wdowa opłakująca jedynego syna, gospodyni wymiatająca dom w poszukiwaniu zagubionej monety, uboga wdowa wrzucająca całe swoje utrzymanie do skarbony świątynnej, chora na wpół sparaliżowana od lat, nieuleczalnie chora i Samarytanka, bezczelna i gadatliwa, troskliwe przyjaciółki z Betanii, grzesznice i dewotki, czułe towarzyszki drogi na Kalwarię i najwierniejsze z wiernych u stóp Krzyża.
Wszystkie te kobiety Jezus spotykał, patrzył na nie i słuchał ich, nie lekceważąc ani nie schlebiając żadnej z nich. Jezus jest pozbawiony jakichkolwiek rysów mizoginicznych, od których, pomimo wielkości umysłu, tak trudno jest się uwolnić św. Pawłowi.
Wolność Chrystusa jest wolnością innego rodzaju, nie wynika z zasad czy z formuł: nie ma już mężczyzny ani kobiety (Ga 3, 28), ani mężczyzna nie jest bez kobiety, ani kobieta nie jest bez mężczyzny (1 Kor 11, 11). Ta wolność dotyczy kogoś, dla kogo relacja seksualna jest czymś tymczasowym, co przestanie mieć znaczenie z chwilą Zmartwychwstania (Mt 22, 30) i z czego można zrezygnować, nie przestając zarazem być mężczyzną czy kobietą (Mt 19,12). Jednakże Jezus, nawet po Zmartwychwstaniu, nie przestaje mówić do kobiety po imieniu i odwoływać się do jej serca: Mario (J 20, 16). Jest czysty w sposób doskonały, jest w pełni Człowiekiem.
Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką (Mt 12, 50) To sformułowanie powinno nam pomóc w zrozumieniu czystości Jezusa. Byłoby błędem i zubożeniem ograniczać ją do sfery seksualnej i małżeństwa. Jest to niestety błąd najczęściej popełniany. Opanowanie, swoboda, skupiona uwaga są nieodłącznym elementem postępowania Jezusa w ogóle, nie tylko w czasie spotkań z kobietami (...).
Źródłem tej czystości, sercem Eucharystii jest krzyż. Na krzyżu Jezus umiera za ludzi. Trzeba bardzo kochać, aby oddać życie. Trzeba kochać miłością prawdziwie czystą, by złączyć się z kimś wtedy, gdy traci się nadzieję na spotkanie z nim w ciele. Trzeba miłości doskonale czystej, by oddać życie za nieprzyjaciół; taka jest właśnie Miłość Boża. Na krzyżu Jezus doświadczył tego, co w naszym człowieczeństwie najbardziej podłe i nikczemne: nienawiści, pychy, okrucieństwa, tchórzostwa, kłamstwa.
Wszystkie twarze, które widzi wokół siebie, noszą odrażające piętno grzechu. To za tych nędzników i za nas wszystkich, którzy nie jesteśmy wcale lepsi, oddaje życie, ponieważ nas kocha, ponieważ potrafi dotrzeć głębiej, tam gdzie pod wszystkimi naszymi grzechami i buntami kryje się nietknięte źródło; potrafi również sprawić, by wypłynęła z tego źródła czysta odpowiedź, ponieważ On jest czysty.

Nie zatrzymuj Mnie
(J 20, 17)

W tych słowach zmartwychwstałego Jezusa ukazującego się Marii Magdalenie niewątpliwie najłatwiej odnajdziemy to, co potocznie kojarzymy z czystością. Maria rozpoznaje Jezusa, pada Mu do nóg, aby je objąć, jednak Chrystus powstrzymuje ją. Czy rzeczywiście chodzi tu o czystość?
Zaskakujące jest właśnie to, że Jezus, który nigdy podczas swego ziemskiego życia nie okazywał skrępowania wobec podobnych czułych i zażyłych gestów, teraz, po Zmartwychwstaniu, uważa ów gest za coś nie na miejscu. Trudno uwierzyć, by musiał być bardziej ostrożny niż przedtem.
Równie nieprawdopodobne jest, by chciał w ten sposób zaznaczyć swój dystans. Jezus nigdy nie był tak blisko swoich uczniów jak po Zmartwychwstaniu. Można powiedzieć, że korzysta z chwili, gdy są przy stole i wtedy im się ukazuje, gości ich na brzegu jeziora przy ognisku, przy którym pieką się ryby, i zachęca ich do jedzenia. Przy spotkaniu z Marią Magdaleną mówi do niej poufałym tonem, w którym ona odnajduje Go całego. Całe zachowanie zmartwychwstałego Jezusa pokazuje, że nowy stan, w którym żyje, nie zmienił niczego w Jego Osobie, że jest tak samo ludzki, tak samo naturalny, bliższy niż kiedykolwiek.
Jeśli zatem Jezus wymyka się Marii Magdalenie zaraz po tym, gdy Go rozpoznała, to nie po to, by się od niej oddalić czy zerwać więź, jaka Go z nią łączy, lecz po to, by nadać tej więzi nową wartość i nowy wymiar. Odtąd już nic, życie ani śmierć, teraźniejszość ani przyszłość nie będą mogły odłączyć Marii Magdaleny od miłości Jezusowej (por. Rz 8, 38). Przeszedł przez śmierć, by przyjść do niej, jest z nią przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Z nią i z wszystkimi jej braćmi i siostrami. Jezus zmartwychwstały zdradza nam tajemnicę swojej czystości: serce otwarte dla każdego, bliskość, serdeczność i wolność zdolna przyjąć wszystkich i zgromadzić ich w domu Ojca, w radości, jaka towarzyszy Godom.
Odtąd Maria Magdalena, Augustyn, Franciszek z Asyżu, Teresa z Ávili, święci i grzesznicy, małżonkowie złączeni w Chrystusie i bezżenni oddani Panu są świadkami czystości Jezusa Chrystusa.

Tłum. Agnieszka Wilczyńska
Jacques Guillet SJ (1910-2001), znany egzegeta, profesor w Centre Sevres w Paryżu.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Paolo Curtaz (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:00

Można się zakochać sto razy

Co zrobić, by atrakcyjność seksualna nie stała się jedynym kryterium oceny?

Kiedy ludzie mówią o miłości, na ogół mają na myśli właśnie okres zakochania, który podnieca, zniewala i pozostaje w pamięci. Ludzie się spotykają, poznają, podobają się sobie i w sobie się zakochują... Cały świat nabiera różowych, fantastycznych barw. Droga jednak nie może się kończyć w tym miejscu!

Natura, że się tak wyrażę, zna się na swojej pracy. Wymyśliła więc zakochanie, aby dwoje ludzi wzajemnie okazywało sobie miłość, aby byli ze sobą na stałe i rozmnażali się, towarzysząc sobie w podróży przez życie. Zakochanie jest reklamą miłości, ale jednocześnie jest tylko pierwszym, podstawowym etapem pewnej drogi: początkiem czegoś silniejszego, bardziej trwałego i stabilnego.

Silnik został uruchomiony, jeżeli jednak nie ruszymy się z miejsca, samochód będzie tylko spalał benzyną, a donikąd nas nie zawiezie!

Wydaje mi się, że na tym właśnie polega wielkie nieporozumienie naszych czasów. O ile w nie tak odległej przeszłości deprecjonowano stan zakochania, podkreślając znaczenie innych aspektów miłości (jak zrozumienie, stabilność, pozycja społeczna), o tyle obecnie miłość sprowadza się do tego pierwotnego, intensywnego uczucia.

Moi dziadkowie poznali się i pobrali na początku lat trzydziestych XX wieku. Mieli ku temu wiele powodów. Przede wszystkim nie do pomyślenia było, aby tu, w górach, kobieta żyła sama, na utrzymaniu rodziny. Mężczyzna z kolei potrzebował kobiety, aby realizować plany związane z pracą. Od kobiety z pewnością nie wymagano, aby była piękna i atrakcyjna fizycznie! Miała być silna, zdrowa i pracowita, by móc zajmować się dziećmi i dbać o gospodarstwo (babcia opowiadała mi, że urodziła mojego ojca o odpowiedniej porze, ponieważ o piątej rano mogła już iść do obory, aby wydoić krowy!). Mężczyzna natomiast musiał być godny zaufania i absolutnie nie mógł mieć skłonności do picia... Być może po pewnym czasie rzeczywiście zakochiwali się w sobie, ale nie było to absolutnie konieczne.

W dzisiejszych czasach ludzie przede wszystkim muszą się sobie podobać. Z jednej strony to dobrze. Istnieje jednak ryzyko, że atrakcyjność seksualna, a więc uczucie, stanie się jedynym, wątpliwym kryterium oceny wartości drugiej osoby... Zdaniem ekspertów obecnie w świecie zachodnim dominują dwie charakterystyczne postawy wobec miłości.

Po pierwsze, dość powszechnie uznaje się, że zakochanie ma wyłącznie spontaniczny charakter. Nie dba się więc o to, aby miłość dojrzała, łudząc się, że młodość i uczucia będą trwały wiecznie. Wiemy jednak dobrze, że emocje tworzą tylko jeden z licznych wymiarów ludzkiego życia i bardzo często wymykają się nam spod kontroli.

Jeżeli miłość jest tylko pięknym uczuciem, nie wiemy skąd przybywa i dokąd prowadzi! Podobnie jak złość, smutek, nuda, strach... Jeżeli miłość jest doświadczeniem zupełnie niezależnym od naszej woli, to znaczy, że jesteśmy wyłącznie ofiarami uczuć, przed którymi nie ma żadnej ochrony. Nigdy więc nie możemy czuć się bezpiecznie.

Ileż to razy spotykałem się z sytuacją, w której w momencie kryzysu małżeńskiego jedno z małżonków wyznawało, że niczego już nie czuje do drugiej osoby! Jak gdyby niespodziewanie wyschło jakieś źródło.

Stanowczo zbyt często miłość pozostawia się dzisiaj w kołysce, nie dbając o jej rozwój, nie dostarczając jej pożywienia. Uczucie, które nie przemienia się w odpowiedzialny, świadomy i dojrzały wybór, z góry skazane jest na porażkę.

Druga problematyczna postawa wobec miłości jest bezpośrednią konsekwencją uproszczonego podejścia do sfery uczuć. Chodzi mianowicie o chęć nieustannego powrotu do momentu zakochania, wynikającą ze złudnego przekonania, że zakochanie może być niewyczerpanym źródłem uczuć. Zjawisko to doskonale zilustrował Mozart w tragicznej operze Don Giovanni. Opisał je też Hermann Hesse, który stwierdził, że etap zalotów to jedyna interesująca rzecz w miłości...

Usiłujemy wciąż od nowa przeżywać moment narodzin miłości lub dążymy do wyeliminowania pozostałych etapów jej rozwoju. Ponadto obecnie uważa się, że seks jest tylko jednym z wielu sposobów pozwalających na wzajemne poznanie, a nawet zakochanie się. Zakochanie bywa nawet utożsamiane ze zjednoczeniem seksualnym. Zachowujemy się tak, jakbyśmy chcieli udowodnić, że początek jest spełnieniem, głębokim językiem płciowości posługujemy się w niezwykle powierzchowny sposób.

Ponieważ jestem katolikiem, powyższe słowa mogą być uznane za próbę moralizowania. Dlatego chciałbym od razu wyjaśnić pewną sprawę. Problem, który omawiam, nie ma natury etycznej (nie chodzi o normy postępowania), lecz ontologiczną (miłość po prostu taka jest!). Ograniczanie zakochania wyłącznie do sfery emocji nie jest złe ani dobre. Chodzi po prostu o to, że próby nieustannego zakochiwania się nigdy nie pozwolą zrozumieć istoty miłości!

Dwoje nastolatków, którzy po imprezie (przypuszczalnie zakrapianej alkoholem) uprawiają seks, ponieważ chcą się wzajemnie odkryć lub pokazać, na co ich stać, nie postępuje wbrew jakiejś wydumanej, nieżyciowej, księżowskiej zasadzie. Nie - oni popełniają błąd, ponieważ mylnie sądzą, że to, czego doświadczają, jest miłością. Możemy więc pokusić się o sformułowanie ważnego wniosku wynikającego z lektury biblijnego opisu stworzenia. Z euforycznego stadium zakochania koniecznie trzeba przejść do kolejnego etapu rozwoju miłości, który charakteryzuje się większą odpowiedzialnością.

Wybór między dwoma światami

Idylliczna opowieść o parze pierwszych ludzi prowadzi do bardzo realistycznej i raczej mało romantycznej konstatacji: zakochanie staje się miłością tylko wtedy, gdy poprowadzimy je dobrą drogą, właściwie korzystając z daru wolności. Możemy wybierać między miłością spontaniczną i nieodpowiedzialną a miłością, która bierze odpowiedzialność za przyszłość ukochanej osoby. Obecnie coraz częściej spotykamy się z wizją wspaniałej, instynktownej miłości, której na siłę przeciwstawia się wymagającą miłość związku monogamicznego.

Codziennie doświadczamy rzeczywistej pokusy, aby ulec tej wizji:
Właściwie to jestem raczej zadowolony/a z mojego związku, w głębi duszy jestem jednak przekonana/y, że istnieje jakiś lepszy on lub lepsza ona, stworzony/a właśnie dla mnie.
Gdzieś tam, w szerokim świecie, żyje moja druga połowa, mężczyzna/kobieta mojego życia.
Trudności, które przeżywa nasz związek, są ewidentnym dowodem na to, że się pomyliliśmy i powinniśmy dać sobie jeszcze jedną szansę.
Ja nie wierzę, że gdzieś tam istnieje kobieta/mężczyzna mojego życia. Ja na kobietę/mężczyznę mojego życia wybieram właśnie ciebie!

Myli się ten, kto sądzi, że jakikolwiek człowiek jest w stanie w zaspokoić nieskończoną potrzebę towarzystwa i dobra. Wielkie oszustwo współczesnego świata polega na tym, iż każe się nam wierzyć w istnienie prostych rozwiązań, które dostępne są na wyciągnięcie ręki. Wmawia się nam, że zamiast poświęcać czas na wspólny rozwój powinniśmy poszukać sobie lepszego partnera, który będzie bardziej podobny do nas!

W zdecydowanej większości przypadków przekonanie, że inny człowiek może radykalnie zmienić moje życie, jest zwyczajnym złudzeniem. Współczesny człowiek skłonny jest uwierzyć, że rozwiązanie problemu nie polega na stawieniu czoła trudnościom, lecz na zmianie partnera!

I rzeczywiście - można się zakochać sto razy, sto razy zakładać i rozbijać rodzinę. Jednak człowiek, który ulega pokusie, zawsze odkrywa swoją nagość. Kolejny partner - wybrany po odrzuceniu poprzedniego obiektu zakochania - jest tylko kolejnym złudzeniem.

Ileż to razy pomagałem ludziom, którzy po rozpadzie małżeństwa weszli w kolejny związek tylko po to, aby przekonać się, że mimo zmiany naczynia, potrawa wciąż smakuje tak samo. Proszę mi wybaczyć dosłowność, ale opowieści o niesamowitych właściwościach miłości powinno się wreszcie włożyć między bajki. Kiedy pojawia się rozczarowanie, ludzie zazwyczaj oskarżają się wzajemnie. Zraniona miłość przemienia się w chęć unicestwienia, zdradzone uczucie przemienia się w nienawiść. Małżeństwa, które wzajemnie się o wszystko obwiniają, przemieniają dobro w nieludzkie okrucieństwo, a wówczas przegrywają wszyscy.

Przypominam sobie spontaniczne wyznanie pewnego znajomego, który po dwudziestu latach małżeństwa rozwiódł się z żoną w okropnych okolicznościach. Kiedy się spotkaliśmy, opowiadał o dniu, w którym dzięki zręczności znanego adwokata odniósł zwycięstwo w rozprawie sądowej: nie zasądzono żadnych alimentów dla jego żony, jemu przyznano dom i opiekę nad dziećmi. Adwokat był wyraźnie zadowolony z siebie. Dawał do zrozumienia, że to była jedna z najlepiej poprowadzonych przez niego spraw, a jego klient - czyli mój znajomy - dostał wszystko, czego chciał. Ten ostatni jednak wyznawał mi ze łzami w oczach: tak naprawdę to chciałem, żebyśmy nadal byli razem i żebyśmy się kochali! Trzeba się mieć na baczności.

Więcej w książce: MIŁOŚĆ I INNE SPORTY EKSTREMALNE - Paolo Curtaz

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Jolanta Such-Białoskórska (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:01

Co zrobić, by miłość się nie skończyła?

Jeżeli Basia myśli, że kocha Marka dlatego, że przeżywa silną fascynację emocjonalną i całymi dniami i nocami myśli o nim, to nie jest jej wola, tylko reakcja jej zmysłowego ciała i psychiki.

Zdarza się, że w dniu ślubu młoda para słyszy od szczerze życzliwych gości weselnych życzenia: "abyście się za 20 lat kochali tak samo jak dzisiaj". Jest to życzenie wynikające z pragnienia, aby owi młodzi byli zawsze tak szczęśliwi jak w tym szczególnym dniu. Wynika ono z często przykrego doświadczenia, że po ślubie już nie jest tak wspaniale.
Skoro więc gość weselny przyjmuje założenie, że lepiej nie będzie, to życzy aby było chociaż tak pięknie jak w dniu ślubu. Co to jednak oznacza dla miłości? Tylko tyle, żeby się zatrzymała na tym etapie rozwoju, na którym jest. W konsekwencji taka miłość umrze! Używając porównania do kwiatu: wręczając piękny kwiat, np. różę w doniczce z ziemią, życzymy aby nie przekwitła i nie wydała owocu, aby więcej nie urosła i nie wypuściła nowych pąków. Czy tego rzeczywiście chcemy dla miłości oblubieńczej?

Spróbujmy tę miłość sklasyfikować i podzielić na etapy.:

Wrażenie i wzruszenie czyli zakochanie

Kiedy kobieta i mężczyzna, nazwijmy ich dla potrzeb artykułu: Basia i Marek, ujrzą się po raz pierwszy, wywierają na sobie jakieś wrażenie. Na początku wcale to nie musi być pozytywne wrażenie. Jednak po jakimś czasie znajomości może się zmienić na pozytywne. Będzie tak wtedy, gdy odkryją w sobie jakaś wartość. Dla Marka tą wartością może być uroda Basi, jej inteligencja, sposób zachowania, mówienia, ale także wrażliwość, delikatność, itp. Na Basi Marek może zrobić wrażenie swoją siłą fizyczną, odwagą, wiedzą w jakiś dziedzinie, itd.
Wrażenie jest przeżyciem zmysłowym. Bodźce wysyłane przez drugiego człowieka odbieramy naszymi zmysłami. Kiedy pod wpływem tego wrażenia Basia i Marek doświadczą wzruszenia, które jest doświadczeniem emocjonalnym, to jest to reakcja na wartość drugiej osoby. Marek postrzega Basię jako wartość, a Basia Marka jako wartość i to wywołuje u nich odczucie wzruszenia czyli emocje.
Emocje na tym etapie zwykle nazywamy zakochaniem, fascynacją, zauroczeniem. Jest to reakcja bez udziału woli człowieka. Dzieje się sama z siebie. Duża siła emocji, zwłaszcza doświadczanych przez kobiety, często jest traktowana jako wielka miłość. I oboje marzą o tym, aby tak zostało na zawsze.

Zmysłowość ciała, pożądanie seksualne.
Kobieta i mężczyzna zostali przez Boga cudownie stworzeni jako istoty duchowo-cielesne. Ciało człowieka ma określony sposób zmysłowego odbierania bodźców zewnętrznych, komunikacji z drugim człowiekiem i także możliwość łączenia się osobnikiem płci przeciwnej w celu przekazywania życia. Dlatego ciała mężczyzny i kobiety będą na siebie reagowały w sposób fizyczny przez podniecenie seksualne. Popęd seksualny jest darem od Boga, jest naturalną właściwością i energią ludzkiego bytu. Jednak w relacji osób, naszych przykładowych Basi i Marka zmysłowość ma być połączona z przeżyciem wartości seksualnej drugiej osoby, wartości związanej z ciałem drugiej płci.
Pożądanie seksualne oddzielone od spostrzegania wartości drugiej osoby nie będzie miało nic wspólnego z miłością, ale z użyciem tej osoby jako przedmiotu. Często, niestety, odczuwanie silnego pożądania, zwłaszcza przez mężczyzn, jest przez nich uważane za miłość.
Ciało jest integralną częścią osoby, nie można go oderwać od całości osoby. Zmysłowość jest czymś spontanicznym, jest tworzywem miłości małżeńskiej, sama w sobie jednak nią nie jest.
Emocje i pożądanie seksualne, czyli zmysłowość, to dwie dominujące siły, które pchają ku sobie Basię i Marka. U Basi prawdopodobnie będą dominowały emocje, u Marka zmysłowość. Od ich indywidualnego, wewnętrznego przeżywania, zależeć będzie, które energie psychiczne będą dominujące i sprawią, że ich związek stanie się silnym zaangażowaniem emocjonalnym, czy namiętnym pożądaniem. Jednak, niezależnie od siły tego zaangażowania, mamy do czynienia dopiero z początkiem rozwoju miłości. To etap zasiania ziarenka krzewu różanego w ziemię, które teraz z dużą intensywnością czerpie ze środowiska: substancje odżywcze, wodę, ciepło i zaczyna kiełkować.
Na tym etapie Basia i Marek są zachwyceni sobą przez cały czas. Korzystają z każdej okazji aby się spotkać. Mając telefony komórkowe, rozmawiają ze sobą idąc na spotkanie, a potem z niego wracając po rozstaniu. Budzą się rano przez telefon i mówią "dobranoc" przed snem. Jest to też czas, kiedy wyobraźnia buduje obraz ukochanej osoby jako ideału, wyolbrzymia zalety, nie dostrzega słabych stron, rozwija ogromne oczekiwania i marzenia. Nad realną osobą zostaje nadbudowane wyobrażenie o niej. Jest to etap, kiedy roślinka wypuściła już korzonek, łodygę i mały pączek kwiatu. Ślicznego kwiatu.
Jeżeli Basia i Marek w doświadczeniu swojego szczęścia i uniesienia będą myśleli, że to już jest dojrzała miłość i taka zostanie na zawsze, i że nic ich nie rozdzieli, to po jakimś czasie przeżyją ogromne rozczarowanie.

Poznanie i wolność
Przychodzi taki moment, w każdym związku w innym czasie, kiedy intensywne uniesienia emocjonalne, wzruszenia słabną w swojej sile. To się może stać przed ślubem, albo po ślubie. I co wtedy? Wielu mówi, że "miłość się skończyła", "przestałe/am cię kochać", "zostało przyzwyczajenie", albo "zakochałem/łam się w kimś innym". Jeżeli słyszymy takie stwierdzenia to znaczy, że prawdopodobnie miłość Basi i Marka zatrzymała się na etapie emocji i zmysłowości.
Czy to jest etap, na którym należy się rozstać? Jeżeli nastąpi przed zawarciem związku małżeńskiego, to powiem: może tak, może nie. Jeżeli po ślubie: zdecydowanie NIE.
Jest to moment, kiedy roślinka, po czasie pięknego kwitnienia, będąc śliczną , zaczyna przekwitać. Budzi się zawód, rozczarowanie, smutek.

Co z tym zrobić? Jak się zachować?
Miłość jest sprawą ducha, woli człowieka i jego wolności. Opiera się na wolności i prawdzie. Człowieka nie można zmusić do miłości. Pan Bóg stworzył nas wolnymi tak, że i On sam nie może nas zmusić do miłości. Dlatego miłość potrzebuje zaangażowania woli człowieka. Nie wystarczą wrażenia, wzruszenia, emocje, zmysłowość, pożądanie. Musi być zaangażowana wola. Jeżeli Marek uważa, że kocha Basię dlatego, iż czuje do niej silne pożądanie seksualne, to nie jest to jego wola, ale reakcja jego ciała. Jeżeli Basia myśli, że kocha Marka dlatego, że przeżywa silną fascynację emocjonalną i całymi dniami i nocami myśli o nim, to nie jest jej wola, tylko reakcja jej zmysłowego ciała i psychiki. Determinacja i przymus wewnętrzny.
Miłość musi być integralna z całym człowiekiem: emocjami, ciałem i wolą. Miłość może się rozwijać w wolności za sprawą woli człowieka. Dopiero wtedy będzie w pełni osobowa.
Jest to przełomowy moment w rozwoju miłości między Markiem i Basią. Dochodzą do głosu władze umysłu: poznanie i wola. Emocje i ciało zrobiły swoje: zbliżyły do siebie kobietę i mężczyznę, zafascynowały ich sobą wzajemnie, dały czas na poznanie siebie. Często na tym etapie zakochani mówią do siebie: "ty się zmieniłeś/łaś, nie jesteś taki/a, jak na początku znajomości", ktoś tu czuje się oszukany. Mówi się wtedy, że "klapki z oczu opadły".
Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze dlatego, że rzeczywiście zaczyna się dostrzegać ukochana osobę w większej pełni jej realnych zalet i wad. Po drugie dlatego, że entuzjazm zabiegania o względy ukochanej/ukochanego powoli słabnie. Po trzecie dlatego, że w dłuższych znajomościach, albo nawet dopiero w małżeństwie, trudności życia codziennego (problemy finansowe, z pracą, zdrowiem, brakiem mieszkania) testują charakter obojga. Sprawdzają ich sposób rozwiązywania problemów, radzenia sobie ze stresem, pokazują na ile są samodzielni, odpowiedzialni.

Akt woli
Kwiat naszej symbolicznej róży przekwita. Zaglądamy , czy został zapylony, czy znajdziemy zalążek owocu? Jeżeli nie, to znaczy, że między Basią i Markiem była tylko fascynacja i nie powstał odpowiedni grunt do rozwoju miłości. Jeżeli tak, to trzeba nadal krzew pielęgnować i czekać aż dojrzeją owoce.
To jest moment decyzji: "czy chcę (chodzi o chcenie woli) żyć z tobą, żyć dla ciebie, czy jesteś dla mnie dobrem, czy przyjmuję cię takim jakim jesteś?" Te pytania muszą sobie zadać oboje. Odpowiedź twierdząca jest aktem woli w wyniku poznania. Ważne jest to, aby oboje mieli świadomość, że mają przyjąć siebie takich jakimi są, a nie wyobrażenia o drugiej osobie.
Wtedy następuje przekształcenie miłości emocjonalnej i pożądliwości w miłość integrującą całego człowieka. Wolność uzdalnia człowieka do wyboru dobra. Tutaj realizuje się miłość poprzez oddanie osoby miłującej osobie miłowanej, oraz przyjęciu tego oddania - tajemnica wzajemności.. Basia przyjmuje Marka. Marek przyjmuje Basię. I są za siebie wzajemnie odpowiedzialni, są odpowiedzialni za swoją miłość. Dopiero to wzajemne, wolne i osobowe oddanie budujące zjednoczenie w miłości może zostać wyrażone, po zawarciu sakramentalnego związku małżeńskiego, przez współżycie seksualne obojga, które nazywamy aktem miłości, aktem małżeńskim.
Przyjaźń.
Może komuś wydać się dziwne, że pisząc o miłości, wtrącam rozdział o przyjaźni. Często oddzielamy od siebie pojęcia miłości i przyjaźni, jako dotyczące różnych osób, a nie tych samych. A jednak przyjaźń w relacji miłości Marka i Basi jest nieodzowną składową. To jak twarda tkanka w łodydze róży, która jest szkieletem utrzymującym cały ciężar rośliny, dzięki której róża wznosi się ku górze.
Przyjaźń buduje się dzięki poznaniu i woli. Paradoksalnie, małżonkowie często nie mają świadomości, że są dla siebie przyjaciółmi, bo nie potrafią dostrzec cech przyjaźni w swojej miłości. Może występować konflikt w rozumieniu pojęcia przyjaźni między Basią i Markiem. I dlatego nie dostrzegą jej w swojej relacji. Jest to kwestia ustalenia wspólnej definicji. Przyjaźń to akt woli wyrażający się w słowach: "Ja chcę dobra dla ciebie, tak jak chcę go dla siebie samego." W ten sposób "twoje "ja" staje się niejako moim, żyje w moim "ja", tak jak ono samo w sobie". Tak moglibyśmy tłumaczyć słowo przyjaźń: jaźń przy jaźni. Na to potrzeba czasu. Dlatego przyjaźń jest również dynamiczna i rozwija się wraz z miłością. Przyjaźń jest przekształcaniem zakochania i pożądliwości w miłość.

Kryzys
Psycholodzy mówią, że kryzys jest szansą na rozwój, a nawet że jest konieczny do rozwoju. Kryzys miłości zdarza się w okresie narzeczeńskim i na pewno w czasie małżeństwa. Jest to pewna zmiana. Trudna zmiana, może nawet ryzykowna. I rzeczywiście wiele związków się rozpada w kryzysie.
Kryzysem może być wszystko: pojawienie się dziecka, utrata lub zmiana pracy przez jednego z małżonków, choroba, wypadek, romans z osoba trzecią, słabość wiary, itd. Nie miejsce w tym artykule na rozpisywanie się o kryzysach. Chcę tu zasygnalizować, że on też jest potrzebny do rozwoju. Nie jest to moment na rozstanie - co najczęściej małżonkowie czynią. Jest to zadanie, przez które mają przejść razem. Wyjdą wtedy z niego umocnieni.
Co może być kryzysem dla naszego krzewu różanego? Np. ucięcie czubka łodygi. Co się wtedy dzieje? Roślina wypuszcza obok jeden albo nawet trzy pędy. Rozkrzewia się! Rozrasta, bujniej kwitnie! Często jednak trzeba korzystać ze specjalistycznej pomocy ogrodnika, który uratuje różę. I dlatego nie należy się wstydzić pójścia do poradni rodzinnej. Trzeba ratować małżeństwo - to też jest akt woli.

P.S. Gdzie jest ta moja druga połówka pomarańczy?
Młodzi lubią przytaczać bajkę o dwóch połówkach pomarańczy, które, jak się znajdą, to będą szczęśliwe i będą się kochać na wieki. To jest takie romantyczne marzenie o idealnej kobiecie , idealnym mężczyźnie.
- Gdzie go/jej szukać?
- NIGDZIE!
- Gdzie ona jest?
- NIE MA JEJ.
Dla niektórych może to być brutalna prawda, ale to prawda. Naukowcy mówią, że nie ma dwóch takich samych płatków śniegu. (jak oni to sprawdzili, nie wiem). Więc nie da się dopasować do siebie płatków śniegu. Ale gdyby połączyć ze sobą dwa, to powstanie zupełnie nowa konfiguracja, niepowtarzalna, piękna. Dodawanie w miłości, to nie jest 0,5+0,5=1, to jest 1+1=1.
I takiej miłości z połączenia dwóch całości życzę Szanownemu Czytelnikowi i sobie.

Na podstawie : Karol Wojtyła "Miłość i odpowiedzialność", rozdział "Osoba a miłość".

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: H. Norman Wright (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:02

Czy jesteś w depresyjnym związku? Sprawdź!

Relacje z innymi są jednym z najważniejszych elementów naszego życia. Otaczają nas zewsząd. Reklamy i programy telewizyjne też na nich bazują. Myślimy o nich, rozmawiamy o nich i doświadczamy ich.
Zostaliśmy stworzeni do życia z ludźmi i większość naszego życia spędzamy w różnorodnych związkach z innymi. Jeśliby nas tego pozbawić, nasza egzystencja stałaby się jałowa. Relacje niosą w sobie potencjał szczęścia i spełnienia, ale również, niestety, potencjał zniechęcenia i depresji. Dlatego uważam za słuszne, by o tym w tej książce powiedzieć. Musimy wziąć pod uwagę zdrowe i niezdrowe stosunki międzyludzkie.
Gdzie ludzie zazwyczaj doświadczają najboleśniejszego odrzucenia? Zwykle w związkach miłosnych i w małżeństwie. Gdzie najłatwiej jest popaść w zniechęcenie? W związkach miłosnych i w małżeństwie.
Kiedy analizujemy związek między ludźmi, bez znaczenia na jakim poziomie dana relacja istnieje, musimy wziąć pod uwagę jeden czynnik: albo mamy do czynienia ze związkiem zubożającym nas, albo ze związkiem ubogacającym (inaczej: albo wykorzystującym, albo korzystnym). Związek zubożający jest wtedy, gdy jesteś z kimś, kto drenuje cię emocjonalnie i duchowo. W pewnym sensie czerpie z twoich energetycznych rezerw. Może tak się zdarzyć zarówno w długotrwałym chodzeniu ze sobą, jak i w małżeństwie. Spędzanie czasu z tego typu osobą jest właściwie ciężką pracą. Z początku związek taki może wydawać się jeszcze reformowalny, lecz wkrótce przekształca się w wycieńczające i żmudne zadanie. Wynikiem takiego związku może być zniechęcenie lub depresja.

Depresyjny związek jest określeniem wskazującym na rezultat zubożających relacji międzyludzkich. Opisuje smutne lub gniewne uczucia wywoływane przez konflikty i rozczarowanie w danym związku; odnosi się także do sytuacji, gdzie związek pozbawiony jest swych oczekiwanych znaczeń. Czasem związek jest depresyjny z powodu naszej niskiej samooceny, błędnych decyzji, braku umiejętności interpersonalnych lub z powodu skrzętnie maskowanych braków drugiej osoby.

Depresja tego typu zachodzi w romantycznych związkach lub przyjaźni, zarówno wśród samotnych, jak i zamężnych osób. Wielu współmałżonków doświadczyło dotkliwych rozczarowań w związku ze swymi oczekiwaniami odnośnie do małżeństwa. Rozmawiałem z wieloma, którzy uważają, że ich partner przekształcił się w całkiem odmienną osobę w ciągu kilku tygodni trwania ich małżeństwa. Osoba, która w czasie narzeczeństwa okazywała swemu partnerowi wiele zainteresowania, uwagi, potrafiła słuchać i rozmawiać, stała się nagle swym przeciwieństwem. Niestety wielu współmałżonków czuje się ofiarami swej narzeczeńskiej iluzji.

Gdy konflikty i sprzeczki zaczynają stawać się normą, zamiast harmonii i spełnienia spodziewany być może gniew i frustracja.

Czasem związek bywa depresyjny wtedy, gdy związany jest z negatywnymi doświadczeniami z dzieciństwa, z rodzicami, nauczycielami, braćmi i siostrami lub znajomymi. Depresyjny związek może wiązać się z szerokim zakresem bolesnych doznań, od odrzucenia po wykorzystywanie. Kiedy więc jesteś emocjonalnie zaangażowany w relację z drugą osobą i spodziewasz się zaspokojenia przez tę osobę swych emocjonalnych potrzeb, a tego właśnie brakuje, związek może przybrać postać związku depresyjnego.

Zarówno mężczyźni, jak i kobiety cierpią tego rodzaju depresję, jednakże kobiety są bardziej do niej predysponowane, ponieważ są bardziej nastawione na kontakty międzyosobowe i bardziej skłonne definiować się przez swe stosunki z innymi. Wiele kobiet bierze na siebie cierpienie innych. Kultura skłania bardziej kobiety niż mężczyzn do zaspokajania potrzeb drugich oraz do podobania się im. Kobiety są też bardziej skłonne do zajmowania się bardziej swym związkiem niż swymi sukcesami. Mają tendencję do przyjmowania na siebie zbyt wiele odpowiedzialności za utrzymanie danego związku, nawet do tego stopnia, że nie wykształcają w sobie czasem umiejętności dbania o własne potrzeby. Ponadto, jeśli związek rodzi problemy, kobieta odczytuje je jako osobistą porażkę. Jeśli problemy lub porażki powtarzają się regularnie, zaczyna spodziewać się trudności w relacji z partnerem. Jest to już jednak ewidentny znak pesymistycznego zniechęcenia. (Tego typu doświadczenia wzbudzają negatywne myśli).

Niektóre kobiety muszą mierzyć się z ich skłonnościami i rolami w związkach, które są mniej niż zadowalające. Zdają sobie sprawę z problemów, przeżywają żal straty, uczą się na bazie swych doświadczeń, zmieniają linię swego postępowania i żyją dalej. Inne, niestety, zaprzeczają cierpieniu i boleją w ciszy. To naturalne, że staramy się unikać bólu, zwłaszcza w stosunkach z bliskimi. Popatrz na wszystkie dostępne książki, opowiadające o tym, jak budować dobry związek! Widziałem kobiety i mężczyzn, którzy przechodzą z jednego związku w drugi, powtarzając te same wzorce. Nie potrafią uczyć się na poprzednich błędach i powtarzają dalej te same sposoby, jakich używali, by szukać więzi z drugą osobą.

Co możesz zrobić, aby twój związek był zdrowy i aby porzucić niezdrowe relacje miłosne?
Aby związek, w którym żyjesz, minimalizował możliwość zniechęcenia i chandry, szukasz i pragniesz następujących rzeczy:

Chcesz czuć się w nim bezpiecznie i swojsko. Chciałbyś mieć możliwość odetchnąć i poczuć ulgę, mówiąc: "Miło mi z kimś odpocząć, odrzucić zbroję zabezpieczeń i być sobą".
Chciałbyś czuć wsparcie i to wsparcie dawać.
Chciałbyś wiedzieć, że nie mierzysz się z tym światem w pojedynkę. Chcesz od kogoś zależeć, kto stanie przy tobie w trudnych chwilach, nawet jeśli ten ktoś niekoniecznie zgadza się z twym zdaniem.
Chciałbyś być z kimś, kto cię wesprze nie tylko w trudnych chwilach, ale będzie z tobą również w dobrym czasie. Gdy kogoś wspierasz, dodajesz mu ducha, pomagasz marzyć i wzrastać. Do tego stopnia możesz pomóc drugiemu, że przewyższy cię swą dojrzałością i umiejętnościami. Wykorzystujesz wtedy swe zalety, zdolności i dary, aby wynieść drugiego ponad siebie.
Wszyscy posiadamy wewnętrzną, przez Boga daną potrzebę przynależenia, która rodzi się z poczucia akceptacji. Łatwo jest zgadzać się z ludźmi, którzy cię akceptują, otwierają ci swe serca i umieszczają pośród siebie.
Potrzeba ci związku z kimś, kto się o ciebie troszczy - podobnie jak ty troszczysz się i dbasz o tę osobę. Gdy dbasz o czyjś rozwój, zapraszasz tę osobę do zajęcia specjalnego miejsca w twym sercu. Wyrażasz swą troskę przez swe słowa i czyny.

Takiego człowieka szukaj i takim bądź. To najlepsze antidotum i ochrona przed zniechęceniem i chandrą wywołaną przez niezdrowe związki.

Więcej w książce: JAK PRZEZWYCIĘŻYĆ ZNIECHĘCENIE, ODRZUCENIE I CHANDRĘ - H. Norman Wright

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Thomas Jay Oord (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:02

Miłość i seks znaczą to samo?

Miłość nie jest błędnie napisanym słowem seks, lecz seks i romans mogą być aktami miłości. A nasze uleganie i wychodzenie z płciowych czy uczuciowych pociągów nie może nas prowadzić do wniosku, że zakochujemy się i "odkochujemy".
O ile liryka większości poezji i piosenek może być wskazówką, to miłość jest zawsze w kontekście pociągu seksualnego. Harlam Ellison kiedyś to ujął w ten sposób: "Miłość nie jest niczym innym jak błędnie napisanym słowem seks".
Pogląd, że miłość i seks znaczą to samo, może wydawać się zbyt uproszczony, przewrotny czy prostacki. Lecz te dwa słowa są często stosowane zamiennie. Niewielu z nas mogłoby naprawdę zaprzeczyć istnieniu silnego pociągu seksualnego, często nazywanego "zakochaniem". Ponieważ możemy odwołać się do tego rodzaju uczuć w swoich doświadczeniach, moglibyśmy domniemywać, iż jest pewna podstawa dla powszechnego odczucia, że miłość i seks są przynajmniej powiązane ze sobą, choć być może nietożsame.
My, którzy już raz zakochaliśmy się, wiemy także, że początkowy wybuch romantycznego zauroczenia nie trwa wiecznie. Płomienne uczucie, jak to zwykle bywa, gaśnie. Często jedynie żarzące się węgielki - a czasami tylko pył i popioły - pozostają. A gdy ogień przygasa, zastanawiamy się, czy to rzeczywiście jest miłość, co utrzymuje nasz związek. Być może jest to przyjaźń zamiast miłości, a może przyzwyczajenie, a może społeczny zwyczaj.
Starożytni zaproponowali mit objaśniający, dlaczego kochankowie zabiegają o siebie. Zgodnie z legendą opowiadaną przez Arystofanesa ludzie pierwotnie byli połączeni w pary. Pierwsi ludzie mieli cztery nogi, cztery ramiona, dwie głowy i wykazywali cechy zarówno męskie, jak i kobiece. Ludzie ci na wszelkie sposoby byli pełni i samowystarczalni i posiadali wielką mądrość i siłę.
Ludzie byli tak silni, że zaczęli atakować bogów. W odpowiedzi Zeus wpadł na pomysł podzielenia ludzi na dwoje, by ich osłabić. Dokonał tego wraz z innymi bogami. Od tego wielkiego rozdziału my ludzie jesteśmy skazani na wędrówkę po ziemi w poszukiwaniu naszych drugich ("lepszych"?) połówek. Siłą napędową tego ziemskiego poszukiwania jest sama miłość i odnajdujemy zadowolenie i siłę, gdy zlokalizujemy i przyjmiemy towarzysza naszej duszy.

Zawinił Walenty
Ten starożytny mit przedstawia pociąg, który odczuwają, jak się zdaje, wszyscy ludzie. Sugeruje on, iż romantyczne i seksualne działania są potężnymi wyrazami głębszego pragnienia ponownego zjednoczenia się z kimś, od kogo nas oddzielono. Mit miłości to historia ponownego połączenia.
W kulturze masowej współczesnego Zachodu mit Arystofanesa ugania się za niedostępną połówką aż do święta (walentynek) nazwanego tak od św. Walentego, kiedy to dochodzi do erotycznego zauroczenia, zalotów i połączenia. Ale istnieje szereg rozbieżnych objaśnień początków tego święta.
Jedna z historii mówi, że starożytni Rzymianie wybrali 14 lutego, by uhonorować Junonę - królową rzymskich bogów i bogiń. W tym dniu każdy młody chłopiec wyciągał ze słoja imię młodej dziewczyny, która stawała się jego partnerką na uczcie następnego dnia w święto Lupercji (Lupercalia). Bywało, że te pary tak sobie odpowiadały, że zazwyczaj się pobierały. Ten świąteczny zwyczaj okazał się jednak problemem. Cesarz rzymski stwierdził, że młodzi mężczyźni niechętnie zostawiali swoje panny, by walczyć za Rzym. W rezultacie zabronił praktykowania dobierania się w pary i unieważnił wszystkie zaręczyny. Kapłan rzymski imieniem Walenty ulitował się nad młodymi zakochanymi. Z sympatii do nich potajemnie żenił zaręczone pary pomimo zakazu cesarza. Ze względu na swoje nieposłuszeństwo Walenty został skazany na śmierć, a wyrok miano wykonać 14 lutego. Ponadto, oczekując na swoją śmierć, Walenty zakochał się w córce więźnia. Jego list pożegnalny do dziewczyny był rzekomo podpisany "od Twojego Walentego".
Dla współczesnych ludzi poszukujących poważnych odpowiedzi na pytania o miłość, uczucie i seksualność starożytne mity i historie o Walentym w dużej mierze zostały zastąpione wyjaśnieniami nauki. W szczególności wielu antropologów, biologów i psychologów zakłada, że powiązanie seksu z miłością ma silną ewolucyjną historię. Badania naszych krewnych naczelnych - obejmujące lemury, szympansy, małpiatki i małpy człekokształtne - dostarczają dowodów na szereg różnych teorii ewolucji w zakresie ludzkiej seksualności. Jeśli ludzkie zwyczaje łączenia się w pary zmieniały się w czasie, to wydaje się prawdopodobne, że badania nad naczelnymi mogłyby dostarczyć wskazówek dotyczących seksualności ludzi.
Badania nad naczelnymi wykazują, iż wszystkie naczelne są społeczne. Zachowanie społeczne jest warunkiem koniecznym zarówno dla reprodukcyjnego seksu, jak i miłości. Towarzyskość jest cechą zasadniczą do opiekowania się potomstwem, które jest często wynikiem aktywności seksualnej. Badania nad ludźmi i naczelnymi sugerują także, iż pragnienie seksu ma podstawę genetyczną. Wydaje się zrozumiałym istnienie silnego składnika genetycznego związanego z naszą własną potrzebą wyrażania seksualnego, biorąc pod uwagę rolę, jaką geny najwyraźniej odgrywają w kształtowaniu tego, kim jesteśmy.

