Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2008-11-20 11:44
Nie wiem, czy dobrze rozumiem twoje pytanie? Nie chodzi ci o to "po co pozwalamy się takim dzieciom rodzić", ale o głębszy sens ich życia, czyli "dlaczego Bóg ich stworzył, pozwolił na to", czy tak? Czuję w twoim pytaniu wielki ból i troskę, a nie odrzucenie takiego istnienia.
Gdyby nie było Boga, odpowiedź zapewne byłaby bardzo trudna, jeśli nie jedynie taka: "no, nie ma to sensu". Bóg jest, ale dla tych, którzy w Niego nie wierzą, ta odpowiedź niestety jest właśnie taka. Istnieje nawet prawne zezwolenie na aborcję w takich sytuacjach. Na ZABICIE "takiego" dziecka.
Jeśli jednak wierzymy w Boga, który jest Miłością, odpowiedź jest oczywiście zupełnie inna. Trzeba popatrzeć od końca. Życie na ziemi jest tylko cząstką naszego życia. Zostaliśmy zaproszeni do życia wiecznego, które będzie już tylko szczęściem. To życie na ziemi jest dla nas oczywiście bardzo ważne, bo to od niego zależy co będzie dalej, czy wybiorę szczęście i jak wiele szczęścia potrafę w Niebie przyjąć. Po drugie - najpierw mamy doświadczenie życia ziemskiego, cóż więc dziwnego, że przez te kilkadziesiąt lat to właśnie ono wydaje nam się najważniejsze i ciągle musimy się pilnować, żeby nie zapomnieć o tym, co będzie po śmierci. Ale jeśli ważniejsze od doczesnego jest życie wieczne, to wszystko co dzieje się na ziemi jest mniej tragiczne niż nam się to czasem wydaje.
Popatrz na życie "normalnych" ludzi: przecież potrafimy zaakceptować cierpienie na pewnym etapie ludzkiego życia. Jeśli ktoś (załóżmy że tak było) całe życie był szczęśliwy, a bolesna była jego śmierć, potrafimy pomyśleć: tak, dużo wycierpiał, ale jego życie wcześniej było wspaniałe. Jeśli kogoś spotkały tragedie w dzieciństwie, ale potem mu się życie ułożyło, potrafimy pomyśleć: no, dzieciństwo miał ciężkie, ale Bóg mu to wynagrodził. I jakoś nam się to układa w głowie (oczywiście szybciej, łatwiej, jeśli cierpienie dotyczy innych ;)) bo przecież każdy z nas na jakimś etapie życia cierpiał, nieważne czy fizycznie czy duchowo. "Chwilowe" cierpienie mieści się w podświadomie wyczuwanej "normie".
Życie dzieci, o których piszesz, trzeba właśnie potraktować w ten sposób. Podobnie jak życie dzieci, które umierają z głodu, jak życie człowieka, którego ciągle spotykają ból i krzywda, i umiera bez doświadczenia dłuższej radości. To wszystko jest cierpieniem NIE CAŁEGO życia, ale tylko na pewnym etapie. Tym ziemskim. Życie takiego dziecka ma taki sam sens, jak moje życie, gdy cierpię. Czas cierpienia ma mniejsze znaczenie niż to czujemy.
Oczywiście, to bardzo smutne, że rodzą się dzieci tak okaleczone. Czasem z winy rodziców, ale przecież niekoniecznie. To nie muszą być narkotyki, może to być także wynikiem jakiejś choroby, lekarstw, promieniowania i innych czynników. (Oczywiście zawsze gdzieś po drodze jest czyjaś wina, ale nie zawsze wina jest wprost). Ale te dzieci będą w niebie, będą żyć wiecznie. Wierzymy w zmartwychwstanie ciał. Nie wiemy wprawdzie jak one będą wyglądać, ale intuicyjnie wyczuwamy, że nie będą takie, jak w chwili naszej śmierci. Nie będą pokiereszowane w wypadku, nie będą "kupką" nieszczęścia. Skoro w niebie mamy być szczęśliwi, nasze ciała będą w pewien sposób doskonałe. Więc znów: wygląd tego dziecka nie ma znaczenia, jak nie ma znaczenia, że nasze ciało rozleci się na kawałki podczas wybuchu czy spłonie w pożarze. Bóg sobie z tym poradzi. Przecież i tak dzisiejsze nasze ciała składają się już z innych komórek niż w chwili rodzenia, a ciągle jesteśmy tym samym człowiekiem.
Kolejne poruszane przez ciebie problemy: "dlaczego te biedactwa muszą tak cierpieć i po co żyją skoro praktycznie nie mają szans na komunikację z otoczeniem?"
