logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
O św. Franciszku i jego miłości do stworzeń
 


22 maja obchodzimy w Polsce Dzień Praw Zwierząt. Tego dnia 1997 r. została wprowadzona w życie ustawa o ochronie zwierząt, zawierająca przepis mówiący o tym, że „zwierzę nie jest rzeczą”. Wiedział już o tym św. Franciszek z Asyżu. Jego miłość do stworzeń ze względu na ich Stwórcę oraz przywiązanie zwierząt do Asyżanina w niezwykły sposób opisuje Tomasz z Celano. Zapraszamy do lektury!


Pewnego razu, gdy przechodził przez Dolinę Spoletańską, koło Bevagna zbliżył się do miejsca, w którym zgromadziła się wielka chmara różnego rodzaju ptaków. Kiedy święty Boży zobaczył je, ochoczo podbiegł do tego miejsca, jako że ze względu na najwyższą miłość dla Stwórcy kochał wszystkie stworzenia. Pozdrowił je w zwykły sposób, tak jakby były istotami rozumnymi. A że ptaki nie zrywały się do ucieczki, podszedł tuż do nich, a przechodząc wśród nich tam i z powrotem, tuniką dotykał ich główek i ciał. Równocześnie ogromnie ucieszony i zdziwiony, pilnie je wezwał, by posłuchały słowa Bożego, i mówił: „Bracia moi, ptaki! Winniście chwalić i zawsze kochać swojego Stwórcę, który ubrał was w pióra i dał wam skrzydła do latania. Bo przecież On uczynił was najbardziej wolnymi spośród wszystkich stworzeń, i przydzielił wam czyste powietrze na mieszkanie. Nie siejecie ani nie żniwujecie, a On wami rządzi bez waszej troski”. Na te słowa ptaki na swój sposób wyrażały wielkie zadowolenie, wyciągały szyje, rozpościerały skrzydła, otwierały dzioby i uważnie patrzyły na niego. Dopóty nie uleciały z miejsca, dopóki za pomocą znaku krzyża nie dał im pozwolenia i błogosławieństwa. Wróciwszy do braci, Franciszek obwiniał siebie o zaniedbanie, iż przedtem nie głosił kazań do ptaków. Od owego dnia pilnie zachęcał ptaki i zwierzęta, a także stworzenia nie mające zmysłów, do miłości i chwalenia Stworzyciela.

 

Kiedyś przybył do pewnego grodu zwanego Alviano, by głosić kazanie. Lud się zebrał i wszyscy się uciszyli, ale zupełnie nie słyszeli Franciszka z powodu jaskółek, co właśnie w tym miejscu budowały gniazda i bardzo świergotały. Wtedy, jak to wszyscy słyszeli, zwrócił się do nich, mówiąc: „Siostry moje, jaskółki, już czas, żebym i ja mówił, ponieważ wyście już dosyć się namówiły! Słuchajcie słowa Bożego i bądźcie cicho, aż do skończenia słowa Pańskiego”. A one, jakby były rozumne, zamilkły i nie ruszały się z miejsca, aż całe kazanie się skończyło. Wszyscy, którzy to widzieli, zdumiewali się i wychwalali Boga.

 

[…] Pewnego razu święty Franciszek siedział w łodzi, płynąc właśnie do pustelni Greccio przez jezioro Rieti. Wtedy pewien rybak ofiarował mu ptaszka wodnego, żeby uradował się nim w Panu. Święty Ojciec wziął go z radością, a potem otworzył dłonie i łagodnie zachęcał, aby swobodnie odleciał. On jednak nie chciał odejść, lecz usadowił się w jego dłoniach jak w gniazdku, podczas gdy święty długo się modlił z oczyma wzniesionymi do nieba. Po dłuższej chwili, gdy jakby skądinąd wrócił do siebie i oprzytomniał, łagodnie kazał ptaszkowi korzystać bez obawy z pierwotnej swobody. Tak więc, po otrzymaniu pozwolenia razem z błogosławieństwem, ptaszek ruchem ciała wyraził radość i odleciał.

 

Innym razem na tym samym jeziorze płynął łodzią. Gdy przybił do przystani, otrzymał w darze wielką rybę, żywą. Swoim zwyczajem nazwał ją bratnim imieniem i umieścił obok łodzi. Ale ryba na oczach świętego igrała w wodzie, z czego bardzo się uradował i wysławiał Chrystusa Pana. Ryba bowiem nie odpłynęła z tego miejsca, dopóki święty nie dał jej polecenia odejścia.

 

Kiedy święty Franciszek przebywał w pewnej pustelni, według swego zwyczaju uchodząc przed widokiem i rozmową z ludźmi, wtedy sokół w tym miejscu się gnieżdżący związał się z nim wielkim przymierzem przyjaźni. Bo w porze nocnej zawsze swym śpiewem i głosem uprzedzał go o godzinie, w której święty zwykł był wstawać na służbę Bożą. Było to Świętemu jak najbardziej na rękę, gdy sokół poprzez tę troskliwość, jaką miał o niego, wygnał zeń wszelkie zwlekanie i opieszałość. A gdy święty bardziej niż zwykle cierpiał na jakąś chorobę, wówczas sokół oszczędzał go i nie wyznaczał mu tak wczesnego czuwania. Mianowicie, jak gdyby pouczony przez Boga około świtu z lekka tylko trącał w dzwonek swego głosu. Nic dziwnego, że takiego szczególnego miłośnika Stwórcy czczą wszystkie inne stworzenia.