Wierność seksualna - monogamia służy interesom
Wiele ludzkich praktyk seksualnych różni się jednak od praktyk innych stworzeń. Na przykład ludzie są bardziej podatni niż inne naczelne na związek z jednym partnerem seksualnym. Ta zdolność jest możliwa po części, ponieważ wydaje się, iż bardziej się samo-kontrolujemy w porównaniu z innymi naczelnymi w reakcji na potrzeby seksualne. Proszę zwrócić uwagę, iż powiedziałem "bardziej", a nie "w pełni". W odróżnieniu od ssaków ożenek i małżeństwo to zjawiska, które występują we wszystkich kulturach ludzkich. Do dziś naukowcy nie zaobserwowali przypadków wśród różnych społeczności naczelnych podobnych do publicznych obrzędów, rytuałów i tradycji, jakie towarzyszą ludzkiemu związkowi małżeńskiemu.
Wyjaśnienie, dlaczego ludzie są znacznie bardziej wierni seksualnie jednemu partnerowi niż inne stworzenia, stało się zadaniem dla naukowców teoretyków. Niektórzy uważają, że tajemnica kobiecej owulacji jest ewolucyjnym wyjaśnieniem ludzkiej monogamii. W przeciwieństwie do samic wielu innych gatunków kobiety wykazują małe oznaki swojej płodności lub nie wykazują żadnych. Na przykład samice makaka berberyjskiego pokazują nabrzmiałe czerwone zadki w trakcie jajeczkowania. Samice innych zwierząt wydzielają silne zapachy informujące samców o chęci kopulacji.
Naukowcy tłumaczą, że monogamia pojawia się u ludzi, ponieważ osobnicy męscy, którzy nie są świadomi wzorców owulacyjnych u samic, chętniej ograniczają swoją aktywność seksualną do jednej samicy. Ryzyko, że inny samiec mógłby zapłodnić samicę, z którą samiec utrzymuje aktywność seksualną, jest zbyt duże, aby pozostawić ją bez ochrony. A ponieważ wszyscy członkowie gatunku poszukują możliwości poszerzania swojego dziedzictwa genetycznego, potrzeba ochrony swojego partnera seksualnego zmusiła ludzkość do łączenia się w pary.
Drugie wyjaśnienie tworzenia się ludzkich par i związanej z tym seksualnej monogamii ma związek z pierwszym. Zgodnie z tą teorią ludzka monogamia seksualna służy interesom genetycznym zarówno mężczyzn, jak i kobiet, zapewniając lepsze środowisko dla ochrony i wychowania dzieci. Samotna kobieta jest bardziej podatna na siły, które mogą przedwcześnie zakończyć życie jej dzieci.
Chociaż zgodnie z tymi teoriami zarówno kobiety, jak i mężczyźni skupiają się na ich sukcesie reprodukcyjnym, przyczyny, dlaczego kobiety wybierają partnera, różnią się od tych przyczyn, które kierują mężczyznami w tym wyborze. Kobiety chcą mieć dzieci z tymi mężczyznami, którzy posiadają pozycję, siłę i bogactwo, co potwierdza słuszność teorii. Tacy mężczyźni są bardziej chętni, aby chronić potomstwo tych kobiet. Kobiety będą także wybierały tych mężczyzn, którzy chętniej pomogą im w wychowaniu dzieci i nie zostawią ich dla kopulacji z innymi kobietami. Ponieważ kobiety wybierają mężczyzn z takimi cechami, dlatego kierunek ewolucji ku monogamii pojawia się z powodu praktyk wyboru kobiet.
Mężczyźni chcą zdrowych i seksualnie wiernych kobiet na partnerki rozrodcze, gdyż zdrowe kobiety z większym prawdopodobieństwem wydadzą i zaopiekują się większą liczbą potomstwa niż kobiety słabe zdrowotnie. Także wierne seksualnie kobiety nieczęsto będą posiadały dzieci spłodzone przez innego mężczyznę. Ponieważ mężczyźni wybierają kobiety dla tych cech, dlatego kierunek ewolucji ku monogamii wzmacnia się dzięki takim praktykom wyboru przez mężczyzn.
Pomimo sensowności wyjaśnień ewolucyjnych dotyczących wierności seksualnej i tworzenia par, wielu sugeruje, że nie wyjaśniają one w pełni ludzkiego zachowania seksualnego i małżeńskiego. Innymi słowy, romansu, seksu i małżeństwa nie można całkowicie wyjaśnić genetyką czy tendencją ewolucyjną ku sukcesowi reprodukcyjnemu.

Idealny partner
Inni naukowcy zaproponowali teorie wyjaśniające, dlaczego ludzie żenią się lub wychodzą za mąż i poszukują seksualnej monogamii. Zygmunt Freud, na przykład, był przekonany, że nasz pociąg ku rodzicowi płci przeciwnej prowadzi nas do znalezienia związku z partnerem takim jak ten rodzic. Mniej naukowe wyjaśnienia obejmują przekonanie, że nieznana przyciągająca siła łączy ze sobą bardzo różnych ludzi: kobiety i mężczyzn. Taka maksymalna siła przyciągająca przeciwieństwa, jednocząc w pary, może tkwić w estetyce. Marksiści i konstruktywiści społeczni utrzymują, że kochanków jednoczy zysk ekonomiczny i zwiększona w ten sposób siła.
Większość z tych wyjaśnień, o ile nie wszystkie, z pewnością zawiera jakąś dozę prawdy. Jednakże badania motywacji stojących za ludzką aktywnością seksualną i małżeństwem ukazują szeroką gamę sprzecznych ze sobą wyjaśnień mających mało wspólnego z teoriami, którym się do tej pory przypatrywaliśmy.
Gdybyśmy zapytali ludzi, co motywuje ich romantycznie i seksualnie, to najczęstszą odpowiedzią byłaby atrakcyjność osoby. Ta atrakcyjność może być fizyczna - na przykład cechy ciała drugiej osoby, sposób zachowania, sposób poruszania się czy barwa głosu, lub cechy niefizyczne - na przykład spostrzeganie pozycji społecznej, zażyłość, przyjaźń czy bogactwo.
Psycholog David Buss zauważa, że wszystkie poważniejsze badania wskazują na pierwszeństwo i wagę takich czynników jak: opiekuńczość, dobroć, wielkoduszność i inne podobne cechy charakteru, które ludzie uwzględniają przy wyborze idealnego partnera. W jednym ze swych badań Buss przeprowadził wywiad z ponad tysiącem osób i poprosił swoich respondentów, aby sklasyfikowali osiemnaście cech swojego partnera. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety podawali te same przymioty, a wśród nich pięć najważniejszych. Cechy te obejmowały: niezawodność, stabilność emocjonalną, miłe usposobienie itp.
Aby lepiej zrozumieć pojęcie miłości, na użytek tej książki zdefiniowałem słowo "miłość" w następujący sposób: kochać oznacza działać intencjonalnie w życzliwej reakcji na działania innych celem wspierania ogólnej pomyślności. Ta definicja sugeruje, że celem miłości jest to, co w różny sposób nazywa się ogólnym powodzeniem, ogólnym szczęściem, błogosławieństwem czy dobrem wspólnym.
Zgodnie z moją definicją miłości musimy eros utożsamiać z promocją pomyślności, jeśli mamy mówić o niej jako o miłości. Zatem moglibyśmy powiedzieć, że eros jako rodzaj miłości wywołuje intencjonalną reakcję w celu promocji pomyślności, gdy pociąga ku temu, co piękne, wartościowe lub dobre. Przyjmując tę definicję, seks i romans mogą być lub nie być wyrazami miłości. Gdy seks i romans promują pomyślność, to wtedy są aktami miłości. Gdy seks i romans promują przeciwieństwo pomyślności (pozorną pomyślność), to nie są aktami miłości.

Podsumowując: miłość nie jest błędnie napisanym słowem seks, lecz seks i romans mogą być aktami miłości. A nasze uleganie i wychodzenie z płciowych czy uczuciowych pociągów nie może nas prowadzić do wniosku, że zakochujemy się i "odkochujemy".
Miłość poszukuje pomyślności, gdy szaleją płomienie uczucia. Lecz miłość także wspiera pomyślność, gdy nasz pociąg i namiętności słabną, stając się żarzącymi węgielkami czy nawet popiołem.

Wiecej w książce: Miłość sprawia że świat się kręci. Naukowo o miłości - Thomas Jay Oord

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Paolo Curtaz (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:03

Czy warto mieszkać razem przed ślubem?

Zachowanie "wyjścia awaryjnego", czy "próba generalna"? Co motywuje parę do wspólnego zamieszkania? Wiesz, że to może być objawem ukrywania poważnego problemu w związku?

Współczesny człowiek ma skłonność do unikania wysiłku w złudnej nadziei, że można osiągnąć jakiekolwiek rezultaty bez zaangażowania. Zjawisko to dotyczy wszystkich dziedzin życia, nie tylko sfery uczuć. Dzisiaj obowiązuje zasada wszystko i natychmiast. Zgodnie z tą logiką maksimum rezultatów powinno osiągać się przy minimum wysiłku. Prawa się nam należą, ale obowiązki podlegają negocjacji.

Taki sposób myślenia, który jest dzieckiem niedbalstwa i postawy konsumpcyjnej, może się również przekładać na sferę uczuć. Łączy nas zakochanie, jeżeli jednak coś się nie układa, jeżeli dochodzi do najdrobniejszej różnicy zdań, nie potrafię mężnie stawić czoła sytuacji, lecz opuszczam pole bitwy! Ludzie są ze sobą pod pewnymi warunkami, gotowi dzielić ze sobą wszystko, ale tylko w pewnych granicach. A granice zazwyczaj nie są wyraźnie wyznaczone. Nie mówią o nich nawet sami partnerzy. Oboje zachowują dla siebie wyjście awaryjne, aby w razie czego uciec ze związku, który okazał się niezadowalający.
Prawdziwy jakościowy skok w rozwoju związku następuje wtedy, gdy oboje partnerzy doświadczają własnych ograniczeń i ograniczeń drugiej osoby, także w bolesnych konfliktach. Kiedy po poznaniu ciemnych stron swojej osobowości i osobowości partnera, mimo wszystko postanawiają wspólnie zainwestować w przyszłość. Miłość może rozwijać się tylko wtedy, kiedy podejmujemy trud i wysiłek. Zejście z boiska w złudnej nadziei, że mecz można wygrać przy zielonym stoliku lub że uda się znaleźć bardziej ugodowego przeciwnika, oznacza przyjęcie stereotypowej, zgnuśniałej postawy wobec samego siebie i wobec małżeńskiego życia.
Jednym z największych paradoksów współczesnego zachodniego świata jest właśnie złudzenie, że można żyć i nawiązywać relacje, nie angażując się, nie zmieniając swojej postawy, nie szukając porozumienia i sposobu na wspólne życie. Trzeba, oczywiście, przyznać, że społeczeństwo, w którym żyjemy, nie ułatwia ludziom żyjącym w związku rozwiązywania ich problemów! Jeżeli chcemy, aby nasz związek się rozwijał, musimy być gotowi na podjęcie wysiłku.
Ma rację Erikson: że miłość najpierw jest złudzeniem, później rozczarowaniem, a w końcu poświęceniem. Każdy z tych rozwojowych etapów jest konieczny. W danym momencie nie da się wybiec myślą do następnego etapu, można tylko ponownie przeżywać poprzednie. Dopiero po przejściu tej drogi docieramy do miłość dojrzałej, wolnej, niezależnej i kreatywnej. W pierwszym etapie doświadcza się szczęścia posiadania, w drugim bólu straty, w trzecim radości dawania. Oczywiście, o ile wcześniej nie zejdzie się z drogi...
Kiedy ludzie się spotykają, zakochują się w sobie, coraz lepiej się poznają, doświadczają wad partnera i własnych, mogą podjąć decyzję o małżeństwie: z tobą chcę spędzić resztę życia, ciebie biorę za żonę/męża. Rozwód zawsze jest niezwykle bolesnym doświadczeniem, ponieważ oznacza zniweczenie marzeń.

Czy musimy z góry skazywać marzenia na porażkę?
Przesłanie ewangeliczne jest inne: marzenia trzeba realizować, trzeba być im wiernym, trzeba nadawać im konkretną formę poprzez podejmowanie codziennych wyborów i trzeba je karmić nadzieją. Zakochanie to niekontrolowane uczucie, natomiast małżeństwo zawiera się z wyboru, dlatego jest mocno związane z wolną wolą. Co robić, aby doświadczać satysfakcji, przez całe życie pozostając w jednym związku? Jak nie ulec zwątpieniu lub - co gorsza - złości?
Kościół nie chce, abyśmy się przez całe życie tolerowali, lecz chce, abyśmy się kochali do końca swoich dni! Zawarcie małżeństwa jest i zawsze będzie wyznaniem wiary. W siebie, w ciebie, w Boga. Jest to jednak wyznanie świadome, a nie działanie szaleńca. Składamy je świadomie i z użyciem rozumu, ponieważ przekonaliśmy się, że dążymy do tego samego dobra, ponieważ wyrażamy gotowość zaangażowania swoich sił, ponieważ mamy odwagę marzyć.
W naszych niespokojnych czasach, w których tak niewiele jest rzeczy pewnych, wszyscy marzymy o spadochronie, który zabezpieczałby przed upadkiem z wysoka; wszyscy pragniemy jakiejś asekuracji, jakiejś gwarancji. Nie okłamujmy się - wielu ludzi uważa, że małżeństwo zawierane w kościele i ślubne błogosławieństwo to katolicki zabobon, swoista forma katolickiego ubezpieczenia... Owocem takiego sposobu myślenia są nierozważne decyzje o wspólnym życiu bez ślubu. W ostatnich latach wiele par decyduje się na wspólne mieszkanie jako etap przygotowujący do małżeństwa.

Konkubinat staje się swojego rodzaju "próbą generalną"

Próba ta ma pozwolićna poznanie, czy rzeczywiście jesteśmy sobie przeznaczeni. Takie połowiczne angażowanie się stwarza jednak ryzyko, że nigdy nie pozbędziemy się lęku przed podjęciem pełnej odpowiedzialności. Założenie, że wspólne mieszkanie może być okresem przygotowującym do małżeństwa, jest całkowicie błędne.
Małżeństwo jest bowiem prawdziwym skokiem jakościowym i oznacza przyjęcie nowego stylu życia! Dopóki nie wykonamy tego skoku, nie dowiemy się, czy nas na niego stać! Właśnie ten skok wyzwala nowe siły i daje nową motywację, jakiej konkubinat dać nie może, ponieważ zawsze pozostawia otwarte drzwi, przez które można uciec. Kiedy świadomie decyduję, że nie zamierzam uciekać; kiedy zamykam drzwi i przestaję myśleć, że gdzieś tam być może istnieje dla mnie lepsze miejsce do życia (a jest to myśl jak najbardziej uzasadniona - istnieją tysiące lepszych miejsc!), sam przemieniam przestrzeń, w której żyję, w najlepsze miejsce na świecie!
Można ćwiczyć, ile dusza zapragnie, można oglądać wszystkie dostępne zdjęcia i filmy o górach, dopóki jednak nie wyjdzie się na szlak z plecakiem i mocnym postanowieniem dotarcia na sam szczyt, dopóty tego szczytu się nie zdobędzie!
Złoto topi się w określonej temperaturze - nieco ponad tysiąc stopni Celsjusza. Nie stopi się tylko dlatego, że przez wiele lat pozostawimy je w rozgrzanym piekarniku! Czas nie jest jedynym czynnikiem, który wpływa na intensywność doświadczenia, liczy się również gotowość wykonania jakościowego skoku!
Uważam więc, że wspólne mieszkanie może ukrywać prawdziwą naturę problemu, przed którym staje dwoje ludzi. Chodzi bowiem o gotowość całkowitego poświęcenia się dla związku. Być może powrót do narzeczeństwa jako okresu pośredniego między zakochaniem a małżeństwem dałby młodym ludziom możliwość lepszego wzajemnego poznania się. Wiem, że rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana, i nie chciałbym, żeby pary żyjące w konkubinacie miały poczucie, że oceniam ich wybór. Nie ulega jednak wątpliwości, że podjęcie decyzji z pełną świadomością jej nieodwracalności wyzwala w człowieku pokłady energii, o które się nie podejrzewaliśmy, i pozwala przyjąć zupełnie niespodziewany punkt widzenia na życie.
Ludziom, którzy żyją w konkubinacie i - prędzej czy później - mają zamiar się pobrać, życzę, aby odkryli w sobie siły pozwalające im wspiąć się na każdą górę! Razem.

Więcej w książce:
MIŁOŚĆ I INNE SPORTY EKSTREMALNE Paolo Curtaz

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Iwona i Dominik Sidor (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:03

Podwójne zamiesz(k)anie

Zanim natrudzicie się o urzędniczy "papierek" lub odważycie na związanie sakramentalnym "węzłem", zamieszkajcie razem na próbę - tak radzą nam dzisiejsze czasy. Czy rzeczywiście, aby przekonać się czy nasz partner to właściwy kandydat na męża, potrzebujemy sprawdzić go przed ślubem, mieszkając pod jednym dachem?
Czy może jednak życie z obecną ukochaną "na kocią łapę" to falstart przed małżeństwem z prawdziwego zdarzenia?

Nie ma wątpliwości - nikt nie lubi kupować kota w worku. Zanim w coś zainwestujemy, musimy to sprawdzić, przekonać się, że nie będziemy stratni. Podobnie myślimy o największej inwestycji naszego życia - małżeństwie. Zbyt dużym ryzykiem byłoby powiedzieć "tak" komuś, kogo nie znamy w codziennych sytuacjach, z kim niekoniecznie będziemy mogli szczęśliwie się zestarzeć. Dziś mówi, że kocha, zabiega o nasze względy, stara się zaimponować, zapewnia o dozgonnej miłości - a po ślubie? Okaże się egoistą skupionym na swoich potrzebach, już nie tak romantycznym i szarmanckim, jak podczas spacerów nad Wisłą czy wypadów do kina. Jak uniknąć takiego rozczarowania?

Wbrew temu, co usłyszelibyśmy od wielu młodych ludzi, wspólne zamieszkanie nie jest gwarantem całkowitego poznania naszego partnera. To wypróbowywanie się, niczym przedmiotu z katalogu, który w razie gdyby nie spełniał naszych oczekiwań, możemy odesłać. Z tym, że w przypadku tak zażyłych relacji międzyludzkich nie możemy liczyć na zwrot zainwestowanych środków. Wręcz przeciwnie - nieudany związek na próbę pozostawia rany, o których ciężko zapomnieć. Trudno chyba wymazać z pamięci wspomnienia, kiedy żyło się prawie jak małżeństwo - dzieliło łóżko, wannę i lodówkę. Prawie… tak, robi ogromną różnicę! Czas chodzenia ze sobą, narzeczeństwa, jest czasem wyjątkowym, a wykorzystanie go na wzajemne poznanie się zależy od naszej kreatywności. Wcale nie trzeba dzielić na co dzień mieszkania, by poznać system wartości drugiej osoby, jej podejście do wychowywania dzieci, dysponowania pieniędzmi - warto prowadzić długie i żywe dyskusje. Jest mnóstwo sposobów, by znaleźć takie sytuacje, w których ukochana osoba będzie mogła wykazać się odpowiedzialnością, troską, rezygnacją z siebie.

Nie jest też koniecznym zobaczyć ją rozczochraną o poranku, by zdecydować czy to kobieta na całe życie, ani zbierać jego brudnych skarpetek, by stwierdzić, że z takim niechlujem to marnowanie życia. Nie można zapominać też, że człowiek zmienia się właściwie przez całe życie, dojrzewa, nabiera mądrości życiowej. Nie wszystko jesteśmy w stanie obiecać, mimo najszczerszych chęci. Często okazuje się, że takie wypróbowywanie się przed ślubem jest złudnym poszukiwaniem ideału, którego - bądźmy realistami - nie znajdziemy. Kiedy mówimy "kocham" czy nie myślimy też o akceptacji wad i niedociągnięć partnera, kochania go takim, jakim jest? Czy mówiąc "kocham" nie myślimy także o chęci stawania się lepszym dla ukochanej osoby, rezygnacji z siebie, by ta druga była z nami szczęśliwa, o gotowości dochodzenia do kompromisów, jeśli takowe mają być dobre dla związku? Taka zapewne powinna być Miłość, która zakłada pewne ryzyko, bo wierzy, że decydując się na ślub, zawieramy małżeńskie przymierze. Wierzymy, że wprowadza nas w rzeczywistość łaski, dzięki której w naszym małżeństwie będzie obecny Bóg. A Jemu zależy, abyśmy byli Jedno.

Tego, co zarezerwowane dla małżeństwa nie da się przyspieszyć w czasie, przeskoczyć na kolejny etap jeszcze przed małżeńską przysięgą. "Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem" - pisał Kohelet. Tak też: jest czas zakochania pełen ekscytacji i euforii, czas narzeczeństwa wypełniony tęsknotą za byciem 24 godziny na dobę z ukochaną osobą, przeznaczony na dojrzewanie do ślubowania sobie miłości i wierności. I wreszcie jest czas małżeństwa, zupełnie nowy rodzaj relacji, który bez właściwie przeżytych poprzedzających go etapów nie byłby tak pięknym i oczekiwanym. Bo na co czekać, kiedy przed ślubem żyło się już właściwie jak mąż z żoną?

Niejeden z nas negatywne nastawienie do konkubinatu kojarzy wyłącznie z Kościołem katolickim, warto wiedzieć jednak, że jest to temat, którym zajmują się również naukowcy. Z badań amerykańskich badaczy University of Virginia w Charlottesville wynika, że coraz częstszym zjawiskiem jest tzw. efekt kohabitacji. Dotyczy on par, które zamieszkały razem przed ślubem, aby się dopasować, z przyczyn ekonomicznych, z wygody, by nie marnować czasu, z chęci nieponoszenia odpowiedzialności za drugą osobę w razie rozpadu związku… etc. Dowodzi on, że ich późniejsze małżeństwa są dużo częściej narażone na rozwody i niezadowolenie ze wspólnego zalegalizowanego życia. Pokazuje, że kohabitacja w praktyce tak naprawdę koliduje z normalnym procesem zabiegania o względy przyszłego małżonka, rozwijania się dla tej drugiej osoby, pracy nad sobą. Nie trzeba już przecież odprowadzać narzeczonej do domu ostatnim autobusem, zapewniać o tęsknocie, ani dbać o komunikację z partnerem - skoro mieszka się razem i widuje codziennie, to jest się zwolnionym z takich starań o jakość związku. Mamy już teraz wszystko, podane jak na talerzu. Efekt kohabitacji to więc także odwlekanie ślubu w nieskończoność, pozostawianie drugiej osoby (zwłaszcza kobiety) z nadzieją na "coś więcej". A kiedy już dochodzi do ślubu, często decyduje o nim przyzwyczajenie, chorobliwe przywiązanie. Trudno rozstać się z osobą, z którą dzieliło się wszystko. Czy można jednak mówić o szczęśliwym małżeństwie z przyzwyczajenia, czy też lęku przed samotnością?

Pomimo tak powszechnej dziś społecznej akceptacji dla "rozsądnej" decyzji o mieszkaniu na próbę, jest wiele młodych małżeństw, które się na nie nie zdecydowały. Dlaczego? Bo decyzję o związku na całe życie lepiej jest podejmować z pewnego dystansu, w zupełnej wolności, bez przyzwyczajenia do stałej obecności partnera. Ponieważ teraz, po ślubie, doceniają czas oczekiwania i widzą efekty swojego zaangażowania w twórcze narzeczeństwo, które dziś punktuje w małżeństwie.

Cóż, mieszkanie razem, kiedy nie jest się małżeństwem, to jak granie na elektrycznej gitarze nie podłączonej do prądu. Marne to dźwięki. Kiedy jednak zdecydujemy się na sakramentalne "Tak!", ten prąd zaczyna płynąć z Bożym błogosławieństwem. Wtedy brzmi prawdziwa muzyka!

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Grzegorz Kramer SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:04

Dlatego zły uderza w naszą seksualność

Mężczyzna przychodzi ze swoją siłą do kobiety, a ta go zaprasza, wabi i podrywa. I żeby objawiła się prawdziwa miłość, musi, w nich obojgu być bezinteresowność. Dopiero spełniając ten warunek, namiętność - niesamowita siła, staje się bezpieczna, choć dalej dzika.

Jest coś niesamowitego w sposobie, w jakim objawia się intymna relacja kobiety i mężczyzny, w swoistym dialogu gestów, słów i przyciągania się. To wszystko co zewnętrzne i słowne ma prowadzić do wyrażenie togo, co najważniejsze i najsilniejsze - miłości.

On daje jej życie, ona je przyjmuje i tak ma być w każdym aspekcie ich życia, pod warunkiem, że będą chcieli o to zawalczyć. Kiedy mężczyzna odmawia kobiecie siebie, pozbawia ją życia, które może dać tylko on. To dawanie życia to: słowa, gesty, intymność i codzienna walka. Dawanie się sobie i stawanie się jednością, można zrozumieć tylko wtedy, kiedy o znaczenie tego będziemy pytać Boga, w Jego Kościele.

Relacja kobiety i mężczyzny, małżeństwa, jedność i intymność ma stawać się obrazem relacji Boga do człowieka. Nie ma lepszego sposobu wyrażenia i realizacji danych nam przez Boga pragnień: walki, piękna, intymności i miłości, jak małżeństwo. Małżeństwo to przywilej i zaszczyt, ale nie dla każdego, nikt na świecie nie ma możliwości bardziej intymnego poznania się nawzajem niż mąż i żona. To jest zaproszenie do poznania najintymniejszego ja. Już nie tylko gustów, zwyczajów, ale czegoś głębokiego, czegoś co jest tylko tego mężczyzny i tej kobiety.

Jedność Kobiety i Mężczyzny w Nowym Testamencie jest obrazem jedności Boga i Kościoła, a więc każdego z nas. Obrazem Boga jest człowiek - kobieta i mężczyzna, nie każde z nich z osobna, ale właśnie jako jedność. Bóg chce z nami doświadczać takiej jedności, nie podzielnej, komplementarnej, intymnej i niepowtarzalnej. To, do czego jesteśmy zdolni jako ludzie jest piękne samo w sobie (może takim być), ale jest też odniesieniem do czegoś większego, dlatego seks nigdy nie jest i nie będzie celem. Albo jest językiem mówienia do siebie, albo jest obrazem największej Intymności Boga i człowieka.

I właśnie dlatego zły tak bardzo uderza w naszą seksualność. By rozwalić jedność z człowiekiem i z Bogiem. Seks nie jest zły, nie jest plugawy, ale zły w niego mocno uderza, bo nie ma niczego bardziej delikatnego w życiu człowieka.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Dariusz Piórkowski SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:05

"Erotyczny" upadek człowieka

"Wydaje mi się, że gdyby wszystkie stworzenia doznały tych łask, co ja, to Dobry Bóg w nikim nie wzbudzałby lęku, kochano by Go do szaleństwa i z miłością, a nie z drżeniem"(...) Mnie on obdarzył nieskończonym Miłosierdziem i poprzez nie właśnie widzę i wielbię boskie przymioty".

Tak pod koniec XIX wieku pisała św. Teresa z Lisieux, doktor Kościoła, kilkadziesiąt lat przed objawieniami udzielonymi przez Jezusa św. Faustynie Kowalskiej. Wiemy, że św. Teresa żyła w czasach, gdy katolicy zajęci byli głównie zasługiwaniem i wynagradzaniem Bożej sprawiedliwości. Ona sama patrzyła jednak na świat inaczej. Przez pryzmat Miłosierdzia Boga, którego najpierw sama mocno doświadczyła. Jest to do tego stopnia inny sposób widzenia rzeczy, że nawet Boża sprawiedliwość w jej interpretacji nie pasuje do "tradycyjnych" ujęć. Święta karmelitanka zdefiniowała sprawiedliwość w zadziwiający sposób: "Jak dobrze pomyśleć, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy, to znaczy, że ma wzgląd na naszą słabość, że doskonale zna kruchość naszej natury". Według św. Teresy miłosierdzie i sprawiedliwość Boga pokrywają się ze sobą.

Uderzającą cechą wszystkich świętych przemienionych przez Ducha Świętego jest ich wzrastająca w miarę upływu życia łagodność i wyrozumiałość wobec bliźnich. Nie są oni skłonni do potępiania, ale bardziej do ocalania. Dlaczego? Im bardziej odkrywają dobroć Boga, tym bardziej dojrzewa w nich pokora, czyli także uznanie siebie - ukochanych przez Boga - za grzeszników. I to jest paradoks. Święci dwoją się i troją, by "usprawiedliwiać" innych, podczas gdy sami uznają się za niegodnych tak wielkiej Bożej miłości. Jest to o tyle dziwne, że przecież wszyscy urodzili się takimi samymi ludźmi jak my. Wcale nie żyli w szklarniowych warunkach, z idealnymi rodzicami i wychowawcami. Niektórzy z nich mieli sporo na sumieniu. Ich świętość moralna jest efektem długiego procesu przemiany patrzenia i myślenia, niemożliwej do osiągnięcia jedynie ludzkim wysiłkiem. Od lęku przed Bogiem i kochania Go z musu doszli do miłości, która nie obawia się kary, lecz jest radosną i chętną odpowiedzią. Co się z nami stało, skoro nawet dobroć Boga często postrzegamy jako zagrożenie? Co najbardziej wzbrania nas przed przyjęciem Jego miłosierdzia? Te pytania towarzyszyły mi w ostatnich miesiącach.

To nic innego jak grzech naruszył nasze postrzeganie Boga, człowieka i całego stworzenia. Wykoślawił nasze patrzenie, czyli sposób myślenia i czucia. By zobaczyć, co się wydarzyło i pozostało w nas trwały ślad, cofnijmy się do początku, czyli do Adama i Ewy.

W National Gallery of Art w Waszyngtonie można obejrzeć jedną z najciekawszych interpretacji malarskich grzechu pierwszych rodziców - "Upadek człowieka", autorstwa holenderskiego artysty Hendrika Goltziusa. Zazwyczaj przedstawienia grzechu Adama i Ewy podkreślają wstyd, winę, porażkę i smutek. Autor tego dzieła scenę upadku ukazuje jako miłosny flirt, zauroczenie dwojga zakochanych, uwiedzenie. Erotyzm i fizyczna atrakcyjność odgrywa tutaj niebagatelną rolę. Na obrazie widzimy Ewę, która już ugryzła kawałek owocu.Jej oczy już się otworzyły, a teraz zwraca się w stronę Adama i rękę kładzie na jego sercu. Oboje patrzą jednak na siebie. Chociaż owoc umieszczony jest między nimi, nie skupia ich uwagi. Adam jest całkowicie oniemiały, zachwycony Ewą. Obraz Goltziusa pokazuje, że grzech jak złowieszcza siła wchodzi do wnętrza człowieka dosłownie przez jego oczy i wyobraźnię. W tle dostrzegamy pociągającą kobiecą twarz węża, symbol pozorów, mamiącej powierzchowności, która najpierw uwodzi Ewę. Kobieta patrząc na owoc doznała najpierw radykalnej zmiany "sposobu widzenia rzeczy". Jej oczy zostały skażone przez grzech. Reszta była już tylko konsekwencją tego "zarażenia".

Spójrzmy na szerszy kontekst pierwotnego kuszenia człowieka. Przede wszystkim, Bóg umieszczając człowieka w ogrodzie w zasadzie nie daje mu żadnych zakazów z wyjątkiem jednego: "Z wszystkim drzew możesz jeść według upodobania, oprócz drzewa poznania dobra i zła". Bóg patrzy na rzeczywistość z głębi, widzi jej podstawy, nie skupia się tylko na tym, co widać oczami. Dlatego ostrzega, że zjedzenie owocu z drzewa poznania dobra i zła spowoduje śmierć człowieka. Tak jest do dzisiaj: patrzenie człowieka nieoświeconego objawieniem koncentruje się wyłącznie na tym, co zewnętrzne, zmysłowe, powierzchowne. Boga postrzega się wówczas jako zagrożenie, osobę, która właściwie wszystko człowiekowi zakazuje. Bez boskiego światła jesteśmy uwięzieni w zawężonym patrzeniu. A najdziwniejsze jest to, że gdy Bóg próbuje dotrzeć do nas z prawdą, to się przed nią bronimy, zamknięci w zaklętym kole.

Z kolei wąż obiecuje, że zjedzenie owocu nie przyniesie dramatu, lecz wyzwolenie - "otworzy człowiekowi oczy", to znaczy, obdarzy go zupełnie nowym poznaniem, dostępnym dotąd tylko dla Boga. Człowiek przejdzie z ciemności, skoro ma zamknięte oczy, do światła.

Zwróćmy baczniejszą uwagę na zachowanie Ewy. Wąż zaczyna od, jak ja to nazywam, "wyśrubowania" nakazu Bożego. "Czy rzeczywiście Bóg powiedział, że nie możecie jeść owoców z wszystkich drzew tego ogrodu? (Rdz 3, 1). Ewa wchodzi w dyskusję. Najpierw staje się zażartą obrończynią Boga i Jego nakazu. Protestuje, że słowa węża są nieprawdziwe. Stwierdza bowiem: "Możemy jeść z wszystkich drzew, poza jednym". Ale dzieje się rzecz dziwna. Ewa staje się "bardziej papieska niż papież". Chociaż Bóg tego nie powiedział, Ewa twierdzi, że drzewo poznania jest w środku i nie można go nawet dotykać. Św. Augustyn miał rację. Ewa już przed kuszeniem musiała być bardzo skoncentrowana na drzewie, myśleć o nim, gdzie ono może być, no i skoro nie można go było nawet dotknąć, to musiało ono być największym dobrem w całym ogrodzie. Diabeł doprowadza człowieka najpierw do zradykalizowania Bożego nakazu, żeby wzbudzić w nim podejrzenie, że pewnie Bóg zabiera mu coś najcenniejszego. Jak na tym tle wyglądają ci, którzy tak bardzo bronią doktryny, oburzają się na każdą zmianę formę czy słów, a potem schodzą na manowce. Diabeł zawsze próbuje skoncentrować na wycinku, popchnąć w kierunku skrajności, także w dobrych sprawach. Zwłaszcza ludzi wierzących nie skusi ewidentnym złem. Musi ich przekonać, że wybierając zło, w rzeczywistości wybierają dobro.

Gdy Ewa dowiedziała się od węża, że oczy jej się otworzą, już w tym momencie przyzwoliła na pokusę i "wtedy spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu" (Rdz 3, 6). Zanim popatrzyła na owoc, coś się w niej zmieniło. Przyjęta kłamliwa wiedza węża poprzestawiała coś w sposobie myślenia Ewy. I co się stało? Najpierw obudził się w niej apetyt: "To by się chętnie zjadło". Do dzisiaj mówimy, że "oczy by jadły", by nazwać pożądanie, które każe nam chcieć więcej, chociaż żołądek jest już pełny. Chętnie byśmy nieraz przekroczyli fizyczne granice, ale mózg wysyła sygnał sytości. Niektórzy i tak go lekceważą, nawet jeśli nie mogą już więcej pomieścić...

Ewę pociągnął przede wszystkim zewnętrzny wygląd owocu. Bóg mówił o jego wewnętrznym wymiarze: to nie zwykły owoc niczym jabłko czy gruszka. Ukrywa się w nim coś "więcej", czego gołym okiem nie widać. To Bóg posiada tę wiedzę. Na tym etapie Ewa już kompletnie zapomniała o tym, co wcześniej mówił Bóg. W tym uniwersalnym mitycznym opowiadaniu z początku ludzkości tkwi zalążek wszelkiego konsumpcjonizmu, który nam obiecuje szczęście oparte na powierzchowności.

Co się jeszcze zmieniło w postrzeganiu owocu, czyli rzeczywistości przez człowieka? Wcześniej autor biblijny pisze: "Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące" (Rdz 2, 6). Tutaj na pierwszym planie jest kontemplacja. Najpierw patrzymy, potem jemy. Ewie już się ta kolejność przestawiła: najpierw jemy, potem patrzymy. Na czoło wysuwa się chęć zjedzenia, czyli posiadania, przyswojenie, pożądanie. Bóg nie zabraniał patrzeć na drzewo poznania, tylko z niego jeść. Wąż znalazł więc sposób, by ten porządek odwrócić.

Innym przykładem naszego zmienionego patrzenia na świat jest chociażby słynna scena wyboru Dawida na króla. Prorok Samuel zostaje wysłany przez Boga, by namaścić następcę Saula. Jesse, ojciec Dawida, rozpoczyna więc prezentację synów. Przedstawia tego, który, jego zdaniem, najbardziej się nadaje. Zaczyna od najstarszego. Koncentruje się na zewnętrznych oznakach: wzroście, sile, wyglądzie, wieku. To wszystko da się zbadać, zmierzyć, ocenić. Z początku Samuel też tak myśli, dlatego Bóg musi mu udzielić pouczenia: "Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce" (1 Sm 16, 7). Ostatecznie wybrany został najmłodszy z synów, którego ojciec nie brał w ogóle pod uwagę. "Pan patrzy na serce", a więc widzi to, co dla nas często jest zakryte: motywy, intencje, głębsze powiązania naszych słabości i darów, to, co się rozwija w ukryciu, ale nie jest jeszcze widoczne.

W pewnym sensie do tego wydarzenia nawiązuje Jezus, gdy mówi: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie i was osądzą" (Mt 7, 1-3_ Jezus objawia nam niewidoczny dla nas mechanizm, który jest owocem zmiany naszego patrzenia u początków. Bardzo łatwo dostrzegamy w oku brata drzazgę. Tak nas ona drażni, że w gorliwości swojej chcemy ją natychmiast usunąć, ale nie widzimy tego, że w naszych oczach tkwi znacznie większa przeszkoda - belka. Uderza ta ogromna dysproporcja w rozmiarach drewnianych przedmiotów, które symbolicznie zaburzają nasze patrzenie. Belka w naszym oku zasłania nam wizję, zniekształca ją, stajemy się niemalże ślepi, zwłaszcza na swoje wnętrze. Słabo docieramy do naszego wewnętrznego rdzenia. Belka sprawia, że oceniamy innych po tym, co widać, powierzchownie, bo nie mamy wglądu w serce brata i swoje. Dlatego nasze osądy są pochopne i często niesprawiedliwe.

Co ciekawe, Jezus wcale nie mówi, aby nie zauważać tej drzazgi u brata i jej nie usuwać. Trzeba to robić, ale najpierw po przejściu innych kroków. "Wyrzuć belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata" (Mt 7, 5) . Być może jest tak, że gdy usuniemy belkę ze swego oka, która tak naprawdę nas uciska i nam przeszkadza, to wtedy nie będziemy już odczuwać potrzeby, by wyciągać drzazgę z oka brata. Skoro Jezus wzywa, aby nie sądzić i nie potępiać, oznacza to, że On sam tego nie robi.

To tylko niektóre przeszkody, które sprawiają, że często nie rozumiemy miłosierdzia Boga, nie rozumiemy działania Boga, zmagamy się z problemem zła. Wprawdzie jako chrześcijanie już przyjęliśmy wiele Bożego światła, już przeszliśmy z ciemności do światła, ale także ciągle pozostajemy w drodze, podlegamy oczyszczeniu. Jeszcze nie zostaliśmy w pełni uwolnieni od zniekształconej grzechem wizji, nie patrzymy jeszcze na świat oczami Boga, które nie są dotknięte przez zło. Tak patrzyło na świat jedynie dwoje ludzi: Jezus i Jego Matka.

Całe nasze chrześcijańskie życie to w zasadzie powolna przemiana naszego patrzenia. Niestety, ten, kto nie przyjmuje Ewangelii, patrzy na świat niemal wyłącznie oczama zaburzonymi przez grzech. Radykalnym przejawem takie patrzenia jest skupienie na sobie. Kardynał J. Ratzinger wyraża tę tendencję zwięźle: "Wszyscy nosimy w sobie wrodzone złudzenie, na mocy którego każdy uznaje za centrum własne "ja", sądząc, że świat i ludzie mają się kręcić wokół niego".

Być chrześcijaninem oznacza dokonanie kopernikańskiego przewrotu: jestem jednym z wielu Bożych stworzeń i to Bóg jest w centrum. Ale ten przewrót nie dokonuje się naszą mocą i nie od razu, lecz na długiej wieloetapowej drodze. Oczyszczenie, korekcja wzroku, dokonuje się mocą Ducha Świętego, mocą Słowa Bożego - objawienia, sakramentów, także przez cierpienie. Często mówimy, aby "patrzeć na siebie i świat oczama wiary". W wierze podarowane nam jest zupełnie inne światło, inne priorytety, inna hierarchia.

Miłosierdzie to ściśle określony sposób patrzenia na człowieka, świat i zło. Przeniknięty miłością absolutną i bezinteresowną. Nasze spojrzenie musi zostać oczyszczone przez miłosierdzie, abyśmy mogli je przyjąć i czynić wobec innych. Św. Teresa z Lisieux pisze: "Darmowa miłość mnie odnawia, oczyszcza, nie pozostawia w duszy żadnego śladu grzechu". Z kolei dominikanin Bernard Bro napisał, że "odkrycie miłosierdzia nie jest po prostu jakąś drogą, która umożliwia nam prawdziwe zrozumienie tajemnicy Bożej bliskości; jest ono jedyną drogą, która pozwala nam w pełni tę bliskość przyjąć" . Jest to jedyna droga, byśmy doświadczyli wewnętrznej przemiany i uzdrowienia.

