Autor: M (---.centertel.pl)
Data: 2020-04-10 19:37
Sprawa jest następująca:
moja mama, którą trudno mi nazywać mamą, częściej myślę o niej - ona, a nie mama, zdecydowanie potrzebuje pomocy, tylko nie ma kto jej tej pomocy udzielić, ja nie potrafię, nie wiem kto by potrafił. odkąd pamiętam miała problemy psychiczne, jej sąsiedzi próbuję interweniować na policji, w spółdzielni mieszkaniowej, w ośrodku pomocy społecznej, jej sąsiedzie się jej boją, ośrodek pomocy społecznej opiekuje się osobami, które nie są na tyle sprawne, żeby np. zrobić zakupy, czy ugotować sobie coś do jedzenia, więc nie pomoże. Dzielnicowy od czasu do czasu podczas interwencji tłumaczy mojej mamie, żeby np. schowała rzeczy do piwnicy, kiedy ona się upiera, że musi zmienić piwnicę, bo ta którą posiada jest w niewłaściwym pionie. ona wiele rzeczy interpretuje na swój, odmienny od innych sposób. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby patrzać na plan mieszkania, dojść do wniosku, że mam niewłaściwą komórkę, wyrzucić z tej komórki rzeczy i się upierać, że powinni mi dać komórkę sąsiada. Nie wyobrażam sobie z nią mieszkać, mieszkałam do 19 roku życia, nie było między mną a nią emocjonalnej więzi, żadnej ciepłej relacji, było tak źle, że kiedy usiłowała popełnić samobójstwo, bylam wtedy w podstawówce, to co prawda zadzwoniłam na pogotowie i uratowałam ją, ale było mi obojętne czy przeżyje. Od tego czasu minęło 30 lat, problemy są ciągle. psychiatra powiedział, że może przyjechać na wizytę i przeprowadzić badanie, wydać opinię, a ja musiałabym wytoczyć sprawę w sądzie o skierowanie do szpitala psychiatrycznego, z tego co czytałam o takich przymusowych leczeniach i ubezwłasnowolnieniu, to moja mama się nie kwalifikuje. z tego co czytałam, to nawet gdyby sądownie skierować ją do takiego leczenia, to ma prawo się odwołać od wyroku, a jeśli nawet się nie odwoła, to i tak byłaby w takim szpitalu przez ograniczony czas, chyba 30 dni, no i co dalej. O ile mi wiadomo, leczyła się, była kilka miesięcy w takim szpitalu, ja miałam wtedy 5 lat, pamiętam siebie przastraszoną, uciekającą przed ludźmi, chowającą sie przed każdą osobą w pobliżu, leczenie jakoś jej nie pomogło. to był już okres rozwodu z moim ojcem, który wyprowadził się i wynajął pokój w hotelu robotniczym, w którym mieszkał z kolegą przez długie lata, jego siostra mu doradziła, co widziałam w starym liście, żeby nie walczył o mnie, bo sąd i tka przyzna opiekę nad dzieckiem matce. sąd nie powinien jej przyznać opieki nade mną, raczej powinnam była trafić do domu dziecka. a raczej do kogoś z mojej wielkiej, licznej i nieobecnej rodziny, bo rodzice mieli siostry/braci, no ale to przecież nie była ich sprawa. może o inni ludzie: sąsiedzi, rodzina nauczyli mnie, że nie należy robić nic, nic nie próbowałam zmieniać, myślałam, że tak musi być, trudno, nie nauczyłam się szukać pomocy, nie miałam takich relacji, które by mi pomogły znaleźć pomoc, w sumie to chyba nikt nie pomógł ani jej, ani mnie, może ktoś próbował, a ja tego nie widziałam i nie czułam. w takich sytuacjach to zresztą akurat jest bardzo trudno pomagać, a co dopiero zrobić to skutecznie. dzisiaj ona/matka/mama, waham się, którego słowa użyć, zadzwoniła do mnie, bo chciała, żebym koniecznie do niej przyjechała, bo ona ma dosyć, ma znowu dosyć czegoś nieokreślonego, czego nie potrafi nazwać. jakichś drgań i wstrząsów, których nikt nie słyszy poza nią. mieszkam 100 km od niej i powiedziałam, że przyjadę w weekend, że dzisiaj nie mogę, np. odczas Wielkanocy była sama, ostatecznie mieszka beze mnie od 23 lat i jest pandemia koronawirusa, do teściów również nie pojechaliśmy. teraz pisząc to wszystko, dzwonię do niej, a ona nie odbiera ode mnie telefonu. zadzwoniłam do jej sąsiadki, dowiedziałam się, że pytała się czy sąsiadka nie słyszy jakichś szumów i wstrząsów. sąsiadka niczebo takiego nie słyszy. Z kim można o takiej sprawie porozmawiać? Do kogo można się zwrócić? Kto jest na tyle skuteczny, żeby poradzić sobie z takim problemem? czy jest ktoś taki? nie wiem jak jej/matce/mamie pomóc, chcę, żeby ktoś mną pokierował.
|
|