 

Pewien szlachcic z okolic Sieny przysłał choremu świętemu Franciszkowi bażanta. On przyjął go radośnie, nie z ochoty do jedzenia, ale z powodu usposobienia, jakie w takich okolicznościach zwykło skłaniać go do radowania się ze względu na miłość Stwórcy. Powiedział więc do bażanta: „Bracie bażancie, niech Stwórca nasz będzie pochwalony!”. I rzekł do braci: „Już teraz sprawdźmy, czy brat bażant chce być z nami, czy pójść na ustronie i w miejsce bardziej dla niego odpowiednie”. Na polecenie świętego jeden z braci zaniósł go do odległej winnicy. Ale on natychmiast wrócił pośpiesznie do celi Ojca. Ten ponownie kazał go jeszcze dalej umieścić, ale on z największą szybkością powrócił do drzwi celi i prawie siłą pod tunikami braci, którzy stali w drzwiach, wszedł do środka. Dlatego święty kazał go troskliwie karmić, uściskał go i uspokajał łagodnymi słowy. Pewien lekarz, nader oddany świętemu Bożemu, widząc to, uprosił go u braci; nie chciał go zjeść, ale karmić ze względu na cześć dla Świętego. Cóż dalej? Wziął go ze sobą do domu. Ale bażant, odłączony od Świętego, nie chciał nic jeść, jak gdyby protestował przeciw krzywdzie, że pozbawiono go jego obecności. Lekarz zdumiał się i natychmiast odniósł bażanta do Świętego, opowiadając po kolei wszystko, co zaszło. A bażant, postawiony na ziemi, jak tylko zobaczył swego ojca, zaraz przestał się smucić i zaczął jeść z zadowoleniem.

 

Obok celki świętego Bożego w Porcjunkuli cykada, siedząc na drzewie figowym, świerszczyła ze zwykłą sobie słodyczą. Kiedyś święty Ojciec wyciągnął do niej rękę i łagodnie zawołał: „Moja siostro cykado, chodź do mnie!”. A ona, tak jakby miała rozum, zaraz zeszła na jego rękę. Rzekł do niej: „Śpiewaj, siostro moja cykado, i chwal z radością swego Pana stworzyciela!”. Ona, bezzwłocznie posłuchawszy, zaczęła świerszczyć i nie ustawała tak długo, aż mąż Boży włączył do jej śpiewania swoją chwalbę i kazał jej odlecieć na jej zwykłe miejsce. Pozostała w nim przez osiem dni bez przerwy, jakby uwiązana. A Święty, gdy wychodził z celi, zawsze dotykał jej rękami, nakazywał śpiewać, a ona zawsze gotowa była słuchać jego poleceń. Święty rzekł do swych towarzyszy: „Zwolnijmy naszą siostrę cykadę, która do tego czasu aż zanadto cieszyła nas swoją chwalbą, iżby ciało nasze nie chlubiło się z tego po próżnicy”. Zwolniona przez niego natychmiast odeszła i więcej tam się nie pokazała. Bracia, patrzący na to wszystko, niezmiernie się dziwili.

 

[…] W Greccio ofiarowano świętemu Franciszkowi żywego zajączka. Puszczony wolno, chociaż mógł pobiec, gdzie chciał, jednak na zawołanie Świętego szybko wskoczył mu na kolana. Święty przyjął go łaskawie, łagodnie upomniał, by nie dał się znowu pochwycić, i kazał mu wrócić do lasu. A kiedy święty mąż przebywał na wyspie jeziora Perugia, coś podobnego zdarzyło się z królikiem, który przecież jest zwierzęciem bardzo płochliwym.

 

Kiedyś mąż Boży, idąc z Sieny do Doliny Spoletańskiej, doszedł do jakiegoś pola, na którym pasło się małe stado owiec. Gdy je dobrotliwie pozdrowił, jak zwykł był czynić, wszystkie przybiegły do niego, podniosły swe głowy i głośnym beczeniem wyrażały swój aplauz dla pozdrowienia. Jego wikariusz, patrząc uważnie i rozważnie, spostrzegł to, co owe owce uczyniły. Dlatego razem z innymi towarzyszami zwolnił kroku i powiedział do pozostałych braci: „Czy widzieliście, co owce zrobiły naszemu ojcu? Zaprawdę, wielkim jest ten, którego nieme zwierzęta czczą jak ojca, istoty nie mające rozumu uznają go przyjacielem swojego Stworzyciela”.

 

Skowronki, przyjaciele dziennego światła, bojące się mroków zmierzchu, tego wieczoru, w którym święty Franciszek przeszedł z tego świata do Chrystusa, chociaż zapadała już ciemność nocy, przyleciały nad dach domu i długo kołowały z wielkim hałasem. Nie wiemy, czy w tym śpiewie okazywały na swój sposób radość czy smutek. Rozbrzmiewały od nich i płaczliwa radość, i radosny płacz, tak jakby z jednej strony opłakiwały sieroctwo synów, z drugiej zaś dawały znak, że ojciec zbliża się do wiekuistej chwały. Strażnicy miejscy, którzy strzegli miejsca w troskliwym czuwaniu, pełni zdumienia, innych zachęcali do podziwiania.

 

franciszkanie.pl