W następnych tygodniach Wielkiego Postu spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, co w człowieku i w świecie widzi miłosierny Bóg. Uczynimy to na przykładzie czterech przypowieści: o pszenicy i kąkolu, o robotnikach w winnicy, o nielitościwym dłużniku i miłosiernym Samarytaninie. Całość zamknie spotkanie Jezusa z cudzołożną kobietą, którą faryzeusze chcieli ukamienować. A Jezus jeszcze poczekał z tym sądem...

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Jacek Pulikowski (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:05

Gwarantowany przepis na szczęśliwą rodzinę

Tylko w normalnej rodzinie (tzn. trwałej, wiernej, kochającej się) dziecko może otrzymać pięć miłości, które są mu potrzebne do harmonijnego rozwoju.
Gdy poproszono mnie o napisanie artykułu na temat: "Rodzina raj odzyskany" od razu pomyślałem, że lepiej do aktualnej sytuacji pasowałby tytuł: "Rodzina - raj do odzyskania".
Co prawda wiele rodzin utrzymuje lub odzyskało “swój raj", jednak w praktyce wielu małżeństw, w powszechnej świadomości, w mediach, w działalności samorządów oraz, niestety, rządu jest to teren do odzyskania. Ciągle trzeba upominać się o docenienie ważności rodziny dla przyszłości jednostek, społeczności lokalnej, państwa i świata.

Rodzenie i wychowanie w rodzinie
Słowa Jana Pawła II: Przyszłość świata idzie przez rodzinę to nie puste hasło czy slogan, ale prawda bardzo konkretna, realna i niepodważalna. By uznać tę prawdę, nie trzeba być mędrcem, wystarczy odrobina zdrowego rozsądku. To przecież w rodzinie jest jedynie dobre miejsce do przekazywania życia (rodzenie) i kształtowania młodego pokolenia (wychowanie). A od tego zależy już nie tylko przyszłość ludzkości i jakość jej życia, ale w ogóle przetrwanie świata, uchronienie go przed zagładą przez wymarcie. Co prawda jest już technicznie możliwe (co nie znaczy, że akceptowalne moralnie) “produkowanie" dzieci przez sztuczne unasienianie matki spermą anonimowego dawcy lub na drodze in vitro, a może kiedyś stanie się to realne również przez klonowanie, ale nie jest rozwiązany problem wychowania tych dzieci. Nie jest i nie będzie, bowiem sam pomysł wyrwania z rodziny wychowania dzieci jest absurdalny, krzywdzący niewinne dzieci i sprzeczny z naturą.

Pomysł, by w sposób z góry zaplanowany skazywać dzieci na wychowywanie przez samotną matkę (która sobie “zrobiła" lub “zamówiła" u innej kobiety dziecko) lub przez jednopłciową parę (która z natury rzeczy jest niezdolna do rodzenia i nigdy nie będzie “rodziną"), czy wreszcie pomysł, by “wychowanie" przejęte zostało przez pozarodzinną, “specjalistyczną" instytucję wychowawczą jest po prostu nieludzki. Traktuje się dziecko jak przedmiot posiadania, odmawiając mu człowieczeństwa przez zabranie elementarnych praw. Podstawowym ludzkim prawem dziecka - obok bezwarunkowego prawa do życia od poczęcia i prawa do poczęcia na skutek miłosnego aktu ojca i matki - jest prawo do wychowania w rodzinie. Tylko prawdziwa rodzina może dać dziecku wszystkie wartości potrzebne mu do wszechstronnego rozwoju i pełni człowieczego wzrostu. Życie całej rodziny według wyznawanej hierarchii wartości jest najlepszym sposobem uwiarygodnienia tej hierarchii w oczach wychowanka. Wychowanie pozbawione wartości staje się “chowem", sprzyja postępowaniu bezrefleksyjnemu, kierowaniu się jedynie pobudzeniami zmysłowymi, co w efekcie prowadzi do degradacji, a nawet degeneracji osoby.

Pięć miłości
Tylko w normalnej rodzinie (tzn. trwałej, wiernej, kochającej się) dziecko może otrzymać pięć miłości, które są mu potrzebne do harmonijnego rozwoju. Chodzi tu, po pierwsze, o doświadczenie opiekuńczej i czułej miłości matki, która jest prawdziwą kobietą. Miłość ta ma dać poczucie bezpieczeństwa uczuciowego, utwierdzające dziecko (zwłaszcza małe) w przekonaniu, że jest kochane. Po drugie, chodzi o inną z natury rzeczy od matczynej wymagającą miłość ojca, która ma troszczyć się o perspektywę rozwoju (fizycznego, psychicznego i duchowego, aż ku świętości) dziecka. Miłość ojca powinna dawać dziecku poczucie bezpieczeństwa, a także chronić przed zagubieniem w życiu. Jeszcze ważniejsza od dwóch wymienionych miłości jest trzecia - niezachwiana i nierozerwalna miłość pomiędzy rodzicami, niejako ponad głowami dzieci. Miłość ta ukazuje nie tylko wzorzec relacji damsko-męskich, ale daje dzieciom stabilną pewność trwałości domu, jako ich środowiska wzrostu i rozwoju. Te trzy miłości stwarzają swoistą przestrzeń dla miłości rodzinnej, w którą (patrząc z perspektywy dziecka) włączeni są rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, kuzynostwo, ciocie i wujkowie. I tu doszliśmy do odzyskanego raju. Prawdziwa miłość w rodzinie jest rajem na ziemi. Jej klimat jest upragniony (nie zawsze w sposób świadomy) przez wszystkich, lecz doświadczany jedynie przez niektórych.
Jest jeszcze piąta miłość, potrzebna człowiekowi jak powietrze, choć nie zawsze jest w stanie uświadomić to sobie. To miłość samego Boga. Dokładniej mówiąc, człowiekowi potrzebna jest wiara w miłość Boga, która to miłość jest przecież niezachwiana i nieodwołalna, bez względu na “dokonania" człowieka. Dziecko powinno wzrastać w przekonaniu, że jest to miłość bezwarunkowa. Jest tak trwała i wierna, że dziecko (podobnie jak i dorosły) nie jest w stanie dokonać takiego czynu (bo nie ma takiego), by Bóg przestał je kochać. Świadomość takiej miłości nie pozwala człowiekowi stracić poczucia sensu życia nawet wtedy, gdy wszystkie ludzkie miłości zawiodą.

Powrót do odwiecznych ról
Świat zatracił rozumienie potrzeby miłości prawdziwej i na swój użytek “miłością" ponazywał działania wręcz z nią sprzeczne (np. wyrwane spod kontroli rozumu i woli działania seksualne określane szumnie “wolną miłością"). Świat odbiera ważne instrumenty wychowawcze rodzicom, wychowawcom i nauczycielom, osłaniając swoje działania fałszywą troską popartą ujmującą za serce retoryką “praw dziecka". Nowe definicje rodziny i rodzicielstwa oraz wychowywania idą w parze z prawami umożliwiającymi karanie rodziców za czyny, zmyślone przez buntujące się dzieci.

Czy da się kiedyś to wielkie pomieszanie zwalczyć? Czy może należy zaniechać zwalczania i w myśl powiedzenia psy szczekają, a karawana idzie dalej po prostu robić swoje...
O czym myślę? O mądrym inwestowaniu w normalną rodzinę. I o przerwaniu wstydliwego niemówienia na temat prawdziwie szczęśliwej rodziny. Rodziny, w której matka jest prawdziwą kobietą z miłością i radością wypełniającą swą macierzyńską misję. Kobietą, która będąc w domu z małymi dziećmi, nie czuje się ani gorsza, ani mniej szczęśliwa od rówieśnic realizujących się zawodowo w karierach bizneswoman. Przeciwnie, cieszy się, że oto ona towarzyszy swym dzieciom w poznawaniu świata. Jest przy nich blisko w ich małych sukcesach i dziecięcych tragediach. Ona odbiera pierwsze uśmiechy, słyszy pierwsze słowa, towarzyszy pierwszym krokom, znajduje pierwszy ząbek. To ona jest mamą, a mama dla małego dziecka jest najważniejsza na świecie.
Ojciec w rodzinie powinien być prawdziwym mężczyzną mądrze miłującym i odpowiedzialnym. Ojciec ma w rodzinie swoje ważne miejsce, jest niezastąpiony. Tu nie tylko chodzi o zapewnienie bytu rodzinie. Chodzi o dawanie poczucia bezpieczeństwa wszystkim (zarówno żonie, jak i dzieciom) pod opiekuńczymi skrzydłami męża i taty. Jego rolę można porównać do ważnej roli kapitana na okręcie. Tym, którzy w tej chwili chcą protestować powołując się na równouprawnienie, zwracam uwagę, że kapitan w razie zagrożenia jest gotów oddać życie, by ratować załogę i pasażerów. Która z żon nie chciałaby mieć przy boku męża gotowego oddać życie za rodzinę? Prawdziwy kapitan na okręcie nie uprawia prywaty, ale troszczy się o powierzonych mu podopiecznych, nie bacząc na własny trud, zmęczenie czy niewygody. Mężczyzna sprawujący właściwie władzę (czytaj: służbę) w rodzinie rozwija się do granic ludzkich możliwości i... to właśnie jest podstawowym źródłem jego prawdziwego szczęścia. Jest jednocześnie skuteczną drogą do osobistej świętości, odnalezieniem raju na ziemi w rodzinie. Wystarczającą zapłatą za trud poświęcenia się dla rodziny jest dla mężczyzny świadomość, że oto pod jego skrzydłami wszyscy w rodzinie zmierzają ku dobru, ku zbawieniu.

Ukazać szczęście światu
Podstawą raju rodzinnego jest dobre i zgodne małżeństwo. Dopełniać go mogą dzieci, wnuki, czasem prawnuki... Byłoby najlepiej, gdyby takie rodziny nie kryły swego szczęścia i ukazywały je światu. By ludzie zaczęli mówić: Popatrzcie, jak oni się kochają. By pozazdrościli i zapragnęli takiego raju dla siebie, odrzucając fałszywe wizje szczęścia.
Wzbudzenie (albo rozbudzenie uśpionej) powszechnej tęsknoty w sercach ludzkich do życia w wiernej, trwałej, bogatej dziećmi, miłującej się rodzinie może spowodować odmianę świata. Wszak tęsknoty ludzkie stanowią ogromną moc napędową do działania. Będzie to zgodne z zaleceniem: zło dobrem zwyciężaj oraz wypełnieniem słów: poznacie prawdę i prawda was wyzwoli. Mam nadzieję, że tak się stanie...

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Gigi Avanti (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:06

Jak ustrzec się problemów w małżeństwie?

Kiedy zabraknie miłości dla danej osoby, często dzieje się tak dlatego, że zgasła pasja wyboru zaangażowania się w miłości: miłość nigdy nie umiera śmiercią naturalną, jeśli kocha się kochać.
Jeśli zabraknie chęci osiągnięcia szczytu, to dlatego, że wygasła miłość do samej wspinaczki. Szczytem miłości jest wierność osobie, którą się wybrało do kochania i dla której stajemy się godnymi pokochania. Jeśli zabraknie wierności, to dlatego, że zabrakło samej chęci do kochania.

Wśród wielu wcześniejszych przyczyn tych braków egzystencjal­nych jest jedna, którą bardziej niż inne należy mieć na uwadze. Okazji do tego dostarcza artykuł Alessandro Manentiego, opubliko­wany w czasopiśmie "Rogate Ergo" w numerze 12 z 1993 r. Warto go tutaj przytoczyć, bowiem skoro małżeństwo jest wyborem powo­łania w ścisłym znaczeniu, trzeba zbadać, jaki wirus może wkraść się w ten wybór czyniąc go "czasowym", a nie ostatecznym.

Wszyscy znamy różnicę między czynem impulsywnym i czy­nem przemyślanym, między wyborem nierozważnym i mą­drym, między podjęciem decyzji a trwaniem w obojętności.
Nie wymaga też specjalnej percepcji intuicyjnej zrozumienie różnicy, która tkwi u podstaw tych dwóch sposobów życia. Różnią się istotnie, ponieważ odmienne jest podłoże, czyli sposób postępo­wania tego, kto podejmuje decyzje mądrze, i tego, który tego nie robi. Te dwa typy osób mają dwa różne sposoby kierowa­nia własną uczuciowością i dwa różne sposoby odnoszenia się do świata. Końcem definitywnego jest wyrażenie ubogiego związku z włas­nym sercem i światem i, odwrotnie, zdolność powiedzenia "tak, na zawsze" zakłada uzyskanie związku mniej chwiejnego, bardziej bojowego w stosunku do siebie i do rzeczywistości.
[...] Osoba zdecydowana i osoba chwiejna żyją w dwóch różnych klimatach uczuciowych. Decyzja dojrzała przeżywana jest z odpo­wiednimi uczuciami opierającymi się na zaufaniu. Poprzedzo­na jest poczuciem wolności wewnętrznej, która naświetla różne możliwe rozwiązania; realizowana jest z pogodną ufnością, że jest to właściwy wybór; następuje po niej nadzieja, że przyszłość to coś nieznanego, ale też łatwego w obcowaniu, nie do przewidzenia, ale zrozumiała, otwarta, ale kierowana.
Natomiast ten, kto wybiera w sposób impulsywny, zwleka, czyni tylko prowizoryczne kroki [...], ma inną gamę uczuć, bardziej ostrożnych, sprowadzających się do dręczącego niepokoju: gorycz po minionych zawodach, lęk przed przyszłością, poczucie utraty wolności...
W pierwszym przypadku mówimy o uczuciowości dynamicznej, która stymuluje, pobudza, wprawia w ruch. W drugim, o odczuciu statycznym, które unieruchamia osobę w wiecznej i chwiejnej teraźniejszości, której bardziej trzeba się poddać niż kształtować.
Czyż zatem u podstaw wielu niepewności nie stoi ubogie uczucie, zredukowane do minimalnych rozmiarów? Pragnienie, które nie jest chęcią uczynienia skoku do przodu, ale skromniejszą ambicją, uznającą, że aktualna równowaga wystarczy, a może jest to już zbyt dużo?

Jeśli tak jest, cel ostatecznego wyboru jest znakiem celu o wiele bardziej mizernego: pasji życia. Tak, ponieważ decydowanie się na przyszłość oznacza bycie zakochanymi w teraźniejszości, wdzięcznymi za przeszłość i otwartymi na zdumie­nie wobec nowego. Bez ostatecznego wyboru nie ma wyboru życia, lecz chwilowe zainteresowanie, krótsze lub dłuższe. Zwykła skłonność różni się od pasji; postanowienie jest czymś więcej niż przewidywaniem; wierność czymś więcej niż stałością. Poruszanie się siłą bezwładu różni się od poruszania się skokami. Może brakuje nam energii, która by pociągnęła, w górę czy w dół, ale pociągnęła.

Więcej w książce: Kraina miłości. Przewodnik dla zakochanych, narzeczonych i młodych małżeństw - Gigi Avanti

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Christopher Ash (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:07

Jaki sens dla katolika ma intymność i seks?

W Kościele często można spotkać się ze zdaniem, że małżeństwo jako całość należy z miłością poświęcić służbie Bogu. Służbę tę można pełnić na trzech szeroko pojętych obszarach: dwa z nich obejmują działania aktywne, a jeden pasywne. Działaniem pasywnym jest unikanie seksualnego chaosu. Obszarami działań aktywnych są: posiadanie dzieci oraz relacje w małżeństwie.
Prawdopodobnie nie jest tak trudno zrozumieć, że dzieci mogą mieć do odegrania rolę w Bożym planie, jakim jest opieka nad Jego światem. Jaką rolę odgrywa natomiast sam związek małżeński, czyli wzajemna miłość męża i żony, która najwyższy wyraz znajduje w intymności i rozkoszy seksualnej?
Melissa i Keith są małżeństwem od piętnastu lat. Oboje aktywnie działają w lokalnym kościele i na pozór są wzorową chrześcijańską parą. Melissa jest zdolną, atrakcyjną i pełną energii kobietą. Keith jest zdrowym, sprawnym mężczyzną, a do tego wesołym i lubianym liderem kościelnej grupy młodzieżowej. Nikt jednak nie wie, że ich życie seksualne niemal zamarło.
Przypuszczam, że Keith prawdopodobnie jeszcze trochę tego chce, problem jednak w tym, że Melissa całkowicie straciła zainteresowanie. W końcu mają już dzieci. Jest zmęczona ich wychowywaniem. Szczerze mówiąc, ostatnio seks nie ma dla niej dużego znaczenia.
Wprawdzie nie odmawia Keithowi wprost, ale na różne subtelne sposoby daje mu do zrozumienia, że chociaż w zasadzie wyraziłaby zgodę, jednak jest to trochę niemile widziana propozycja.
Z tego powodu Keith właściwie się poddał. Stara się zrekompensować sobie tę stratę, jeszcze mocniej angażując się w działalność w grupie młodzieżowej i biorąc na siebie coraz więcej obowiązków. Jednak podczas wyjazdów związanych z pracą coraz trudniej jest mu powstrzymywać się od szukania ulgi w pornografii internetowej. Ku własnemu przerażeniu zaczął się nawet zastanawiać, czy nie odpowiedzieć na jedno z ogłoszeń prostytutek, które znalazł w pokoju hotelowym.
Oboje, chociaż każde na swój sposób, zadają sobie pytanie: "Jaki sens ma podtrzymywanie życia seksualnego w naszym małżeństwie?".
Jakiemu wyższemu celowi w Bożym świecie może to służyć? Czy na pewno powinniśmy uznać, że takie relacje seksualne przynoszą tylko wzajemną korzyść partnerom, a nie służą Bogu?
Biblia pochwala seks nawet wbrew (niektórym) Ojcom Kościoła!
Część czytelników powie z pewnością, że rozumieją, w jaki sposób seks służy Bogu, kiedy prowadzi do narodzin dzieci. Nie mogą jednak pojąć, jak seks i intymność mogą służyć Bogu przy innych okazjach (czyli w większości wypadków).
A jeśli seks służy Bogu tylko wtedy, kiedy prowadzi do ciąży, to zdecydowana większość seksualnej aktywności Bogu nie służy! Takie rozumowanie przywiodłoby nas do podejrzliwego i negatywnego poglądu na seks, propagowanego przez niektórych ojców Kościoła w pierwszych wiekach jego istnienia. Św. Augustyn, na przykład, dopuszczał aktywność seksualną tylko ze względu na konieczność płodzenia dzieci. Zasadniczo uważał jednak, że poza tym aspektem seks prowadzi do grzechu.
W Biblii nie ma potwierdzenia dla tego rodzaju negatywnego nastawienia wobec seksu. Atrakcyjność seksualna, piękno, pożądanie i rozkosz są uznawane za właściwy i naturalny aspekt stworzenia. W jednym z Psalmów (45, 12) czytamy, że król pragnie piękności swojej oblubienicy. Taka postawa uznawana jest za naturalną i właściwą, a do tego dającą powód do radości.
Co więcej, w Piśmie Świętym znajdujemy fragmenty, w których sam Bóg czuje się jak wspomniany król, jak mąż pragnący namiętnie doświadczenia intymnej rozkoszy ze swoją żoną. W Księdze Izajasza (62, 5) czytamy: "Jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje".
To śmiałe porównanie jest możliwe tylko dlatego, że Biblia zdecydowanie popiera seks w ramach małżeństwa. Ślub jest czasem radosnych nawoływań pana młodego i panny młodej (np. Jr 7, 34) oraz czasem, kiedy w menu powinno pojawić się najlepsze wino (J 2, 1-11). Mądry mężczyzna cieszy się życiem z kobietą, którą ukochał (Koh 9, 9). Izaak uśmiecha się czule do Rebeki w sposób całkowicie właściwy dla jej męża, ale dla nikogo innego (Rdz 26, 8). Jakub czekał siedem lat na Rachelę, a wydały mu się one tylko chwilą, ponieważ bardzo ją miłował (Rdz 29, 20). W Księdze Przysłów znajdujemy nawet zdania, w których bez wstydu doradza się młodzieńcowi, żeby znajdował radość w swojej młodej żonie i na zawsze rozkoszował się jej piersią (Prz 5, 18-19). Także Pieśń nad Pieśniami oczywiście pełna jest nieskażonej wstydem rozkoszy erotycznej.
Problem jednak polega na tym, jak odpowiedzieć na pytanie o rzeczywiste dobro, które najwidoczniej zawiera w sobie seks małżeński (poza przyjemnością), skoro może być wykorzystywany w służbie Bogu? Seks oczywiście może dawać przyjemność, ale co dobrego z niego wynika?
Odwołując się do przykładu zamieszczonego na początku tego tekstu możemy to pytanie sformułować następująco: jaki sens mają starania, które Melissa i Keith powinni pilnie podjąć w celu ponownego rozpalenia między nimi żaru seksualnej intymności i rozkoszy?
Tworząc dobre małżeństwo, nie wolno zapominać o tym, że seks powinien w nim zająć należne mu miejsce. Jak zobaczymy, nie można przywiązywać do niego zbyt dużej ani zbyt małej wagi.

Nie należy mieć zbyt wysokiego mniemania o seksie
Po pierwsze musimy być świadomi, że w naszej epoce, tak jak i w każdej innej, pojawiają się głosy, które domagają się, abyśmy uczynili z seksu bożka lub boginię. Mniej więcej w ciągu ostatnich stu lat następowała w naszym społeczeństwie stopniowa zmiana sposobu myślenia o seksie i małżeństwie. Kiedyś centralne miejsce zajmowały dzieci, obecnie skupiamy uwagę przede wszystkim na samym związku.
W wyniku tej zmiany straciła na znaczeniu nie tylko kwestia posiadania potomstwa, lecz również sprawa rodzinnych więzi w szerszym znaczeniu. Koncentrujemy naszą uwagę na "rodzinie elementarnej", zapominając, że należymy do większej społeczności. Pewien wpływowy socjolog spopularyzował ideę, której nadał miano "czystych związków".
Przy czym nie chodzi mu o czystość w znaczeniu, jakie znamy z Pisma Świętego. Ma na myśli związki "jeden na jeden", niezbrukane więzami społecznymi czy zobowiązaniami wobec większej rodziny i społeczeństwa. Te "czyste" związki utrzymywane są jedynie tak długo, jak długo "partnerzy" uznają, że warto.
Seks zostaje sprywatyzowany i staje się jedynie osobistą kwestią wyboru stylu życia. Taki punkt widzenia zakłada, że nie musimy myśleć o nikim innym, tylko o mnie i o tobie. Jeżeli przyjmiemy ten pogląd, będziemy zmuszeni uznać, że w związku chodzi wyłącznie "o mnie i o ciebie" i spełnianie naszych potrzeb. W ten sposób rzeczywiście hołdować będziemy hasłu "Seks w służbie człowiekowi".
Taka postawa daleka jest od pełnej miłości służby Bogu w stworzonym przez Niego świecie. Co więcej, jeżeli przyjmiemy ten sposób myślenia, wkrótce uznamy, że seks może dać nam zbawienie. Mam przecież nadzieję, że poprzez seks osiągnę spełnienie, a więc pełnię człowieczeństwa. Poprzez spełnienie, jakie osiągam dzięki seksualnemu zaspokojeniu, staję się taką osobą, jaką mam być. W seksie odkrywam samego siebie.
Taki właśnie sens ma do pewnego stopnia zakończenie filmu "Titanic", w którym Rose (jako starsza kobieta) przyznaje, że kiedy wiele lat wcześniej Jack został jej kochankiem, "wybawił ją". Od czasu starożytnych Kananejczyków ludzie powszechnie wstępowali w szeregi wyznawców religii, w której seks daje zbawienie.
Pewien (rzekomo) chrześcijański teolog twierdzi wręcz, że seksualne zbliżenie jest łącznością z Bogiem. Ponieważ jednak seks nie jest Bogiem, Pismo Święte uczy nas, że tego rodzaju zachowanie uznawane jest za bałwochwalstwo i jako takie zawsze prowadzi do rozczarowania. Na przeciwnej szali może się jednak znaleźć postawa, która nakazuje mieć zbyt niskie mniemanie o seksie. Seks w ramach małżeństwa pełni bardzo ważną rolę.
Przyjrzymy się fragmentowi Pisma Świętego, w którym wyraźnie tę ważną rolę zaznaczono. Następnie przeanalizujemy dwa inne wskazane w Biblii sposoby, dzięki którym związek między małżonkami może przyczyniać się do pełnienia służby Bogu.

Nie należy mieć zbyt niskiego mniemania o seksie
Pisze św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian:
"Co do spraw, o których pisaliście, to dobrze jest mężczyźnie nie łączyć się z kobietą. Ze względu jednak na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża. Mąż niech oddaje powinność żonie, podobnie też żona mężowi. Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona. Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby - wskutek niewstrzemięźliwości waszej - nie kusił was szatan. To, co mówię, pochodzi z wyrozumiałości, a nie z nakazu" (1 Kor 7, 1-6).
Na początku powyższego fragmentu św. Paweł odnosi się do spraw, o które pytali mieszkańcy Koryntu.
Ktoś w Koryncie mówił, że "dobrze jest mężczyźnie nie łączyć się z kobietą".
(W niektórych biblijnych tłumaczeniach występuje błędny zwrot "nie żenić się". Użyte tutaj słowo znaczy dosłownie "dotykać" i w podobnych kontekstach zawsze odnosi się do współżycia seksualnego).
Można się domyślać, że te słowa są jedynie cytatem, ponieważ św. Paweł natychmiast im zaprzecza. Najprawdopodobniej chodziło o fałszywie uduchowionych ludzi, którzy zalecali małżonkom, aby unikali współżycia, ponieważ uważali, że seks nie należy do sfery duchowej i jest nieczysty.
W Koryncie oczywiście istniało seksualne zepsucie, tak jak jest ono obecne we współczesnych społeczeństwach. Dlatego - pisze św. Paweł w wersie drugim - znacznie lepiej jest pobrać się, jeżeli to możliwe, i prowadzić regularne życie seksualne w małżeństwie. Mąż i żona mają sobie wzajemnie "oddawać powinność" małżeńską, co znaczy, że żona ma prawo do ciała męża, a mąż do ciała żony. Są wobec siebie wzajemnie zobowiązani do zaspokajania, w miarę możliwości, swoich seksualnych pragnień.
Nawiasem mówiąc, czyż nie odstręcza nas wyrażenie "powinność małżeńska"? Tyle w nim chłodu. Jak można spontaniczną i ekscytującą chemię seksu zredukować do poziomu powinności?
Wiemy jednak, że pewne aspekty stylu życia przyczyniają się do rozkwitu związku seksualnego, inne natomiast powodują, że związek ten zastyga i obumiera. Są wśród tych czynników takie, na które nie mamy wpływu, na przykład choroba lub niski standard życia. Jednak na wiele z nich możemy wpływać.
Jeżeli, na przykład, celowo się przepracowujemy, osłabiamy nasze zainteresowanie seksem. Pornografia natomiast sprawia, że skierowujemy naszą seksualną energię nie w stronę tej osoby, której jesteśmy to winni. Zachowanie dyscypliny i odpowiedniego rytmu życia może sprawić, że życie seksualne w małżeństwie rozkwitnie.
Jeśli zamierzacie się pobrać, naprawdę powinniście mieć świadomość, że od dnia ślubu waszym ciałem rozporządza mąż lub żona (wers 4). Warto więc upewnić się, że macie do niego lub do niej zaufanie. Św. Pawłowi bardzo zależy, aby nie dopuścić do tego, by seks w małżeństwie umarł. Dlatego w wyżej przytoczonym tekście radzi małżonkom, żeby nie pozbawiali się wzajemnie seksu.
Z pewnym oporem dopuszcza tylko jeden wyjątek: jeżeli oboje zgodzą się (naprawdę się zgodzą, bez jakiegokolwiek przymusu) "unikać" siebie po to, żeby w szczególny sposób oddać się modlitwie. Nawet to jednak powinno trwać tylko pewien czas i jest dozwolone wyłącznie z "wyrozumiałości, a nie z nakazu". Często uważa się, że "wyrozumiałość" oznacza tu, że na zawarcie małżeństwa zezwala się tylko niektórym parom, ale wówczas tekst straciłby sens. "Wyrozumiałość" odnosi się zatem raczej do zezwolenia na czasowe "unikanie" seksu.
Św. Paweł popiera seks w ramach małżeństwa i tylko niechętnie zezwala, aby małżonkowie przerwali aktywność seksualną na pewien czas. Nakazuje utrzymywać relacje seksualne w rozkwicie tak długo, jak długo pozwalają na to witalne siły małżonków. Użyte w tekście słowo "oddać się" oznacza poświęcanie jakiejś czynności czasu, energii i uwagi. Jeżeli więc przerwanie aktywności seksualnej pozwala poświęcić czas, energię i uwagę modlitwie, to wynika z tego, że powrót do poprzedniej aktywności oznacza konieczność poświęcania czasu, energii i uwagi seksowi.
Jest to wniosek tak oczywisty, że nie trzeba nawet go wypowiadać na głos, a jednak często go przeoczamy. Chrześcijanie mają tendencję do zwracania uwagi na panującą obecnie epidemię aktywności seksualnej poza małżeństwem. Ja natomiast uważam, że powinniśmy poświęcać przynajmniej tyle samo uwagi epidemii braku aktywności seksualnej w ramach małżeństwa.

Między radością a powinnością
Wiedziałem, że Biblia sprzeciwia się pozamałżeńskiej aktywności seksualnej jeszcze w czasach, kiedy byłem kawalerem. Boleśnie uświadamiałem sobie istnienie tego czerwonego światła i bardzo chciałem, żeby go w tym miejscu nie było. Wyobrażałem sobie, że siedzę w lśniącym, czerwonym sportowym wozie, czekając z utęsknieniem na zielone światło, i byłem przekonany, że kiedy się wreszcie zapali, ruszę z piskiem opon w nowe, szczęśliwe życie z wiecznie buzującym libido.
Zapomniałem, że nawet najbardziej atletyczne libido wymaga od czasu do czasu zastrzyku nowej energii.
Nie możemy zapominać, że w Piśmie Świętym znajdziemy nie tylko zakaz aktywności seksualnej poza małżeństwem, lecz również zalecenie utrzymywania aktywności seksualnej w ramach małżeństwa. Wiele par (a może nawet większość) w pewnym etapie małżeństwa, prawdopodobnie szczególnie na początku, napotyka na problemy w relacjach seksualnych.
Jeżeli dotyczy to również was, proszę, żebyście się zbytnio nie zniechęcali: jesteście w dobrym towarzystwie! Nie wierzcie w absurdalnie nierealistyczne przedstawienia łatwo osiągalnego seksualnego raju, które prezentują media.
Prawda jest taka, że osiągnięcie udanego życia seksualnego w małżeństwie wymaga czasu. Trzeba je wypracowywać z wyczuciem i cierpliwością. Być może ktoś z was będzie potrzebował pomocy. Jeżeli tak się zdarzy, pamiętajcie, że w żadnym wypadku nie wolno wam się tego wstydzić. Znacznie lepiej jest poprosić o pomoc dyskretną parę chrześcijan albo lekarza, niż pozwolić, by problem narastał. Trzeba jednak z miłością pracować nad rozwijaniem intymności w sercu małżeństwa.
Młodzi małżonkowie zwierzali mi się czasami z poczucia, że postępują samolubnie, gdy spędzają sporo czasu wspólnie się relaksując, ponieważ przecież właśnie to chcą robić! Ale to wcale nie jest egoizm. Kładąc podwaliny pod zdrowe relacje intymne w małżeństwie, stwarzają bowiem możliwość rozwoju wieloletniego związku, z którego miłość będzie wypływać na zewnątrz, w przyszłości przynosząc korzyść wielu ludziom. Wspólne "poszczenie", pozwalające spędzać więcej czasu na pełnieniu służby poza małżeństwem, może się wydawać bezinteresowne, ale na dłuższą metę jest właśnie egoistyczne, ponieważ to otoczenie będzie musiało zbierać odpryski rozbitego lub skłóconego małżeństwa.
Jeżeli więc jesteście zaręczeni, zaplanujcie, mierząc siły na zamiary, że będziecie spędzać ze sobą mnóstwo miłego czasu, wspólnie się relaksując, szczególnie w pierwszym roku. Także potem, jeśli Bóg pozwolił i fundamenty zostały położone, nadal pilnujcie tych wspólnych chwil. Nie pozwólcie, by ogień zgasł. Niech ciepło waszej miłości ogrzewa ludzi dokoła!
Uświadamiając sobie to wszystko, musimy pamiętać, że dynamika szczęśliwych seksualnych relacji w małżeństwie będzie się zmieniać wraz z upływem czasu. Po narodzinach dziecka w szczególny sposób trzeba się będzie nauczyć cierpliwości i delikatności w kontaktach fizycznych. Nawet bez jakichkolwiek chorób fizycznych czy dysfunkcji psychologicznych (które przecież nie należą do rzadkości), para szczęśliwych małżonków po osiemdziesiątce inaczej wyraża swój zachwyt niż para szczęśliwych małżonków po dwudziestce.
Nadchodzi czas, kiedy nawet najbardziej pełne wigoru libido zawodzi (por. Koh 12, 5). Również pełen zmysłowości król Dawid osiągnął w końcu wiek, w którym nic się nie działo nawet wtedy, kiedy dzieliła z nim łoże wyjątkowo piękna kobieta (1 Krl 1, 1-4). Jednak intymność i rozkoszowanie się sobą nawzajem mogą dawać szczęście i zadowolenie także wtedy, kiedy zaniknie już fizyczne pożądanie.
Na każdym etapie życia główna zasada pozostaje niezmienna: małżonkowie oddają swoje ciała sobie nawzajem w rozporządzanie; oboje dają sobie wzajemnie tyle miłości i intymności, na ile starcza im sił. Niektóre chwile będą dla obojga czystą rozkoszą. Czasami jednak jedno z nich będzie musiało zmusić się do wysiłku, żeby coś z siebie dać, kiedy z takiego czy innego powodu nie będzie miało ochoty na seks.
Szczególnie w takich momentach należy pamiętać, że w dniu ślubu na całe życie oddaliście siebie swojej żonie lub swojemu mężowi. Pamiętajcie, by znaleźć czas na seks. Dbajcie o ten aspekt waszego małżeńskiego życia i pielęgnujcie go z miłością.

Tekst pochodzi z książki Christophera Asha, Złączeni przez Boga i dla Boga

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: ks. Marek Dziewiecki (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:07

Kobieta i mężczyzna. Dwa odrębne światy?

Dla mężczyzny "wolny związek" oznacza prawo do opuszczenia "partnerki" w każdej chwili. Tymczasem dla kobiety "wolny związek" oznacza, że mężczyzna nigdy jej nie opuści, gdyż tak bardzo ją kocha, że nie musi jej tego ślubować na piśmie i przy świadkach.
Nie tylko ciało, lecz także psychika ma płeć. Kobieta i mężczyzna to dwa różne sposoby przeżywania i wyrażania człowieczeństwa.
Różnice cielesne między płciami są oczywiste i łatwo zauważalne. Równie istotne są jednak różnice psychiczne. Wynikają z faktu, że mężczyźni są bardziej predysponowani do funkcjonowania w świecie przedmiotów, a kobiety okazują się bardziej wrażliwe na budowanie więzi międzyludzkich. Różnice psychiczne mają podłoże hormonalne. Organizm kobiety wydziela znacznie większą ilość serotoniny i oksytocyny. Hormony te skłaniają do postaw prospołecznych i opiekuńczości. Z kolei organizm mężczyzny wydziela znacznie więcej testosteronu, który prowokuje do agresji i rywalizacji.
Również mózg człowieka ma płeć. W przypadku kobiet półkule mózgowe są lepiej zintegrowane dzięki bogato rozwiniętemu systemowi połączeń neurologicznych (ciało modzelowate). W konsekwencji mózg kobiety ułatwia przyswajanie złożonych informacji, typowych dla świata osób. Panie potrafią jednocześnie rozumieć człowieka i wczuwać się w jego przeżycia. Lepsza niż u mężczyzn integracja półkul mózgowych u kobiet ma także problematyczne aspekty. Gdy kobieta przeżywa bolesne stany emocjonalne, to zadręcza się i snuje czarne scenariusze typu: "nikt mnie nie kocha, nikomu nie jestem potrzebna, życie nie ma sensu".
Gdy poprawia się nastrój kobiety, wtedy także jej sposób myślenia staje się pozytywny. Mężczyznom łatwiej zachować stabilność w systemie myśli i przekonań. Problem pojawia się wtedy, gdy mężczyzna przeżywa intensywne, bolesne stany emocjonalne, gdyż wtedy może "wyłączyć" logiczne myślenie. To właśnie dlatego więcej mężczyzn niż kobiet popada w alkoholizm, narkomanię i inne uzależnienia. Mężczyźni "zapominają" o tym, że sięganie po substancje, które na krótko poprawiają nastrój, pogarsza sytuację, w której się znajdują.
Również próby samobójcze mają odmienne znaczenie dla osób płci przeciwnej. Kobiety cztery razy częściej niż mężczyźni targają się na własne życie, jednak trzy razy więcej mężczyzn umiera śmiercią samobójczą. Różnica ta wynika z faktu, że kobiety wołają wtedy o pomoc, a mężczyźni o śmierć. Kobiety podejmują próby samobójcze wcześniej, gdy ich sytuacja nie jest jeszcze rozpaczliwa. Mężczyźni targają się na swoje życie wtedy, gdy nie widzą już innego rozwiązania. Kobiety spontanicznie interesują się trudnościami innych osób i są skłonne do udzielania pomocy z własnej inicjatywy. Gdy same znajdą się w trudnej sytuacji, wtedy łatwiej niż mężczyźni szukają wsparcia u innych. Jeśli go nie otrzymują, wtedy wołają o pomoc za pomocą prób samobójczych.
Ze względu na różnice w myśleniu, przeżywaniu i budowaniu relacji ocena zdrowia psychicznego powinna uwzględniać odrębne kryteria w przypadku kobiet i mężczyzn. Jednym z takich kryteriów jest obraz samego siebie. Dla mężczyzny obraz samego siebie jest dosłownie obrazem samego siebie. Tymczasem dla kobiety obraz siebie zależy nie tylko od jej cech, lecz także od jej więzi z innymi ludźmi.
Nawet bardzo dojrzała kobieta nie ceni siebie i nie czuje się spełniona, jeśli ktoś z jej bliskich popada w kryzys lub cierpi. Ponadto osoby płci przeciwnej różnią się rozumieniem poszczególnych słów. Dla przykładu: dla mężczyzny "wolny związek" oznacza prawo do opuszczenia "partnerki" w każdej chwili. Tymczasem dla kobiety "wolny związek" oznacza, że mężczyzna nigdy jej nie opuści, gdyż tak bardzo ją kocha, że nie musi jej tego ślubować na piśmie i przy świadkach.
Jedynie dojrzała miłość sprawia, że kobiety i mężczyźni mogą siebie rozumieć i wspierać, pomimo tego że różni ich tak wiele.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Elisabeth Lukas (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:08

Kochać mimo niedoskonałości. Potrafisz?

Pewna młoda kobieta szukała u mnie pomocy tymi oto alarmującymi słowy: "Nikt mnie już przecież nie chce! Zabiję się!". Co się stało? Po poważnym wypadku samochodowym, w którym całą siłą uderzyła w szybę auta, jej twarz była pokrojona i zniekształcona. Kilka operacji i transplantacji skóry dało niewielki skutek. W związku z tym odszedł od niej mąż.
Tutaj znowu zmagałyśmy się z sobą duchowo. Zmaganie to dotyczyło perspektywy sensu, nowego nastawienia - takiego spojrzenia, które pozwoliłoby jej zaakceptować siebie i swoje życie. I również u niej pojawił się w pewnej chwili pierwszy nieśmiały uśmiech na umęczonej twarzy - oznaka rodzącej się otuchy. Nastąpiło to, kiedy zaproponowałam jej takie oto podejście do problemu: "Wskutek zadanego przez los ciosu, utraty piękna pani twarzy, ma pani w ręku, właściwie mówiąc, precyzyjny przyrząd pomiarowy. Kiedy mianowicie pozna pani kogoś, może go pani bez trudu przetestować - sprawdzić, czy ma on ludzkie kwalifikacje po temu, by być prawdziwym przyjacielem, czy też pociąga go to, co zewnętrzne i powierzchowne. Ma pani w ręku jakby licznik Geigera, za pomocą którego może pani poszukiwać cennego metalu - tyle że w tym przypadku chodzi o ludzi o silnym charakterze, których może pani zlokalizować. Na przykład pani mąż nie zdał tego testu. Winne tu były nie PANI ZEWNĘTRZNE USTERKI , lecz JEGO WEWNĘTRZNE WADY , których bez swojego nieszczęśliwego wypadku być może nigdy by pani nie odkryła albo odkryła je o wiele później. Jeśli teraz będzie pani znów szukała partnera i przyjdzie pani czekać nieco dłużej niż innym kobietom, aby takiego znaleźć, to dlatego, że nie musi pani marnować czasu na przelotne przyjaźnie, jak to często czynią inne kobiety, nie posiadające instrumentu, który by im wskazywał, czy pokochano je dla nich samych, czy też nie. Pani natomiast może to szybko stwierdzić. Tego bowiem, kto panią prawdziwie i szczerze polubi, nie będą zniechęcać czynniki zewnętrzne, lecz przeciwnie: będzie on podziwiał panią za życiowe męstwo, a w związku z pani cierpieniem tym serdeczniej będzie panią chronił i otaczał opieką. Ten natomiast, kto pani unika z powodu blizn, i tak nie nadawałby się na przyjaciela. Niech pani nie rezygnuje z wiary w szczęśliwe partnerstwo! Ludzi dobrych i wartościowych jest wprawdzie niewielu, ale nie byłoby ich też więcej, gdyby pani miała urodę gwiazdy filmowej; tyle że wtedy z trudem mogłaby ich pani w swoim otoczeniu rozpoznać. Wskutek swego wypadku otrzymała pani zdolność oddzielenia plew od ziarna, a to może być korzystniejsze niż najbardziej choćby nieskazitelne rysy twarzy, które przecież za kilkadziesiąt lat i tak zwiędną".
Uśmiech, który na te słowa przemknął po zniekształconej twarzy mojej pacjentki, był strzałem startowym do nowej odwagi życiowej. Nie upłynęło wiele czasu, a poczęła ona znowu jeździć na wycieczki i poruszać się swobodnie w towarzystwie innych młodych ludzi, którzy - ku jej i mojemu zaskoczeniu - niemal bez wyjątku przyjmowali ją do swego grona serdecznie i bez żadnego skrępowania - właśnie taką, jaka była.
Powyższą historię opowiedziałam na pewnym kongresie podczas swojego wystąpienia. Podeszła do mnie po nim jakaś nienaturalnie otyła kobieta i wylewnie mi dziękowała. Powiedziała, że cierpi na chorobę gruczołów wydzielania wewnętrznego i nie może opanować swojej wagi, w związku z czym odczuwa straszliwy kompleks niższości. Ze jednak teraz postara się go pozbyć, traktując rozmiar swego ciała jako "instrument testujący", który pozwoli jej lepiej oceniać swoich bliźnich. Ten, kto ją z POWODU jej nadwagi dezaprobuje, może ją spokojnie opuścić. Ona sama niewiele na tym straci. Kto zaś POMIMO jej nadwagi będzie traktował ją przyjaźnie, ten rzeczywiście ją lubi: na nim może polegać. Powiedziała, że ta myśl niezwykle jej pomaga.
Moje doświadczenie mówi mi, że wielu ludzi stwarza sobie niepotrzebne problemy związane z samooceną - tylko dlatego, że nie odpowiadają pewnemu ideałowi piękna. Kobiety cierpią przez dziesiątki lat z powodu małego biustu, rzadkich włosów, krótkich nóg, krzywego nosa itd.; mężczyźni - z powodu niskiego wzrostu, "kurzej piersi", wiotkich mięśni ramion, wczesnej łysiny itd. Przy tym w życiu niewiele zależy od zewnętrznych atrybutów. Kocha się istotę danej osoby, jej pozytywne właściwości, jej pogodne usposobienie, jej drobne cechy swoiste i szczególne talenty. W najlepszym wypadku kocha się samą osobę, postrzega ją oczyma duszy w jej jedynej w swoim rodzaju unikalności. To, co widzą oczy fizyczne: włosy, skóra, figura, ustępuje wtedy na plan dalszy. Oczywiście, harmonijny wygląd zawsze cieszy, i każdy rozsądny człowiek będzie czynił wszystko, aby się prezentować pod tym względem korzystnie, jednakże to, o co w trwałych relacjach chodzi, jest usytuowane na wyższym stopniu.
W tym kontekście skrajnie trudną sytuację mają dwie kategorie osób, a mianowicie bardzo piękne kobiety i bogaci mężczyźni. Wszyscy im nadskakują, szukają ich towarzystwa, ale co im to daje? Nigdy nie wiedzą, czy ci, którzy pragną się do nich zbliżyć, myślą przy tym o NICH, czy też o ich ładnych rysach twarzy albo ich grubych portfelach. Nigdy nie mogą być pewni, że to oni sami są kochani; że kochane jest to, czym oni są, niezależnie od tego, co MAJĄ, czyli co mają do zaoferowania. W podobnie trudnej sytuacji znajdują się ludzie sławni, w związku z czym ich życie prywatne często wstrząsane jest kryzysami. Nie ma czego im zazdrościć.
Inny aspekt tego problemu to to, czy człowiek podoba się sobie samemu. Blizny na twarzy, jakie miała moja pacjentka, sprawiają ból przy każdym spojrzeniu w lustro; co do tego nie ma wątpliwości. Również dla kobiet, którym z powodu raka trzeba było amputować piersi, widok siebie nagiej w lustrze stanowi szok. Tym, co może tu pomóc, jest jedynie głębokie przekonanie, że istotę człowieczeństwa stanowi coś więcej niż psychofizyczny organizm, który nasze bycie człowiekiem umożliwia. Umożliwienie nie jest jednak tym samym, co stworzenie.
Właściwe człowieczeństwo polega na jego wymiarze duchowym, na jego "dziecięctwie Bożym", jak można by to wyrazić językiem religijnym - ma swoją podstawę w źródle transcendentnym. "Rodzice, płodząc dzieci, przekazują im swoje chromosomy, ale nie mogą tchnąć w nie ducha", napisał Frankl. Dzięki swojej duchowej naturze człowiek jest w stanie ustosunkowywać się do zewnętrznych i wewnętrznych okoliczności w sposób właściwy osobie i samodzielnie kształtować swoje życie. Ale mieszka w nim również wyczucie wartości, wrażliwość na wiarę i tęsknota do sensu, która jest niczym innym jak subtelnym "wspomnieniem" stworzenia o swoim Stwórcy. Albo, jak zwykł mawiać Frankl: "Poprzez personę [osobę] personat (łac. = pobrzmiewa) instancja pozaludzka".
Ten, kto ma taki obraz człowieka, wie, że w swoim najgłębszym wnętrzu jest nienaruszalny i niezniszczalny, że jest "odwiecznie zaakceptowany". Wtedy łatwiej przychodzi mu jedno i drugie: pogodzenie się z ewentualnym brakiem akceptacji ze strony jakiegoś bliźniego, a także samoakceptacja pomimo jakichś zewnętrznych zniekształceń.

