logo
Sobota, 11 maja 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: Marzena (---.eltronik.net.pl)
Data:   2008-04-19 16:30

Czy można być szczęśliwym tu na ziemi? Nie chodzi mi o absolutne szczęście (na takie to u Ojca w Niebie, mam nadzieję), ale o taki stan wewnętrzny, który mi umożliwi świadome powiedzenie: "tak, jestem szczęśliwa/y".
Czy jednak życie tu na ziemi to ciągłe jakieś rozterki, zmagania, problemy?
Zastawaniam się, czy moje ciągłe trudności wynikają z nieuformowania emocjonalnego i z tego powodu wiele rzeczy wiele mnie kosztuje? Czy po prostu kiedy się żyje z Bogiem to tak już jest, że muszę się ciągle z czymś zmagać?

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: Bogumiła (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-04-25 03:46

Życie z Bogiem nie eliminuje codziennych problemów. Z Bogiem czy nie z Bogiem - życie zawsze będzie pełne napięć, kłopotów, czy nawet tragedii. Nie ma dla nas - wierzących - odrębnego świata. Czujemy tak jak wszyscy, tak jak wszyscy mamy swoje niespełnione pragnienia, przychodzi do nas ból i samotność. Ale szczęśliwym na ziemi można być. Nawet bardzo. Niestety, szczęście ziemskie to też uczucie. Nie trwa wiecznie. Przychodzą ludzkie nieszczęścia i nie da się ich nie czuć.

Jednak im bliżej jest się Boga, tym szczęście jest głębsze. Człowiek ma świadomość, że to, co tutaj się dzieje, nie jest ostateczne, a więc nie jest aż tak ważne czy coś mam czy nie mam, czy się udało czy nie, czy się stało, czy nie. Jeśli nasz związek z Bogiem jest trwały (wieloletni, pielęgnowany), to tworzy się w nas taka wewnętrzna przestrzeń spokoju, nadziei, i właśnie szczęścia, ale nie tego głośnego, roześmianego, wynikającego z chwili, tylko trwałego, wyciszonego, spokojnego. Na zewnątrz mogą być burze, mogą być łzy, ludzki ból - chrześcijanin przecież nie jest manekinem, zimnym robotem z guzikiem pozwalającym na ciągłe fruwanie z radości. To nie jest ludzkie. Ale w takiej chwili można zanurzyć się w tę cichą przestrzeń szczęścia, które daje obecność Boga. Jeśli tylko nie walczy się w danej chwili z Bogiem, to wszelki ból życia nie zakłóci tego, co jest najgłębiej. Można płakać, ale to ludzkie uczucie nieszczęścia w pewnym sensie może współistnieć z autentycznie odczuwanym wewnętrznym szczęściem, lub choćby tylko spokojem, ciszą, poczuciem istnienia wieczności, której nasze nieszczęścia nie naruszają. Nawet doświadczenia duchowe, na przykład kompletna pustynia, czy wręcz odczuwany bolesny przerażający nas brak wiary, mogą współistnieć z głębokim przekonaniem o tym, że tak naprawdę nic się nie dzieje złego, bo Bóg jest obok. To tylko wichry na zewnątrz. Nawet grzechy nie poranią aż tak bardzo, dopóki ta przestrzeń wewnątrz nas istnieje. Tam jest bezpiecznie.

A że na zewnątrz czasem mocno wieje... No wieje. Ja myślę Marzena, że tak, że ciągle będziemy się z czymś zmagać. Żyjemy na świecie poranionym przez grzech, pośród ludzi poranionych przez grzech, i sami też jesteśmy przez grzech poranieni. Dlatego ludzkie pragnienie szczęścia na ziemi będzie ciągle niezaspokojone. Spotykamy się z rzeczami niezależnymi od nas, jak choroby, śmierć bliskich, niszczące żywioły i zawsze gdzieś w nas będzie to pytanie do Boga: dlaczego? Będziemy krzywdzeni przez innych, którzy zresztą czasem wcale nie chcą nas krzywdzić, tylko nie potrafią poradzić sobie ze sobą, szczególnie ze swoimi emocjami w danej chwili, albo nie wiedzą co robić, co powiedzieć. Sami też będziemy krzywdzić innych z tych samych powodów. Będziemy się zmagać z decyzjami, bo Bóg nie pokazuje palcem każdej drogi. Czasem w dobrej wierze, chcemy powiedzieć, że jak jesteśmy z Bogiem, to wszystko jest wiadome, proste, łatwe. To demagogia. Mamy te same problemy co inni, życiowe, emocjonalne. Tyle, że z Bogiem je łatwiej przeżyć, bo dla nas jest to "później", po śmierci.