Pytanie, czy one wszystkie cierpią? Jeśli jest to choroba, to cierpią tak jak każdy inny człowiek. Jak cierpi ktoś, bo ma raka, też nie ze swej winy. Cierpienie dziecka oczywiście zawsze bardziej wzrusza, ale w perspektywie wieczności jest takie same jak inne. Mam ochotę nawet powiedzieć, że dzieci "łatwiej" cierpią i umierają, choć nie próbuję tego tłumaczyć. Choć... może po prostu wierzą tym, którzy im mówią o dobrym Bogu i niebie? Może dzieciom łatwiej uwierzyć? Nie wiem, czy łatwiej. Ale dzieci potrafią pięknie "rozumieć" Boga.
Pytanie: czy zawsze jest to cierpieniem? Jeśli fizyczne, to jest. Ale już inaczej jest z cierpieniem psychicznym. Jeśli jest zniekształcone nie tylko ciało, to może być ból, ale nie musi być cierpienia psychicznego, tym bardziej duchowego, które przecież jest ogromnie bolesne. Zauważ: dzieci upośledzone umysłowo są tak często szczęśliwe! One chcą być tylko kochane, przytulane - to często wszystko, co potrzebują do szczęścia. Przypomnij sobie: komunikacja z otoczeniem niekoniecznie przynosi radość ;)) Przecież to inni ludzie sprawiają najwięcej bólu, spotkanie z drugim człowiekiem. To ludzie nas krzywdzą wyśmiewaniem, biciem, podejrzeniem, odtrąceniem, niezrozumieniem. Nasze problemy mają źródło najczęściej w tych krzywdach, szczególnie w dzieciństwie. Jeśłi jesteśmy, czujemy się, naprawdę kochani (przez matkę, ukochanego człowieka czy Boga) - każde cierpienie łatwiej znieść, wydawałoby się, że mniej boli. Bardzo upośledzone dziecko ma mniejszy kontakt z otoczeniem, jest często mniej krzywdzone albo nie odczuwa co to krzywda, więc doświadczenie bólu może być zupełnie inne.
W Białce Tatrzańskiej, jeśli się nie mylę, jest dom, w którym mieszkają dzieci upośledzone. I takie, które biegają po ogrodzie, i takie "kupki nieszczęścia", które kształtem bardziej przypominają meduzę niż człowieka. Tych, którzy uważają się za zbyt pokrzywdzonych w tym życiu, zapraszam do Białki. Gdy usiądzie się przy łóżeczku takiego dziecka i pomyśli: "to mogłam być ja", wszystko już wygląda inaczej. A kiedy jeszcze w szoku wychodzi się do ogrodu, do tych dzieci, które potrafią chodzić, zderza się człowiek z radością, której nie zobaczysz w żadnej klasie żadnej szkoły. Biegną do ciebie dzieci, wszystkie uśmiechnięte, rzucają się na szyję. Nigdy nie słyszałam tylu komplementów i zapewnień miłości, co tam. "Jaka pani ładna", "Jakie ładne włosy", "pani mi się bardzo podoba", "kocham panią", "mogę panią pohuśtać?" ;)) Od razu poczułam się piękna. Przybiegną, uścisną, roześmieją się, powiedzą coś miłego, pokażą coś ciekawego, i pobiegną dalej. Żyją w innym świecie, ale wcale nie smutnym świecie. Myślisz, że są nieszczęśliwe? Często mam ochotę powiedzieć, że są szczęśliwsze od nas. Chyba że my uczynimy je nieszczęśliwymi, chyba że my je skrzywdzimy. Możliwość "komunikacji z otoczeniem" to często źródło naszego bólu, naszych nieszczęść. Jest w tym Boże miłosierdzie, że ci, których najbardziej nie umiemy przyjąć ze względu na wygląd i brak kontaktu, nie wiedzą, że "powinni" być nieszczęśliwi. Ci, którzy to rozumieją, są już na tyle doskonali, że muszą sobie - jak my wszyscy - z poczuciem nieszczęścia jakoś radzić.
Czy się za te dzieci modlić? Jeśli chodzi o zbawienie - to nie ma takiej konieczności, bo Bóg jest dla nich miłosierny. Dzieci małe i ludzie dorośli, którzy muszą pozostać dziećmi - przecież nie grzeszą naprawdę. Niebo należy do nich. Ale z drugiej strony, czy istnieje "niepotrzebna modlitwa"? Czy do końca wiemy, jak to z ich rozumem jest? Z ich wolą? Wiemy tyle, co wie dzisiejsza cywilizacja, czy jutro nie okaże się, że wie więcej? Modlitwa nikomu nie zaszkodzi, a Bóg jej nie zmarnuje.
Natomiast na pewno dobrze jest modlić się, by nikt tych dzieciątek nie skrzywdził bardziej. Inaczej mówiąc, trzeba modlić się właśnie za matki, pielęgniarki, lekarzy, sprzątaczki i elektryków w takich domach. Ze strony Boga nie spotka dzieci krzywda, ze strony ludzi - jeszcze może.
Pozdrawiam cię Anulko i życzę, żeby twoja córeczka zaznala w życiu jak najmniej bólu, i żebyś umiała ją nauczyć prawdziwej miłości do każdego słabszego od niej stworzenia.
|
|