Więcej w książce: Sztuka życia na cały rok - Elisabeth Lukas

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Edyta i Stanisław (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:08

Łatwiej byłoby mieszkać razem, ale...

Dziś, kiedy patrzymy na nasze początki, to wydaje nam się, że to było totalne szaleństwo. Poznaliśmy się w sierpniu 2011 r. podczas Światowych Dni Młodzieży w Madrycie. Obydwoje lecieliśmy na to spotkanie mocno podłamani, pokiereszowani przez wcześniejsze nieudane "związki", tragedie rodzinne i osobiste.
W sumie żadne z nas nie miało ochoty na nową znajomość czy głębszą relację. Tymczasem po kilku dniach byliśmy już parą, po sześciu miesiącach narzeczeństwem a po dwóch latach małżeństwem.
Pochodzimy z rożnych stron Polski. Ja jestem z Krakowa, Edyta z okolic Białej Podlaskiej. Dzieliło nas 350 kilometrów, siedem godzin jazdy pociągiem lub autobusem. Dodając do tego fakt, że ja od poniedziałku do piątku pracowałem, a moja narzeczona studiowała w Lublinie, mieliśmy naprawdę mało czasu na pielęgnowanie naszej relacji. Ale kto chce, ten może. Stawaliśmy na rzęsach, żeby móc się spotkać w każdy weekend.
Od początku zdecydowaliśmy czekać z seksem do ślubu. Dlaczego? Bo nie chcieliśmy iść na łatwiznę. W życiu warto walczyć tylko o to, co wiele kosztuje. Poza tym obydwoje jesteśmy wierzący i chcieliśmy iść drogą, którą wskazuje Ewangelia.
Oczywiście, nie było łatwo wytrwać w takim postanowieniu. Największym dla nas problemem był dystans i ciągła tęsknota za sobą. Jak już się spotykaliśmy, to byliśmy tak "głodni" siebie, że nie mogliśmy się na siebie napatrzeć. Potrafiliśmy nie spać, nie jeść, tylko prawie cały czas rozmawiać.
Poza tym nie sypianie razem przy naszym weekendowym trybie funkcjonowania było wielkim przedsięwzięciem logistycznym, bo trzeba było przygotować miejsce dla drugiej osoby. Trudno było znaleźć wolne łóżko na studenckiej stancji Edyty czy płacić za dwa osobne pokoje hotelowe gdzieś pomiędzy Białą Podlaską a Krakowem.
Po moim wyjeździe za granicę ciężko było wydawać z trudem odkładane na wesele pieniądze, aby opłacić pokój w hotelu. Łatwiej przecież byłoby mieszkać razem. Ale na pewno było warto. Choćby dla ciągłego uczucia nowości, świeżości, kiedy mogliśmy się spotkać następnego dnia rano. Tyle emocji i przygotowań na spotkanie z ukochaną osobą. Myślę, że nie byłoby to wszystko tak fascynujące, gdybyśmy od razu wylądowali w łóżku.
Nie było łatwo, bo przecież to my byliśmy "inni". Dzisiaj nie żyje się już tak "prymitywnie" jak my. To na nas patrzono jak na kosmitów. Poza tym jesteśmy normalną parą, kobietą i mężczyzną. To oczywiste, że ciągnęło nas wzajemnie do siebie, że czasem bardzo trudno było się powstrzymać. Były też i momenty potknięć. Sytuacje "o mały włos…" pokazywały nam, że jesteśmy tylko słabymi ludźmi i że musimy się nawzajem motywować.
Kiedy zdarzały nam się upadki, dużo o tym rozmawialiśmy, przepraszaliśmy się nawzajem, czasem płakaliśmy i zawsze staraliśmy się wyciągnąć wnioski. Najlepszym lekarstwem była jednak modlitwa i spowiedź.
Często odmawiałem Litanię do św. Józefa. Mieliśmy też praktykę wspólnej modlitwy różańcowej a potem tzw. Tajemnicy Szczęścia wg objawień św. Brygidy Szwedzkiej. Wspólna modlitwa i szczere rozmowy nas umacniały. Czuliśmy wielki szacunek do siebie i większą miłość, bo była ona wciąż świeża i pielęgnowana.
Postanowienie, jakie podjęliśmy, kosztowało nas wiele trudu. Musieliśmy wciąż od siebie wymagać i walczyć każdego dnia, by nasza relacja była taka, o jakiej zawsze marzyliśmy. Jednak właśnie dzięki temu przeżyliśmy piękne narzeczeństwo i odczuliśmy, że naprawdę przygotowaliśmy się do małżeństwa.
Na koniec narzeczeństwa stwierdziliśmy jednomyślnie, że walka o czystość nas wychowała i uzdolniła do prawdziwej miłości, skorej do poświęceń. Pozwoliła nam dojrzeć do małżeństwa. Warto było czekać z wielu powodów, ale chyba największym był dzień naszego ślubu. W tym wielkim dla nas momencie byliśmy ogromnie szczęśliwi, że udało nam się wytrwać. Zachowaliśmy siebie jako prezent dla tej jedynej osoby, na którą czekaliśmy całe życie.
Do dziś pamiętamy reakcję jednego księdza podczas spowiedzi przygotowującej nas do ślubu. Po tym jak się dowiedział, że wytrwaliśmy w czystości aż do tej pory, wyszedł z konfesjonału, uścisnął nam ręce i serdecznie pogratulował mówiąc: "Dzisiaj to ja zostałem umocniony. Potrzeba więcej takich ludzi, którym chce się walczyć o czystość. To, że są jeszcze takie pary, przywraca wiarę nawet nam, kapłanom."

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Michał Czernuszczyk, Marta Jac (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:09

Manipulacja w miłości. Jak tego uniknąć?

Jeśli jesteśmy z kimś bardzo blisko związani to towarzyszy nam lęk przed tym, że ten ktoś kiedyś umrze. Kiedyś trzeba będzie się rozstać - mówi Michał Czernuszczyk, psychoterapeuta.

Marta Jacukiewicz: Panie Michale, kiedy możemy mówić o miłości warunkowej?
Michał Czernuszczyk : Taki związek charakteryzuje się współpracą - jedna strona zapewnia byt materialny, a druga daje coś innego. Pierwszym skojarzeniem, które się nasuwa jest seks, ale niekoniecznie musi tak być. Jest to jednak współpraca a nie miłość. We wspólniku oczywiście można się zakochać, zauroczyć.

Skoro nie jest to miłość - rozstanie bez konsekwencji?
Nie powiedziałbym, że bez konsekwencji, ponieważ te osoby rzadko sobie mówią otwarcie dlaczego ze sobą są. Jeśli ktoś komuś powie: "Jestem z Tobą dla pieniędzy" - ma to wydźwięk znęcania się. W takim przypadku jest to gra. Myślę, że rzadko pada taka jawna deklaracja. Na ogół dzieje się to nieświadomie.

Czyli gramy... Tylko po co?
Tworzymy najlepszy ze światów, potrafimy żyć tak jak żyjemy - kiedy wchodzimy w związek, który po jakimś czasie - patrząc z zewnatrz, wydaje się nam patologiczny - można powiedzieć: właśnie taki związek sobie stworzyłem. Z jakiegoś powodu taki związek w tamtym czasie odpowiadał na nasze potrzeby. Dlaczego nie wiem o sobie, że takich dziwnych, patologicznych rzeczy mi potrzeba? W sensie domyślnym "potrzeba".

Kiedy pojawia się lęk? Jest to wyraz tego, że czegoś się boimy, czy lęk przed tym, co stworzyliśmy?
Lęk pojawia się w każdym związku - towarzyszy on bliskości. Na naszym wewnętrznym poziomie - lęk, który mówi o naszym doświadczeniu - na ogół bliskie relacje zawierały pewien element podatności na zranienia. Świadomie lub nie - z bliższej lub dalszej przeszłości - pamiętamy, że towarzyszą temu zranienia, jakaś strata. Nie ma takiej relacji, w której by nie było straty. Jeśli jesteśmy z kimś bardzo blisko związani to towarzyszy nam lęk przed tym, że ten ktoś kiedyś umrze. Kiedyś trzeba będzie się rozstać.

Lęk przed zdradą? Tak bardzo się jej boimy, że niejako sami ją wytworzymy i w konsekwencji doprowadzimy do rozstania, którego nie chcemy...
Kiedy partner zaczyna podejrzewać zdradę - wokół drugiej osoby zaczyna się pojawiać chory klimat. Opresyjne sprawdzanie - np. kontrolowanie SMS, maili - może doprowadzić do rozdzielenia związku. Osoba "prześladowana" zaczyna się odsuwać, jest zniechęcona podejrzliwością partnera, w konsekwencji może się to przyczynić do zaangażowania w nowy związek. Lęk partnera niejako wyprodukował zdradę. Warto się zastanowić czy to prześladowanie było jakoś uzasadnione...

Jak to się dzieje, że jako dorośli ludzie, którzy potrafią się posługiwać komórkami, tabletami - zdradzając - doprowadzamy do tego, że ta druga strona się dowiaduje?
O zdradzie czasem można powiedzieć, że w efekcie jest czymś, co scemenetuje związek. Partnerzy od nowa zastanawiają się co ich łączy, co do siebie czują, czy rzeczywiście chcą być razem. Zostawienie komórki z SMS jest niejako zaproszeniem do dialogu tej drugiej osoby - chociaż nie jest to napewno najlepszy sposób.

Nasz partner zostawia telefon z SMS, dzięki którym dowiadujemy się, że ma romans...
Jest to rodzaj manipulacji nieświadomej. Manipulacja nie jest czymś, co musi być złe, ale wyklucza otwartość. Większość ludzi chce w związku odpowiedzialności i bliskości - rozumianej jako szczerość, uczciwość, spontaniczność. Manipulacja to wyklucza. Kiedy zostawiamy jasny przekaz dotyczący utraty - myślę, że rzadko jest to świadoma manipulacja. W przeciwnym razie - dlaczego tego nie powiedzieć? Myślę, że jest to też manipulacja sobą - chodzi mi o coś innego niż myślę, że mi chodzi. Z jednej strony chce utrzymać romans w tajemnicy, ale z drugiej - wygląda na to, że nie.

Właśnie, dlaczego nie chcemy powiedzieć tylko zostawiamy jasny przekaz w postaci np SMS?
Trochę chcemy powiedzieć, trochę - nie chcemy. Romans często oznacza też wyraz miłości - można mieć romans po to, aby odegrać się na parterze, niekoniecznie przez wcześniejszą zdradę, ale w ogóle za złość. Ujawnienie romansu miałoby na celu sprawienie bólu. Jednocześnie, z jakiegoś powodu nie mówimy o swojej złości. Często bywa tak, że ludzie boją się powiedzieć, że są źli za konkretne rzeczy.

Manipulacja to celowe i skryte działanie... Dlaczego jej używamy?
Jest to uzyskiwanie celu innego jak ten, który się wskazuje jako cel. Wcale nie musi to oznaczać przemocy na drugiej osobie, ale po prostu - zrobienie czegoś innego. Wybieramy nieświadomą manipulację, bo nie zawsze jesteśmy otwarci w rozmowie na takie tematy. Zmiana emocjonalna, zmiana osobowości - w związku czasem ludzie są daleko od siebie. W momencie kiedy jedna strona odkrywa, że jest zdradzana - jeśli osoby są stabilne - musiałoby się stać coś bardzo dużego żeby przeformuowali ten związek o przyszłości. Czy jednak znowu za jakiś czas będzie potrzebne coś, co będzie miało ich zbliżyć? Jedna osoba się oddala, bo widzi, że partner ją zdradza - on próbuje za nią gonić. I odwrotnie. Ten dramat pt. "Zdradziłeś mnie - nie potrafię Ci zaufać" - żyje tak bardzo, że już nie chcemy... Kiedy para zgłasza się do poradni po zdradzie - obie strony muszą być przekonane, że zdrada się już skończyła. Nie pracuje się z parami, jeśli zdrada trwa. Tamten związek jest zamknięty.

Ktoś powie - w moim związku jest idealnie, w ogóle się nie kłócimy...
To niedobrze, bo albo o czymś nie rozmawiają, albo są na siebie ślepi. Być może też doszło między nimi do niejawnego porozumienia, że z jakiegoś powodu postanowili zatrzeć swoje indywidualności na rzecz związku. Tworzenie pary jest aż tak ważne, że rezygnuję z siebie.

Konflikty przecież są potrzebne...
Konflikty są również rozwojowe - pomagają nam się poznawać. Czasami bardzo duża bliskość w związku, niemal idealność sprawia, że nie mam przestrzeni sam dla siebie. Czy ja się wyłącznie oddaję drugiej osobie, może to jest całe moje życie i nie chce nic wiedzieć na temat jego realności? Może czasem trwa się w złudzeniu, że jest idealnie, i tak już zostanie?... ale to jest złudzenie. Musi dojść do kryzysu. Ludzie się ze sobą oswajają, poznają, maleje ich atrakcyjność rozumiana jako wrażenie jakie robią w pierwszym kontakcie. Rośnie jednak atrakcyjność jako większe rozumienie, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa. Na to potrzeba czasu. Tu jest pytanie do siebie: Co robię? Czego chce? Kryzys zachęca do rozmowy. Warto z tego korzystać.

Dochodzi kwestia zaufania. Jak człowiek raz się zawiódł na kimś bliskim - nie będzie chyba w stanie zaufać od nowa?
Przykładem bezdennego zaufania są partnerzy osób uzależnionych, którzy potrafią latami trwać w związku, w którym osoba uzależniona mówi, że już z uzależnieniem kończy. Współ-uzależniony partner potrafi bez końca wierzyć w to, że coś się zmieni.

Po czym poznać, że ktoś nami manipuluje?
Z mojego doświadczenia wynika, że wiele osób ma chęć, aby troszeczkę dać się manipulować. A skoro nieszczerość ze sobą jest potrzebna - musi ona istnieć także w związku. Pewien rodzaj - nie jest to namową do fałszu! Pewne rozgrywki w związkach toczą się w sposób zupełnie nieświadomy. Jakiej modulacji głosu trzeba użyć aby zwrócić się do partnera w konkretnej sprawie. Tębr głosu też jest manipulacją. Na ile chce wiedzieć wszystko o drugiej osobie, o naszym związku? A może to ja jestem otwarty na manipulację czy niejako do niej zapraszam? Na ile chce być uczciwy ze sobą? Trzeba zacząć od zapytania samego siebie. Jest to bardzo trudne. Uczciwości towarzyszy rozczarowanie. Kiedy jesteśmy ze sobą szczerzy i autentyczni - kosztuje nas to wiele nieprzyjemnych uczuć. Warto pobyć czasami sam ze sobą. Strój jest również manipulacją, ale nie jest to werbalny komunikat. Jest to pokazanie się w określony sposób. Czasem jest to pokazanie swoich atutów, a niekiedy - niechęć do zaprezentowania się dobrze.

Można mówić o miłości bez manipulacji?
Moim zdaniem nie. Nie jest możliwy całkowity brak manipulacji, bo nie jest możliwa całkowita szczerość ze sobą. Najpierw jestem ja, później - związek. Nie mogę być całkowicie szczery ze sobą - ciągle będę myślał o tym jak się boję - kontaktu, oceny, tego w jaki sposób zostanę przyjęty... itp. Jest w tym wiele lęku i gdyby nie działały nasze mechanizmy obronne - nie bylibyśmy w stanie żyć. Można powiedzieć, że pewien rodzaj nieszczerości ze sobą jest konieczny do życia.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Peter M Kalellis (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:10

Mężu! Żono! Na pewno znacie swoje potrzeby?

Bywa, że rozwój osobisty i interpersonalny hamowany jest przez siły zewnętrzne, związane z postępem technicznym, ciągłym przenoszeniem się z miejsca na miejsce, autorytatywnymi wymaganiami pracodawców, rywalizacją zawodową przymusami społecznymi, opinią publiczną.
Pragnąc spełnienia i szczęścia nie mamy innego wyboru, jak tylko wniknąć na chłodno w istotę rzeczy i przekonać się, jakie są nasze potrzeby.
Zapewne nie otrzymamy wszystkiego, czego pragniemy, od naszego partnera - na to nikt nie może liczyć - ważne jednak, żebyśmy osiągnęli stałą równowagę, pozwalającą, aby potrzeby obu stron były zaspokajane w podobnym, satysfakcjonującym je stopniu.
Poczytna książka Willarda E. Harleya, Jr. His Needs, "Her Needs" wylicza pięć podstawowych potrzeb, których spełnienia mężczyźni oczekują od swych żon, oraz pięć potrzeb, których zaspokojenia oczekują od mężów kobiety.
Potrzeby męskie to:

Zaspokojenie seksualne.
Towarzystwo do zajęć rekreacyjnych.
Zewnętrzna atrakcyjność partnerki.
Troska o dom (o porządek i spokój).
Podziw (zwany oględnie "szacunkiem").

Z kolei potrzeby kobiece to:

Uczucie.
Rozmowa.
Uczciwość i otwartość.
Wsparcie finansowe.
Poświęcenie rodzinie.

Terapeuci małżeńscy zauważyli, że lista Harleya rzeczywiście odpowiada podstawowym problemom wywołującym kryzysy małżeńskie. Niektóre z wymienionych przez niego potrzeb można by określić innymi pojęciami, jedne od drugich różnią się też ciężarem gatunkowym, niemniej w swej istocie są to wszystko powszechne potrzeby mężczyzn i kobiet domagające się zaspokojenia.
Inny ceniony autor książek psychologicznych, Kevin Leman, pisze, że obie strony gotowe są do wielu wysiłków i wyrzeczeń, by umocnić małżeństwo, jeśli tylko męska potrzeba zaspokojenia seksualnego i kobieca potrzeba uczucia są przez drugą stronę związku uczciwie podejmowane. Jedna ze słuchaczek zaczepiła Lemana po wykładzie, pytając: "Czy chce pan powiedzieć, że mężczyźni lubią seks, a kobiety nie? Czy utrzymuje pan, że kobietom zależy tylko na uczuciu?" Leman odpowiedział wtedy: "Bynajmniej. Uważam tylko, że gdy mężczyzna we właściwy sposób okazuje kobiecie uczucie, stwarza jej w ten sposób podstawę do przeżycia wspaniałego seksu. Wielu kobietom seks może sprawiać więcej radości niż mężczyznom, ale ten warunek powinien być spełniony".
Z pewnością dla obu stron bardzo ważnymi warunkami dobrego małżeństwa są seks i poświęcana sobie nawzajem uwaga. Te dwa czynniki są ściśle ze sobą powiązane; nie ma zwykle jednego bez drugiego. Wiadomo jednak, że do utrzymania i rozwoju związku to nie wystarczy; potrzebny jest jeszcze szacunek i zdolność dostrzegania w partnerze nie tylko mężczyzny czy kobiety, lub mechanizmu do spełniania potrzeb partnera, ale osoby.

Małżeństwo składa się z kilku aspektów; prócz miłości, seksu, uwagi i szacunku obejmuje jeszcze sferę planów i oczekiwań, sferę porozumiewania się, formy rozwiązywania konfliktów, sferę podstaw materialnych i wreszcie formy wspólnego spędzania czasu.

Oczekiwania. Jednym z najcenniejszych darów, jakie możemy otrzymać w życiu, jest ofiarowywana przez małżeństwo możliwość dzielenia życia z inną istotą ludzką. Największym zagrożeniem dla niego są nasze wygórowane oczekiwania. Im więcej oczekujemy, tym więcej trudności powstanie we wzajemnej interakcji.
Porozumiewanie się. Wzory porozumiewania się wyniesione z rodzinnego domu przenoszą się w nasze życie małżeńskie i mają tendencję do utrwalania się w nim. Ważne, aby w toku interakcji z partnerem dostrzegać, jak przyjmuje on te formy komunikowania się. Obecne w nich elementy, które działają niszcząco i niosą ryzyko, powinieneś wyeliminować.
Rozwiązywanie konfliktów. Idealizmem, a nawet naiwnością byłoby zakładać, że w waszym wspólnym życiu nie będzie nigdy nieporozumień ani sporów. Ważne, żeby się one nie przekształcały w rywalizację, walkę, w której jedna ze stron wygrywa, druga przegrywa. Staraj się, żeby zwycięzcą okazał się wasz związek.
Pieniądze. Są obok seksu czynnikiem najmocniej przyczyniającym się do niezgody. Kłótnia o sprawy finansowe jest często przejawem problemów emocjonalnych leżących głębiej, czy to indywidualnych, czy wspólnych. Problemy z gospodarowaniem pieniędzmi można rozwiązywać z pomocą specjalisty - konsultanta finansowego.
Wspólne spędzanie czasu. Ważną umiejętnością, nawet sztuką, jest gospodarowanie własnym czasem, czyli takie jego planowanie, które pozwala osiągnąć zamierzone cele. Niezależnie od tego, jakie przyjmujesz priorytety, oczywiste jest, że przeznaczając zbyt mało czasu na przebywanie z partnerem, narazisz w końcu związek na niebezpieczeństwo. Nie można się obejść bez odpowiednio długich chwil, kiedy fizycznie i emocjonalnie jesteście do swojej dyspozycji. Gdy partnerzy nauczą się już cieszyć swoją wzajemną obecnością, mogą poszukać innych par, w których towarzystwie dobrze się czują.

Żadnej z tych licznych płaszczyzn wspólnego życia nie wolno zaniedbywać, a wszystkie trzeba traktować z delikatnością. Rzeczą najważniejszą dla ich codziennej pielęgnacji jest dialog między partnerami; piętnasto- czy dwudziestominutowa rozmowa odgrywa w związku tak ożywczą rolę jak obieg krwi w organizmie. Kiedy brakuje dopływu krwi, ciało umiera - podobnie też rozluźnia się związek, gdy brak dialogu otwiera pole dla uraz i rozczarowania.

Rozpoczynając pracę nad zmianą zachowań w związku warto przy najbliższej okazji zaproponować partnerowi pewne ćwiczenie, zajmujące tylko kilka minut, a pozwalające w tym krótkim czasie efektywnie skupić się na drugiej osobie. Chodzi o ustrukturyzowany dialog; jeśli obie strony biorą w nim udział z przekonaniem, odgrywa on cenną rolę w zwiększaniu harmonii związku. Znam parę, która prowadząc taki dialog przez cały tydzień, rano i wieczorem, osiągnęła szybką poprawę wzajemnej interakcji.

Postaraj się więc odprężyć, uspokoić myśli i ze szczerym pragnieniem oraz zamiarem przełamania kryzysu usiąść wraz z partnerem tak, żebyście patrzyli sobie z bliska w oczy, w miarę możliwości uśmiechając się do siebie. Jeśli nie czujecie niechęci do kontaktu fizycznego, stykajcie się kolanami. Zacznijcie teraz czytać przytoczony poniżej dialog wolno i wyraźnie, wyobrażając sobie, że rzeczywiście dotyczy on was. Wszystko jedno, kto zacznie. Druga osoba - to bardzo ważne - powinna równie wolno i wyraźnie powtórzyć cały fragment, kierując go do partnera.

Partnerka A: Wiesz, Janku, cenię sobie nasz związek i chciałabym, aby trwał i pogłębiał się. Ale każde z nas jest inną osobą i ma swoje, tylko swoje, potrzeby i pragnienia. Pamiętam o tym i uważam, że masz pełne prawo do ich zaspokojenia.
Partner B: powtarza to samo.
Partner B: Jeśli masz, Aniu, jakieś problemy z zaspokajaniem swoich potrzeb, zawsze cię wysłucham z czułością i akceptacją i spróbuję pomóc w odnalezieniu rozwiązania, nie narzucając swojego. Szanuję twoje prawo do zachowania własnych przekonań i pielęgnowania twoich własnych wartości, choćby różniły się od moich.
Partnerka A: powtarza to samo.
Partnerka A: Kiedy twoje zachowanie będzie sprzeczne z tym, co niezbędne do zaspokojenia moich potrzeb, uczciwie i otwarcie powiem ci, że mi się ono nie podoba. Ufam, że dostatecznie szanujesz moje potrzeby i uczucia, żeby zmienić sposób bycia, który jest dla mnie nie do przyjęcia. Gdyby moje zachowanie było nie do przyjęcia dla ciebie, proszę, żebyś powiedział mi o tym otwarcie i uczciwie, tak abym mogła je zmienić.
Partner B: powtarza to samo.
Partner B: Jeżeli oboje dojdziemy do przekonania, że któreś z nas nie może zmienić zachowania naruszającego potrzeby drugiego, będziemy musieli przyznać, że powstał między nami konflikt. Może to być dobra okazja do przyjrzenia się sobie; obraz konfliktu rzuca na nas bowiem pewne światło i coś o nas mówi. Może to nawet pomóc nam w obraniu dalszej drogi kształtowania związku. Najważniejsze jednak, że usiłujemy ten konflikt rozwiązać, nie uciekając się do użycia siły lub manipulacji; że nie staramy się w nim wygrać kosztem drugiej strony.
Partnerka A: powtarza to samo.
Partnerka A: Szanuję twoje potrzeby, ale szanuję także własne, a tym samym cieszę się i doceniam to, że pomagasz mi je zaspokoić. Nie oczekuję, iż spełnisz je wszystkie; sama muszę sobie z nimi radzić. Zastanowimy się wspólnie, jak zaspokajać nasze potrzeby i jak rozwiązywać problemy.
Partner B: powtarza to samo.
Partner B: W ten sposób możesz nadal osobiście się rozwijać, podobnie jak ja. Nasz związek może stać się prawidłowym układem, w którym obie strony dążą do realizacji istniejących w nich możliwości. Potrafimy niezmiennie odnosić się do siebie z wzajemnym szacunkiem, miłością i zrozumieniem.
Partnerka A: powtarza to samo.
Partnerka A: Związek między kobietą i mężczyzną jest najbardziej osobistą i głęboką więzią, jaka może stać się udziałem człowieka: potencjalnie także najszczęśliwszą. Za moje zadanie na najbliższe dni uważam utrwalenie tego, co dziś rozpoczęliśmy z wiarą i ufnością w nasze wzajemne możliwości. Szczerze i z całych sił będę odpowiadać na twoje potrzeby i dążyć do poprawy związku z tobą. Obiecuję ci to.
Partner B: powtarza to samo.

W ostatnich latach powszechnie dostrzega się korzyści płynące z ćwiczeń fizycznych. Na siłownie i inne ośrodki rekreacyjne, na przyrządy do samodzielnego użytku mogące poprawić kondycję fizyczną ćwiczącego wydaje się miliony dolarów. We wszystkich ćwiczeniach tajemnica powodzenia polega na systematyczności i częstym powtarzaniu; bez tego nie osiągnie się żadnej korzyści. Dotyczy to także ćwiczeń w sprawności emocjonalnej i doskonaleniu związków partnerskich - ćwiczenie, które powyżej zaproponowałem, podobnie jak inne przedstawione w tej książce, da niewiele albo zgoła nic, jeśli nie będziecie wykonywać go regularnie.

Więcej w książce: Odbudowywanie związków - Peter M Kalellis

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Józef Augustyn SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:10

Miłości uczymy się całe życie

Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości.

Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości. Każde niemal szukanie zaspokajania własnych potrzeb emocjonalnych, ciepła i poczucia bezpieczeństwa piętnujemy jako wyraz egoizmu. Podkreślamy wtedy, że kochanie innych jest naszym najważniejszym obowiązkiem. Czujemy się winni, gdy niemal odruchowo szukamy miłości naszych bliźnich. Uważamy bowiem, że istnieje ostry konflikt pomiędzy okazywaniem miłości a szukaniem jej. Gniew na siebie miesza się wówczas z gniewem na ludzi. I tak na przykład gdy nastoletnie pociechy zaczynają zachowywać się wręcz arogancko, wiele matek mówi: "Jestem niedobrą matką. Nie umiem dać dzieciom dobrego przykładu". Jednak nieraz i dzieci, które sprawiają kłopoty rodzicom, skrycie oskarżają siebie, że nie dość kochają mamę i tatę. Jedni i drudzy nie powiedzą tego głośno. Nie pozwala na to własna duma. Małżonkowie często też czują się winni, gdy dochodzi do nieporozumień i konfliktów, gdyż wydaje się im, że świadczą one o braku miłości.

Kiedy przesadnie kładziemy nacisk najpierw na obowiązek miłowania Boga i ludzi, zakładamy fałszywie, że każdy z nas ma dość sił i odwagi, by kochać. Wystarczy jedynie chcieć. To jednak rozumowanie uproszczone i nieprawdziwe. Zakłada bowiem, że każdy z nas nauczył się już kiedyś kochać, a jeżeli tego nie robi, to jedynie dlatego, że po prostu nie chce. Odruchowe i niekontrolowane oskarżanie siebie prowadzi jednak do oskarżania bliźnich: "Jeżeli mnie nie kochasz, to tylko dlatego, że nie chcesz. Gdybyś chciał, to być mnie kochał". I tak w sposób niesprawiedliwy posądzamy nieraz naszych bliskich o złą wolę.

Nasze deklaracje miłości, wypowiadane wobec Boga i bliźnich, są przecież szczere. Nie brakuje nam woli kochania, ale energii, mądrości i odwagi. Mało kochamy innych nie dlatego, że nie chcemy, a dlatego, że jeszcze nie umiemy. Miłość jest wielką sztuką, której uczymy się całe życie, od chwili narodzin aż do samej śmierci. Sztukę miłowania trzeba jednak rozpoczynać nie od dawania miłości innym, ale od jej przyjmowania.

Nie czując się kochani, nie jesteśmy w stanie kochać. Gdy nie doświadczymy poczucia bezpieczeństwa, nie będziemy w stanie dawać go innym. Gdy nie doświadczyliśmy bycia wysłuchanym, nie umiemy słuchać. Bo jak człowiek zgłodniały może nakarmić głodnego? Jak kloszard jest w stanie zaprosić innego bezdomnego pod swój dach? Jak może mu powiedzieć: "Chodź do mojego domu", jeżeli go nie posiada? Jak człowiek spragniony miłości zaspokoi pragnienie miłości swego bliźniego? Jak zgłodniały miłości mąż będzie w stanie okazać ją swojej żonie, a spragnieni miłości rodzice będą w stanie dać ją swoim dzieciom? Zanim więc zaczniemy zobowiązywać innych do miłowania, trzeba ich nauczyć szukania i przyjmowania miłości.

“Jezus zmartwychwstał, jest nadzieja dla Ciebie, nie jesteś już pod panowaniem grzechu, zła. Zwyciężyła miłość, zwyciężyło miłosierdzie!“ (Papież Franciszek)

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: ks. Marek Dziewiecki (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:11

Miłość różni się od zakochania.
Różni się też od tolerancji, która w praktyce oznacza pobłażliwość dla zła czy dla krzywdzenia kogoś. O tym i o innych sprawach związanych z miłością i zakochaniem z ks. Markiem Dziewieckim rozmawia ks. Zbigniew Niemirski.

Ks. Zbigniew Niemirski: Kochać - dlaczego tak trudno to powiedzieć, choć piosenka mówi, że łatwo?

Ks. Marek Dziewiecki: W tej znanej piosence Piotr Szczepanik wyjaśnia, że łatwo jest powiedzieć: "kocham", lecz trudno jest tę deklarację wprowadzić w czyn, bo w miłości "jest kolor nieba, ale także rdzawy pył gorzkich dni". Miłość od święta, czyli wtedy, gdy wszystko świetnie się nam układa, to sama radość i kawałek nieba na Ziemi. Jednak w codzienności miłość powiązana jest z ciężką pracą, z dyscypliną, z panowaniem nad ciałem i emocjami, z niepokojem o los kochanej osoby, a czasem z ogromnym bólem. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy ktoś, kto powinien nas najbardziej kochać, na przykład rodzic czy małżonek, przeżywa kryzys i wyrządza nam krzywdę. Obecnie miłość stała się jeszcze trudniejsza, nie tylko ze względu na to, że jest wyśmiewana czy że w jej miejsce podstawiane są groźne imitacje lub naiwne podróbki. Stała się trudniejsza również z tego względu, że coraz mniej jest takich osób, które uczą się od Boga dojrzale kochać, a jednocześnie coraz więcej jest tych, którzy przeklinają czy okazują agresję, i to także w miejscach publicznych. Z bólem obserwuję na ulicy takich nastolatków czy dorosłych, którzy trzymają się za ręce, a mimo to zwracają się do siebie agresywnym tonem albo wręcz używają wulgaryzmów. Doczekaliśmy się czasów, w których coraz więcej ludzi nie wstydzi się okazywać złości czy nienawiści, a coraz mniej ludzi ma odwagę komunikować miłość, czułość, tęsknotę, wdzięczność. Sto lat temu Zygmunt Freud twierdził, że człowiek tłumi w sobie to, co w nim najbrzydsze, wulgarne, grzeszne. Gdyby twórca psychoanalizy żył w XXI wieku, to by się zdziwił, że współczesny człowiek wstydzi się raczej tego, co w nim dobre i subtelne, niż tego, co w nim złe czy prymitywne.

W całej Polsce spotykasz tysiące młodych, głodnych miłości. Jak oni, w optyce Twojego doświadczenia, rozumieją miłość? Czym dla nich jest miłość i czym jest zakochanie?

Moje spotkania z młodzieżą w szkołach zaczęły się już w 1988 roku, czyli dwa lata przed powrotem katechezy do szkoły. Na pierwsze takie spotkanie zaprosił mnie pewien szlachetny milicjant, pracujący wtedy w wydziale prewencji, który sam miał dobry kontakt z nastolatkami. W czasie tych prawie już 30 lat spotkałem ponad 300 tys. młodych ludzi w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach. Często mam też spotkania ze studentami. Z pytań, jakie mi stawiają, i z ich wypowiedzi w czasie dyskusji wynika, że większość z nich myli miłość z pożądaniem, współżyciem seksualnym, uczuciami, zakochaniem czy z tak zwanymi wolnymi związkami. Spora grupa młodych ludzi myli miłość z tolerancją, akceptacją, a nawet z naiwnością, czyli z pozwalaniem na to, by krzywdził mnie ten, kto powinien mnie kochać.

Na szczęście ogromna większość młodych ludzi bierze na serio argumenty, które pomagają odróżniać miłość od jej podróbek. Wyjaśniam nastolatkom, że kto myli miłość z jakąś jej imitacją, popełnia tak poważny błąd, jakby mylił błogosławieństwo z przekleństwem albo życie ze śmiercią. Pożądać i współżyć potrafią także gwałciciele, natomiast ci, którzy kochają, żyją w czystości i rezerwują współżycie seksualne wyłącznie dla małżonków, czyli tych, którzy tak siebie nawzajem kochają, że decydują się na wspólne życie aż do śmierci, w dobrej i złej doli. Zakochać potrafią się już dzieci w przedszkolu, a przecież jest oczywiste, że nie potrafią jeszcze kochać i dlatego nie mogą zawrzeć małżeństwa. Zakochanie to zafascynowanie emocjonalne, które może przyjść bez powodu i odchodzi bez przyczyny. Zamienia się ono w miłość albo w nicość. Człowiek zakochany kieruje się uczuciami i dlatego bywa nieobliczalny w swoim postępowaniu. Potrafi skrzywdzić samego siebie, na przykład ufając komuś, kto na zaufanie nie zasługuje. Potrafi też skrzywdzić osobę, w której się zakochał, odrywając ją od rodziców i Boga czy wciągając w seks albo jakieś uzależnienie. Ten, kto kocha, panuje nad emocjami i nigdy nie skrzywdzi tej drugiej osoby.

W książce "Ziemia, planeta ludzi" Antoine de Saint-Exupéry wspomina wieczór spędzony u znajomych, którzy mieszkali "gdzieś na odludziu" w Argentynie, w starym, pełnym uroku i tajemnic domu. Dwie nastoletnie córki gospodarzy uważnie przyglądały się młodemu pisarzowi i we wnętrzu serca stawiały mu raczej negatywne oceny. Saint-Exupéry domyślał się tego, gdyż w dzieciństwie jego siostry wtajemniczyły go w podobne zwyczaje. Wspominając spotkanie z tamtymi dziewczętami, pisarz snuje refleksję: "Nadchodzi dzień, kiedy w dziewczynie budzi się kobieta. Marzy, by wreszcie postawić komuś piątkę. Ta piątka leży na sercu. Wtedy właśnie zjawia się jakiś głupiec. Po raz pierwszy przenikliwe oczy mylą się i stroją przybysza w piękne piórka. Jeśli głupiec mówi wiersze, dziewczyna ma go za poetę. I oddaje serce, które jest zdziczałym sadem, temu, kto lubi tylko strzyżone parki. I głupiec bierze księżniczkę w niewolę". Zakochanie jest pewnego rodzaju emocjonalną niewolą. Na szczęście tego typu niewola zwykle nie trwa wiecznie.

Miłość różni się nie tylko od zakochania. Różni się też od tolerancji, która w praktyce oznacza pobłażliwość dla zła czy dla krzywdzenia kogoś. Miłość to nie to samo, co akceptacja, gdyż akceptować to mówić: "Bądź sobą!", a kochać to mówić: "Pomogę ci nieustannie się rozwijać i stawać coraz bardziej podobnym do Boga". Akceptacja blokuje rozwój, a miłość mobilizuje do stawania się najpiękniejszą wersją samego siebie. Ponadto miłość to nie "wolne związki", bo nie istnieją związki, które nie są związkami, czyli które nie wiążą. To wewnętrznie sprzeczne wyrażenie ma ukryć fakt, że chodzi tu o związki byle jakie, niewierne, nieodpowiedzialne, nietrwałe. Wreszcie miłość to nie naiwność czy pozwalanie komuś na to, by mnie krzywdził. Bóg uczy nas miłości mądrej, czyli okazywanej w sposób dostosowany do zachowania kochanej osoby. To właśnie dlatego Jezus wspierał ludzi szlachetnych, upominał błądzących, bronił się przed krzywdzicielami, a zaufanie okazywał tym, którzy kochali bardziej niż inni.

Pan Bóg nas kocha. Czy to znaczy, że jest w nas zakochany? Na czym polega miłość Boga do człowieka?

Zakochanie to stan uczuć, a Bóg nie jest uczuciem, lecz osobą. On nas kocha, a nie jest w nas ledwie zakochany. Jesteśmy Jego ukochanymi dziećmi, czyli środkiem Jego serca i źrenicą Jego oka. On stworzył nas z miłości, czyli z pragnienia, byśmy byli szczęśliwi, byśmy żyli jak w raju i byśmy się wzajemnie kochali. Gdy kolejne pokolenia ludzi - począwszy od Adama i Ewy - zaczęły oddalać się od Boga i od siebie nawzajem, wtedy Bóg Ojciec posłał nam swojego Syna w ludzkiej naturze. Przez swoją śmierć na krzyżu Jezus objawił nam tę prawdę, której nikt z nas nie mógłby nawet wymarzyć, czyli prawdę o tym, że twój i mój los jest dla Boga ważniejszy niż Jego własny los!

