Autor: #%@&* (---.17-3.cable.virginm.net)
Data: 2020-09-06 21:45
Choroba nie jest krzyżem. Leczenie nie jest walką z krzyżem.
To zupełnie fałszywe podejście do sprawy. Na tej zasadzie krzyżem jest rzeczywistość w której żyję, moja rodzina (rodzice, rodzeństwo), kraj, praca, szkoła itd. Wtedy moja rzeczywistość staje się przekleństwem. To Bóg mnie przeklina dając mi: chorobę rodzinę, kraj, czas w którym żyję itd. A ja za nic nie odpowiadam, bo nie mam z tym nic wspólnego. Urodziłem się w rodzinie od pokoleń alkoholików, więc MUSZĘ byc alkoholikiem. I nic na to nie poradzę, to mój krzyż!
Mogę to co dostałem przyjać jako DAR: chorobę, czas, ludzi, miejsca, całą rzeczywistość. Za dary się dziękuje, a nie złorzeczy. Skoro wszystko jest darem, to po coś go dostaliśmy. I coś powinnismy z nim zrobić. Jeśli ktoś daje mi książkę - to ją czytam. Czy mi się podoba, czy nie, to inna sprawa, ale czytanie powinno zawsze wzbogacać, choćby o jedno zdanie. Jeśli dostaję w darze samochód - to mogę albo się go pozbyć, albo zrobic prawo jazdy np. Chodzi o interakcję. Nie mamy też brać cudzych krzyży, tylko własne (bardziej podoba mi się sukienka, którą dostała koleżanka, od tej, która ja dostałam). Tak by można długo. Naszym krzyżem jest nasza własna rzeczywistość - mamy ją wziąć na swoje barki (a nie przerzucać na cudze) i iść za Jezusem. Tak dorastamy do krzyża i życia. I nie chodzi o efekt, a o proces. Nie jest łatwo rozpoznawać na każdym etapie. Proces uczenia się zakłada możliwość popełniania pomyłek. Ten kto nic nie robi - pomyłek nie popełnia. Ale - życie się kiedyś kończy. Lepiej przeżyć je świadomie.
|
|