Kiedy chcemy żyć tak, jak tego chce Bóg, na pewno mamy nawet dużo więcej roboty niż inni :))). Kiedy chcemy żyć świadomie, trzeba to wszystko przemyśleć, a wtedy zawsze jest dużo więcej pytań, wątpliwości. Zauważamy coraz więcej dobrych możliwości, z których ciągle musimy wybierać, zauważamy coraz więcej rzeczy, które tylko pozornie są dobre, a w rzeczywistości złe, a nie zawsze umiemy z tego zrezygnować, pojawiają się pokusy i problemy, których niewierzący nigdy nie mieli, sprawy, o których się coraz trudniej mówi i coraz mniej osób rozumie.
Ale z drugiej strony uświadamiamy sobie, że ogromna część ludzkiego bólu wynika z nieuporządkowanych pragnień i uczuć. Gdybyśmy poradzili sobie z wszystkimi wadami głównymi (pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo) życie byłoby dużo lżejsze i szczęśliwsze. Czyli im bliżej jesteśmy Boga, im większa praca nad sobą, tym mniejsze potem zmagania. Niestety, doskonali tutaj nie będziemy, diabeł też nie śpi, więc trud wyboru między dobrem a złem i między wieloma dobrami zawsze będzie w nas wprowadzał napięcie, przez które czasem trudno usłyszeć szczęście.

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: 38 na karku (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-04-25 10:40

Oczywiście, że można być szczęśliwym. Nawet pośród rozterek, zmagań, problemów. Ładnie to widać w listach św. Pawła Apostoła.
Życie z Bogiem uszczęśliwia.

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data:   2008-04-25 13:26

Oczywiście pominęłam cały pierwszy etap spotkania Boga po nawróceniu, którzy może trwać nawet kilka czy kilkanaście lat, kiedy się właśnie fruwa ze szczęścia. Ta radość to ogromna łaska, tak jak i zakochanie się dziewczyny i chłopaka. Ale pominęłam to, bo to właśnie nie jest nic trwałego. To nie zależy od nas. Ten czas może jest piękny dla nas (ach te uczucia), ale to wcale nie jest czas, kiedy my jesteśmy najpiękniejsi, choć nam się tak wydaje. Nie zauważamy tysiąca własnych grzechów, a uważamy się za już doskonałych. Jesteśmy okrutni dla tych, którzy Boga jeszcze spotkali, zapominając, że jeszcze wczoraj byliśmy tacy sami. Tych którym brak zewnętrznej radości oskarżamy o grzechy, zapominając lub jeszcze nie wiedząc, że to nie my tę radość tworzymy. Chcemy na siłę każdego wcisnąć w nam znane ramki, nie rozumiejąc, że każdy ma inną drogę do Boga, i żadna nie jest lepsza czy gorsza, jeśli jest na niej Bóg. To jest czas, kiedy pomimo dobrych intencji, ranimy dookoła słabszych od nas, w tym momencie słabszych, nawet tych, którzy są dużo dalej w drodze do Boga, ale idą jakby wolniej, bo zamiast pociech duchowych dźwigają już razem z Chrystusem krzyż. To szczęście jest wtedy strasznie głośne, i nie słychać, gdy ktoś woła o pomoc. To zachowanie nowo nawróconych, jak na haju, wcale nie jest zawsze dobrze przyjmowane, często odstrasza innych, czują się przy nas bardzo mali, niepotrzebni, gorsi, byle jacy, niekochani. Przy człowieku świętym przeciwnie, choć jest większa przepaść, czuję się jakby większa, kochana, i zawsze po takim spotkaniu chcę być lepsza.