Bóg nas kocha, czyli utożsamia się z losem każdego z nas. On pragnie naszego rozwoju aż do świętości, bo wtedy stajemy się coraz bardziej do Niego podobni i dzięki temu potrafimy kochać, a nie ledwie przeżywać zakochanie. Bóg nigdy nie wycofa swojej miłości, a jednocześnie nie jest w tej swojej nieodwołalnej i ofiarnej miłości naiwny. Wyjaśnia nam to Jezus w przypowieści o marnotrawnym synu. Gdy ten młody człowiek odchodzi od kochającego ojca i próbuje się uszczęśliwić bez Boga, bez życia opartego na miłości, bez małżeństwa i rodziny, bez dyscypliny i solidnej pracy, wtedy ojciec kocha dalej i daje znaki swojej miłości, ale nie przeszkadza synowi ponosić bolesnych konsekwencji własnych błędów. Bóg wie, że gdy bardzo błądzimy, wtedy już tylko nasze własne cierpienie może otworzyć nam oczy i zmobilizować nas do nawrócenia. A wtedy Bóg natychmiast urządza nam ucztę ocalenia i będzie przy nas czuwał, byśmy znowu nie ulegli własnym słabościom czy naciskom tych ludzi, którzy są daleko od Boga, a przez to daleko od miłości.

Kochać to nie kwestia popędów i nie sentymentów. Czym jest więc miłość?

Miłość to postawa. To najpiękniejszy sposób odnoszenia się osoby do osoby. Nikt z nas nie nauczy się kochać spontanicznie, bo nikt z nas nie jest Bogiem. To właśnie dlatego koniecznym punktem wyjścia w miłości jest decyzja. Świetnie to widać na przykładzie miłości małżeńskiej, czyli na przykładzie największej miłości, jaka jest możliwa między mężczyzną a kobietą. Małżonek to bowiem ktoś kochany najbardziej na tej ziemi. To ktoś, dla kogo opuszcza się rodziców i rodzeństwo. To ktoś, komu zawierza się własny los doczesny i los własnych dzieci. To ktoś kochany na dobre i na złe - aż do śmierci. To szczyt przyjaźni! Punktem wyjścia miłości małżeńskiej jest decyzja. Nie jest to decyzja złożona na randce w cztery oczy, lecz potwierdzona na piśmie, przy świadkach i z powołaniem się na pomoc Boga. Stwórca jest bowiem jedynym nieomylnym nauczycielem i gwarantem wiernej, nieodwołalnej miłości. My, ludzie, jesteśmy niedoskonałymi uczniami miłości. Mądrość polega na tym, by miłości uczyć się bezpośrednio od Boga. On jest bowiem tu mistrzem, natomiast najszlachetniejsi nawet ludzie są jedynie czeladnikami.

W "Niebieskiej piosence" Grzegorz Tomczak z dumą opowiada Bogu o tym, że przez całe życie wiernie kochał swoją żonę. I dodaje: "Bo chciałem tak i już!". To najkrótsza definicja miłości. Kocham, bo tak chcę i już! Tak chcę ja cały, a nie jedynie moje ciało, moje popędy czy moje uczucia. To ja kocham, a nie jakaś abstrakcyjna miłość. I to ode mnie, od mojej więzi z Bogiem i pracy nad sobą zależy, czy kochaną osobę zachwycę czy też może ją rozczaruję. Prawdziwa miłość nadaje sens życiu, bo kochać to odnosić się do drugiej osoby w taki sposób, w oparciu o takie czyny, gesty i słowa, że jej chce się przy mnie żyć i to w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji życiowej. Kochać to traktować tę drugą osobę jak bezcenny skarb, dla którego chcę być niezawodnym sejfem, gotowym nawet do oddania życia w skrajnych sytuacjach. Kto mówi, że kocha, ten zobowiązuje się do tego, że odtąd będzie coraz bardziej podobny do Boga.

Spotykasz się z młodymi od lat. Czy jakoś przez te lata zmieniają się ich oczekiwania? Czy inaczej stawiane są pytania?

Obserwuję coraz większe zróżnicowanie wśród dzieci, młodzieży i młodych dorosłych, gdy chodzi o ich przekonania, ideały i aspiracje, a także gdy chodzi o ich postawę wobec miłości. Wielu nastolatków pochodzi z rodzin, w których jest za mało miłości, za mało czułości, za mało wychowania. W takiej sytuacji niektórzy z nich próbują "zagłuszyć" ten brak poprzez alkohol, narkotyk, seks czy agresję. To bardziej chłopcy. Z kolei dziewczęta próbują jak najszybciej uciec z mało szczęśliwego domu rodzinnego. Zwykle wpadają wtedy z deszczu pod rynnę, czyli wiążą się z mężczyznami, którzy nie potrafią kochać. Coraz więcej młodych ludzi oczekuje od księdza, by był "nowoczesny i postępowy", zamiast wierny Bogu i człowiekowi. Chcą, by wszystko tolerował i akceptował albo by wręcz twierdził, że każde zachowanie - także w sferze seksualnej - jest dobre, jeśli tylko sprawia przyjemność czy jeśli tylko obie strony się na takie zachowanie godzą. A przecież obie strony mogą się godzić także na to, co jest destrukcyjne, grzeszne i co radykalnie oddala od miłości.

Obecnie mniejszość stanowią tacy młodzi ludzie, którzy stanowczo i konsekwentnie respektują swoje własne aspiracje i ideały, swoją więź z Bogiem i swoje pragnienie, by uczyć się czystej, wiernej miłości oraz by wiązać się wyłącznie z kimś takim, kto nie tylko chce, ale też potrafi kochać. Tacy młodzi ludzie potrafią godzinami rozmawiać o miłości, czystości, wierności, małżeństwie i rodzinie - w czasie spotkań w szkole, a także w ramach rekolekcji, w konfesjonale, w rozmowach indywidualnych, w katolickich grupach formacyjnych. Warto mieć czas dla takich nastolatków. Warto pomagać mocnym, by stawali się jeszcze mocniejszymi i jeszcze bardziej podobnymi do Boga, gdyż oni sami będą szczęśliwi, a jednocześnie pomogą tym rówieśnikom, do których - z różnych

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Marta Jacukiewicz (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:12

Miłość, nadzieje i rozczarowania

Znaczna część zakochanych nie wie, czym jest miłość. Mylą oni miłość z zakochaniem, z uczuciami, a nawet z pożądaniem i współżyciem seksualnym. W tej sytuacji przedwczesne i pochopne deklarowanie miłości to przejaw myślenia życzeniowego i magicznego.

Marta Jacukiewicz: Księże Marku, porozmawiajmy o związkach kobieta-mężczyzna. Jak można wytłumaczyć jego czy jej deklaracje i zapewnienia, składane już na początku znajomości, że chodzi o miłość. Często przecież po kilku miesiącach okazuje się, że ta więź nie miała wiele wspólnego z miłością…

Ks. Marek Dziewiecki: Warto zauważyć, że takie obietnice mogą być szczere, a jednocześnie nieprawdziwe. Człowiek zakochany jest bezkrytyczny nie tylko wobec tej drugiej osoby, w której się zauroczył, lecz również wobec samego siebie. Szczerze wierzy w to, że rozumie, na czym polega prawdziwa miłość i że już potrafi kochać na zawsze. Takie przekonania i obietnice są przejawem tęsknot oraz pragnień nastolatków i tych, którzy wchodzą w dorosłe życie. Młodzi ludzie za wszelką cenę pragną znaleźć swoją "drugą połówkę". I za wszelką cenę chcą wierzyć w to, że oni sami są już na tyle dojrzali, że dobrze sprawdzą się w roli małżonka i rodzica.

Dorosłe życie to również odpowiedzialność za tą drugą osobę. Dojrzała miłość to także miłość wymagająca…

Bóg świetnie rozumie człowieka, gdy na początku historii stwierdza, że człowiekowi nie jest dobrze być samemu i że najpełniejsze przezwyciężenie tej samotności to szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina. Stąd owo pierwsze polecenie, jakie Bóg kieruje do Adama i Ewy: bądźcie płodni i rozmnażajcie się! Powołanie do małżeństwa i rodziny odpowiada pragnieniom i marzeniom ludzi tej ziemi. Ma jednak jedną "wadę": po grzechu pierworodnym trudno je zrealizować. Wielu młodych nie dorasta do wiernej, czystej, ofiarnej i mądrej miłości, na jakiej opiera się małżeństwo. Taka miłość wymaga przecież dojrzałości, wolności od zła i grzechu, więzi z Bogiem, stawiania samemu sobie twardych wymagań.

Znaczna część zakochanych nie wie, czym jest miłość. Mylą oni miłość z zakochaniem, z uczuciami, a nawet z pożądaniem i współżyciem seksualnym. W tej sytuacji przedwczesne i pochopne deklarowanie miłości to przejaw myślenia życzeniowego i magicznego. W to, że potrafią kochać, wierzą nawet ci, którzy postępują w sposób, który oddala ich od ich własnych pragnień, aspiracji i ideałów, a przez to od szansy na prawdziwą miłość. Wtedy pozostaje im już tylko składanie wielkich deklaracji. Kto rzeczywiście dojrzale kocha, ten nie spieszy się z deklaracjami na ten temat.

Dlaczego w relacje międzyludzkie wkrada się nieszczerość, manipulowanie tą drugą osobą, kłamstwo?

To ważne pytanie, gdyż nieszczerość, manipulowanie, kłamstwo bolą wyjątkowo dotkliwie właśnie w relacji mężczyzna-kobieta w kontekście zakochania i przygotowywania się do bycia ze sobą na zawsze jako małżonkowie i rodzice. Niedawno jedna z młodych kobiet opowiedziała mi o swoim dramatycznym cierpieniu, gdyż okazało się, że jej narzeczony spotykał się po kryjomu z inną dziewczyną. Gdy chodzi o motywy kłamstwa, to wynikają one z błędnego sposobu postępowania danej osoby. Kłamie ten, kto ma coś do ukrycia. Kłamie ten, kto przekracza Boże przykazania i grzeszy. Nie manipuluje i nie kłamie ten, kto ma czyste sumienie, kto kocha, kto postępuje zgodnie z deklarowanymi wartościami i normami moralnymi. Kłamstwo nie jest nigdy czymś przypadkowym. Na prawdomówność w mówieniu stać tylko tych, których stać na uczciwość w postępowaniu.

Jakiś czas po rozstaniu znowu brakuje nam tej osoby, mimo że doświadczyliśmy od niej cierpienia. Znowu chcemy do tej osoby pisać i z nią się spotykać. Wierzymy, że może tym razem będzie już dobrze. Czym wytłumaczyć takie zachowanie?

To zwykle konsekwencja zakochania. A zakochanie jest przecież skrajnym zauroczeniem tą drugą osobą, porównywalnym do zauroczenia dziecka w swoich rodzicach. Nawet jeśli ta druga osoba boleśnie nas rozczaruje, to przecież nie przestaje być dla nas emocjonalnie bliska. U zakochanych dochodzi jeszcze kwestia przyzwyczajenia oraz wzruszające wspomnienia romantycznych spotkań, spacerów i znaków czułości. Czasem dochodzi jeszcze - błędne! - przekonanie o tym, że naszym obowiązkiem jest ratowanie tego drugiego człowieka i to nawet wtedy, gdy rozczarował nas boleśnie i wiele razy. Nie jesteśmy komputerami, które decydują w oparciu o chłodne, beznamiętne kalkulacje. Oszukujący liczy na to, że ta druga osoba da się oszukać, a oszukiwany ma nadzieję na to, że można wierzyć w obietnicę poprawy, jaką składa ten, który kłamał i rozczarował.

Czasem druga, trzecia, dziesiąta szansa, dawana temu, kto kłamie, niczego nie zmienia. Kiedy - zdaniem Księdza - jest ten właściwy moment, żeby powiedzieć sobie: dość!

W tak ważnych sprawach szansę można dać tylko raz. Przecież chodzi tu o pytanie: czy to jest osoba, której mogę w roztropny sposób zawierzyć mój los doczesny, a także los moich przyszłych dzieci, które będą potrzebowały szczęśliwych rodziców, żeby czuć się kochane i bezpieczne? Uczniowi w szkole podstawowej, który nie odrabia pracy domowej czy narusza regulamin, można dać kilka szans, bo jego osobowość jest dopiero w fazie formowania się. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z kimś, kto ma być dla nas niezawodnym sejfem i wiernym przyjacielem w dobrej i złej doli. Wymagania muszą być więc najwyższe.

Oczywiście, tylko, że nie wiadomo na ile te zmiany będą prawdziwe…

Kandydat na małżonka - zakochany i zafascynowany tą drugą osobą - marzy o wielkiej miłości, która połączy jego i ją na zawsze. W tej sytuacji ma najbardziej sprzyjające warunki do tego, żeby z własnej woli pracować nad własnym charakterem. Jeśli nawet w tej fazie rozczarowuje, jeśli nie koryguje swoich ewentualnych błędów natychmiast, skutecznie i z własnej inicjatywy, jeśli złości się i denerwuje wtedy, gdy go upominamy, to nie rokuje nadziei na trwałą poprawę. Nawet jeśli czujemy, że całkiem szczerze obiecuje poprawę i zmienia coś na lepsze, to przecież nie mamy pewności, czy rzeczywiście zmienia samego siebie, czy też modyfikuje jedynie swoje zewnętrzne zachowanie.

I znowu decydujemy się dać koleją szanse, dzięki czemu sami pozwalamy siebie ranić…

Kto rozczarował osobę, w której się zakochał i nie skorzystał z pierwszej szansy, by się zmienić, ten być może będzie miał kiedyś szansę upewnić o swojej miłości kogoś kolejnego, ale już nie tę osobę, którą rozczarował. Kto błądzącemu kandydatowi na małżonka daje tak zwane "kolejne szanse", ten lekceważy własny los i zaczyna być uwikłany. Ogromna większość małżonków, którzy przeżywają poważny kryzys, przyznają w rozmowach ze mną, że zawarli małżeństwo mimo tego, że ta druga osoba nie była we wszystkim szczera, że czasem w ważnej sprawie kłamała, manipulowała, raniła. Kto daje "kolejne szanse", ten pozwala sobą manipulować. Zwykle kończy się to zgodą na ślub z kimś, kto nie dorósł do miłości i małżeństwa. Nadzieja na to, że ten ktoś zmieni się po ślubie, najczęściej okazuje się przejawem naiwności.

Chyba każdy człowiek chce być szczęśliwy. Dlaczego niektórym jakby z przyjemnością przychodzi zadawanie bólu drugiemu człowiekowi?

Rani tylko ten, kto nie jest szczęśliwy. Człowiek, który kocha i czuje się kochany, w obliczu trudnych sytuacji może być smutny, rozczarowany czy zdenerwowany. Nie będzie jednak nigdy chciał świadomie i celowo kogoś skrzywdzić, z premedytacją doprowadzić do cierpienia i utraty radości życia. Warto zauważyć, że wielu ludzi rani nawet samych siebie, a nie tylko tych, którym obiecują wielką miłość. Zwykle postępują tak dlatego, że wcześniej oni sami zostali zranieni przez innych ludzi. Najmniej rozczarowują ci, którzy są najbliżej Boga, a najbardziej ranią człowieka ci, którzy się od Boga oddalają. W oddaleniu od Boga człowiek nie jest w stanie dorastać do miłości, wierności i odpowiedzialności. Bez przyjaźni z Bogiem możemy szukać miłości jedynie po omacku, czyli metodą prób i błędów, a to najbardziej zawodna metoda. Specjalistą od szczęścia i trwałej radości jest jedynie Bóg.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Gigi Avanti (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:12

Modlitwa zakochanych

Każdy, kto doświadczył łaski wzajemnej miłości, wie jak bardzo trzeba o nią dbać. Zobacz niezwykłą modlitwę, która pozwala wyrazić wdzięczność za dar zakochania i odnaleźć umocnienie w Bożej Miłości.

Panie, dziękujemy Ci, że dałeś nam miłość. Pomyślałeś o nas razem jeszcze przed nastaniem czasu; i od tamtej pory pokochałeś nas takimi: jedno obok drugiego. Nasza miłość zrodziła się z Twojej niezmierzonej nieskończoności. Spraw, aby trwała ona zawsze i aby wzrastała każdego dnia, i abyśmy nigdy nie zapomnieli o Tobie.
Panie, który wiesz o nas wszystko, spraw, abyśmy my również nauczyli się sztuki poznania Ciebie. Daj nam odwagę przekazywania sobie wszystkich naszych uczuć, pragnień, ideałów i naszych obaw. Aby nieunikniona szorstkość naszych charakterów, nieporozumienia nie rozdzieliły nas nigdy, ale abyśmy, z Twoją pomocą, mogli je pokonać i mieli wolę wzajemnego przebaczenia i zrozumienia się.
Daj, o Panie, każdemu z nas radosną fantazję tworzenia każdego dnia nowych sposobów wyrażania szacunku i czułości: spraw, aby życie małżeńskie, które niedługo rozpoczniemy, prowadziło nas nieustannie do spotkania z Tobą, który jesteś Miłością, od której nasza miłość oderwała się jak mała iskierka.
Panie, jesteśmy szczęśliwi, że się kochamy, tak jak jesteśmy szczęśliwi, że kochamy Ciebie. Zasmuca nas to, że nie ma miłości między ludźmi.
A czasami również nasza miłość maleje. Prosimy Cię zatem, mocą łaski, którą otrzymaliśmy na chrzcie, o możliwość dotrzymania naszych zobowiązań uczciwości, wierności i wolności.
Nie pozwól, aby nasze gesty miłości były wyrazem małostkowości i egoizmu. Nie odbieraj nam smaku ryzyka w naszym chrześcijańskim zaangażowaniu w miłość. Ale ostrzeż nas w porę, kiedy nadużywamy Twojej cierpliwości. Jeśli zgodzisz się je przyjąć, ofiarujemy Ci siłę naszego wieku, siłę naszej miłości, świadectwo naszego powołania do małżeństwa.
Wyznajemy na koniec naszą dumę z posiadania wiary w Ciebie, który jesteś Miłością. I ośmielamy się mieć nadzieję, że zawsze będziemy mogli realizować nasze podobieństwo do Ciebie, który jesteś Miłością.
Dziewico Mario, Twojej wierności, która umożliwiła Bogu przyjęcie naszego ciała, poświęcamy każde nasze spotkanie. Aby każdy gest trwał w nieskończoność. Również wtedy, gdy będziemy zmęczeni. A przede wszystkim, kiedy będziemy się czuli samotni. Dobrze jest, o Matko, kiedy jesteś blisko nas.
Amen.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Józef Augustyn SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:13

Nie kochamy, bo... nie umiemy

Nie kochamy innych najczęściej nie dlatego, że nie chcemy, ale dlatego, że nie umiemy. Nie czując się kochani, nie jesteśmy w stanie kochać. Ponieważ nie doświadczyliśmy poczucia bezpieczeństwa, nie umiemy go dawać innym. Ponieważ nie byliśmy wysłuchani, nie umiemy słuchać.
Bo jak człowiek zgłodniały może nakarmić głodnego? Jak kloszard jest w stanie zaprosić innego bezdomnego pod swój dach? Jak może mu powiedzieć: "Chodź do mojego domu", jeżeli go nie posiada? Jak człowiek spragniony miłości zaspokoi pragnienie miłości swego bliźniego? Jak zgłodniały miłości mąż będzie w stanie okazać ją swojej żonie, a spragnieni miłości rodzice będą w stanie dać ją swoim dzieciom?
Tak więc zanim zaczniemy zobowiązywać innych do miłowania, trzeba ich nauczyć szukania i przyjmowania miłości. Wokół nas jest wiele ludzi, którzy chętnie okażą nam miłość. Musimy być jedynie na nią otwarci.
Jeżeli chcemy nauczyć się kochać, najpierw musimy uwierzyć, że miłość jest możliwa. Bez fundamentalnej wiary w miłość, przyjmowanie i dawanie jej jest niemożliwe. Jak można otrzymać coś, w co się w ogóle nie wierzy? Jak można też dawać miłość, jeżeli się ją kwestionuje? Jeśli małżonkowie lekceważą wzajemną miłość, a całą swoją uwagę i energię życiową poświęcają na sprawy zawodowe, to jak mogą obdarzać miłością swoje dzieci?
Jednym z objawów niewiary w miłość jest postawa zniechęcenia wobec życia. Człowiek zniechęcony i zrezygnowany nie wierzy, że ktokolwiek go potrzebuje i że on sam może być komukolwiek potrzebny. Izolacja, zamknięcie w sobie, połączone nierzadko z niechęcią i gniewem - to oznaka zamrożonego serca, które nie wierzy w możliwość bycia kochanym i kochania. Aby pokonać ten stan, musimy nawiązać kontakt z osobą, która swoją postawą akceptacji, szacunku oraz ofiarnej i dyskretnej miłości pokona nasze obawy przed miłością i wzbudzi w nas pragnienie przyjmowania i dawania miłości.
Wiele dziewcząt głęboko zranionych przez swoich ojców szuka trwałej miłości u rówieśników. Kiedy jednak chłopcy zamiast miłości ofiarują im jedynie krótko trwającą przygodę, dziewczęta czują się jeszcze głębiej okaleczone. Utrwala się w nich głęboka niewiara w możliwość trwałej i wiernej miłości. Naznaczone tym negatywnym doświadczeniem oskarżają i odrzucają cały męski świat, ponieważ na wszystkich mężczyzn patrzą przez pryzmat swojego urazowego doświadczenia.
Syn zraniony przez matkę jej zaborczą miłością boi się, że dziewczyny, które spotyka, będą zachowywać się podobnie jak ona - to znaczy, że będą go chciały posiąść na własność, zniewolić, zawłaszczyć.
Młodzi ludzie zranieni w miłości muszą podjąć ogromny wysiłek ludzki i duchowy, aby przekroczyć swoje urazy. Jest to konieczne, by mogli nauczyć się przyjmować i dawać miłość. Serce zranione, które nie rozpoznaje swojego chorobowego stanu i nie leczy się, zamyka się na cztery spusty. Aby się mogło otworzyć, konieczna jest pomoc zarówno Boska, jak i ludzka.

Wiecej w książce: SPRAGNIENI MIŁOŚCI - Józef Augustyn SJ

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Lucia Pelamatti (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:13

Ona, On i komunikacja. Jak nie zatruć sobie życia?

Zasada komunikacji może brzmieć następująco: nie mówi się tego, co się mówi, ale to, co inni zrozumieli! Ten, kto odbiera przekaz, na podstawie swoich poprzednich doświadczeń, chwilowych uczuć i innych elementów osobistych i kulturowych dokonuje selekcji tego, co do niego dociera, przekształcając to na swój własny sposób, sprawiając, że to, co odczytane, staje się czymś wręcz nie do rozpoznania przez nadawcę.
Wszystko to dokonuje się w większości w sposób bezwiedny, tak że obydwaj rozmówcy mogliby przysiąc, że powiedzieli i zrozumieli "dobrze", podczas gdy znajdują się w sytuacji najbardziej oczywistego nieporozumienia!
Style komunikacyjne mają decydujący wpływ na przyszłość związku. Można wyróżnić co najmniej trzy, wzbogacane później wszelkimi możliwymi odcieniami narzucanymi przez codzienne sytuacje.

Styl agresywny
Zazwyczaj osoby działające według tego modelu mają tendencję do postrzegania świata jako areny walki, w której silni triumfują nad słabymi. Uważają więc, że trzeba błyszczeć, zdobywać prestiż i uznanie, osiągnąć sukces za wszelką cenę. Taka osoba narzuca innym swoją wolę, traktując ich jak narzędzia.
Nie może jej nigdy zabraknąć w koalicji zwycięzców. Umie zachować zimną krew w każdej sytuacji, nie pozwala się zdominować przez emocje i afekty. Jej przekazy niewerbalne są bardzo charakterystyczne: gestykuluje, wskazuje innych palcem, uderza ręką w stół, trzaska drzwiami, rzuca różnymi przedmiotami. Często towarzyszy temu odpowiedni wyraz twarzy: taka osoba lubi patrzeć na innych z góry, z miną krytyczną i dawać sygnały dezaprobaty. Spojrzeniem przypomina inkwizytora: wpatruje się uporczywie, starając się wywołać u innych wrażenie skrępowania, zmusić ich do opuszczenia wzroku. Przemawia zimnym, oschłym tonem, często uciekając się do sarkazmu, a nawet krzyczy na innych.
Ponadto używa takich wyrażeń werbalnych jak: "Ja ci każę!", "Ale dlaczego nie zrobisz tego, o co cię proszę...", "Nie mówisz mi prawdy...", "Wszyscy oprócz ciebie wiedzą, że...", "Nie ma cię obchodzić co ja robię, wystarczy, że wykonujesz moje polecenia...". Czasami też dodaje do tego wyrażenia obraźliwe.
Przekonania takiej osoby są jasne i ustalone raz na zawsze: "Nigdy się nie mylę", "Mnie wolno to robić, tobie nie", "Wszyscy powinni być tacy, jak ja". Najczęściej okazuje takie uczucia jak gniew, wrogość, niecierpliwość, frustrację, (której nie waha się używać jako broni przed wszystkim i wszystkimi), pretensje. Uwielbia popisywać się, być zawsze w centrum zainteresowania. Pragnie być pierwsza i błyszczeć we wszystkim. Jest impulsywna, często reaguje gwałtownie, stwarzając niezręczne sytuacje i zmuszając innych, aby wstydzili się za nią. Nigdy nie przyznaje się do błędu, ani nie rezygnuje z raz obranego punktu widzenia.
Osoba taka próbuje manipulować, używać innych jako narzędzi. Jest zazwyczaj arogancka, despotyczna, chce sprawiać, aby wszystko kręciło się wokół niej, uwielbia obwiniać i karać innych, narusza prywatność innych osób, jest pewna siebie aż do przesady. Wydaje się, że jest kimś stworzonym tylko po to, aby "siedzieć innym na plecach", aby ich krytykować. Jest zupełnie niezdolna do zrozumienia cudzego punktu widzenia. Mówi szybko, przerywa innym, zakrzykuje rozmówcę, stawia go nieustannie w kłopotliwej lub krępującej sytuacji. Uwielbia "monopolizować" rozmowę. Nie potrafi wysłuchać do końca, natychmiast formułuje uproszczenia i przylepia ludziom etykietki. Usiłuje narzucać wszystkim własne zdanie i mieć zawsze ostatnie słowo.
Krytykuje w sposób niekonstruktywny. Nadaje osobom postronnym pogardliwe przezwiska, nie zważając na zakłopotanie rozmówców. W razie konfliktu, natychmiast próbuje rozwiązać go na swoją korzyść, nie przejmując się nikim. Broni się przez atak. Odrzuca każdą argumentację, przyjmując często ton groźby, aby zastraszyć oponenta. Lubi konfrontację, gdyż wie, że tak czy inaczej, zawsze będzie górą.
W rzeczywistości owoce stosowania tego stylu są jednak wyłącznie negatywne. Osoba agresywna poświęca mnóstwo czasu i energii na utrzymywanie innych pod kontrolą i płaci za to wysoką cenę w formie gniewu, stresu, napięcia; również u innych wywołuje reakcje negatywne, a także negatywne skutki zdrowotne. W relacjach międzyosobowych oddala wszystkich od siebie, podsyca wrogość i wzajemną niechęć innych osób, rozbija grupy, stwarzając wokół siebie atmosferę, w której nie sposób oddychać. W małżeństwie zupełnie zatruwa drugiej osobie życie.

Styl pasywny
Ten, kto przyjmuje ten styl, odczuwa ogromną potrzebę uznania, akceptacji, docenienia, miłości. Aby to otrzymać jest gotów do przyjęcia "fałszywego siebie", dostosowując się i przybierając postawę, jakiej oczekują inni. Rezygnuje z własnych praw, pragnień, nie mówi o swoich potrzebach, cenzuruje własne emocje. Często ocenia siebie niżej niżby należało, trzyma się z boku, izoluje się od innych...
Przekazy niewerbalne takiej osoby są oczywiste i pasują do całej osobowości: trzyma ręce blisko ciała, mówiąc zakrywa dłonią usta, nerwowo bawi się różnymi przedmiotami czy częściami ubrania lub pociera, na przykład, nos czy koniuszek ucha... Jej gesty są niespokojne, przytakuje z uniżoną miną... Jej sylwetka jest raczej przygarbiona, "zwinięta w sobie". Często krzyżuje ręce, jakby broniąc się. Nie patrzy nikomu prosto w oczy, woli opuścić wzrok.
Rozmawia z pozycji podrzędnej; ton głosu jest cichy, słaby, nieśmiały; najczęściej zwraca się do innych w formie pytającej. Przeważnie używa takich wyrażeń werbalnych jak: "Tak, tak, oczywiście...", "Zrobię, co w mojej mocy...", "Bardzo by mi było miło, gdyby...", "Czy przypadkiem nie ma pan nic przeciwko temu, żebym...", "Nigdy bym się nie ośmielił...", "Ależ skądże znowu...", "Przepraszam, że przeszkadzam, ale...", "Nie chciałbym ci zawracać głowy, ale...".
Niekiedy ma swoje głęboko zakorzenione przeświadczenia, na przykład takie jak: "Nigdy nie należy mówić tego, co się myśli", "Nigdy nie należy się odzywać, gdy cię nie pytają") "Nie należy okazywać uczuć", "Nigdy nie należy sprzeciwiać się innym, bo przyjdzie słono za to zapłacić". Najgłębsze przekonanie, leżące u podstaw wszystkich innych, można streścić słowami: "Ja nigdy nie stoję na wysokości zadania, nic nie jestem wart". Na poziomie emocjonalnym osoba ta jest prawie zawsze nieszczęśliwa: czuje się gorsza od innych, bezsilna, zdominowana, manipulowana. Często jest zalękniona, skrępowana, przygnębiona...
Zawsze kryje w sobie gniew i inne emocje. Nierzadko wydaje głośne westchnienia; gdy zostaje źle potraktowana, nie broni się, lecz żali; prosi o pozwolenie nawet wtedy, gdy nie jest to konieczne. Odczuwa nieustanną potrzebę opieki i liczy, że otrzyma ją, jeśli przyjmie postawę zależności, uniżoności, poddania. Ucieka przed ryzykiem i odpowiedzialnością. Wobec dwóch spierających się osób przyznaje rację obydwu; często doprowadza do braku zrozumienia z rozmówcą, gdyż nie wyraża się jasno. Zachowuje się ceremonialnie, nieśmiało, jest niepewna siebie, często się waha.
Od czasu do czasu, aby nie cierpieć, zbiera się na emocjonalną odwagę i zamraża swoją wrażliwość. Pozwala zawsze innym decydować za siebie i w ten sposób nigdy nie otrzymuje tego, czego pragnie. Przyjmuje z zażenowaniem komplementy ze strony przełożonych. Ze wszystkich sił stara się unikać konfliktów, gdyż bardzo się ich obawia - czuje się bezsilna, niezdolna do walki i do zwyciężania. Jej ulubioną rolą jest funkcja strażaka, który gasi u źródła każdą kontrowersję, każdą dyskusję.
Kiedy musi spotkać się z kimś w trudnej sprawie, nie potrafi zapanować nad niepokojem i czuje się, jakby zaraz miała umrzeć. Ponieważ zawsze stara się unikać sytuacji i osób, które postrzega jako niebezpieczne, gdy się na nie natknie i nie zdoła uciec, pogrąża się w głębokim lęku. Reasumując, woli ignorować, unikać, odkładać na później, odsuwać się na margines, nie angażować się po żadnej ze stron.
Rezultaty działania w takim stylu są opłakane: osoba pasywna rezygnuje z bycia sobą, pozwala zarzucić sobie na plecy ciężar całego świata i niejednokrotnie doprowadza się do rozmaitych problemów zdrowotnych: migreny, bólów kręgosłupa... Również inni ludzie nie czują się dobrze w jej obecności: początkowo odczuwają w stosunku do niej czułość i chronią ją, ale nieco później mają tendencję do wykorzystywania jej, co z kolei prowadzi do wyrzutów sumienia. W życiu małżeńskim taka osoba stwarza wrażenie chaosu i niejednoznaczności.

Styl asertywny
Osoba realizująca ten styl ma jasność co do swoich potrzeb i pragnień, manifestując je z prostotą i spontanicznością. Jest gotowa do pomocy i współpracy, łatwo potrafi postawić się w sytuacji kogoś innego, umie wyrazić krytykę, nikogo przy tym nie obrażając, zna reguły gry i uznaje je, szanując prawa innych osób.
Jej komunikaty niewerbalne są nacechowane otwartością i serdecznością. Jej twarz wyraża uwagę i zainteresowanie, spojrzenie jest rozumiejące i zachęcające. Jej najczęstsze wyrażenia werbalne to: "Możemy o tym porozmawiać", "Mam zamiar..., co ty o tym sądzisz?", "Jaki mamy wybór?", "Przyznaję, że można też było postąpić inaczej w tej sytuacji", lub też formułuje pytania typu: "Kto?", "Gdzie?", "Jak?", "Kiedy?", "Dlaczego?".
Jej przeświadczenia są proste: najważniejszy jest szacunek dla samego siebie i dla innych, wiara w siebie i w innych. Wynika z tego wiele pozytywnych zachowań; osoba asertywna nie rezygnuje z góry, lecz wie czego chce i dąży do tego w sposób stanowczy i zdecydowany; jest realistyczna w swoich oczekiwaniach; umie zachować twarz także w najtrudniejszych momentach; umie cieszyć się z sukcesu, ale i podźwignąć się z porażki. Jest to osoba ufna, rozważna, odpowiedzialna, lojalna, poprawna, wyrozumiała, altruistyczna, otwarta, elastyczna, tolerancyjna, cierpliwa. Umie wybaczać, ma poczucie humoru i lubi żartować. W przypadku konfliktu jest gotowa do negocjacji, do szukania kompromisu, porozumienia i zgody. Nie daje się łatwo zniechęcić. Podejmuje inicjatywę, aby przezwyciężyć niechęć i nieporozumienia.
Jest to uważny i chłonny słuchacz: nie przerywa mówiącemu, umie czekać na swoją kolej, nie przeszkadza innym, obserwuje różne rodzaje zachowań, nie obdarzając ludzi z góry etykietkami ani nie wypowiadając ostatecznych sądów; umie odrzucić nierealistyczne wymogi. Zawsze bierze pod uwagę cudze uczucia i cudzy punkt widzenia. Jest to osoba, którą wszyscy chcieliby mieć w swojej grupie, gdyż potrafi nakręcić pozytywną spiralę: działanie, sukces, motywacja, i znów nowy pomysł, sukces, motywacja...
W ten sposób rozwija wiarę w siebie i obdarza nią innych członków grupy, tryska pozytywną energią, przekazuje dobre samopoczucie emocjonalne, sprawia, że każdy czuje się doceniony i zrozumiany, tworzy pozytywny klimat społeczny. W małżeństwie jest idealnym partnerem.
Style komunikacyjne mają decydujący wpływ na przyszłość związku. Najlepiej więc zacząć od przyjrzenia się samemu sobie, od poznania własnych, spontanicznych postaw, sposobów działania i interakcji, przygotowując się w ten sposób do nieustannej refleksji nad samym sobą i ciągłego dostosowywania się do zmieniających się reguł gry. Ideałem jest jak największe zbliżenie do stylu asertywnego, który w relacjach i komunikacji jest kartą wygrywającą.

Więcej w książce: Bolesna miłość - Lucia Pelamatti

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Gigi Avanti (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:14

"Operacja randka" i jej poważne następstwa

U zarania świata istnieje pierwsze spotkanie miłości. U zarania każdej miłości zawsze jest spotkanie. Bardziej lub mniej przypadkowe, spokojne, zorganizowane, trudne, wymarzone, przygotowane, nagłe...
Formy wciąż się zmieniają. Jest to w każdym razie spotkanie różniące się od tysiąca innych, jakie wydarzyły się wcześniej, jakby magiczne, które sprawia, że otworzyliśmy szeroko oczy, podnieśli głowę, dali się ponieść fantazji.
Są to pierwsze reakcje instynktowne. Wypływają ze skłonności, najpierw niewyraźnych, a później coraz bardziej określonych. Przede wszystkim skłonność do bycia razem. Słyszymy często: "Odkąd go spotkałam, każda minuta spędzona bez niego wydaje mi się stracona".
Następnie skłonność do uzależnienia się jedno od drugiego. Nie chodzi o jakieś obsesyjne uzależnienie, ani też o zrezygnowanie z własnej autonomii, ale o prawdziwe początkowe "wspólne myślenie", "wspólne ocenianie", "wspólne działanie". Często wtedy słyszy się zdania: "Każdą decyzję podejmuję po wysłuchaniu jej zdania"; "Mój chłopak naprawdę mnie kocha: zapytał mnie, gdzie spędzam wakacje, aby i on mógł się zorganizować" itd.
Rodzi się także skłonność do wzajemnego zaufania. Pewien człowiek mówił mi: "Ja zawsze kontroluję swoją dziewczynę, bo nie chciałbym być oszukany". To prawda, zaufanie trzeba umieć sobie zdobyć, ale trzeba też umieć nim obdarzać.
Co powiedzieć zatem o zazdrości, jednej z najbardziej instynktownych skłonności początkowego okresu zakochania? Pewien okruch zazdrości sprawia nam nawet przyjemność: w gruncie rzeczy chodzi o kokieterię miłości, o obronę ukochanej osoby przed tym, kto, jak nam się wydaje, chciałby nam ją ukraść. Ale zazdrość staje się brakiem zaufania, kiedy pozwala się jej narastać bez żadnego racjonalnego powodu. "Mój chłopak jest zazdrosny: nie chce, abym pozwalała mojemu szefowi podwozić się samochodem". To jest poważna zazdrość, ponieważ ogranicza wolność drugiej osoby.
Inną skłonnością następującą po spotkaniu jest skłonność do powolnego odłączania się od rodziców obu stron: "Człowiek opuści swojego ojca i swoją matkę i zjednoczy się ze swoją żoną, i staną się jednym ciałem". Wydaje się to złem, a przecież jest to nieuniknione prawo życia. Tym bardziej, że odsunięcie się nie oznacza obciążania ewentualnymi błędami, których mogliśmy być ofiarą, czy też braku wdzięczności: rodzice są osobami, które nam rozweselały świt istnienia; byłoby niesprawiedliwością próbować zepsuć schyłek ich życia.
Istnieje sposób rozłąki stopniowej i dojrzałej: rozstanie się z własnymi przywilejami w rodzinie, z obiadem przygotowanym przez mamę, z zawsze gotowym samochodem ojca, z przyzwyczajeniem do bycia obsługiwanym i tak dalej, aby rozpocząć "chodzenie na własnych nogach". W ten sposób skłonność do oderwania rozwinie się dobrze, i nawet jeśli dzień ślubu dostarczy wzruszeń, pozostawi w rodzinie radość spowodowaną przeświadczeniem, że dziecko urosło, stało się samodzielne, zdolne poruszać się o własnych siłach, by stawić czoło nowej przygodzie.
Na horyzoncie tych niewyraźnych skłonności zarysowują się tymczasem pierwsze projekty. Wydają się być marzeniami; a są zalążkami przyszłości, która się rozwinie nieraz w niespodziewany sposób. Trzeba zachować pewną elastyczność odnośnie kształtu przyszłości: żadne życie nie jest sztywno zaprogramowane. Projekty mogą odnosić się do domu, do rodzaju pracy, do stylu życia, do wspólnych podróży, do dzieci, które przyjdą lub nie przyjdą, do czegoś, co będzie się budowało jako para... W dyskusjach między narzeczonymi projekty te są potwierdzeniem świeżości i twórczej wyobraźni rozpoczynającej się miłości; ich brak, w rozmowach lub w marzeniach, powinien budzić obawy. "Wczoraj wieczorem odwiedziliśmy sklep z meblami. Wydawało się nam, że już są nasze" - oto zaczyna się mówić "my". To również jest znakiem miłości, która rośnie.
"My" w sposobie mówienia, myślenia lub marzenia jest idealną przestrzenią dla dojrzewania związku. Odtąd już dwoje ludzi jest ukierunkowanych na pewien wybór. Miłość jest wyborem, jest aktem woli. Wyczuwa się głębokie pragnienie wzajemnego wyboru: "Wczoraj wieczorem zapytał mnie, czy chciałabym go poślubić. Poprosiłam, wzruszona, by dał mi jeszcze trochę czasu, ale już wiem, jaka będzie moja odpowiedź - będzie ona brzmiała: tak".
A obietnice będą składane w sposób najbardziej tajemniczy i romantyczny: na ławce w miejskim parku, pod parasolem osłaniającym przed jesiennym deszczem, w cichym uścisku wśród nieświadomego tłumu, lub też klęcząc w zaciszu jakiegoś kościoła... Jest to oficjalny początek, dla każdego z dwojga, wzięcia na siebie odpowiedzialności za szczęście drugiego. Jest to moment niemal cudowny: "W tym momencie poczułam, że kocham go od zawsze". Jest to pierwszy cud miłości, który łączy, w jednej chwili, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
W tym momencie jest bardzo ważne, a nawet zasadnicze dla zadowalającego rozwoju związku, uświadomienie sobie, że komunikowanie się to nie wszystko, ale że wszystko jest komunikowaniem. Własne ciche istnienie jest już, samo w sobie, komunikowaniem.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: John Mark Comer (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:14

Powody, dla których Bóg stworzył małżeństwo #1

Dobrze, uwaga - teraz będzie nieźle. Mówię wam, to całkowicie zmieniło sposób, w jaki zacząłem postrzegać swoje małżeństwo. W Księdze Rodzaju dostrzegam cztery powody, dla których Bóg stworzył małżeństwo. Każdy z nich stanowi odpowiedź na pytanie: "Po co jest małżeństwo?". Ogarnięcie tego wszystkiego zajmie nam chwilę. Będziemy rozmawiać o przyjaźni, potem o uprawianiu ziemi, potem o seksualności i o rodzinie. Zaczynamy.

