Autor: Katriel (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2018-05-03 23:04
Starszego urodziłam w maju we wtorek. Ze względu na infekcję u synka musielismy zostać w szpitalu przez ponad tydzień, więc pierwsza niedziela wypadła mi właśnie tam. Akurat o tej porze, kiedy w szpitalnej świetlicy odprawiano mszę, synek leżał pod lampami na naświetlaniu, czyli i tak nie miałam mozliwości się nim zajmować, więc spokojnie mogłam pójść na mszę (dwa piętra w dół). Tydzień później byliśmy już w domu, zostawiłam małego z jego tatą i poszłam do kościoła.
Młodszego urodziłam w lutym w piątek. Znowu w niedzielę byliśmy jeszcze w szpitalu i pewnie tak samo mogłabym pójść na mszę do świetlicy, ale musiałabym poprosić pielęgniarki, żeby się zajęły synkiem, a tego wolałam nie robić - to moje dziecko i moja odpowiedzialność. Czyli ta jedna msza mi przepadła, a tydzień później było jak przy starszym.
Generalnie bycie "rozciętą i po porodzie" nie przeszkadzało mi w życiu bardziej niż, powiedzmy, trochę cięższa miesiączka. Czyli trochę przeszkadza, ale się funkcjonuje w miarę normalnie, bo nie ma innego wyjścia: obiad się sam nie zrobi, starszy syn się sam sobą nie zajmie (miał trzy lata, jak urodził mu się brat). Trochę inną sprawą jest chodzenie z noworodkiem w większe skupiska ludzi, zwłaszcza w sezonie grypowym: tego wolałam unikać, stąd to nasze chodzenie na zmianę. Ale jeśli kościół niezatłoczony, a noworodek mało wrzaskliwy, to można próbować całą rodziną.
Co do "pierwszego wyjścia" - nie robiłabym z tego wielkiego halo. Pierwszym wyjściem jest zazwyczaj po prostu transport ze szpitala do domu...
|
|