Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data: 2020-09-20 00:05
W perspektywie małżeństwo (cóż, oddalane), rodzina (cóż, odwlekana), dwoje czterdziestolatków musi umieć stawiać granice. Koniecznie.
Najwyższa pora podjąć własne, świadome decyzje. Odwagi Wam życzę.
Inaczej co? Podporządkowanie? Świetne perpektywy na małżeńską porażkę (albo i niemałżeńską)? Niestety.
Nie wyobrażam sobie podporządkowania się rodzicom. Naprawdę dajecie sobą rządzić? Trudno uwierzyć.
Jesteście dorośli, przepraszam - już nie tacy młodzi i nie ma żadnego powodu do ulegania. Wasz ślub, Wasze wybory, Wasze decyzje.
Zwlekając, robicie sobie krzywdę. Masz rację, czas działa na niekorzyść szans na rodzicielstwo. Co zyskujecie, zwlekając? Nic. Kompletnie nic. To tylko unik, ucieczka od problemu, zapalnego bardzo. Trzeba to uciąć.
"mówią, że nie wyobrażają sobie, bysmy ich tak zawiedli jako ich jedyne dzieci" Niech mówią. Trzeba zdzierżyć i trwać przy swoim przekonaniu. Dzieci nie są własnością ani narzędziem zaspokajania ambicji rodziców. Jedyne dzieci mają prawo do swojej wizji. Prawda?
Wyjść jest kilka: od łagodnych do radykalnych.
1) spróbować wytłumaczyć pokojowo; pewnie już próbowaliście; to jest Wasz ślub, Wasze gusta. Oni swój chyba już mieli.
2) nie wykluczać na 100% - zaproponować jakiś punkt, do którego rodzice mogliby się dołączyć, żeby się nie czuli wykluczeni, żeby mieli satysfakcję (ale na Waszych zasadach, nie wiem, wynajmują Wam ekstrasamochód, fundują wspaniałą podróż itd. - dać parę punktów do wyboru, ale takich, które akceptujecie, nic na siłę). To jest kompromis. Krok w stronę rodziców.
Wybrać kilka rozwiązań, które Wam się podobają i zaprosić do wyboru spośród tych rozwiązań, nawet nazwać to radzeniem się. Tort owocowy czy kawowy? Ale nie pozwolić sobie narzucać czegoś innego, bardzo niechcianego.
3) jeśli się na nic nie zgodzą - oznajmić brak akceptacji, nie negocjować, zorganizować po swojemu.
Mówią, że nie przyjdą - no szkoda, ich strata. Tak, brzmi to nader brutalnie. Muszą zrozumieć albo poczuć, że szantaż nie działa. Na razie z pełnym sukcesem biorą Was na przeczekanie.
"wiąże się to z tym, ze po prostu nasi rodzice za naszymi plecami załatwią tę salę i wszystkie atrakcje i zmuszeni będziemy przeżywać własny slub i wesele tak, jak nie chcemy"
Ależ nie. Nie tak. Do niczego przecież nie będziecie zmuszeni. Nie ma siły, która Was zmusi. Tylko że Ty tak myślisz, już się dałaś zmanipulować, już czujesz: będziecie musieli. Błąd! Nie jesteście przedszkolakami przyprowadzanymi za rękę. Tylko musicie być konsekwentni. Jeśli najmą salę - powiedzcie, że przykro Wam, doceniacie, ale to Wam się nie podoba, bo..., wolicie inaczej, tam się nie pojawicie, kropka. Trzeba wynajem odwołać, bardzo o to prosicie. Nie odwołają - trudno, Was tam nie należy się spodziewać. Żadnych łez, krzyków, szantażu. Konsekwencja.
Tak, istnieje ryzyko, że ich to zaboli albo że się obrażą (może pokazowo).
T r u d n o . Nie mają prawa zarządzać Waszym świętowaniem, i to przemocą. A Wy powinniście być na tyle silni, aby sami budować swoje życie.
Na razie to rodzice wygrywają. Rujnują plany potencjalnej nowej rodziny. Już sporo osiągnęli - zwlekacie. Uciekacie. Tak to wygląda: oni trwają przy swoim - Wy uciekacie w zwłokę, niezdolni do odważnych decyzji.
Jeżeli ulegniecie... proszę pomyśleć, co będzie dalej. Precedensy nie są dobre. Przepraszam, ale łazienkę też Wam, jedynym dzieciom, wg swoich gustów wyposażą, Wasze dzieci - jedyne ich wnuki też Wam zaplanują, nazwą i wychowają? No chyba nie.
Granice trzeba zaznaczać od początku. Potem będzie tylko trudniej.
Oj, przemyślcie to, przegadajcie, na serio: czy ktoś, kto już na starcie nie umie stawiać granic zbyt inwazyjnym osobom, na pewno poradzi sobie z budowaniem niezależnego psychicznie małżeństwa i rodziny?
|
|