Po pierwsze: przyjaźń
Po stworzeniu Adama Bóg powiedział: "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam" (Rdz 2, 18). Dlaczego nie?
Cóż, ponieważ człowiek został stworzony na podobieństwo Boga. Oznacza to, że jesteśmy wezwani, aby być obrazem Boga, aby odzwierciedlać i naśladować Boga w świecie.
To było niemożliwe dla Adama, ponieważ Bóg istnieje w sieci dających życie relacji, a Adam był sam.
Na samym początku tej historii Bóg mówi: "Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam" (Rdz 1, 26). Do kogo Bóg mówi? Do siebie samego!
W Nowym Testamencie Jezus mówi o Bogu jako o Ojcu, Synu i Duchu. Ale na tym etapie historii wiemy jedynie, że Bóg nie jest sam. A jeśli Bóg nie jest sam, to dlaczegóż Adam miałby być sam?
Często słyszę, jak ludzie mówią: "Bóg sam wystarczy". To pasuje do sentymentalnych piosenek, ale rzecz w tym, że to nie jest prawda. Bóg nigdy nie mówi: "Bóg sam wystarczy". Adam m a Boga, ale to nie wystarcza. Bóg mówi: "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam".
Uwaga! To nie oznacza, że każdy musi brać ślub. Istnieją inne sposoby bliskich, intymnych relacji. Jezus był singlem (niezależnie od tego, co mówi Dan Brown).
Dla tych, którzy chcą naśladować Jezusa, życie w stanie wolnym może być wspaniałą drogą. Tradycja chrześcijańska zna wielu mężczyzn i wiele kobiet, którzy nigdy nie wstąpili w związek małżeński, ale odnaleźli relacje dające życie. Ja mam żonę.
O ile mi wiadomo. Z własnego doświadczenia wiem, że małżeństwo otwiera oczy i pomaga dostrzec głębię dzieł Pańskich.
W czasie ceremonii ślubnej Bóg mówi: "I stali się jednym ciałem". Słowo jednym stanowi odpowiednik hebrajskiego echad. Jest ono bardzo obrazowe i bogate w treść. Jeśli połączyć je ze słowem ciało, oznacza "złączeni razem na najgłębszym poziomie".
Dokładnie to samo słowo odnosi się do Boga. Starożytni Żydzi odmawiali modlitwę Shema, która stanowiła centrum wiary Izraela: "Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem - Panem jedynym" (Pwt 6, 4)10. Bóg jest złączony na najgłębszym poziomie. W małżeństwie doświadczamy zaledwie namiastki blasków i cieni owej jedności.
W literaturze mądrościowej w odniesieniu do małżonka pojawia się słowo allup. Słowo to można przetłumaczyć jako "towarzysz" lub "najlepszy przyjaciel".
Twój małżonek jest twoim najlepszym przyjacielem.
To jeden z powodów, dla których Bóg stworzył małżeństwo. Abyś szedł przez życie z kimś, kogo lubisz. Z małżonkiem będącym podstawowym elementem relacji w twoim życiu. Z twoim allup. Z kimś, kto zna cię lepiej niż ktokolwiek inny. Lepiej niż twoja własna matka.
Znać i być znanym to wielka rzecz. Moja żona zna wszystkie moje wady - zapewniam was, że jest ich wiele - i nadal mnie kocha.
Nadal chce pić ze mną kawę i chodzić na spacer. Wciąż chce spędzać ze mną urlop. To jedna z rzeczy, które lubię najbardziej w mojej żonie. Jest moim przyjacielem.
Nie ma nic lepszego na świecie, niż budzić się rano przy Tammy i wiedzieć, że jest obok mnie. Bez względu na to, co czeka mnie danego dnia, wiem, że nie jestem sam.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Paolo Curtaz (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:15

Prawdziwa miłość nie uznaje dróg na skróty

Zakochanie staje się miłością, kiedy zaczynamy troszczyć się o osobę, z którą jesteśmy, kiedy się angażujemy, kiedy przestajemy mieć oczekiwania i uczymy się dawać. Miłość wymaga wysiłku oraz dojrzałości i nie uznaje dróg na skróty.
W książce O sztuce miłości Erich Fromm pisze: Istotą miłości jest pracować dla czegoś i sprawiać, by coś rosło; miłość i praca to rzeczy nierozłączne. Kocha się to, dla czego się pracuje, i pracuje się dla tego, co się kocha.
Miłość zaczyna się w chwili, w której zaczynamy patrzeć na zakochanie trzeźwym wzrokiem, dołączając wolę i rozum do serca i uczuć.
Często żartuję, że ludzie, którzy chcą wziąć ślub, nie mogą być w sobie zakochani! Chcę przez to powiedzieć, że powinni mieć już za sobą okres euforii, w którym dostrzega się wyłącznie zalety partnera/partnerki i w ogóle nie widzi się jego/jej wad!
Decyzję o założeniu rodziny i wspólnym życiu powinniśmy podejmować dopiero wtedy, gdy nie boimy się przyznać do swoich ograniczeń i zdajemy sobie sprawę z ograniczeń drugiej osoby. Jeżeli ktoś sądzi, że miłość może się rozwijać wyłącznie spontanicznie, ulega złudzeniu. Owszem, miłość potrzebuje chwil uniesień, uwodzenia, erotyzmu, elementu zaskoczenia, ale wyłącznie w ramach rzeczywistości i wierności.
Mój brat potrafi zrobić dobre wino tylko dzięki wytężonej pracy i ogromnemu doświadczeniu człowieka, który dobrze zna rytm winnicy i niuanse swojego zawodu! Z dzikich winogron nie stworzy się niczego!
Z jakimi trudnościami więc należy się liczyć? Wejście w związek z drugą osobą oznacza rezygnację z części siebie oraz konieczność znoszenia bólów porodowych związanych z faktem zjednoczenia dwóch odrębnych indywidualności.
Rozpoczęcie wspólnego życia wymaga przyjęcia logiki brzemienności, pełnej drobnych codziennych spraw, utrwalonych nawyków, a często także negatywnych wpływów rodzinnego domu; brzemienności, która zaczyna się tutaj, a w innym miejscu ma swoje rozwiązanie.
Bardzo wiele ryzykujemy, kiedy sytuację angażującą uczucia przeżywamy powierzchownie i w sposób lekkomyślny, nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich działań. Kiedy człowiek angażuje się tak mocno, zawrócenie z drogi jest trudne i bardzo bolesne...

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Grzegorz Kramer SJ (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:15

Seks - czyli język Boga

Jest coś niesamowitego w sposobie, w jakim objawia się intymna relacja kobiety i mężczyzny, w swoistym dialogu gestów, słów i przyciągania się. To wszystko co zewnętrzne i słowne ma prowadzić do wyrażenie togo, co najważniejsze i najsilniejsze - miłości.
Mężczyzna przychodzi ze swoją siłą do kobiety, a ta go zaprasza, wabi i podrywa. I żeby objawiła się prawdziwa miłość, musi, w nich obojgu być bezinteresowność. Dopiero spełniając ten warunek, namiętność - niesamowita siła, staje się bezpieczna, choć dalej dzika.
On daje jej życie, ona je przyjmuje i tak ma być w każdym aspekcie ich życia, pod warunkiem, że będą chcieli o to zawalczyć.
Kiedy mężczyzna odmawia kobiecie siebie, pozbawia ją życia, które może dać tylko on. To dawanie życia to: słowa, gesty, intymność i codzienna walka.
Dawanie się sobie i stawanie się jednością, można zrozumieć tylko wtedy, kiedy o znaczenie tego będziemy pytać Boga, w Jego Kościele.
Relacja kobiety i mężczyzny, małżeństwa, jedność i intymność ma stawać się obrazem relacji Boga do człowieka.
Nie ma lepszego sposobu wyrażenia i realizacji danych nam przez Boga pragnień: walki, piękna, intymności i miłości, jak małżeństwo. Małżeństwo to przywilej i zaszczyt, ale nie dla każdego, nikt na świecie nie ma możliwości bardziej intymnego poznania się nawzajem niż mąż i żona. To jest zaproszenie do poznania najintymniejszego ja. Już nie tylko gustów, zwyczajów, ale czegoś głębokiego, czegoś co jest tylko tego mężczyzny i tej kobiety.
Jedność Kobiety i Mężczyzny w Nowym Testamencie jest obrazem jedności Boga i Kościoła, a więc każdego z nas. Obrazem Boga jest człowiek - kobieta i mężczyzna, nie każde z nich z osobna, ale właśnie jako jedność.
Bóg chce z nami doświadczać takiej jedności, nie podzielnej, komplementarnej, intymnej i niepowtarzalnej.
To, do czego jesteśmy zdolni jako ludzie jest piękne samo w sobie (może takim być), ale jest też odniesieniem do czegoś większego, dlatego seks nigdy nie jest i nie będzie celem. Albo jest językiem mówienia do siebie, albo jest obrazem największej Intymności Boga i człowieka.
I właśnie dlatego zły tak bardzo uderza w naszą seksualność. By rozwalić jedność z człowiekiem i z Bogiem. Seks nie jest zły, nie jest plugawy, ale zły w niego mocno uderza, bo nie ma niczego bardziej delikatnego w życiu człowieka.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Gianni i Antonella Astrei (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:16

Seks jest łatwy, miłość jest trudna

Większość par, które postanawiają się pobrać, ma wrażenie, że małżeństwo jest "punktem docelowym". Tymczasem nie może ono być "etapem końcowym lub końcem, ale musi być początkiem", bo przykład rodziców ma ogromny wpływ na kształtowanie się osobowości ich dzieci.
Dzieci przeglądają się w rodzicach, utożsamiają się z nimi, naśladując ich i odgrywając w zabawie role męskie i kobiece. [...] Najważniejsze jest to, aby umożliwić nowym pokoleniom prawidłowe zidentyfikowanie siebie w roli mężczyzny lub kobiety. (Franco Potenzio)
Wydaje nam się, że właśnie ten komentarz powinien stanowić punkt wyjścia, punkt odniesienia dla rodziców w ich roli pierwszych wychowawców dzieci.
"Wynik" naszych starań wychowawczych z pewnością nie jest zagwarantowany. Dochodzą tu do głosu różne zmienne, a wśród nich wolność jednostki odgrywa rolę zasadniczą. Możemy jednak stwierdzić z całą pewnością, że przykład rodziców (łącząca ich miłość, ich wspólne życie codzienne, sposób, w jaki stawiają czoło różnym problemom, które niesie z sobą życie) ma ogromny wpływ na kształtowanie się osobowości dziecka.
Miłość małżeńska, uczuciowe zjednoczenie małżonków, sprzyjający klimat rodzinny - to determinanty normalnego rozwoju dziecka od chwili jego narodzin. (Roger Mucchielli)
Sądzimy zatem, że warto się na chwilę zatrzymać nad sensem małżeństwa, nad znaczeniem więzi współmałżonków i słowa "miłość" oraz nad wartością, jaką stanowi dziecko.
Większość par, które postanawiają się pobrać, ma wrażenie, że małżeństwo stanowi "punkt docelowy". Tymczasem nie może ono być "etapem końcowym lub końcem, ale musi być początkiem, [...] jest powołaniem do życia nowego podmiotu - pary, która musi się kształtować i uczyć żyć" (Andre Berge).
W dzisiejszych czasach, w większości przypadków, zawiera się małżeństwo po latach chodzenia z sobą, kiedy to nasze zachowania zasadniczo nie różnią się od zachowań w życiu małżeńskim. Jeździ się razem na wakacje, prowadzi pełne życie seksualne, chodzi razem do kina, do dyskoteki... jednym słowem przeżywa sytuacje ze swojej natury przyjemne, łatwe do przyjęcia, niewymagające wysiłku lub osobistego zaangażowania! Brakuje z zasady pojęcia o tym, jak pełne problemów jest życie codzienne i nieustanny kontakt współmałżonków, a co za tym idzie - konfrontacja charakterów.
O ile w okresie narzeczeństwa zakochani spotykają się w ograniczonym czasie, w małżeństwie kontakt między partnerami jest stały, przerywany często wyłącznie pracą.
Nieustanne przebywanie razem, nieprzerwana ciągłość, która trwa z dnia na dzień, z roku na rok, może się dobrze sprawdzać w pierwszych latach małżeństwa, ale może także niespodzianie przekształcić się w długoterminowy problem. Wspólne życie z pewnością wymaga przystosowania do i dla drugiej osoby. Tajemnica tkwi w tym, żeby umieć umiejscowić siebie na drugim planie, a w centrum umieścić potrzeby małżonka, co powinno spotkać się z wzajemnością.
Jest absolutnie nie do przyjęcia, aby tylko kobieta się dostosowywała, dopasowywała do potrzeb mężczyzny. Trzeba, aby oboje dołożyli takiego samego wysiłku: mężczyzna i kobieta są istotami komplementarnymi i równymi w godności. Jeśli będziemy brali te kwestie pod uwagę, nasza relacja małżeńska cechować się będzie zażyłością, stabilnością, wzajemnym zaufaniem, jednością, zrozumieniem, gotowością do pomocy, poświęceniem, które są niezbędne w relacji miłości leżącej u podstaw rodziny.
Doświadczenie małżeństwa rodziców i klimatu rodzinnego nasiąkniętego ich konfliktami, jakie dziecko wynosi z dzieciństwa, stanowi podstawę (raczej podświadomą niż świadomą) jego "wizerunku" małżeństwa i rodziny. Na płaszczyźnie głębokiej, nieuświadomionej powstaje "idea", że "jeśli to ma być małżeństwo, trzeba go unikać" lub że "jeśli to ma być rodzina, to ja nie chcę rodziny". Strach przed małżeństwem jest strachem przed nieuchronnym powieleniem "negatywnego modelu, jakim było małżeństwo rodziców i strachem przed cierpieniem przez całe życie". (Roger Mucchielli)
Życie małżeńskie, w którym koniecznie trzeba zachować gesty typowe dla okresu narzeczeństwa, składa się jednak zasadniczo z sytuacji powtarzających się, monotonnych, ze swojej natury wzbudzających umiarkowany entuzjazm: sprzątanie domu, prowadzenie finansów, z coraz to rosnącymi potrzebami, praca, która bardzo nas pochłania i oddala od domu, opieka nad dziećmi, z wszelkimi związanymi z nią troskami... Nowy scenariusz, jakim jest życie małżeńskie, nowe okoliczności i obowiązki, niekiedy niespodziane, na które wiele osób nie jest przygotowanych, mogą generować problemy i trudności.
Para to nie tylko dwie osoby, które postanowiły razem żyć i zostały połączone prawnym węzłem małżeńskim. Para powstaje i trwa w takim stopniu, w jakim istnieje wspólne życie stanowiące o bliskości pary, w której istnieje obszar dla obojga, zależy od obojga, należy do obojga. (Andre Lamarche)
Aby zrozumieć wzajemne zachowania, trzeba nie tylko nie zdziwić się, ale także i przede wszystkim potraktować je jako punkt wyjścia ku koniecznym i słusznym zmianom. Trzeba mieć świadomość, że mężczyzna i kobieta mają zasadniczo różne wyobrażenie na temat ogniska domowego, ponieważ różne są ich sposoby postrzegania stosunków małżeńskich, jak również dlatego, że reprezentują odmienną mentalność.
Home dla Anglików, chata lub dom, jest dla mężczyzny niczym port lub azyl, gdzie poszukuje schronienia od walki o życie. Mężczyzna spontanicznie szuka w nim pokoju i ciszy, a zawsze wytchnienia. Będzie opóźniał powrót, jeśli czeka go tu nowa walka.
Zakochana żona często przyjmuje mężowskie milczenie i skupienie się na odpoczynku jako osobistą zniewagę i nachodzi ją pokusa zarzucenia go pytaniami, wyrzutami lub wymaganiami.
Dla niej bowiem dom jest miejscem pracy; i jeśli pełni ona jakąś rolę społeczną na zewnątrz, dom jest miejscem, w którym druga rola dokłada się do pierwszej. Dom, jego organizacja i funkcjonowanie są jej troską codzienną. Alain zauważa cynicznie, że praca kobiety w domu jest tym doskonalsza, im mniej rzuca się w oczy i dlatego mąż jej nie zauważa, podczas gdy jest ona owocem niezmierzonego wysiłku i troski. Oczekiwanie uznania ze strony męża jest zatem często podszyte frustracją, a ponadto kobieta, która nie postrzega spontanicznie domu jako schronienia, szuka wytchnienia wychodząc na zewnątrz (tymczasem mąż odpoczywa, zaszywając się w domu). Każdy z małżonków oczekuje od drugiego, że zapewni mu chwilę wytchnienia, są to jednak oczekiwania zasadniczo sprzeczne. (Roger Mucchielli)
Przyjrzyjmy się, co mówi nam wielki filozof francuski:
Psychika mężczyzny jest zorientowana na działanie, to znaczy na zdobywanie i porządkowanie, na wytwarzanie narzędzi, które pozwolą mu poszerzyć zasięg jego członków, na dominowanie nad społeczeństwem i materią. Budowanie, prowadzenie wojny, niszczenie, krytykowanie: oto są jego działania, z nich powstaje historia.
Inteligencja kobiety nie funkcjonuje tak samo jak u mężczyzny. Zamiast dekomponować i na nowo komponować dany przedmiot, umieściłaby się natychmiast w punkcie centralnym i witalnym oraz szukałaby konkretnego związku, jaki dany przedmiot ma z jej życiem. Wyzwania w ogóle jej nie interesują. (Jean Guitton)
Dochodzimy tutaj do punktu centralnego, do "kamienia węgielnego", na którym buduje się prawdziwą relację małżeńską: jest nią wzajemna miłość. Jednak również i na tym gruncie mogą się pojawić problemy, wynikające z różnego pojmowania znaczenia tego słowa.
Miłość przejawia się poprzez dwa czytelne symptomy: a mianowicie poprzez zainteresowanie ukochaną osobą, jej życiem i tajemnicą, a następnie poprzez dążenie do wyłączności. Miłość jest zazdrosna, miłość jest posiadaniem. Mówi: "Ten mężczyzna jest mój, ta kobieta jest moja! Nie mogę ich zamienić z nikim". W naszych czasach miłość postrzega się jako trudną i zastępuje ją seksem, dlatego że seks nie stanowi zobowiązania, nie przysparza cierpienia - jeśli nie układa się z jednym człowiekiem, ułoży się z drugim. Tymczasem miłość niesie z sobą ekstazę i szczęście, ale potem wystarcza błahostka, jakieś niefortunne zdanie, aby pozostała paląca rana. [...] Seks jest łatwy, miłość jest trudna. Jednak na dwóch szalach wagi owo coś łatwego przeważa. Owa błahostka, owa łatwa przyjemność dręczy, niszczy to drugie. Owszem, ludzie nie robią nic innego, jak tylko rozmawiają o miłości, twierdzą, że jej szukają, i być może nawet rzeczywiście szukają jej nieustannie, ale z jaką lekkością ją traktują, z jaką łatwością ją niszczą! (Francesco Alberoni)
Takie postrzeganie miłości oraz przekonanie, że tylko miłość może nadać autentyczny sens życiu, oznacza, że podąża się we właściwym kierunku. Krótko mówiąc, on dla niej, ze swoimi ograniczeniami, zaletami i wadami, jest niezastąpiony - i na odwrót.
Takie powinno być podstawowe przekonanie, fundament, na którym będzie się budować życie rodzinne. Niestety, w naszych czasach często dzieje się coś dokładnie odwrotnego. Wybór postrzega się jako jedną z opcji, jako jedną z możliwości, a zatem dopuszcza się ewentualność błędu, a tym samym również wymiany.
Pomiędzy dwoma normalnymi dorosłymi jednostkami odmiennej płci, dojrzałymi pod względem emocjonalnym, miłość jest ofiarą, pragnieniem przypodobania się drugiemu i sprawiania mu przyjemności, pragnieniem bycia na poziomie wyidealizowanego obrazu, który druga osoba w sobie hoduje, aktywnym wsparciem dla drugiego, odpowiedzialnością za to, co się z nim dzieje, szacunkiem, który jest czymś przeciwnym niż wykorzystywanie dla własnych celów. W miłości, która zakłada wzajemność, "ja" wykracza poza siebie, nie negując ani nie zatracając przy tym samego siebie. Miłość prowadzi do wyższej jedności i to właśnie na skutek jej specyficznej dynamiki jest ona twórcza. (Roger Mucchielli)

Więcej w książce: Błędy mamy i taty. Praktyczny poradnik dla rodziców - Gianni i Antonella Astrei, Pierluigi Diano

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: ks. Marcin Boryń (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:17

Sypiamy ze sobą, bo się kochamy

"Ale przecież my się kochamy!" Oto najczęstsza odpowiedź tych, którzy mieszkają razem, sypiają i nie zamierzają się żenić. A może oni mają rację?
Zresztą do czego się tu śpieszyć, tylko za tym same obowiązki idą. A nam tak jak teraz dobrze…, żeby tylko jeszcze rodziców urobić jeśli trafią się zbyt tradycyjni, katoliccy i sprawa załatwiona.
Nie w głowie mi rozwiązywać wszystkich argumentów za i przeciw w tej mojej krótkiej wypowiedzi, ale jak temat ruszyłem to coś napiszę… Jeśli wychodzimy od twierdzenia - "kochamy się" - to warto najpierw zająć się tym stwierdzeniem - co ono oznacza? Przecież dziś jest to chyba najczęściej stosowany wyraz wśród zakochanych i w mediach - no może poza tymi, którzy wolą jako przecinka użyć jakiegoś wulgaryzmu, to rzeczywiście wtedy słowo "kocham cię", spada na dalszy plan.

Czym więc jest miłość? - nie sposób, określić tego stanu jednoznacznie z tej racji, że każdy przeżywa ją na sposób indywidualny. I z tym pewnie się zgadzamy… Ale musi mieć jakąś wspólną wartość, która będzie dotykała wszystkich.
Ogólnie miłość - powinna dążyć do dobra - i to jest ten wspólny mianownik. Można jeszcze dodać - do dobra nie tylko osoby która kocha, ale którą się kocha. Później pojawiają się inne skutki takiego rozumienia - radość, pokój, bezpieczeństwo, odpowiedzialność i oczywiście to co oparte na emocjach - przyjemność.
Niestety - ten ostatni czynnik - PRZYJEMNOŚĆ - u wielu jest na pierwszym miejscu, a czasem staje się jedyny - a on, nie zawsze prowadzi do dobra.
Spróbujmy jednak podążyć za myślą - CHCĘ DOBRA DRUGIEJ OSOBY. Czasami pojawiają się argumenty - ja muszę teraz być przy mojej ukochanej, aby ją pocieszyć, dać radość i wspomóc, nawet śpiąc z nią - bo ona tak bardzo mnie potrzebuje - często jest samotna, niezrozumiana (ja ją rozumiem), a i czasami skrzywdzona przez ludzi, życie, rodzinę - tyle przecież w życiu problemów, ja chcę jej dobra. Tak wiele osób ją wykorzystało - nie mogę jej zawieść i opuścić - kocham ją. I tu pojawia się sprzeczność.
Aby chronić i wspomagać w życiu osobę ukochaną - wcale nie muszę z nią mieszkać ani spać. Kto wie jak zakończy się dana przygoda. I zresztą po co bawić się w małżeństwo - skoro się nie jest w związku.
Jak byłem klerykiem, nie udawałem księdza i po kryjomu nie odprawiałem sobie mszy (tak dla przyjemności, żeby sobie trochę popróbować) Może, przyszłość pokaże, że nic między tymi osobami nie wyjdzie, tak jak przyszłość mogłaby pokazać, że ktoś kto wcześniej bawił się w księdza - nim nie został. Czy jeśli coś nie wyjdzie w związku - będzie ok? Przecież rany zostają - a im dalej się w relacjach poszło - tym będą głębsze . Kto będzie wtedy skrzywdzony, a kto winny. Może ten pretekst, towarzyszenia za wszelką cenę - ale bez zobowiązań - to nie sprawa troski - ale jakiegoś egoizmu wynikającego z pragnień.
Przez argument "wielkiej miłości" - osiągam coś innego… Może to nie kwestia walki przed całym światem - aby tej osobie, którą kocham było lepiej, czy abym się nią opiekował, ale może to kwestia przede wszystkim ochrony przed sobą. Może to ja, staje się dziś największym zagrożeniem dla tej osoby, którą kocham.
Pod pretekstem czułych słów, pozwolenia, zachęty - wprowadzam kogoś w grzech - czyli w zło. To nie jest już dążenie do dobra. A więc gdzie tu miłość… i po co mydlić słowami, że bardzo się kochamy… Jaka to miłość, która ściąga w ciemność… Ktoś powie, ale w małżeństwie też można zawieść. Owszem, ale to raczej wynik tego, że ktoś poważnie do małżeństwa nie podszedł i w ten związek nie zaprosił Boga. Jeśli małżeństwo traktuje się jak zwyczaj - to nigdy nie będzie tam odniesienia do Boga, który przecież ma być członkiem rodziny. Samo małżeństwo ma być też formalnym aktem, który czyni kogoś mężem lub żoną. Nie ma tu już mowy, o bawienie się w związek bez zobowiązań, ja naprawdę jestem żoną i mężem - a więc przyjmuję tożsamość męża lub żony.
Od tego momentu - ja mam żyć, zachowywać się, mówić jak mąż czy żona. A nie udawać… być na niby. To nie tylko papierek podpisany w kościele czy urzędzie - to ma być coś więcej. Jako mąż czy żona - kocham Cię i za te słowa biorę pełną odpowiedzialność… chcę twojego dobra poprzez ochronę przed grzechem… Ja nie chcę być przyczyną twojego upadku.

Tekst pochodzi z bloga ks. Marcina Borynia. Więcej na boryn.blog.deon.pl

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Blanka (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:17

Seks stał się naszym bożkiem (świadectwo)

Moje problemy z nieczystością zaczęły się dość wcześnie: od 16-stego roku życia, kiedy straciłam dziewictwo. Od tego momentu poczułam, że odłączyłam się od Boga i to na bardzo długo. Czułam obrzydzenie nie tylko do siebie, ale do mojego chłopaka również.
Obrzydzenie i wstyd strasznie mnie sparaliżowały do tego stopnia, że przestałam korzystać z sakramentów, a niedzielna msza święta stała się dla mnie abstrakcją.
Od tamtego momentu zblokowałam się w sferze seksualnej. Chłopak, z którym straciłam dziewictwo okazał być się nieodpowiedni, a nasz związek bardzo szybko dobiegł końca. Pan Bóg nawet wtedy o mnie nie zapomniał i postawił na mojej drodze wspaniałego człowieka i myślę, że ma dla nas idealny plan, który powoli z Jego pomocą odkrywamy.
Poznaliśmy się w liceum. Razem dorastaliśmy i wychowywaliśmy się. Byliśmy ze sobą bardzo szcześliwi, do czasy gdy nie zaczęliśmy współżyć. Grzech nieczystości powoli nas niszczył.
Po każdym stosunku był płacz i wyrzuty sumienia. To uczucie, które sprawiało, że nie czułam sie godna Bożej miłości, doprowadzało mnie do szaleństwa. Wiem, że On czuwał nad nami. Dał Nam wybór, ponieważ bardzo nas kocha to szanuje naszą wolną wolę. Był cierpliwy.
Seks stał się naszym bożkiem. Zaczęliśmy powoli oddalać się od Pana Boga, a On - choć widzę to dopiero z perspektywy czasu - lgnął do Nas cały swym gorącym sercem. Pewnego dnia na sobotniej rezurekcji rozpłakałam się i chciałam uciec z kościoła. Czułam, że nie pasuje do tego miejsca.
Dochodziło do momentów, gdy czułam obrzydzenie nie tylko do siebie, ale do mojego chłopaka również. Miałam myśli, aby zakończyć nasz związek. Teraz wiem, że Bóg nigdy nas nie odrzucał, a nasze błędne wyobrażenie o Nim spowodowane było grzechem.
Wiedziałam, że musimy iść do spowiedzi i to była najlepsza spowiedź naszego życia. Czułam obecność Boga, a ogrom jego miłosierdzia i przebaczenia doprowadził mnie do łez. Oczyścił nas z grzechu. Decyzja była nieodwołalna - żyjemy w czystości aż do dnia ślubu.
Od tamtego dnia spojrzałam na mojego chłopaka zupełnie inaczej: nie czułam już obrzydzenia, ale pokój i miłość. Godząc się na czystość, pokazał jak bardzo mu zależy na Panu Bogu i na mnie. Jezus powoli uczył nas kochać.
Zaczęliśmy razem się modlić, korzystać regularnie z sakramentów i niedzielnej Mszy świętej. Z biegiem czasu rozumiem, że Pan Bóg dopuścił cierpienie abyśmy zrozumieli, co jest dla nas najważniejsze i docenili dar czystości.
Przez współżycie nabawiłam się nerwicy, a doprowadziły do tego nieustanne obawy o niechcianą ciąże, niedomówienia w sferze seksualnej i ciągłe wyrzuty sumienia. Proszę - czekajcie z seksem do ślubu. Pan Bóg wymyślił czystość po to, abyśmy się wzajemnie nie poranili. To wszystko jest dla naszego dobra.
Czekajcie i obserwujcie jak zmienia sie wasze życie na lepsze i nie mówcie, że to nie możliwe. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.
Dziękuje Ci Boże, że pomyślałes o nas jeszcze przed stworzeniem świata i postawiłeś obok siebie. Wiem, że masz idealny plan na nasze życie. Ufam Tobie!
Chwała Panu!

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Andreas Malessa (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:18

Seks się nam przejadł?
Andreas Malessa, Ulrich Giesekus

Seks oglądany w mediach zastępuje praktykowanie seksu. Dlaczego? Ponieważ wyznania miłosne na ekranie brzmią romantyczniej, a flirt w spocie reklamowym zawsze kończy się oszałamiającym sukcesem. Jeśli w trakcie małżeńskich zbliżeń on mimo to coraz później osiąga rozkosz albo nawet do niej niezupełnie dochodzi, powodem nie jest monogamia.

Nie można, skacząc po kanałach telewizyjnych, nie natrafić choćby raz w ciągu dwóch minut na obraz seksownie ubranej (albo rozebranej) kobiety. Najnudniejsze produkty konsumpcyjne, jak margaryna, mydło, woda mineralna, najbardziej banalne przedmioty, jak śrubki, meble, opony samochodowe, a nawet suche umowy ubezpieczeniowe i kredytowe reklamowane są uwodzicielsko przez posiadaczki obfitych biustów albo zalotnie kołyszących się pośladków. Nie wspominając o wilgotnych wargach, półotwartych ustach, przymrużonych oczach, tęsknych westchnieniach czy też radosnym śmiechu nieskazitelnie pięknych kobiet, brzmiącym jak srebrne dzwoneczki. A więc wyłączyć telewizor i wybrać się na przejażdżkę po mieście?

Pod warunkiem, że wyłączymy informacje dla kierowców. Gdyby didżejom i dziennikarzom prowadzącym kanały pop zabronić używania dwuznacznych sformułowań i pieprznych aluzji, ich zawód przestałby istnieć. Podczas gdy urzędnicy i policjanci radzą nad najbardziej jednoznacznymi i wyrazistymi oznakowaniami na drogach, wszystkie przystanki oklejone są ze wszystkich stron plakatami z Claudią Schiffer i Naomi Campbell ponadnaturalnej wielkości. Oczywiście w skąpym bikini od H&M. To samo na skrzyżowaniach. Statystyk dotyczących wypadków spowodowanych odwróceniem uwagi kierowców naturalnie brak. Więc może korzystać z miejskich środków komunikacji? Pod warunkiem, że jest się niewidomym.

Niezależnie od pory roku i temperatury powietrza nie tylko młode dziewczęta, lecz i damy w bardziej zaawansowanym wieku, z zapałem noszą garderobę odsłaniającą brzuch i biodra. Co sprawia, że z tyłu często widnieje tatuaż umieszczony w okolicy, powiedzmy, kości ogonowej. Więc może lepiej pójść do teatru albo poczytać? Ale tylko klasyków. Współczesna powieść bez opisu serwującego szczegóły aktu seksualnego czy nowoczesna sztuka teatralna bez nagości na scenie są raczej mało prawdopodobne.

Mężczyźni posiadający władzę, nie tylko w islamie, mieli zawsze skłonność do przypisywania kobietom odpowiedzialności za swoje uzależnienie od płynących z ich strony erotycznych bodźców wizualnych, zamiast przyznać się bez ogródek, że długie nogi, kołyszące się biodra i piękny biust po prostu przyciągają wzrok. Lecz nie, dla ochrony własnych zmysłów ustanowili przepisy dotyczące kroju i długości ubiorów ("do kostek"), używając też kwantyfikatorów moralnych ("jak prostytutka"), a ciało kobiety ogólnie uznali za pokusę. Oczywiście kobiety też mają w tym swój udział. Poprzez to, jak, gdzie i kiedy się ubierają. Co chcą sygnalizować. Jednak to, że sztuczne odcinanie się od wrażeń wizualnych nie jest rozwiązaniem, wiedzieli już mnisi-pustelnicy i ojcowie pustyni w II i III wieku (scena kuszenia św. Antoniego): czego nie mogę zobaczyć, nadrobię w wyobraźni.

Zazdrosne żony i gorliwi stróże obyczajów wyróżniają najczęściej dwie sytuacje:
Mężczyźni nie potrafią nie patrzeć. Żądanie, by mężczyzna postrzegał erotycznie atrakcyjną kobietę jedynie "jako człowieka", jest mniej więcej tak pozbawione realizmu, jak polecenie:
"Proszę nie czytać teraz tego zdania!". - Co? Jednak pan przeczytał? Ależ nieopanowany z pana człowiek!
Mężczyźni potrafią jednak bez wątpienia "nie marzyć". Nie chodzi o kilkusekundową myśl w ciągu dnia, jak by to było przespać się z piękną nieznajomą. Mężczyźni potrafią zdecydowanie i błyskawicznie "reagować dojrzale" w tym sensie, że już druga myśl cywilizuje ich, dyscyplinuje i pozwala im z szacunkiem dostrzec w kobiecie człowieka oraz traktować ją z szacunkiem.

Dojrzałość, którą daje rutyna
Stary, dobry Marcin Luter problem ten opisał tak: "Temu, że ptaki przelatują mi nad głową, nie mogę zapobiec. Ale temu, że zaczynają w moich włosach budować gniazdo, zapobiec mogę". Taka "luterska dojrzałość osobowości" nie bierze się jednak z suchych zaleceń moralnych ("kiedy przyjdzie pokusa, licz do pięćdziesięciu"). Dojrzałe, wolne, w dobrym sensie "rozsądne" traktowanie bodźców stanowiących pokusę przychodzi wraz z doświadczeniem i rutyną. Mały chłopiec zobaczy przypadkiem kiedyś w łazience nagą matkę. Dorastający chłopak dotknie dziewczynę w tańcu, w czasie ćwiczeń sportowych czy na plaży - w ramach akceptowalnych reguł. Młody wykształcony mężczyzna musi szybko opanować zasady właściwego odnoszenia się do koleżanek tam, gdzie pracuje. Zamężna kobieta nie musi więc "nakrywać" męża na tym, że wpadła mu w oko inna kobieta, lecz oboje mogą przez lata uczyć się rozmawiać otwarcie - w atmosferze miłości i wierności, bez wzajemnego czynienia sobie przykrości - kto się komu jeszcze czasem podoba.

Co zabija ochotę na seks w małżeństwie?
Jej migrena? Jego problemy z potencją? Dzieci śpiące niespokojnie w pokoju obok? Nie, to telewizja, komputer i stres w pracy. Po 25 latach od wejścia na rynek prywatnych kanałów telewizyjnych (co w Niemczech dokonało się za sprawą chrześcijańsko-demokratycznego kanclerza Helmuta Kohla, który, nawiasem mówiąc, obiecywał "przełom moralno-duchowy"), erotyka konsumowana poprzez ekran telewizora jaskrawo pobiła to, co dzieje się w małżeńskich sypialniach. Bulwersujące maksymy założyciela kanału RTL Helmuta Thomy przyjmowane niegdyś z politowaniem i dezaprobatą ("Zasięg oddziaływania wyznacza rozmiar biustu" czy "Widownię zdobywają trupy i prostytutki") fatalnie się, niestety, sprawdziły.

Seks oglądany w mediach zastępuje praktykowanie seksu. Dlaczego? Ponieważ wyznania miłosne na ekranie brzmią romantyczniej, a flirt w spocie reklamowym zawsze kończy się oszałamiającym sukcesem. Również dlatego, że żadna realnie istniejąca kobieta i żaden rzeczywisty mężczyzna, ani żadna sypialna nie sięgają do poziomu tych ideałów i nie mają takiego powabu, jaki uzyskuje się w starannie wyreżyserowanych scenach erotycznych. Kiedy się je ogląda, ma się nieodparte wrażenie, że napięcie seksualne jest tym wyższe, im szczodrzej kobieta odkrywa swoje wdzięki i im bardziej wprost mężczyzna manifestuje potrzebę rozładowania napięcia. Żadne pragnienie erotyczne nie bywa w nich nigdy dyskretnie przemilczane czy odsunięte w czasie, żadna przyjemność zaledwie odczuta albo przeczuta; wszystko jest tam dosadnie pokazywane, wyrażane, "zamawiane", "dostarczane". A potem kobiety i mężczyźni "zaspokajają się" nawzajem. Co jest pouczającym zwrotem wziętym z języka handlowego, który w sposób logiczny usprawiedliwia pojawienie się na końcu idiotycznego pytania klasycznego egocentryka: "Byłem dobry?". Takie "zaspokajanie" smakuje w prawdziwym życiu tak, jak sugeruje jego nazwa - czyli jak fastfood. Mężczyźni na krótką metę lubią ten sposób konsumpcji. Kobiety pozostają notorycznie nieusatysfakcjonowane, więc tracą zainteresowanie. Albo z rezygnacją się godzą. Albo wycofują się zupełnie.

To ekscytujące mrowienie...
Napięcie erotyczne, to "coś" w powietrzu, "motyle w brzuchu", powstają w chwili określanej nieco staromodnie jako moment przezwyciężenia wstydu. To sytuacja, kiedy mężczyzna i kobieta przekraczają granice, do których nigdy wcześniej się nie zbliżyli albo zdarzyło się to naprawdę wyjątkowo. Kiedy, wstrzymując oddech, są zdecydowani zrobić coś "niesłychanego". Każdy mężczyzna i każda kobieta, wolno przypuszczać, przypomina sobie bicie serca przy pierwszym głębokim pocałunku, podczas rozpinania guzika koszuli poprzedzającego ten "pierwszy raz". Erotyczna gęstość tej sytuacji nie była zapewne zależna od tego, czy skóra widoczna pod rozpinanym ubraniem była idealnie piękna, lecz od tego, jak wiele różnych dotknięć, ile przyzwolenia powiększającego się z minuty na minutę wówczas się odczuło.

Dla pisarzy ubiegłego czasu, malarzy, muzyków, tancerzy i twórców teatralnych był to dobrze znany, lecz zawsze funkcjonujący mechanizm: najpierw narastanie pożądania i napięcia w wyniku początkowej odmowy, opór, potem ostrożna zgoda, a w końcu gorące zdobywanie lub bycie zdobywaną. Jeśli brakuje momentu przełamywania wstydu i oporu, jeśli nie ma zakazu odsłaniania ciała, jeśli nie pojawia się odkładanie w czasie ani nie zostają postawione żadne warunki wstępne, jeśli zawsze i wszędzie istnieje tylko prymitywne pożądanie, a - ze strony kobiety - drżąca gotowość, nie ma się co dziwić, że napięcie seksualne u mężczyzn gwałtownie opada podczas zbliżeń, do których dochodzi.

Niczego nie da się nakazać...
Czy w dzisiejszych czasach można przez całe życie być subtelnym kochankiem jednej kobiety? Mówiąc o kochanku, nie mam na myśli partnera, z którym kobieta ma romans "na boku", lecz zwyczajnie i po prostu mężczyznę, który szczerze kocha swoją żonę. Jeśli w trakcie małżeńskich zbliżeń on mimo to coraz później osiąga rozkosz albo nawet do niej niezupełnie dochodzi, powodem nie jest monogamia. Często natomiast winien jest "balast obrazów". Internet, który wkroczył we wszystkie dziedziny życia, sprawił, że akrobacje łóżkowe można obejrzeć wszędzie i o każdej porze. Przed dwudziestu pięciu laty mężczyźni, ulegając buzującej potrzebie erotycznych doznań, odwiedzali, stawiając wysoko kołnierze płaszczy, małe brudne kina w okolicach dworców.

Zbliżenie seksualne przepełnione miłością jest uwielbieniem drugiej osoby, wypowiadanym w języku ciała. Konsumowanie pornografii w ostatecznym rozrachunku czyni mężczyzn impotentami. Cóż bowiem więcej może się wydarzyć po obejrzeniu tych wszystkich "mocnych" filmów? Seks ze zwierzętami? Pornografia dziecięca? Gwałt na oczach publiczności? Biednego podpatrywacza przeszywa dreszcz przerażenia. Nie, oczywiście, nie.

Lecz za późno: ta część ciała, której nie da się wydawać poleceń, odmawia coraz częściej posłuszeństwa wtedy, kiedy realna kobieta, żywiąca prawdziwe uczucia, pragnie być naprawdę kochana. Jeśli nie udaje przy tym nimfomańskiego nienasycenia, lecz pragnie z mężczyzną kochanym całym sercem stopić się w jedno do głębi swego jestestwa. Bez wyrachowania. Z oddaniem i bez żadnych ubocznych zamiarów. Z wewnętrznym nastawieniem zapomnienia się, podobnym do stanu dziecka, o którym mówimy, że jest "pochłonięte bez reszty". Bez uprzedzeń, w bezgranicznym zaufaniu. Wzbierając i doświadczając "siódmego nieba", co jest zawsze darem. Nie osiąga się tego przez nieustanne ocenianie się i reżyserowanie takich chwil ani nie da się wyliczyć na kalkulatorze, jaki funkcjonuje w niektórych głowach.

Więcej w książce: Mężczyźni nie są skomplikowani - Andreas Malessa, Ulrich Giesekus

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: jadore (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:18

Nie potrafiłam okiełznać swojej seksualności - świadectwo
Poprzednie związki zostawiły ogromną, ziejącą pustkę w moim sercu. Bardzo długo nie potrafiłam się otworzyć, nadal szukając pustych uniesień w związkach z niepoukładanymi chłopakami.

Jestem mężatką od czterech lat. Od siedmiu lat w związku z tym samym człowiekiem, od siedmiu lat nie całowałam innych ust. Początek związku i okres narzeczeństwa przeżyliśmy w czystości, ale do tego jeszcze wrócę, gdyż mam też inne doświadczenie - doświadczenie tego, co się dzieje, gdy się nie czeka.

Moje problemy z czystością zaczęły się właściwie już w dzieciństwie. O seksie w domu nikt z nami nie rozmawiał, tak samo jak pokolenie wcześniej nikt nie rozmawiał o tym z moimi rodzicami. Mój pierwszy kontakt z tematyką cielesności był bardzo drastyczny: w lesie położonym niedaleko mojego domu ktoś wyrzucał między drzewa pornograficzne gazety, całe mnóstwo. Z dzieciakami w moim wieku biegaliśmy po tych lasach godzinami i nie sposób było w końcu nie natknąć się na te śmieci.

Pamiętam, jak oglądałam jedną z tych gazet z moim kolegą z klasy (pierwszej lub drugiej klasy szkoły podstawowej, mieliśmy wtedy oboje po 7, może 8 lat). Pamiętam jego słowa: "tak się robi dzieci"! Do dziś pamiętam obrazy z tej gazety, naprawdę nie macie pojęcia jak bardzo takie sceny potrafią wdrukować się w mózg małego dziecka. Tyle wiedziałam o seksie jako dziecko z podstawówki.

Potem było kolejne zetknięcie - z kartami do gry, które na awersach miały zdjęcia rozebranych kobiet w wyzywających pozach. W te karty grał mój dziadek z wujkiem i zawsze wiedziałam, gdzie leżą, więc kiedy nikt dorosły nie widział, wyciągałam je z pudełka i oglądałam.

Był tam m. in. obrazek z masturbującą się kobietą - wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to się tak nazywa i co ona robi. Wyraz jej twarzy wskazywał jednak na to, że przeżywa przyjemność, więc ja, może 11-letnie dziecko, też postanowiłam spróbować. Wtedy zaczęły się moje problemy z masturbacją, które trwały przez prawie następne 20 lat, z przerwami raz po kilka miesięcy, raz po kilka lat.

W międzyczasie byłam osobą wierzącą i praktykującą, a nawet mocno zaangażowaną w kościele. Potem doszły jeszcze oglądane ukradkiem nocami programy erotyczne na ogólnodostępnych kanałach. Kiedy w domu pojawił się komputer ze stałym łączem internetowym - zmiażdżył mnie świat internetowej pornografii. Nie wiem nawet ile godzin spędziłam na różnych stronach, oglądając coraz to gorsze rzeczy.