Czy więc ta radość jest zła? Oczywiście, że nie. Tak jak zakochanie w człowieku pomaga przygotować się do miłości, do ofiary, do rezygnacji z siebie dla drugiego, pomaga być cierpliwym i wyrozumiałym, tak samo ten dar radości pomaga nam po nawróceniu uporać się z tysiącem grzechów i jeszcze widzieć w tym jakąś przyjemność, nawet spowiedź nie jest tak straszna jak wcześniej i potem. Ten czas radości jest potrzebny, żebyśmy mieli przedsmak Nieba. Żebyśmy wiedzieli, że Boga można pokochać naprawdę, jak się kocha Osoby a nie Prawo :))). Nawet jeśli jest w tym jeszcze tyle naszej pychy, to jest też ogromna miłość i wdzięczność wobec Boga. Myślę też, gorąco w to wierzę, że jeśli przytulamy się do Boga, to tak naprawdę nie jesteśmy w stanie skrzywdzić innych naprawdę. Tak jak matka zapłaci za rozbitą przez jej dziecko szybę, tak Bóg wynagrodzi za te wszystkie popaprane przez nas sprawy, bo robiliśmy to w dobrej wierze, wydawało nam się, że z miłości do Boga. Żeby jednak zacząć kochać innych naprawdę, trzeba troszkę uspokoić uczucia i bardziej korzystać z rozumu. To samo przychodzi, ważne tylko żeby wtedy Bogu nie uciec, gdy zabraknie tych wszystkich uczuć. Ten czas po nawróceniu jest chyba najpiękniejszy, ale trzeba wiedzieć i mówić o tym, że wiara w Boga i życie z Bogiem nie polega na tych uczuciach. Jezus mówi wyraźnie: jeżeli chcesz mnie naśladować, to weź swój krzyż. Po tajemnicach radosnych są tajemnice bolesne, i to jest normalne. A człowiek często zastanawiania się wtedy, czy to wszystko nie było snem i czy to oddanie Bogu miało sens. Brak "dobrych" uczuć jest bolesny i wprowadza rozterki, ból. Tymczasem, kiedy zabraknie uczuć, nic się nie stało, nie przestałam wierzyć, nie stałam się gorsza, nie jestem mniej kochana przez Boga. Trzeba o tym pamiętać, żeby Bogu nie uciec. Szkoda byłoby tej już przebytej drogi.

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: antonina (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-04-25 16:33

"Czy można być szczęśliwym tu na ziemi?"
TAJEMNICA SZCZĘŚCIA
Znanego z dobroci brata zakonnego, który promieniował radością zapytano dlaczego zawsze jest taki zadowolony?
Braciszek od św. Franciszka odparł z przekonaniem:
- Jestem szczęśliwy, ponieważ nikt nie może odebrać mi Boga, którego noszę w sercu.

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data:   2008-04-25 18:12

Żeby odpowiedzieć na tytułowe, muszę je nieco zmodyfikować:
"Czy żyjąc, muszę się ciągle z czymś zmagać?"
Odpowiedź brzmi: Tak.
P.S.
Odnośnie wątku o 1 Maja: Ksiądz jest strasznie porawny politycznie. Staram się proszę Księdza, ale z Księdzem jest gorzej niż myślałem. To jest nawet gorsze od cyferek, choć nie wiem, czy TIS by się ze mną zgodził, no ale On wszystkiego o Księdzu nie wie (choć teraz już chyba wie). Do Tybetu z taką poprawnością polityczną!

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data:   2008-04-25 18:44

No właśnie, trzecia zasda dynamiki. Ja się zmagam z Moderatorem, Moderator ze mną, i kto wygrywa proszę Księdza? Ja wiem, Ksiądz myśli, że Ksiądz, ale pozory czasem mylą. Nawet jak Ksiądz nawrzuca mi cyferek.

 Re: Czy żyjąc z Bogiem, muszę się ciągle z czymś zmagać?
Autor: Magducha (---.gprs.plus.pl)
Data:   2008-04-25 22:51

Człowiek żyjący na ziemi odczuwa ciągłą tęsknotę, tęsknotę za Bogiem. Jest to konsekwencja tego, co się stało w Raju. Nikt i nic nie jest w stanie jej wypełnić. Dopiero w niebie, tęsknota ta zostanie wypełniona Bogiem. Bóg jednak pragnie naszego szczęścia także na ziemi i aby wypełnić tęsknotę za Nim daje nam drugiego człowieka.
"Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie niech WEŹMIE SWÓJ KRZYŻ swój i niech Mnie nasladuje" Mt 16,24, Niech bierze swój krzyż na każdy dzień. Jeżeli uciekasz od krzyża, unikasz to nie będzie Ci łatwo, będziesz odczuwać trud, ale jeśli zaakceptujesz i TYLKO przyjmiesz krzyż, to zobaczysz, że zupełnie, wszystko się zmieni. Bóg nie daje krzyża ponad to, co możemy unieść. Jeżeli krzyże przeżywasz w duchu Krzyża Chrystusowego to nie czujesz smutku, ani udręczenia, ani zmęczenia. Prawdziwą radość życia zdobywa się poprzez ciągłą relację z Jezusem, bliskość z Nim. Zbliż się do Boga, a wszystkie codzienne troski, które przyczyniają się do naszego wzrostu, do naszego uświęcenia, będą lżejsze i przeżywane w duchu radości, w duchu dziękczynienia, Magnificat. Ofiaruj wszelkie trudy w jakiejś intencji, za kogoś, w jakiejś sprawie. Gdyby nie było trudów, to co mogłabyś ofiarować Bogu? On dał się ukrzyżować za Ciebie a Ty co Mu ofiarujesz? Pozdrawiam <><

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: