Autor: barbara (---.centertel.pl)
Data: 2019-12-28 20:54
Dziękuję za odpowiedź. Jeśli chodzi o duchowość to całe życie poszukiwałam jej, ale chyba w nieodpowiednich miejscach. Swego czasu odsunęłam się od Kościoła i żyłam jak ateistka. Po jakimś czasie pustka duchowa zaczęła mi bardzo doskwierać. Ale odeszłam od Kościoła także dlatego, że od dłuższego czasu przestałam tam odczuwać obecność Boga. Zaczęłam interesować się buddyzmem, medytowałam i ćwiczyłam jogę żeby w końcu znaleźć ulgę w cierpieniu. Na moje problemy duchowe nałożyły się problemy psychiczne - to było wtedy jak poznałam tamtego chłopaka. Wiem, że nie umiałam go kochać, że tylko mi się wydawało że go kocham. Miałam wtedy to co psychiatria definiuje jako osobowość borderline - bardzo chciałam z nim być a jednocześnie nie potrafiłam. Nie potrafiłam też się od niego "odczepić". Byliśmy w jednej grupie na studiach i widywałam go codziennie, a on po jakimś czasie już nie chciał nawet ze mną rozmawiać, więc wypisywałam do niego maile. Stałam się stalkerem. Coraz głębiej wchodziłam w jogę i medytację bo chciałam się uspokoić, zetknęłam się też z myślą Carla Gustava Junga i jego gnostyckimi teoriami. Może przez to, że otworzyłam się na okultyzm, a może przez to ciągłe napięcie emocjonalne zaczęłam doświadczać paraliży sennych i wyjść z ciała. Po jakimś czasie wpadłam w psychozę - zaczęłam mieć przeświadczenie, że on mnie prześladuje, ten chłopak. W psychozie miało miejsce dużo bardzo dziwnych zbiegów okoliczności, a gdy mówię o tym psychiatrom to nie dowierzają. A ja wtedy natrafiłam na cytat Einsteina "Przypadek to Bóg przechadzający się incognito" i tak zaczęłam odczytywać te wszystkie przypadki - że to Bóg do mnie mówi. Zanim trafiłam do szpitala, w końcowym etapie tej choroby uroiłam sobie, że muszę umrzeć dla niego - dla tamtego chłopaka i próbowałam się zabić. Teraz wiem, że grzeszyłam pychą - miałam się za drugiego Jezusa, chciałam swoją śmiercią zbawić człowieka. Teraz wiem, że nie mam takiej mocy. Trafiłam do szpitala, wzięłam dziekankę na uczelni i więcej tamtego chłopaka nie zobaczyłam. Pół roku chodziłam na terapię i terapeuta stwierdził, że wyciągnęłam właściwe wnioski. Ja myślałam, że z czasem zapomnę i być może spotkam jeszcze kogoś kogo pokocham tym razem dojrzale, nie uzależniając się od drugiej osoby - ale nic takiego nie miało miejsca. Jakieś 4 miesiące temu znów miałam psychozę, chyba dlatego że leki przestały działać. Tym razem uroiłam sobie - a może tak było naprawdę? - że w tych wszystkich psychozach i paraliżach sennych miałam do czynienia z jakimś złym duchem, albo z samym szatanem. Nie wiem. Wtedy to "zbiegi okoliczności" zaprowadziły mnie do Kościoła. Wyspowiadałam się po raz pierwszy od wielu lat. Akurat wtedy na mszy jako ewangelia był czytany fragment o synu marnotrawnym. Znów przypadek. Podczas psychoz zdarzają się chwile wielkiego przerażenia, kiedy wydaje mi się, że moja dusza już jest zgubiona i że nie ma dla niej ratunku. Zdarzają się też momenty odczuwania wielkiej miłości Boga. A może to wszystko urojenia? Zabieram się właśnie za czytanie "Schizofrenii w aspekcie teologii życia wewnętrznego" - podobno nie da się mówić o schizofrenii w oderwaniu od szatana. Na co dzień biorę leki i niby wszystko jest w porządku, ale o tamtym chłopaku zapomnieć nie umiem. Mam czasem urojenia ksobne, kiedy wydaje mi się, że coś jest skierowane specjalnie do mnie. I ostatnio jak słuchałam Ojca Szustaka, jego komentarza do jakiejś Ewangelii, to gdy powiedział, że Bóg mówił do Jana "nie wyjdziesz z tego więzienia" to wydawało mi się, że to jest do mnie - że ja nie wyjdę z tego duchowego więzienia, przynajmniej jeszcze nie teraz. Dopiero niedawno wróciłam do Kościoła i nie mam jeszcze stałego spowiednika. Ale nie wiem czy jakikolwiek ksiądz jest tak dobrze obeznany z tematem chorób psychicznych i czy da się rozgraniczyć co jest jedynie urojeniem chorego umysłu, a co drogowskazem duchowym.
A jeśli chodzi o związki - dużo naczytałam się o miłości i wiem, że miłość to decyzja, a nie emocje. Ale jakieś uczucia powinny za tym iść, a ja nie czuję już nic do innych mężczyzn. Na samą myśl o jakiejkolwiek bliskości z nimi jest mi słabo. Przypadki w moim życiu są naprawdę zastanawiające, a ja pamiętam jak pierwszy raz spotkałam tamtego chłopaka, byliśmy wtedy restauracji z grupą osób i pamiętam, że mi przypadło miejsce na rogu i zażartowałam, że będę starą panną. Nie sądziłam, że to może okazać się prorocze, ale może właśnie to jest moim przeznaczeniem? Dodam, że mam też dość silną fobię społeczną i relacje z ludźmi generalnie sprawiają mi dużą trudność.
Nie wiem czy kiedykolwiek będę żyła normalnie...
|
|