To prawda, co mówią specjaliści - to jest równia pochyła i ciągle chce się więcej i ostrzej. I wielkim kłamstwem są opinie "ekspertów", twierdzących, że nie ma w pornografii i masturbacji nic szkodliwego.
Jak to się ma do czystości przedmałżeńskiej? Otóż jak nietrudno się domyślić, młoda dziewczyna z totalnie wypaczonym podejściem do spraw cielesności, która wchodziła w pierwszy związek z chłopakiem bardzo szybko dała się "uwieść". Mój pierwszy chłopak sam miał ogromne problemy z pornografią i masturbacją, z którymi również borykał się właściwie od lat dorastania.
Bardzo szybko zaczęliśmy współżyć i przez dwa lata naszego związku wyrządziliśmy sobie ogromną krzywdę. Z jednej strony staraliśmy się przestać, z drugiej strony pakowaliśmy się coraz głębiej w grzech. Nie było między nami miłości, było za to mnóstwo wyrzutów sumienia, wzajemnych oskarżeń, zazdrości i innych złych emocji.
Związek skończył się w okropny sposób, mój chłopak nie mógł się pogodzić z rozstaniem, przecież byłam jego własnością, zawsze do dyspozycji. Po kolejnej i kolejnej spowiedzi obiecywałam sobie, że więcej tego błędu nie popełnię.
Niestety, mój drugi chłopak również miał za sobą "niezłą" przeszłość z różnymi kobietami. W związku z tym, że wiążąc się z nim byłam bardzo niedojrzałą i ślepo zakochaną dziewczyną, znów po kilku miesiącach doszło do jednej sytuacji, potem do drugiej, a potem było już z górki.
Tyle, że wtedy związek skończył się po ośmiu miesiącach, tym razem zdradą z jego strony.

Wtedy w moim życiu pojawił się mój obecny mąż. Mężczyzna zupełnie inny niż wszyscy, z którymi miałam do tej pory do czynienia. Był bardzo oddany, opiekuńczy i spokojny, czasami wręcz wycofany.
Oprócz tego był bardzo poukładany, taki prawdziwy człowiek z zasadami. Był taki, mimo że nie miał relacji z Bogiem, a w kościele ostatni raz był na swoim bierzmowaniu. Im bliżej go poznawałam, tym bardziej wiedziałam, że jest to taki mężczyzna, który może zostać nie tylko moim mężem, ale też strażnikiem i opiekunem, a w przyszłości na pewno wspaniałym ojcem moich dzieci.
Niestety, poprzednie związki zostawiły ogromną, ziejącą pustkę w moim sercu. Bardzo długo nie potrafiłam się na niego otworzyć, nadal szukając pustych uniesień w związkach z niepoukładanymi chłopakami. W końcu, po wielu miesiącach moich rozterek, a jego cierpliwego oczekiwania i walki o mnie, zdecydowałam, że zostawiam przeszłość za sobą i otwieram nowy rozdział - z nim.
Tym razem wiedziałam, że albo odtąd idziemy razem, najpierw ku narzeczeństwu, a potem ku małżeństwu. Nie chciałam w ogóle tracić czasu. On na szczęście był bardzo zdecydowany, wręcz uparty na mnie od samego początku.
I właśnie na samym początku, kiedy byliśmy oboje bardzo w siebie wpatrzeni i coraz sobie bliżsi, jasno postawiłam swoje zasady: że chcę czekać. Że za dużo we mnie zranień, strachu, że mam takie, a nie inne wartości. Wiedziałam też, że go pragnę, ale bardziej pragnę, żeby wszystko było we właściwej kolejności. A on się zgodził.
Było to wyjątkowe. Zgodził się, bo przede mną nie miał nigdy żadnej dziewczyny, z nikim nawet nie chodził za rękę, o pocałunkach czy pieszczotach nie wspominając. Zgodził się, bo przez pierwsze 22 lata swojego życia ćwiczył się w czystości, dla swojej przyszłej żony - dla mnie.
Dzięki jego historii życia i przez moje wcześniejsze doświadczenia, wyciągnięte z nich wnioski, nie zapuszczaliśmy się w "tamte rejony". Nie powiem, że nie całowaliśmy się, że nie bywało miedzy nami namiętnych sytuacji. Ale muszę jasno powiedzieć - nie było seksu "na niby", nie było pettingu. Nie widziałam mojego męża nago (ani on mnie) przed ślubem. Ani razu.
W stałym związku przed ślubem byliśmy niecałe 3 lata. 3 lata spędzone na podróżach, wielogodzinnych rozmowach, spotkaniach rodzinnych, wyjazdach ze znajomymi i setkach innych rzeczy.
To one sprawiły, że gdy stawałam z nim na ślubnym kobiercu byłam naprawdę najszczęśliwszą i najbardziej radosną osobą pod słońcem. Wiedziałam, że doskonale znam tego człowieka, który stoi obok mnie. I chciałam go poznawać nadal, codziennie, do końca życia.
Nie pamiętam z tego dnia stresu, nie pamiętam pośpiechu. Pamiętam tylko ogromną, niewysłowioną radość. Nie chcę sprowadzać wszystkiego do stwierdzenia, że zawdzięczamy to tylko zachowaniu czystości przedmałżeńskiej. Byłoby to duże uogólnienie i przekłamanie. Jednak nie mogę też umniejszać naszych starań i zmagań.
Często było trzeba zmagać się nawet nie tyle z pożądaniem, co z ogromnym pragnieniem bliskości. Przecież znaliśmy się już tak dobrze i blisko, byliśmy ze sobą coraz bardziej zżyci. W naturalny sposób chciało się już wyrazić tą bliskość również w sposób cielesny.
Dlatego na podstawie własnych doświadczeń, uważam że trzeba szybko się decydować na narzeczeństwo. Mam na to zresztą liczne przykłady z życia bliższych i dalszych znajomych.
Poza tym nie ma co czekać na skończenie studiów, znalezienie pracy i kupienie mieszkania. To wszystko można zrobić już będąc małżonkami. Bez sakramentu małżeństwa w coraz dłuższym związku coraz trudniej jest wytrwać w czystości.
Co mi dało czekanie? Umiejętność okiełznania swojej bardzo nieuporządkowanej seksualności. To dla mnie naprawdę ogromna łaska, że trafiłam na takiego człowieka. Przez kilka lat cierpliwego czekania na mojego męża nauczyłam się inaczej patrzeć na mężczyzn. Latami uczyłam się powściągliwości i unikania flirtu, który często mógł prowadzić do zupełnie niepotrzebnych, podbramkowych sytuacji.
Dzisiaj, po kilku latach małżeństwa wiem, że seksualność jest ważna, ale nie najważniejsza. Że seks jest ogromnie przereklamowany z jednej, ale też zdecydowanie za bardzo niedoceniany. Jest istotnym elementem życia małżeńskiego, ale zupełnie inaczej się go przeżywa, gdy wypływa on z mojej wzajemnej relacji z mężem i jest jej ukoronowaniem. To ma być wisienka na torcie, a nie centralny punkt naszego związku. Nie można wokół niego budować relacji, wzajemnych zależności i oczekiwań. Tylko tego nauczyły mnie poprzednie związki.
Dlaczego czekaliśmy? Na moje czekanie na pewno wpływ miało nauczanie Kościoła Katolickiego, a na czekanie mojego męża wpływ miałam ja. Nie musieliśmy czekać, ale mogliśmy i chcieliśmy udowodnić, że się da. Na przekór światu, który wszędzie wielkimi literami krzyczy, że nie dość.
Wszyscy mówią, że się nie da, a poza tym że niezdrowo jest czekać, że to staroświecko. My zdecydowaliśmy, że skoro mamy jedno życie, będziemy wypróbowywać na sobie tylko jeden światopogląd naraz.
Na dzień dzisiejszy droga proponowana przez Kościół, na której staramy się trwać oboje, prowadzi nas ciągle do siebie nawzajem. Uczy nas odpowiedzialności - najpierw za siebie, potem za innych. Pokazuje, jak ważne jest dbać o siebie, o nasz związek i relacje z rodziną i bliskimi. Uczy nas, że tym, co najważniejsze w naszej relacji nie jest fakt, czy jesteśmy dopasowani w łóżku.
Po czterech latach małżeństwa powiem krótko - raz jesteśmy, raz nie. Przychodzą choroby, trudności, stresy i wtedy nie ma się czasem nawet siły myśleć o bliskości i pieszczotach - takie jest życie. Przychodzą też dni, gdy możemy się odkrywać na nowo, raz za razem. I każdy jeden raz jest inny. A too dlatego, że my też się zmieniamy, dorastamy do siebie nawzajem i uczymy się siebie nawzajem. I jestem pewna, że tak przez całe życie!
Naprawdę, warto czekać, bo przecież nie zabraknie nam potem dni, żeby być blisko. O ile oczywiście zakładamy, że chcemy zostać razem już do końca - której to postawie też
zdecydowanie służy trwanie w czystości.
Nie bójcie się wchodzić w związki. Nie bójcie otwierać się przed sobą nawzajem, poznawać się, zakochiwać. Nie bójcie się narzeczeństwa, szanujcie ten czas, niech będzie dla Was absolutnie wyjątkowy. I uczcie się kochać, czyli żyć w pełnej wolności.
Świadomie podejmujcie decyzję, że chcecie codziennie jakiś mały kawałek siebie poświęcać dla dobra tej drugiej osoby. Bo miłość to właśnie ta codzienna postawa, która mówi: jesteś najważniejszy i będę się troszczyć o Twoje dobro.
Nie bójcie się walczyć o czystość, bo chociaż czekanie bywa gorzkie, jego owoce są przesłodkie. Z radością poświadcza o tym dziś osoba, która kiedyś doświadczyła też bagna nieczekania.
Dziś jako szczęśliwa mężatka razem z mężem mówię Wam - warto czekać! Powodzenia!

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Sylvia Schneider (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:19

Tajemnica szczęśliwego związku

Żywotny związek potrzebuje pewnej dawki sprzeczek i kłótni. Konstruktywna sprzeczka wzmacnia poczucie wspólnoty i przygotowuje drogę prawdziwej intymności. Pary, które w takich "starciach" poszukują rozwiązań, najczęściej pozostają z so­bą na zawsze, ponieważ udało im się wypracować wzajemne zaufanie.

Normalnym powodem ich kłótni nie są wcale przy tym wielkie problemy wynikające ze wspólnego życia, lecz wiele rzeczy codziennych: mniej więcej sprawiedliwy podział obo­wiązków, problemy pieniężne, nieutrzymywanie porządku, wychowanie dzieci, szczegóły związane z rytuałem wieczorne­go kładzenia się spać; wśród nich przysłowiowa już jest sprzecz­ka o pozostawianie w łazience niezakręconej pasty do zębów.

Kto się czubi ten się lubi
Większość z nas ma wobec sprzeczek pomiędzy dwojgiem osób stosunek ambiwalentny, ponieważ uważamy, że nieustanna uprzejmość i niczym nieograniczona tolerancja jest równoznacz­na z harmonią. Wybuchy emocji i kłótnie uchodzą za rzecz nisz­czącą, jako dowód nieudanego związku. Jednakże można wpraw­dzie zepchnąć głęboko niechciane, skrywane emocje, lecz nie można ich "skasować". Pary, które nie wypowiadają swoich emocji i które po cichu gromadzą tylko w sobie wzajemne ura­zy, zatruwają niezauważalnie swoje relacje i zmierzają często w stronę "wewnętrznego wypowiedzenia" (odrzucenia, dezakceptacji). A wtedy bywa, że pozorny obraz "pary doskonałej" załamuje się niekiedy gwałtownie i bez ratunku.

Natomiast tych partnerów, którzy potrafią kłócić się fair, in­teresuje to, co niepokoi drugą stronę i zarzuty, jakie ona formu­łuje. Założywszy oczywiście, że wiedzą, jakie są zasady twór­czej kłótni. W związku, który dynamicznie się rozwija, trzeba zawsze na nowo ustalać reguły gry pomiędzy kobietą a mężczyzną. Nie może tu chodzić o pokaz siły, nie o to, kto kogo pokona. Tu nie ma zwycięzcy ani pokonanego. Kłótnia prowa­dzona fair jest symbolem relacji funkcjonującej dobrze. Najczęściej potrzebujemy jednak kilku lat, a czasem za sobą bagaż kilku paroletnich związków, żeby to zrozumieć.

Przy tym parę razy może spokojnie dojść do głośnej, gwałtownej wymiany zdań, kiedy to żądania i oceny padające z obu stron będą się z sobą ostro zderzać i kiedy ze wzburzeniem będzie się wypowiadać przeciwstawne opinie. W końcu jest prze­cież nieraz tak, że denerwujemy się bardzo na partnera, tak bar­dzo, że najchętniej zrobilibyśmy z niego mokrą plamę na ścianie. Na liście chwytów zakazanych "dobrej sprzeczki" znajdują się natomiast takie chwyty, jak niszczące techniki wojny róż (pojęcie to jest symbolem bezpardonowej walki o władzę, która nie kończy się zwycięstwem żadnej ze stron) - moralizowanie, manipulacje, wypowiadanie rozbieżnych komunika­tów, obrażanie, dyskredytowanie, narzucanie swojej woli, dy­rygowanie drugą osobą, wywieranie na niej presji, odpowiada­nie milczeniem czy ignorowanie drugiej osoby. Mężczyźni na ogół bardziej dbają w kłótniach o zachowywanie zasad. My, kobiety, chcemy najczęściej za wszelką cenę się bronić. Ma to swoje historyczne uzasadnienie, rzad­ko jednak jest pomocne w rozwiązywaniu problemu.

Tajemnica szczęśliwego związku
Wielu naukowców doszło zgodnie do przekonania, że tajemni­cą szczęśliwego związku są następujące zachowania partnerów:

Oboje są pozytywnie do siebie nastawieni, nawet jeśli przed­miotem ich rozmowy jest problem, co do którego są innego zdania.
Mężczyzna nie odrzuca bezdyskusyjnie argumentu kobiety.
Słuchają się wzajemnie.
Kobieta nie wyraża swoich uwag krytycznych w sposób raniący, co u mężczyzny wywołuje natychmiast reakcję obronną.
Oboje kończą kłótnię, okazując sobie dobre uczucia.

Żeby nie wpadać ciągle w karuzelę kłótni, z czego nic pożytecznego nie wynika, powinnaś przestrzegać kilku prostych, ale ważnych zasad - i twój partner oczywiście też:

Próbuj być otwarta i mów partnerowi, co czujesz i przeżywasz.
Mów od siebie, o swoich własnych odczuciach; w ten sposób unikasz zarzutów i stwierdzeń, które mogą zranić. Powiedz więc "Jestem zła, bo…" - a nie mów "Ty zawsze…" Nie chcesz przecież, żeby on zaraz zamilkł.
Jeśli coś cię złości, mów możliwie konkretnie, co i dlaczego.
Unikaj uogólnień typu "Zawsze przychodzisz za późno …", "Nigdy jeszcze nie zrobiłeś …"
Nie rób wycieczek w przeszłość. Nie trzeba wyliczać partne­rowi jego wszystkich błędów od chwili urodzenia.
Skoncentruj się na tym, co mówi twój partner i spróbuj stresz­czać to swoimi słowami. Upewnisz się w ten sposób, że właściwie go zrozumiałaś. Okaż mu zrozumienie - nawet, jeśli to dla ciebie trudne.
Odłóż kłótnię na pewien czas, jeśli widzisz, że trudno się roz­mawia. Umów się na następny dzień na wyznaczoną wspól­nie godzinę i - dotrzymaj tej umowy!
Jedną z najważniejszych zasad wydaje się ta, żeby nie zabie­rać z sobą kłótni do łóżka. Mówią to nie tylko psychologo­wie, lecz przede wszystkim pary z wieloletnim małżeńskim stażem. Angielskie małżeństwo, które świętowało 80-tą rocz­nicę swego związku wyznało: "Zawsze idziemy spać w przyjaźni. Zanim zaśniemy, zawieramy z sobą zgodę, obdarzamy się wzajemnie pocałunkiem i przytulamy do siebie. Potem za­sypiamy, trzymając się za ręce".

Więcej w książce: Kochać szczęśliwie - Sylvia Schneider

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: McCloughry Roy (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:20

Takich mężczyzn podziwiają kobiety!

Na początku ruchu mężczyzn w latach 70. XX wieku amerykański poeta Robert Bly napisał Żelaznego Jana, współczesną interpretację starej baśni o chłopcu, który zbudził ze snu tytułowego bohatera, olbrzyma. Autor pokazał skutki tego wydarzeniu dla malca i jego wyobrażeń na temat "bycia mężczyzną".
Unaocznił prawdę, że mężczyźni odbywają w ciągu swego życia wiele różnych podróży i że zmieniają się one w miarę postępu ich ziemskiej wędrówki. Przyznał, że wielu młodych mężczyzn ma problemy ze sobą, cierpi na różne zaburzenia i wchodzi w kolizje z prawem.
Rodzice nie zawsze przygotowują ich dobrze do życia albo też nie wyposażają ich w odpowiednie narzędzia czy w poczucie własnej wartości niezbędne do tego, by mogli z powodzeniem prowadzić łódź po wodach ziemskiej egzystencji i czerpać z niej przyjemność. Są jednak i tacy, którzy, jak to ujmuje Bly, z czasem uczą się latać. Te jednostki "wzbijają się w górę", mają zapasy energii i umieją dobrze wystartować, czerpiąc siły ze swoich pragnień i przyjmując z gotowością wszystko, co przynosi im życie.
Właśnie tego typu mężczyzn wszyscy podziwiamy. Mają oni pewne cechy charakteru, które chcemy naśladować, emanują od nich energia i poczucie bezpieczeństwa, realizują się w życiu w wymiarze znacznie szerszym niż wąska sfera obowiązków zawodowych. Opis ten może się, oczywiście, równie dobrze odnosić do kobiet i w rzeczy samej wśród najbardziej kreatywnych kierowników w dzisiejszym świecie są też i przedstawicielki płci pięknej. Przez ostatnich dwadzieścia lat toczy się dyskusja na temat "kryzysu męskości". Co prawda kobiety wciąż są dyskryminowane w miejscu pracy, ale w miarę jak społeczeństwo uświadamia sobie, że mogą wykonywać prawie każde zajęcie, wypływają na szerokie wody z wielkim dynamizmem, jakiego chyba nie miały przed trzydziestu laty.
Sytuacja zmienia się nawet w zawodach wymagających tężyzny fizycznej i uważanych w przeszłości za domenę mężczyzn, ponieważ siłę mięśni stopniowo zastępują maszyny. Jak widać, kobieca ekspansja przyczyniła się też pośrednio do kryzysu męskiej tożsamości.
Niektórzy mężczyźni zwracają uwagę na fakt, że kobiety budują swoją tożsamość w oparciu o dwie sfery życia. Pierwsza jest natury biologicznej. Niektóre nie mogą wprawdzie mieć dzieci, ale na całym świecie tradycyjnie urodzenie dziecka i wychowanie go zapewnia wielki szacunek. Druga ma charakter profesjonalny - kobiety mogą wykorzystywać swoje zdolności w miejscu pracy razem z mężczyznami.
Ten ostatni fakt przyczynił się zapewne do kryzysu męskiej tożsamości - szczególnie w pokoleniu, które żyło w okresie przejściowym, gdy wiele z tych zmian się dokonywało - z tej prostej przyczyny, że tradycyjnie mężczyznom przysługiwała tylko jedna sfera, stanowiąca podstawę kształtowania się ich obrazu samych siebie - praca. Bycie ojcem i mężem to dla nich wprawdzie ważne sprawy, jednak nie zawsze odgrywają one w ich życiu tak istotną rolę jak w przypadku kobiet. Problem nie w tym, że panowie krzywo patrzą na czynne zawodowo panie, lecz w tym, że teraz nie pozostało im nic, o czym mogliby powiedzieć: "To wyłącznie moja działka". A także w tym, że ich funkcja kierownicza staje się wartością coraz bardziej wątpliwą w świecie, w którym strukturę hierarchiczną w szybkim tempie zastępuje struktura oparta na siatce relacji.
Odnosi się wrażenie, że wiele kobiet na Zachodzie przepełnia dziś energia i nadzieja, często dają z siebie wszystko w pracy i korzystają z nowych możliwości, jakie się przed nimi otwierają. Niektórym mężczyznom natomiast jakby dziwnie brakowało sił do działania.
Dziadek powiedział mi kiedyś, że istnieją dwa typy ludzi - ci, którzy wykonują pracę, i ci, którzy zbierają za nią laury. Poradził mi, żebym starała się znaleźć w tej pierwszej grupie. Znacznie mniejsza w niej konkurencja.
Indira Gandhi
Może to wypływać z dwu przyczyn. Po pierwsze, jak to określił Bly, Zachód "oswoił" mężczyzn, skutkiem czego wyparowało z nich mnóstwo energii. W nowej kulturze równości płci czują się oni mniej pewnie, nie wiedzą, co mogą robić i jaka jest ich rola. Wielu z nich ma trudności z odnalezieniem się w świecie zawodowym, gdzie zajmowali niegdyś najwyższe szczeble w hierarchii, ponieważ miejsce porządku hierarchicznego zajęły "płaskie" sieci, w których sposobem na zwiększanie wydajności jest umiejętność rozmowy, porozumienia i budowania relacji. Czy to znaczy, że powinniśmy wrócić do starych zwyczajów? Nigdy! Wynika z tego jednak jasno, iż w sferze zawodowej pojawiły się nowe napięcia, którym trzeba się przyjrzeć w chwili obecnej, nawet jeżeli czas je zniweluje.
Potwierdzenie mojej diagnozy znalazłem niedawno, gdy słuchałem znajomego lekarza zatrudnionego w szpitalu. Powiedział mi mianowicie, że jego koledzy z pracy mają trudności, bo coraz bardziej liczą się w niej relacje międzyludzkie. Wielu specjalistów, zwłaszcza starszych, przywykłych do dawnego porządku opartego na sztywnej biurokracji i hierarchii, z wysiłkiem dostosowuje się do świata, w którym kontakt, rozmowa i umiejętne radzenie sobie z emocjami szybko zaczynają nabierać pierwszorzędnego znaczenia.
Druga przyczyna to odrętwienie. Mężczyźni mają problemy z wyrażaniem swoich uczuć. Ich świat wewnętrzny pozostaje dla nich nieznanym lądem i dysponują ograniczonym zasobem wyrazów, które pozwalałyby im ubrać emocje w słowa. Kiedy wygłaszam prelekcję na temat męskości, kobiety podchodzą do mnie potem i pytają: "Jak mogę skłonić męża do tego, żeby mówił mi, co czuje? To pytanie wprawia go w zakłopotanie, podczas gdy łącząca nas więź byłaby o wiele mocniejsza, gdyby tylko powiedział mi, co się dzieje w nim w środku". Ten stan rzeczy powoli się zmienia i młodszym mężczyznom zapewne łatwiej przychodzi dzielenie się z innymi swoimi przeżyciami, ale dla wielu panów to wciąż niełatwa sprawa. W ich świecie tradycyjnie dominowały aktywność i działanie. Realia w nim panujące opierały się na męskiej psychice, dlatego też były do niej dostosowane i mężczyźni obywali się ograniczonym zestawem narzędzi emocjonalnych, żeby nie stracić rozpędu i odnosić sukcesy.
Toteż w obliczu nowych zachowań i zmienionej atmosfery w pracy niektórzy czują się nieswojo, zwłaszcza ci starsi. Odnoszą wrażenie, że ich płeć straciła wyróżniającą rolę, bo dzisiaj kobiety mogą robić wszystko to co oni. W konsekwencji na Zachodzie panuje spore zamieszanie w kwestii męskich ról i rozwiązanie tego problemu zajmie jeszcze trochę czasu. Mam jednak nadzieję, że wkrótce znajdziemy się w świecie, w którym mężczyźni i kobiety będą razem pracować i spełniać funkcje rodziców w ramach partnerstwa opartego na równości i wzajemnym poszanowaniu, partnerstwa, w którym uda się połączyć emocjonalne, duchowe oraz praktyczne aspekty charakteru i płci.

Więcej w książce: Bóg, seks i cała reszta spraw - McCloughry Roy

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Lucia Pelamatti (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:20

To jest gwarancja szczęśliwego związku!

W kontekście pozawerbalnym ważne miejsce przypada w udziale komunikacji emocjonalnej. Jest ona głębsza i może wytworzyć bardzo silne związki między osobami.
Polega na wyjściu poza same słowa (które często są wypowiadane w sposób chybiony, pochopny czy niezręczny) i wejściu na wyższy poziom, polegający na poszukiwaniu zawartych w nich emocji.
Pole emocjonalne każdej osoby jest oczywiście tym, co stanowi dla niej rzeczywistość najbardziej delikatną i intymną. Konieczne jest dogłębne poznanie tej formy komunikacji tak, aby móc jej używać bez nadużywania, w najbardziej odpowiednich i sprzyjających momentach. Jasna, skuteczna, jednoznaczna komunikacja przyczynia się w ogromnym stopniu do budowy pozytywnego klimatu, ale gdy jest ona niejasna, nieskuteczna i pełna wewnętrznych sprzeczności (gdy słowa wchodzą w sprzeczność ze sposobem ich wypowiadania) prowadzi, wręcz przeciwnie, do wytworzenia klimatu skrępowania i poczucia dyskomfortu.
Możemy również powiedzieć, że komunikacja jest zarazem przyczyną i skutkiem "szczęścia" i "nieszczęścia" w życiu pary małżeńskiej, w rodzinie, w szkole i w każdym innym otoczeniu.
Aby komunikować w sposób skuteczny, trzeba przejść z domeny słów do domeny emocji. To tak, jakby z jednego poziomu zejść na inny, głębszy, osiągnąć większy stopień intymności.
Słowo jest wierzchołkiem góry lodowej. Gdy pozostajemy zakotwiczeni przy nim, narażamy się na to, że nasz sposób widzenia będzie powierzchowny, że nie zrozumiemy w pełni innych ludzi, a nawet, że uwikłamy się w niekończące się gry. Często niezręczne czy mniej trafne sformułowanie rani nas i reagujemy negatywnie na to, co już i tak było negatywne, odpowiadając w sposób jeszcze bardziej zdecydowany, wpadając tym samym w błędne koło wyzwalające gniew, pretensje i niechęć...
Jeśli jednak w chwili, gdy napotykamy niezbyt szczęśliwą wypowiedź, zamiast poddając się natychmiastowemu impulsowi, odpłacić rozmówcy tą samą miarką, a może i z nawiązką, zastanowimy się przez chwilę i zadamy sobie kilka pytań, będziemy mogli zapobiec napięciom i konfliktom. Aby uniknąć agresywnych form werbalnych i pozawerbalnych, pokusy zamknięcia się w sobie czy niszczycielskiej krytyki, powinniśmy zadać sobie kilka zdrowych pytań: Dlaczego w ten sposób? Czym można wytłumaczyć to zachowanie? Jakiej negatywnej emocji on / ona w tej chwili doświadcza?
Trochę empatii w takich momentach niewiele kosztuje: postawić się w czyjejś sytuacji, przyjąć cudzy punkt widzenia i cudzą logikę, przejść wraz z kimś kawałek drogi, aby lepiej zrozumieć jego niepokoje i problemy, jego desperackie reakcje, jego żal i nieufność... Wszystko to jest gwarancją szczęśliwego związku!

Więcej w książce: Bolesna miłość - Lucia Pelamatti

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Justyna (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:21

Uzależniłam się od niego i tej chorej relacji

Moja droga do Boga (a właściwie powrót do Niego) jest dość długa, bo i ja byłam, i cały czas jestem dość upartym i trudnym przypadkiem, który jednak zawsze szukał duchowości. Szukał, aż zbłądził, bo zafascynował się gusłami i czarami. Następnie zainteresowania zeszły w stronę szeptuch (uzdrowicielek), a potem - mając 22 lata - poznałam człowieka, w którym się zakochałam.
To było porozumienie dusz, "miłość" od pierwszego wejrzenia. Po prostu od razu zaskoczyło. Po trzech dniach od poznania na jednej z masowych zamkniętych imprez, byliśmy niesamowicie blisko: mentalnie i emocjonalnie. Znajomość kwitła. Wraz z nią zakwitała zazdrość innych o tę relację i wiele złych emocji dookoła. Następnie "niby" przyjaźń, bo ja czułam więcej, a on chciał tylko przyjaźni.
To uczucie powodowało, że trwałam w jakimś marazmie, starałam mu się tylko imponować. Zafascynowałam się światem tego człowieka, zaraziłam się jego filozofią życia i podejściem New Age, bioenergoterapią, tarotem, wiarą w mantry i "medytację". Interesowało mnie wiele innych dziwnych technik i działań. W sumie ta relacja trwała 3 długie lata, do momentu, w którym zostałam bez obiektu swoich westchnień. Mój guru się ożenił, a ja - jak uzależniona - byłam na jego weselu.
Potem, przez kolejne lata, w sumie wszystko było normalnie, ale miałam wieczne kłopoty z pracą. Ciągle pędziłam za czymś, do tego dochodził brak umów. Raz na wozie, raz pod wozem.
Byłam sama, nie potrafiłam otworzyć się na miłość drugiego człowieka. Posypała mi się umiejętność zawiązania bliskiej przyjaźni. Byłam zakotwiczona w technikach medytacji itp. Zaczęłam budować chorą filozofię życia i świata.
Chodziłam na spotkania z buddyjskimi guru, sesje jogi, spotkania ruchów New Age. Mimo to, utrzymywałam że wierzę w Boga. Mówiłam, że co prawda nie praktykuję, ale wierzę. W dodatku to, co wyprawiałam z duchowością nie przeszkadzało mi "wierzyć" w Boga, bo usprawiedliwiałam się, że to tylko techniki relaksacyjne i filozofia, która z wiarą nie ma nic wspólnego.
W końcu, w 2013 roku, moja przyjaciółka poinformowała mnie, że synek jej siostry ma ogromną wadę genetyczną i po urodzeniu szykuje się pogrzeb. Pierwszą reakcją jaką miałam, była myśl, że z takimi rzeczami, to tylko do sił wyższych. Pomyślałam, że potrzebna jest modlitwa, taka zwykła, w intencji życia małego.
Poprosiłam też o modlitwę swoją sąsiadkę, która jednak nie znała ani chłopca, ani jego mamy. Zrobiłam to, bo sądziłam, że sama nic nie osiągnę. Wiedziałam, że coś "szwankuje" z tą moją wiarą w Boga. Sąsiadka, jako osoba bardzo wierząca, pomogła mi w intencji. Zaangażowała w tę modlitwę księdza, który polecił abyśmy modliły się za wstawiennictwem Karola Wojtyły.
I z tym nie miałam żadnego problemu. Było tak dlatego, że w młodości miałam okazję jako harcerka uczestniczyć w spotkaniach z Papieżem. Ta modlitwa z tego względu przyszła mi o wiele łatwiej. Modliłyśmy się.
Mały chłopiec urodził się w Wielkanoc 2013 r. bez szans na przeżycie. Jednak w przeciągu tygodnia wszystko sie zmieniło - dzięki modlitwie. Przecierałam oczy ze zdziwienia, nie dowierzałam, ale przyjęłam to i... wróciłam do swoich praktyk New Age.
W tym samym roku poznałam swego obecnego chłopaka. Wraz z pojawieniem sie w moim życiu miłości przyszły też kłopoty. Nieustannie doświadczałam braku stałej pracy, zmian ze względu na śmieciowe umowy. W końcu w listopadzie doświadczyłam zupełnego braku dochodu. Uzależniłam się od rodziców. Czułam wyrzuty sumienia, poczucie beznadziejnosci, poczucie braku własnej wartosci. Wszystkie dni były do siebie podobne.
W momencie kiedy moja miłość, mój związek powinny kwitnąć, położyłam się do łóżka i czułam, że pochłaniała mnie wielka czarna dziura. Czułam, że nic nie ma sensu, nie mam wartości, bo nie mam pracy. Myślałam, że nic nie znaczę, bo nie jestem samodzielna itp itd.
Tydzień w takim stanie przerwała jasna, nieustająca myśl: "weź modlitewnik i zacznij się modlić". Posłuchałam. To był wtedy jedyny jasny pomysł. Jedyny, którego jeszcze nie próbowałam, żeby uspokoić swoje myśli i ducha.
Dziś wiem, że Pan działał i rozjaśnił mi tamten czas. To On pokazał swiatło, w którego stronę postanowiłam iść. Powiedziałam sobie: jeżeli ta czarna dziura odpuści, przez cały nadchodzący Adwent, co niedzielę, będę w Kościele (zzego już od bardzo dawna nie robiłam), a po wszystkim wyspowiadam się. Tak też się stało.
Czarna dziura rozwiała się, siły do życia wróciły. W styczniu 2014 roku poszłam do pierwszej od 4 czy 5 lat spowiedzi. Nogi mi się trzęsły, ale czułam że tego właśnie potrzebuję. Przed spowiedzią długo modliłam się o to, żeby była to spowiedź wyjątkowa, żeby Pan Bóg dał mi ją w formie rozmowy.
Podeszłam do konfesjonału, w nim siedział młody ksiądz. Zaczęłam jak zwykle - formułką. Wyznałam grzechy i usłyszałam: Czy chcesz o czymś porozmawiać? Dostałam od Pana dokładnie to, co czułam, że mi potrzeba.
Od tego momentu zaczełam pracować nad wyrzuceniem ze swego życia wcześniejszych "fascynacji". Obróciłam się w stronę Kościoła. Zaczęłam szukać w Internecie rekolekcji, co doprowadziło mnie do ojca Szustaka.
W Wielki Piątek uczestniczyłam w pierwszej od wielu lat drodze krzyżowej: w dodatku ekstremalnej, nocnej. I tak powoli, mozolnie zaczęłam się uczyć Pana Boga i religii na nowo. Przychodziło mi to z wielkim trudem, bo jednocześnie nie mogłam uwolnić się od czytania horoskopów. Dzień w dzień, nawet po kilka różnych. Obsesyjnie.
Przestałam jednak medytować, odstawiłam na bok buddyzm, uwagę zaczęłam kierować na Jezusa. Zagadnęłam też swojego chłopaka o sprawy wiary. Wiele mi wyjaśnił. Okazało się też, że wierzy. Jest przekonany, że Bóg nas prowadzi i istnieje. W końcu i ja rozpoczęłam poszukiwanie rekolekcji.
Oczywiście patrząc na świat przez wielkie spektakularne filozofie, szukałam czegoś, co będzie spektakularne dla mnie. Na wyjazdowe rekolekcje do klasztoru reagowałam: "wooow"! Tylko... pracy było brak. Coś tam dorabiałam i nie mogłam sobie pozwolić nawet na 300 zł na taki wyjazd. Odpuściłam i działałam na tyle, na ile mogłam.
W 2014 roku mój chłopak w październikową niedzielę, kiedy biegliśmy przez miasto, zagadnął: Byłaś dziś w Kościele? Odparłam: Nie. On na to: To chodź, wejdziemy chociaż na Ewangelię. Weszliśmy do przedsionka.
Pamiętam, że to była niezwykle krótka Ewangelia. Dosłownie 1 minutowa. Ale w tym czasie mój chłopak szturchnął mnie i pokazał na tablicę ogłoszeń: Patrz, coś dla Ciebie. Popatrzyłam, widzę mnóstwo plakatów i pytam: ale co? Pokazał mi palcem, a na plakacie: rekolekcje dla dorosłych - zaprasza Odnowa w Duchu Świętym, startujemy od najbliższego wtorku.
Poszłam z myślą, że skoro dostałam taki sygnał - pójdę, zobaczę. Początek rekolekcji wydawał sie nijaki. Dwie czy nawet trzy pierwsze konferencje nie bardzo do mnie dotarły i na czwartą prawdopodobnie bym nie przyszła, bo chciałam zrezygnować, ale Pan Bóg zadbał o to, żebym się pojawiła. Postawił mi na drodze znajomą, która sprzedała mi ręcznie robione przez nią bransoletki i byłam winna jej pieniądze. Nigdzie indziej bym jej nie spotkała.
Czwarta konferencja była o tym wszystkim co praktykowałam, uprawiałam, co mnie dotyczyło: buddyzm, mantry itp. Dostałam po głowie, zaczęłam myśleć, analizować i zadałam sobie pytanie, które zadał rekolekcjonista: czy wiesz skąd pochodzi ta energia, którą sie zajmujesz?
To był ten moment, w którym postanowiłam, że zostawiam to wszystko, że ucieknę od filozofii New Age. Po tej konferencji byłam w szoku. Trochę płakałam, nie spałam w nocy - te słowa, ta wiedza dotknęła mnie głeboko. Pozbyłam sie z domu wszystkiego, co związane z dawnymi filozofiami. Postawiłam na Jezusa.
W ramach rekolekcji uczestniczyłam w mszy o uzdrowienie, a dokładnie rok po tym, jak podjęłam decyzję o modlitwie oraz adwentowe postanowienie, 30 listopada 2014 r. przed ołtarzem oświadczyłam: Jezus jest moim Panem.
Dziś wciąż mnie uzdrawia i leczy: z moich niepewności, niewiary. Jezus stawia oczywiste sygnały swojej obecnosci w moim życiu, oddala lęk. Wciąż popełniam wiele błędów, uczę się, ale chcę całym sercem tej przyjaźni. Nie chcę już puszczać jego dłoni, nie chcę żyć bez obecności Boga.
To jego miłość wydobyła mnie z czegoś potwornie złego, niszczącego. Do dziś "liżę po tym rany", ale wiem, że nie jestem sama. Jezus nauczył mnie czym jest wybaczenie, czuję Jego obecność, kroczę za nim. To On uczy mnie pokory, zaufania, miłości, przyjaźni, relacji.
Proces uzdrawiania mnie trwa i postępuję. Żałuję tylko, że jestem tak trudnym materiałem. Chwała Panu, że pochylił się nade mną i podał mi rękę! Chwała Mu, że otworzył mi oczy, że pokazał światło. Chwała, że mimo moich ograniczeń, mimo mozolnego procesu, wlewa w moje serce swoją Miłość!

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Gigi Avanti (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:21

W związku każdy dzień jest pierwszym

Komunikowanie, pojmowane całościowo, a nie jako fakt czysto techniczny, może ujawnić wiele rzeczy: na przykład naturę i jakość związku, to znaczy, czy jest to natura przyjmująca odmienność drugiego, czy też w przeważającej części natura osądzająca.
W istocie to właśnie od rodzaju i natury związku zależy jakość komunikowania: związek, w którym drugi uznawany jest i przyjmowany jako dar, sprzyja komunikowaniu zrównoważonemu, pogodnemu, życzliwemu, a nie pospiesznemu, nerwowemu, niespokojnemu, osądzającemu.
Pouczające jest zawsze przyglądnięcie się temu, co dzieje się, gdy u zarania historii dochodzi do pierwszego spotkania mężczyzny z kobietą i następuje moment rozpoczęcia komunikacji. Na wstępie dobrze jest sprecyzować, że objawiony fakt biblijny zawiera zawsze, jeśli podchodzi się do niego z pokorą i szacunkiem należnym starym rzeczom, sugestie kulturowe i psychologiczne wywierające wrażenie nawet na kimś, kto ma problemy z wiarą: "Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, uformował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: "Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta"" (Rdz 2, 23).
Ten skromny opis pozwala nam podkreślić wiele aspektów komunikacji. Przede wszystkim Adam cieszy się z nieoczekiwanego spotkania z Ewą i wyraża tę radość poprzez swoją wypowiedź. Ewa, przeciwnie, zachowuje milczenie. Są to dwa sposoby reakcji na zachwyt z powodu niespodziewanego wydarzenia: słowa radości i ekstatyczne milczenie. Pierwszy fakt "psychologiczny" jest zatem następujący: słowo rodzi się z radosnego zdumienia z powodu daru spotkania. Bez radości komunikowanie jest więc trudne.
Ale mową jest też samo milczenie. Milczenie, w które należy się wsłuchać... Głęboki powód do radości kryje się w stwierdzeniu, że drugi człowiek nie jest zdobyczą, lecz darem. A dar zawsze wywołuje radość, jeśli tylko potrafimy go odczytać jako znak miłości. Inne odczytanie powoduje podejrzenie lub wątpliwość.
Zaczyna się odwieczny pojedynek "wiary" i "zwątpienia". Zaczyna się odwieczna gra wolności: wierzyć i radować się, czy też podejrzewać i wątpić, a być może cierpieć. Każde komunikowanie się jest skażone, gdy istnieje klimat wątpliwości.
Adam, naturalnie, jest w sytuacji uprzywilejowanej: budząc się ze snu dzieciństwa, z pewnością nie problematycznego, i w sytuacji pierwotnej świeżości, nie ma możliwości wątpić lub podejrzewać. A zatem mówi, i mówi spragniony historii, przyszłości; w istocie używa czasownika w czasie przyszłym: "Ta będzie się zwała..."
Można wyciągnąć wniosek, że radość z istnienia i ze spotkania się jest naturalnym składnikiem dialogu. Co więcej: poprawna dynamika komunikacji musi zawsze uwzględniać genetyczny moment stania się parą. To tak, jakby powiedzieć, że pasjonujące wspomnienie radości pierwszego spotkania powoduje, że w sercu i na ustach zakwita słowo "dziękuję" i uśmiech.
Każdy dzień jest "pierwszym dniem" dla tego, kto umie przeżywać umiarkowaną magię teraźniejszości. Każdy dzień dla dwojga zakochanych lub dla dwojga małżonków zdolnych do zakochania się codziennie jest pierwszym dniem, dniem nowym, dziewiczym, który należy przeżyć z niewinnością, tak jakby to był pierwszy raz.
Czas ma tę magię dla tych, którzy umieją odbierać zachwyconymi zmysłami. Lara Casagrande pisze: "Kwiat... zwykły kwiat, który można zobaczyć wszędzie... w ogrodach, w wazonach, na parapetach domów, na grządkach staruszek. Biały i fioletowy, z pomiętymi płatkami! Tak, najzwyklejszy kwiatek! A przecież temu, kto zatrzyma się, by na niego popatrzeć, ukażą się różne, delikatne odcienie, gra światła i cienia, ruch żyjątek, które zdecydowały się zamieszkać w tym kolorowym mieszkaniu, zarys jego żyłek i ten ciemniejszy kolor, który wdziera się w jego śnieżną biel, a także cętki fioletu, intensywniejsze od pozostałych, lub fantazyjne karbowanie jego płatków...
I ten, kto się zatrzymał, będzie mógł również poczuć jego zapach i dostrzec delikatność jego szaty, która pokrywa się rosą każdego ranka... I ten, kto będzie miał otwarte zmysły, otrzyma MIŁOŚĆ od kwiatka, zwykłego kwiatka!"

Więcej w książce: Kraina miłości. Przewodnik dla zakochanych, narzeczonych i młodych małżeństw - Gigi Avanti

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Autorka anonimowa (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:22

Wydawało się, że byliśmy idealną katolicką parą

Nasza droga do zachowania czystości nie podobała się niektórym osobom z naszego otoczenia. Była nietypowa jak na ludzi wierzących. I pewnie wybralibyśmy inną, nieco prostszą, gdyby była taka możliwość.

Poznaliśmy się 4 ponad lata temu, gdy ja miałam 23 lata, a on 26. Połączyły nas wspólne zainteresowania, zasady, sposób patrzenia na świat. Uwielbialiśmy ze sobą rozmawiać, żywo dyskutować, wymieniać opinie. Czasami nieznacznie się one różniły, ale w kwestiach zasadniczych, takich jak wiara i moralność, były takie same.

Polubiliśmy się, zaprzyjaźniliśmy, wiedząc o sobie wszystko i niczego od siebie nie oczekując. Dlatego dla mnie samej było zaskoczeniem, gdy w czasie jednego ze wspólnych spacerów przemknęło mi przez głowę "Boże, ja go kocham. To jest mój przyszły mąż". A kiedy po tym spacerze pocałował mnie w rękę (!) - przepadłam z kretesem.

Trzy miesiące później zostaliśmy parą. Z oświadczynami mój mężczyzna wstrzymywał się tydzień. Do dziś twierdzi, że to był bardzo długi tydzień oczekiwania. Oświadczył mi się w kościele, przed tabernakulum. Jak twierdził - dla miłości nie może być lepszego miejsca i lepszego Świadka.

Dokładnie pamiętam jego słowa w tamtym momencie: "Czy zechcesz zostać ze mną na zawsze?". Nie zapytał "Czy wyjdziesz za mnie?", bo dziś ludzie pobierają się i rozwodzą. A my chcieliśmy zostać ze sobą całe życie i ręka w rękę iść razem do nieba. Przecież tam właśnie prowadzą sakramenty, również sakrament małżeństwa.

O kwestiach czystości prawie nie rozmawialiśmy, bo dla nas obojga było to oczywiste. Oboje nie mieliśmy jeszcze za sobą seksu. Zgodnie wierzyliśmy, że jest to tak ważne i piękne, że będzie cudownym prezentem ślubnym. Nikt z naszych bliskich, zaufanych osób nie wierzył, że to się może udać, bo przecież "krew nie woda".

Nawet nasz proboszcz powiedział z przekąsem "założę się, że nie wytrzymacie". Wzruszyliśmy tylko ramionami. Wiedzieliśmy swoje. Życzliwi czasami oczywiście przekonywali nas, że "trzeba się wypróbować". Śmiałam się tylko, mówiąc, że nie jestem samochodem i że nikt mnie nie będzie brał na jazdę próbną.

Nie chciałam, żeby ktoś potraktował mnie jak przedmiot, który można sprawdzić i w razie czego po prostu odłożyć na półkę. Nie chciałam się też martwić, czy aby na pewno nie zostaniemy rodzicami teraz, gdy jeszcze nie jesteśmy na to gotowi.

Znałam kilka par, które są ze sobą tylko dlatego, że mają razem dziecko. Spotykali się, współżyli, doszli do wniosku, że "to nie to" i na pewno nie mają ochoty spędzić razem życia. Jednak w międzyczasie zawiodła antykoncepcja i pojawił się mały człowiek, dla którego starają się tworzyć rodzinę wbrew sobie.

My nie chcieliśmy dla nas podobnego scenariusza. Oczywiście, marzyliśmy o dzieciach, ale wtedy, gdy już świadomie i dobrowolnie założymy razem dom.

Czy były pokusy? Oczywiście, że były. Oboje byliśmy przecież młodzi, zdrowi, atrakcyjni dla siebie nawzajem. A zatem mieliśmy też naturalne ludzkie odruchy i pragnienia. Momentami bywało trochę trudno. Jednak codzienna wspólna modlitwa i częste wspólne przyjmowanie komunii bardzo pomagało.

Pomagało szanować się wzajemnie i nie przekraczać pewnych granic. Mogłoby się wydawać, że byliśmy idealnym obrazkiem pobożnej, katolickiej pary. Tak idealnym, że można by nas wkleić do podręcznika religii, albo do magazynu "Miłujcie się".

Plamka na tym obrazku pojawiła się, gdy mój mężczyzna poważnie zachorował. Po kilku tygodniach spędzonych w szpitalu trzeba go było zabrać do domu. Ale do jakiego domu? Lekarz stanowczo nakazał spokój, wypoczynek i dał jeszcze wiele innych wskazań na wielomiesięczną rekonwalescencję.

W jego rodzinnym domu, malusieńkim mieszkanku z dwójką młodszego rodzeństwa na wypełnienie tych wskazań nie było warunków. Na wynajęcie osobnego mieszkania nie było żadnych możliwości finansowych.

Moi rodzice, którzy do mojego Narzeczonego byli bardzo przywiązani, posadzili mnie przy stole i doradzili, aby pozostał u nas. Mieszkanie moich rodziców miało tylko dwa pokoje, więc oczywistym było, że on musiałby spać w moim pokoju. Nawet przy dwóch osobnych łóżkach musiało to być trudne. Jednak klamka zapadła.

Zamieszkaliśmy razem. Rodzina Narzeczonego krzywiła się, że on daje rodzeństwu zły przykład. Znajomy ksiądz burczał, że to niewłaściwe. My sami walczyliśmy ze sobą, aby mimo wszystko nie przekraczać barier. Na szczęście wspierał nas nasz mądry spowiednik. Czy mimo dzielenia wspólnego pokoju złamaliśmy się? Nie, nigdy.

Nawet w tym wspólnym mieszkaniu udało nam się zachować wzajemny szacunek. Spaliśmy osobno i staraliśmy się nie stwarzać dwuznacznych sytuacji. Choć często marzyliśmy, aby chociaż zasnąć razem, blisko siebie, trwaliśmy przy swoich zasadach.

Było warto! To wytrwałe oczekiwanie pozwoliła nam lepiej docenić dar, jakim jesteśmy dla siebie wzajemnie. Pomogło nam też lepiej się poznać przed ślubem, bo erotyczna fascynacja nie przesłaniała nam naszych wad i słabości. Znamy wiele osób i par, którym przedmałżeński seks przyniósł wiele przykrych konsekwencji, bardzo poranił, zaszkodził. My tego uniknęliśmy.

Noc poślubna jest dla nas obojga bardzo pięknym wspomnieniem. Jesteśmy teraz dwa i pół roku po ślubie. Niedługo urodzi się nasza córeczka. Czasami wieczorem, leżąc w łóżku wspominamy razem czas narzeczeństwa i to, jak marzyliśmy o tym, by przed zaśnięciem móc się przytulić, być blisko.

Wiemy, że dzięki temu, że nie dostaliśmy tego od razu, ale czekaliśmy na to długo i cierpliwie, teraz bardziej to doceniamy, bardziej nas to cieszy. I oboje nas cieszy myśl: "ona jest tylko moja, on jest tylko mój, nikt inny nigdy nie był z moją ukochaną osobą tak blisko. Ta bliskość i czułość zarezerwowana jest wyłącznie dla mnie".

To, że nie "sprawdziliśmy się" wcześniej, w niczym nie przeszkadza. Przeciwnie, daje niesamowite poczucie bliskości bezpieczeństwa. To jest naprawdę piękne i do tego zachęcamy innych.

Nie chcielibyśmy jedynie, aby nasze świadectwo stało się dla innych zachętą do wspólnego zamieszkania razem przed ślubem. To nie było łatwe i gdybyśmy mogli, na pewno byśmy tego nie wybrali. Bo po co zabierać sobie choćby mały kawałek tego cudownego ślubnego prezentu, tej pięknej tajemniczości jaką niesie wspólne życie małżeńskie?

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Elżbieta Sujak (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:23

Wyrażamy swoje uczucia na 7 sposobów

Od wczesnego dzieciństwa każdego dobrze wychowywanego człowieka wysiłki wychowujących zmierzały do wytłumiania uczuć niepożądanych. A niepożądane (były i są) wszystkie uczucia obronne i nazbyt żywiołowo manifestowane uczucia więzi. Z wiekiem sami dochodzimy do przekonania, że bezpieczniej jest nie ujawniać takich uczuć.

W niektórych kręgach społecznych ideałem jest nie ujawnianie żadnych uczuć. Na pewno udaje się to w warstwie komunikacji słownej, o wiele trudniejsze jest to natomiast w manifestacjach niewerbalnych (bezsłownych). Stan uczuciowy rozmówcy odczytujemy przeważnie z jego mimiki, postawy ciała, tonu głosu. Bardzo różne bywają motywy nie ujawniania uczuć, niekiedy we własnym interesie. Ukrywamy je także z motywów altruistycznych, by nie udzielały się bliskim nam osobom. Wbrew naszym życzeniom ujawniamy je jednak także w warstwie słownej komunikacji i to w sposób pośredni.

Bezpośrednie wyrażenie uczuć polega na ich nazwaniu i zakomunikowaniu: "cieszę się", Jestem zmartwiona", "obawiam się", "złości mnie", Jest mi przykro", "wstydzę się". Proste nazwanie tego, co się rzeczywiście przeżywa, jest jedynym bezpośrednim sposobem wyrażania uczuć. Wypowiadamy je w naszym ,ja" realnym, zgodnie z rzeczywistym przeżywaniem. Niekiedy wymaga to odwagi, a czasem, z różnych zresztą względów, nie jest to potrzebne. Warto natomiast podkreślić, że wypowiadanie uczuć, jakich się naprawdę nie doznaje (a idealne ,ja" podpowiada, że "powinno się" w danej sytuacji ich doznawać) jest nazywane obłudą, wcale nie trudną do rozszyfrowania.

Co ważne: bezpośrednio wyrażamy uczucia zawsze w pierwszej osobie, zawsze poprzez ,ja"!

W codziennej komunikacji o wiele częściej stosujemy pośrednie wyrażanie uczuć. Weszło nam ono tak dalece w krew, że wcale sobie tego nie uświadamiamy. Ujawniamy swoje uczucia aż na siedem sposobów, najczęściej zwracając się do rozmówcy. Ich treść uczuciowa jest przeważnie ukryta (zaszyfrowana) i niejasna zarówno dla odbiorcy jak i samego mówiącego. Wydaje mi się, że warto sobie te pośrednie sposoby uświadomić:

Pytania: "Czy uważasz, że byłeś dostatecznie uprzejmy wobec X'a? - wyraża niezadowolenie.
Polecenia, rozkazy: "Uspokój się", "przestań natychmiast..." - wyraża gniew, niezadowolenie.
Sądy, oceny: "Nie wykazałeś się taktem w tej sytuacji", "to był fatalny błąd" - to zawód, rozczarowanie, niezadowolenie.
Epitety, wyzwiska: "Co za mazgaj z ciebie", "wiem jak to nazwać: fuszer i fajtłapa" - oburzenie, zniecierpliwienie.
Ironia: "No, jak już ty się za to zabierzesz, to...", "pewnie jesteś jeszcze z tego dumny?" - niezadowolenie, poczucie wyższości.
Oskarżenia: "Jesteście niesprawiedliwi", "nigdy nie doceniasz moich starań", "myślisz tylko o sobie" - poczucie krzywdy, niedocenienia, rozżalenie.
Zasady ogólne: "Uczciwy człowiek dotrzymuje terminów zwrotu pożyczonych rzeczy", "w naszym zawodzie tak się nie postępuje" - niezadowolenie, oburzenie.
Zdania z "powinieneś": "Powinieneś był przewidzieć tę trudność", powinnaś liczyć tylko na własne siły..." -słowo "powinieneś, powinnaś" zawsze zawiera uczucia negatywne wobec rozmówcy - tak jest odbierane.

W pośrednim wyrażaniu uczuć przeważnie zawarte jest ukryte "ty" i wskazywanie na osobę rozmówcy jako źródło doznawanych uczuć. Samo uczucie bywa i pozostaje ukryte zarówno przed samym przeżywającym jak i obwinianym przez niego rozmówcą, który najczęściej ulega impulsowi obrony przed ukrytymi czy jawnymi zarzutami, czy kwestionowaniem jego wartości albo dobrej woli. W ten sposób rozmowa przestaje dotyczyć tego, co jest jej głównym przedmiotem, tzn. przeżywanego uczucia, a staje się atakiem wobec domniemanego winowajcy. Pośrednie wyrażanie uczuć okazuje się być zabójczą dla więzi trucizną w relacjach międzyludzkich.

Wybór i wyuczenie bezpośredniego wyrażania uczuć pozwala zmienić atmosferę wielu rozmów; mówiąc o swoich uczuciach nie ranimy bliźnich, nie wyzwalamy w nich reakcji obronnych, np. zbędnego usprawiedliwiania się, czy obronnego ataku.

Więcej w książce: ABC psychologii komunikacji - Elżbieta Sujak

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Marta (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:23

Zamieszkajmy razem przed ślubem!

Istnieje wiele powodów, żeby to zrobić. Zrobiło się kontrowersyjnie? I bardzo dobrze.
Jeszcze kilka lat temu czystość była dla mnie czymś oczywistym. Tak. Poczekam do ślubu razem z moim przyszłym mężem. Przyszedł jednak w moim życiu moment zagubienia i odejścia od Kościoła, bo tak było łatwiej, lepiej. Przypadkowe związki, bez głębszego znaczenia, ciągłe poszukiwanie spełnienia choć tak złudne. Absolutny brak poczucia bezpieczeństwa. Po nocach płacz w samotności. W ciągu dnia zresztą też płacz, tylko taki od środka.
Po dwóch latach życia w ciągłej dysharmonii między tym co czuję, a tym w co wierzę nadszedł przełom. Zdruzgotana tym, do jakiego stanu się doprowadziłam, poszłam do spowiedzi. Pan Bóg podał mi rękę. Okazało się, że cały czas czekał, cierpliwie. Postawił na mojej drodze ludzi, dzięki którym dziś jestem tą kobietą, którą chciałam być. Dzięki Panu Bogu jestem dziś prawdziwie szczęśliwa.
Czystość. Tego właśnie chciałam. Przede wszystkim dla mojego przyszłego męża, ale też dla siebie. Wiedziałam jak gorzki jest smak innych wyborów. Z chwilą poznania tego właściwego mężczyzny zrozumiałam jak trudne, ale i piękne to zobowiązanie. Małżeństwem zostaniemy w kwietniu i podobno jesteśmy strasznie dziwni, bo mimo że wszystko już zaplanowane, obrączki oczekują w pudełku, a formalności załatwione to jednak nie mieszkamy ze sobą...

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... dziecko (?)
Współżyciu przed ślubem bądź balansowaniu na jego granicy ciągle towarzyszy lęk. Bardzo często większość tego lęku biorą na siebie kobiety. Przed tym, że ktoś wejdzie, że się jemu/jej nie spodoba, bo nie będę dość dobry/dobra, że będzie “wpadka". Swoją drogą jak można “wpadką" nazywać błogosławieństwo, jakim jest poczęcie dziecka? Dziecko słyszy wszystko od 18. tygodnia ciąży. Czuje, czy jest chciane czy niechciane. Nigdy w życiu nie chciałabym doświadczyć momentu zastanawiania się nad tym, czy mój partner/chłopak/przyjaciel zostawi mnie, w momencie gdy przeżywam swoje pierwsze chwile jako Mama. Jeszcze nie mam takich doświadczeń, ale jak wspaniały to musi być moment, gdy masz powiedzieć swojemu Mężowi, że owocem waszej miłości będzie Dzidziuś?

Co słyszę ze świata zewnętrznego? Z każdej strony napływają komunikaty:
"Musicie się wypróbować!"
"Skąd wiecie, że dopasujecie się charakterami, choć w sumie w razie czego można wziąć rozwód..."
"No ten ślub to niech już będzie, ale dzieci?!"
"Musicie się wyszaleć a nie od razu w pieluchy!"

Nie, nie i jeszcze raz stanowcze, zdecydowane nie. Drogie Kobiety, nie dajcie sobie wmówić, że współżycie przed ślubem to coś normalnego i oczywistego. Szanujcie siebie i swoje ciało. Drodzy Mężczyźni, wykażcie się wrażliwością i bądźcie gotowi stać na straży Waszej czystości. To wcale nie jest łatwe, by wytrwać. Cały czas zdarzają się pokusy. Często spotykamy się zatem ze znajomymi, a czas spędzony we dwoje staramy się twórczo planować.

EkonomiczNIE
Wielokrotnie słyszałam taki argument: zamieszkamy razem bo tak będzie taniej. Nie trzeba utrzymywać dwóch mieszkań, połowę pieniędzy zaoszczędzimy na jedzeniu i paliwie.
Opiszę pokrótce mój punkt widzenia. Dojeżdżam do pracy prawie 40km w jedną stronę, łatwo policzyć, że w dwie to juz niemal 80km. Dom, w którym planujemy zamieszkać jest 17km od mojego miejsca pracy. Jednak domek na nas czeka, dopóki nie będziemy małżeństwem. Początkowo dojeżdżałam samochodem, teraz przesiadłam się na komunikację miejską, ponieważ jest taniej. Mimo, że zabiera mi to więcej czasu, dla mnie to jednak inwestycja, ponieważ robię to wszystko z myślą o naszym przyszłym małżeństwie. Można inwestować i tracić, ale gdy zaufa się Panu Bogu to zagrożenie znika, prawda? Dla mnie Jego błogosławieństwo jest o wiele ważniejsze niż pieniądze wydane na dodatkowe tankowanie czy bilety autobusowe.

Pokłóćmy się
To nie jest wcale tak, że nasze narzeczeństwo to tylko sielanka, kiedy patrzymy sobie w oczy i wyczekujemy tego wspaniałego dnia. Przecież kłócimy się. Moje zachowania choleryka czasem doprowadza do ostrych spięć. Tylko fakt, że po każdej z kłótni ciągle chcemy dochodzić do wspólnych wniosków, wciąż chcemy wzbogacać nasz związek mówi mi, że warto. Warto walczyć o siebie wzajemnie. Kłócenia się i dochodzenia do zgody też trzeba się nauczyć. Warto uczyć się też dochodzenia do kompromisu, zamiast zamiatać problem pod dywan. Na koniec pytanie: kiedy mielibyśmy czas na te konstruktywne kłótnie gdybyśmy spędzali czas w łóżku?

Nie jest tak źle
Oczywiście, nie lubię wpadania w skrajności. To nie jest tak, że jesteśmy potępiani za swoje poglądy. Otacza nas rodzina, pomagają i wspierają przyjaciele, księża, którzy mają takie same zdanie. Widzimy jak patrzą na siebie ludzie, którzy nie poszli "na skróty", a przezwyciężyli kryzysy i dali sobie szansę w małżeństwie. Patrzymy na szczęście bez granic bo "jest dziecko!"
Ktoś mógłby powiedzieć, że bierzemy ślub po to by się "legalnie" kochać. Wcale nie, ponieważ gdy będziemy małżeństwem przyjdą wspólne obowiązki, zakupy, sprzątanie, praca... Bycie "kochanką" swojego męża to przecież jeden z bardzo wielu elementów wspólnego życia w małżeństwie. A co w tym złego, że w łóżku zamiast chłopaka chcę mieć Męża?
Lubię czuć wzrok mojego Narzeczonego na sobie. Lubię, gdy patrzy na mnie z czułością a nie z pożądaniem. Cieszę się, kiedy zamiast na wspólny weekend wybieramy się razem w niedzielę na Mszę Świętą. Jestem bardzo szczęśliwa, że Pan Bóg dał mojemu Narzeczonemu taką mądrość, że woli mnie w kolorowej sukience niż w obcisłych spodniach i wydekoltowanej bluzce.

Zamieszkajmy razem przed ślubem!
Zrobiło się kontrowersyjnie? I bardzo dobrze. Tylko, że mam na myśli dom, który wybudujemy między sobą. Ten dom metaforyczny, który tworzy się między dwojgiem młodych ludzi. Buduje się go z długich rozmów, spacerów, wspólnego spędzania czasu, wymieniania się książkami... Uwielbiam, gdy żegnamy się po wspólnie spędzonym czasie i dajemy sobie wzajemnie Krzyżyk na czoło. Zresztą sami znajdziecie odpowiedni sposób. To są właśnie te fundamenty, których trwałość zapewni dopasowanie się, ale już w małżeństwie. A w małżeństwie powrót do tych "narzeczeńskich" wspomnień daje dużo siły. Zachowanie czystości przed ślubem daje czas na to, by taki dom zbudować. Przecież budowa domu trochę trwa, prawda?

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Magdalena Guziak (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-02-26 16:42

Wprowadzisz się do mnie?

Krew nie woda. Młodość ma swoje prawa. Jednym z nich jest bycie trendy. Byle nie trendy w miłości.
Tak już jest. Głupio dzisiaj nikogo nie mieć. Głupio nie mieć z kim iść do kina, głupio samemu pójść na imprezę. Tylko głupio nie dlatego, że tęsknię. Głupio, bo inni kogoś mają. Zatem gdy się znudzi singlowanie bez zobowiązań, czas na zmiany. Zmiany, ale przecież nikt tu nie mówi ani o odpowiedzialności, ani o ustabilizowaniu się. Nie, nie, nie.

Biorę sobie ciebie za partnerkę...
Obok wszystkich uroków i przywilejów studenckiego życia, na pięknych, młodych i zdolnych czyha wiele pułapek dzisiejszego świata. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli nie potrafi się w odpowiednim momencie powiedzieć stop, studenckie życie bywa permanentnym wystawianiem się na pokuszenie i igraniem z ogniem. Granice stają się niewyraźne, zasady wystarczająco elastyczne, by można je nagiąć w wygodny dla nas sposób. Nic nie jest już czarno-białe. Nie ma tak-tak, nie-nie. Życie jest krótkie, trzeba z niego korzystać, brać garściami. A że nie zawsze próbuje się przy tym spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa, przygody te pozostawiają smutek, żal, tęsknotę i zwątpienie w ludzi. Zwłaszcza gdy są to przygody miłosne - najważniejsze dla młodzieńczych serc.
Nadużyciem i bardzo krzywdzącym byłoby twierdzenie, że studencka brać jest do szpiku kości zlaicyzowana, w nic nie wierzy, za niczym nie tęskni i na nic nie czeka. To nieprawda. Młodzi mają marzenia, chcą się realizować, a nade wszystko - chcą kochać. Jednak bywa tak, że w pogoni właściwie nie wiadomo za czym tracimy i głowę, i serce, i... - Nie szkodzi - mówimy. - Jesteśmy nowocześni. Tak się dziś żyje. Nieważne jak, gdzie, z kim. Ot - nowocześnie. Nowoczesne są matki wychowujące swoje dzieci w akademikach. Jeszcze nowocześniejsi są nieznani ojcowie. Nowoczesne są dziewczyny, które niekoniecznie chcą być tą jedyną i na zawsze, oraz chłopcy, którym właściwie też jest to na rękę. Nowoczesne są związki-kontrakty, związki-umowy, w których nie ma ani żony, ani męża, tylko partnerka i partner. Trudno wyobrazić sobie przykład większego wygodnictwa i braku odpowiedzialności za drugiego człowieka. Nie ma sakramentalnego “tak", które ma w sobie moc mobilizowania do trwania w wierności, uczciwości i miłości do końca. Miłość sobie wyznajemy, oczywiście. Tylko co dla nas znaczy “kochać" - najbardziej zakłamane słowo świata, zdegradowane do rangi banalnego sloganu reklamowego? Czasem mniej więcej tyle, co ładnie wyglądasz, dobrze tańczysz, chciałbym pójść z tobą do kina.

Czy... czy zamieszkasz ze mną?
Jest wspaniale. Zachód słońca, ciepły piasek, fale obmywają nogi. Domyślała się, że może akurat dziś ją zapyta. Wiedział przecież, że się zgodzi, ale zapytać trzeba - taka tradycja. Przygotowała się do tego dnia. Kupiła lekką sukienkę z falbankami, pomalowała oczy i usta, żeby bardziej mu się podobać, gdy ze śmiechem odpowie: tak. Tak gorąco się modliła, żeby się wreszcie zdecydował. Zresztą, nie tylko ona się denerwowała. On przygotowania do tego wieczoru rozpoczął już dawno temu. Radził się kolegów, jak wszystko zorganizować, aby gafy nie było, wybrał pierścionek, kupił. Nawet nauczył się prasować koszule, aby wtedy, gdy będą z dala od domu, potrafił sam doprowadzić się do porządku, by pokazać jej, że umie. Tak przygotowani, kochając się niemożliwie mocno, spotkali się w tym samym momencie swojego życia. Usiedli na wydmie w nadbałtyckim kurorcie (trudno o bardziej romantyczną atmosferę) i podziwiali zachód słońca (trudno o bardziej romantyczny moment). Chyba teraz - pomyślała. Tak, teraz. Wyciągnął pierścionek, założył jej na palec, spojrzał głęboko w oczy i zapytał: Wprowadzisz się do mnie...?

Dziwi, że nie dziwi
Zastanawiające, że przestaje zdumiewać taki obrót sprawy. Czy jesteśmy już tak bardzo znieczuleni i moralnie obojętni? A może spowszedniało nam prawdziwe piękno i nie umiemy już go docenić? Takie to dziwne, że zło zaczynamy przyjmować jako oczywistą prawdę. Sami zainteresowani mówią: To nasz wybór, jesteśmy szczęśliwi. A rodzice i dziadkowie się nie mieszają. Bo i po co? Nie pytamy, dlaczego tak jest, nie rozmawiamy, nie przekonujemy. Stoimy obok. Tak samo obok kochamy, obok się śmiejemy i obok złościmy. Ucieka gdzieś magia uczuć, które stają się takie nijakie, niewyraziste. Nie jesteśmy autentyczni, a nasze pragnienia są bezbarwne. Nie chronimy za wszelką cenę tego co najcenniejsze. Wzruszamy ramionami po to, by za parę lat przekonać się o swoich błędach i gorzko zapłakać. Zdumiewające, że dzisiaj człowiek już nie pragnie dla siebie dobra. W książkach, gazetach, internecie, u znajomych i przyjaciół szuka recepty na miłość, mimo że ma ją pod nosem.
Boże, który jesteś Miłością, proszę Cię dzisiaj o dobrego męża, któremu będę mogła ofiarować siebie, jeśli taka jest Twoja wola. Dobry Boże, jeżeli wybrałeś dla mnie drogę małżeństwa, proszę Cię o błogosławieństwo dla dziewczyny, która będzie w przyszłości moją żoną...

Poszukujący i poszukiwani
Nowoczesna miłość to miłość zakłamana. Żyjąc w nowoczesnym związku, nastawiasz się na branie, a nie dawanie. Taka orientacja, orientacja na wymianę, zabije każde uczucie. Bo przyjdzie dzień, w którym będzie ci się wydawało, że dajesz o wiele więcej niż zyskujesz w zamian. Związek-układ przestanie być korzystny. Rozpadnie się. I dobrze. Tym lepiej, im szybciej mówi sobie Do widzenia dwóch egoistów, niezdolnych do zrozumienia i pokochania kogokolwiek poza własnym ego. Gorzej, gdy nowoczesny związek przypieczętowuje się nowocześnie rozumianym sakramentem małżeństwa. Dwanaście druhen w pistacjowych sukienkach i barbecue w ogrodzie.

Tylko zakończenie nieprzystające do tego z amerykańskich filmów. Bo nowoczesny ślub to ślub z pompą, szybki, już, teraz, ale z rozwodem w tle.
Niektórzy młodzi czekają, aż wielka miłość sama zapuka do ich drzwi. Inni szukają. I dobrze. Niech szukają, niech pytają: Czy to ten? Czy to ta? Ja też szukam. Idąc z duchem czasu i nie odstępując przy tym na krok swoich zasad. Z najnowszym odtwarzaczem mp4 w uszach, w nowych markowych butach, z paczką płatków śniadaniowych zawierających ulepszoną formułę oczyszczania organizmu; tak nowoczesna i tak staroświecka zarazem. Nie do wiary? A jednak.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: bdk (---.lublin.mm.pl)
Data:   2016-02-27 23:26

Dramat, jaki sobie przyszykowałeś, a w każdym razie jakie stał się twym udziałem: twoja przyszła żona nie wierzy (mieć trochę wiary albo dużo, to jak być trochę w ciąży albo bardzo - słowem nie ma czegoś takiego).
.
Cóż, jest nadzieja zawsze, że modląc się do Boga gorąco, Bóg udzieli jej tej łaski. Ale priorytetem nie pisanym powinno być dla Ciebie znalezienie żony wierzącej.
.
Bo teraz pozostanie leczenie, a przecież zawsze lepiej zapobiegać niż leczyć. Życzę ci jak najlepiej, ale weź się teraz porządnie do pracy znaczy do modlitwy, i przy okazji pogadaj z twą lubą o wartościach jakie wyznajecie i jakie są dla was ważne. Możesz też skorzystać z pomocy jakiegoś księdza- dobrze by było zresztą. Np. tego co wam kurs przedmałżeński będzie robił (domniemuję, że jeszcze nie zrobiliście kursu, bo co by to było, gdybyście byli już po kursie...).

Pozdrawiam

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: ya (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2016-02-28 15:40

Czego obawia się Twoja narzeczona i dlaczego się tego obawia? Może warto popracować, aby się czuła przy Tobie bezpieczna i pewna przyszłości, a nie umoralniać na temat tego co wypada, a co nie przed ślubem. Rysuje się obraz, że Ty jesteś taki dojrzały, a ona nic nie rozumie. A może być zupełnie inaczej? Dojrzałość religijna nie zawsze idzie w parze z dojrzałością emocjonalna. Popracuj nad tym, aby ona stała się pewna, bardziej otwarta na zaufanie przyszłości z Tobą, zamiast rozważać sytuację w kategoriach dobra, zła, grzechu. Pomyśl co za tym stoi.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: orelka (---.merinet.pl)
Data:   2016-02-28 22:33

Mnie zaniepokoiło to zdanie:

"Argumentuje to rzeczami typu : wiele zwiazkow i par rozpadlo sie i rozeszlo bo nie znali swoich codziennych nawykow, ze tak jest bardziej zyciowo, ze lepiej zobaczyc jak na codzien jest nam ze sobą itd..."

Bo kiedy kobieta przyjmuje oświadczyny - tak to sobie przynajmniej wyobrażam - to jest pewna, że chce za oświadczającego się mężczyznę wyjść za mąż. Chce tak bardzo, że nie odstrasza jej nawet to, że on - być może - wieczorem rzuca skarpetki na podłogę zamiast do kosza na brudną bieliznę.
Chce, bo właśnie wie, jak jest na co dzień, bo już wyszli z etapu "randka w kawiarni dwa razy w tygodniu" i przeszli do etapu wspólnego robienia zakupów, naprawiania zepsutych drzwi do szafy i wspólnego przeżywania rozmaitych trudności.
A jeśli tej pewności nie ma, jeśli wciąż musi "zobaczyć, jak będzie" to w takim razie te oświadczyny były przyjmowane na wyrost.

I tu nie woli Bożej trzeba bronić, bo Pan Bóg generalnie obroni się sam. Tu trzeba poważnie porozmawiać o swoich wizjach, obawach, zaufaniu i tym, że jednak ślub się bierze trochę na wyrost. Bo kiedy mówi się słowa "oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci" to tak naprawdę nie wiadomo, w jakich okolicznościach przyjdzie tę obietnicę wypełniać.

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: ... (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2016-03-01 17:06

Z własnego, narzeczeńskiego podwórka:
jako kobieta równiez bardzo chce poznac "codzienne nawyki" mojego narzeczonego. Uważam iz to bardzo istotne i wazne. Zależy mi aby również on poznał mnie - taka jaka jestem, z bałaganem w dolnej szufladzie i wiecznie nie rozmrożonym masłem.
Ale nie potrzebujemy do tego mieszkać ze soba - poznajemy sie na weekendowych wypadach za miasto, na spontanicznych podróżach. Ale nie takich co podaja wszystko pod nos, tylko takich gdzie trzeba sie natrudzić by trzeba było zjeść czy sensownie zorganizowac dzien. To od nas zależy, czy wykorzystamy te okazje i bedziemy "prawdziwi" czy bedziemy przed soba grac idealnych. Po 10 godzinach marszu, w deszczu i wietrze - trudno grać kogoś kim sie nie jest, a pogody na wakacjach przeciez sie nei wybiera :)
I tak juz wiem ze bede musiała pokochać jego pidżame, która rano ląduje nie tam gdzie trzeba, a on wyczekiwanie na wolną łazienke :)

Pytasz czy sie modlic czy przekonywać? A nie można tego połączyć? :) A może po prostu starcza szczera rozmowa => "co chce sprawdzić" mieszkajac razem i wymyślcie jak to inaczej przetestować?

Tylko uwaga - to jak teraz sie zachowujecie nie znaczy nic. Po slubie, w ciazy, po urodzeniu pierwszego dziecka, po zmianie pracy itp itd - bedziecie całkiem innymi ludzmi w całkiem innych okolicznościach. Bedziecie sie sprawdzać ciagle? A jak ktos w końcu obleje ten sprawdzian?

Nie kocha sie za coś, a pomimo wszystko.

POWODZENIA :)

 Re: Dziewczyna chce zamieszkać przed ślubem.
Autor: Elżbieta Wróblewska (---.nyc.res.rr.com)
Data:   2016-04-20 11:59

5 powodów, dla których warto poczekać

Wizja inicjacji seksualnej własnego dziecka spędza sen z powiek niejednego rodzica nastolatka. Jak to powiedzieć, żeby zostało przyjęte przez zbuntowanego, niezależnego młodego człowieka?

Okazuje się, że wcale nie tak łatwo trafić z przesłaniem o czystości do dorastającego dziecka, przekonanego że: "Nie warto czekać, to nic nie zmienia", "W dzisiejszych czasach…", "Bo my się kochamy…", "Ale o co tyle szumu? To moja prywatna sprawa!", "Jestem wierzący, ale w kwestii czystości mam swoje zdanie" itp.

Zestresowani rodzice mają różne pomysły na rozwiązanie problemu. Często, mimo obiektywnej racji, nieskuteczne. Niestety, w kwestii seksu (i nie tylko) sprawdza się powiedzenie, że z nastolatkiem można mieć albo rację, albo relację. Okazuje się, że argumenty nawet słuszne, ale podane w niewłaściwy sposób - trafiają jak kulą w płot. Dlaczego? Oto kilka przykładów nieskutecznych interwencji.

"PRZECIEŻ MY SIĘ KOCHAMY…"

Tradycjonaliści: "Z tym musisz poczekać, bo wszyscy tak robią." Zapominają, że każde nowe pokolenie próbuje zbudować własny świat, więc nastolatek za największego wroga uznaje tradycję, z którą walczy wszelkimi możliwymi sposobami. Odwoływanie się do niej jest z góry skazane na niepowodzenie, mimo obiektywnej racji. Zostajemy więc ze swoją racją, ale relacji nie mamy.

Moralizatorzy: "Jest dziesięć przykazań, szóste nadal obowiązuje." Nie ma dyskusji. Zapominają, że młody człowiek jest często w fazie kryzysu wiary. Religijność dziecięca już nie funkcjonuje, a własna, żywa relacja z Bogiem jeszcze się nie wykształciła. Odwoływanie się do przykazań może tylko pogłębić bunt i kryzys, a często również poczucie winy, jeśli młody człowiek ma problem z pornografią i nie umie sobie z nim poradzić. Znowu mamy rację, ale nie mamy relacji.

Pruderyjni: "O tym się nie rozmawia, to jest tabu. A dzieci przynosi bocian." Chcieliby uniknąć tematu w nadziei, że "co z oczu, to i z serca". Zapominają, że seksualność jest jednym z głównych tematów w grupie rówieśniczej, więc w ten sposób rezygnują z porozumienia z dzieckiem w bardzo ważnej sprawie.

Wiktorianie: "Seks jest bolesnym, wstydliwym, brudnym zajęciem, służącym wyłącznie obowiązkowi prokreacji." Próbują przedstawić negatywną wizję seksu w nadziei, że dziecko zawstydzone i dostatecznie zniechęcone, samo nie będzie chciało podejmować żadnych działań. Zapominają, że media są pełne zupełnie innych treści, promujących seks jako wartość nadrzędną. Głos rodziców przestaje być wiarygodny, bo dzieci myślą, że oni są po prostu niedouczeni.

Pseudonowocześni - próbują uprzedzić problem i podrzucają do plecaka prezerwatywy. Narzucają dzieciom seksualność w oderwaniu od miłości, odpowiedzialności, przez co wystawiają je na konsekwencje w postaci choćby zranień emocjonalnych, zawiedzionych oczekiwań i wielu innych.

Świadkowie: "My dochowaliśmy czystości do ślubu, więc ty też możesz." Są dumni z własnej wygranej walki o czystość i wydaje im się, że mają prawo oczekiwać tego samego od dziecka. Świadectwo jest wielką siłą - ale tylko wtedy, kiedy nie narzuca się drugiemu człowiekowi w postaci przymusu i stawiania siebie na piedestale, bo wtedy skutek jest odwrotny do zamierzonego.

Intelektualiści - zostawiają poradniki dla nastolatków, niby przypadkiem, w różnych miejscach domu. Oczekują, że dzieci dowiedzą się wszystkiego z książek, bo sami nie czują się kompetentni lub po prostu boją się i wstydzą spojrzeć młodemu człowiekowi w oczy i otwarcie porozmawiać.

Znerwicowani - tak bardzo boją się inicjacji seksualnej dziecka, że każdą rozmowę wykorzystują jaką okazję do przestrzegania przed zgubnymi skutkami seksu przedmałżeńskiego. Ciągle dopytują o to, czy aby na pewno dochowuje ono czystości, i nie wierzą w zapewnienia, że tak.

Nastolatek ma tego tak dosyć, że czasem decyduje się na seks, żeby już raz na zawsze zamknąć rodzicom usta.

To tylko niektóre z nieskutecznych pomysłów na uchronienie dziecka przed wczesną inicjacją seksualną. Na szczęście w Polsce średni wiek inicjacji wynosi 18 lat dla dziewcząt i chłopców, i chociaż stopniowo się obniża, to jeśli chodzi o statystyki, i tak jesteśmy w ogonie Europy. Polska młodzież wcale nie garnie się do współżycia tak, jak chciałyby tego niektóre media.

Poza tym działa tu stara, dobra zasada, że ta krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje. Dzisiaj jest modne przechwalanie się podbojami seksualnymi, ale w większości przypadków pozostaje to w sferze deklaracji i ukrytych pragnień. Jak pomóc młodym ludziom, jak z nimi skutecznie rozmawiać, żeby nie odrzucili naszych argumentów?

DLACZEGO WARTO POCZEKAĆ
Wczesna inicjacja seksualna faktycznie niesie ze sobą wiele negatywnych konsekwencji - natury biologicznej, psychologicznej, społecznej i duchowej. Zamiast skupiać się na nich i straszyć dziecko ciążą, piekłem i etykietką puszczalskiej, lepiej ukazać wartość seksu jako ekskluzywnego, fantastycznego spotkania dwojga kochających się ludzi.

To bywa trudne, bo nagle okazuje się, że nasze własne postawy wobec seksu są dalekie od postrzegania go jako wspaniałego daru Pana Boga. Jeśli rodzice uważają seks za coś brudnego, koniecznego, przymusowego, trudnego, nieczystego - to nie będą umieli skutecznie zachęcić dziecka do zachowania wstrzemięźliwości.

Seks w zamyśle Stwórcy ma dwie funkcje: prokreacyjną i więziotwórczą, a w praktyce ta druga okazuje się trudniejsza od pierwszej. Seks służy umocnieniu więzi, miłości, bliskości dwojga ludzi. Jest pieczęcią ekskluzywności, wyłączności związku, oraz tym, co odróżnia miłość oblubieńczą od przyjacielskiej. Dla osób wierzących pełny akt seksualny jest zarezerwowany dla relacji małżeńskiej.

Wielu młodych uważa to za niepotrzebne, staroświeckie zasady. Czy aby na pewno tak jest? Akt seksualny obejmuje całego człowieka, w wymiarze fizycznym, psychicznym i duchowym. Oto kilka argumentów przemawiających za słusznością potraktowania seksu jako ekskluzywnego daru.

Imprinting, czyli prawo pierwszych połączeń
Pierwszy akt seksualny bardzo mocno wpisuje się w naszą pamięć emocjonalną i seksualną. We wszystkich następnych kontaktach człowiek nieświadomie próbuje odtworzyć przeżycia z pierwszego kontaktu.
Wiele osób w czasie nocy poślubnej z ukochanym mężem czy żoną nie może pozbyć się zachowań wyuczonych z poprzednimi partnerami. Ciało uczy się konkretnego rodzaju przyjemności (lub zranień!) i reaguje zgodnie z tym wzorcem. Zmiana bywa bardzo trudna lub niekiedy po prostu niemożliwa.

Pamięć emocjonalna
Dotyczy wszystkich uczuć, przeżyć, doświadczeń emocjonalnych, związanych z seksualnością. To bardzo mocne doświadczenia, które modelują nasze przeżywanie emocjonalnego wymiaru seksualności. Nasza pamięć w tej dziedzinie wszystko uznaje za ważne - nawet jeśli my mamy inne zdanie na ten temat.

Prawo utrudnionych powrotów
Ciało uczy się przyjemności. Chciałoby coraz więcej i trudno potem wrócić do niewinnych pocałunków, kiedy zasmakowało się bardziej zaawansowanych pieszczot. To dlatego narzeczeni mają takie trudności w walce o czystość. Ciało szybko uczy się nowych doznań i ma ochotę na więcej. Takie jest prawo natury i trzeba je zaakceptować podobnie jak fakt, że słońce świeci w południe.

Różnica oczekiwań mężczyzn i kobiet
Inna jest treść ich potrzeby seksualnej. Młodzi mężczyźni chcą seksu dla samego seksu, przyjemności, poczucia własnej sprawności seksualnej, akceptacji siebie w roli kochanka, podziwu ze strony dziewczyny. Młode kobiety, ucząc się świata seksu, bardziej oczekują więzi, bliskości, czułości, a przyjemność seksualna jest czymś wtórnym. Ta różnica oczekiwań prowadzi do wielu nieporozumień w najbardziej kochających się związkach.

Ucieczka przed bliskością
Występuje nawet w zaawansowanych związkach. To brzmi paradoksalnie, ale jeśli związek zacieśnia się, rodzi się większa zażyłość, intymność emocjonalna - niektórzy ludzie czują się nieswojo i chcieliby uciec. Jednym z częstych mechanizmów ucieczki jest seks.
Związek przestaje się pogłębiać, rozwijać harmonijnie - pomimo rozpoczęcia współżycia - czego oni kompletnie nie potrafią zrozumieć. Seks w takim wypadku chroni przed nadmierną bliskością, ale nie działa więziotwórczo.

* * *

To tylko kilka przykładów na to, że człowiek jest wyposażony w mechanizmy chroniące miłość, seksualność przed nadużyciem ze strony… jego samego. Jeśli chcemy zachęcić młodych ludzi do życia w czystości, to trzeba sobie zrobić rachunek sumienia z własnej postawy wobec seksualności.
Czy jest ona dla mnie darem i wyzwaniem, czy brzemieniem, które zatruwa życie? Odpowiedź nie jest wcale taka prosta. Oby dorastanie naszych dzieci zaowocowało uzdrowieniem seksualności nas samych.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: