26. Niedziela Zwykła, rok A
Nie chcę!
„Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?" Mówią Mu: Ten drugi” (Mt 21,30)
Mówiliśmy w ubiegłym tygodniu o wolności tego, który daje. Który daje ze swego, który daje siebie, który daje swoją własność. Granicą tej wolności jest tylko grzech, a nie to, że ktoś ma mu za złe ten podział: bo temu więcej daje, a temu trochę mniej. Dziś mówimy o kolejnej granicy naszej wolności. Jest nią obowiązek.
Bo wolność zbyt często nam się kojarzy z absolutnym prawem do „róbta co chceta”. A to nie jest tak. Wolność absolutna wcześniej czy później staje się grzechem lub do grzechu prowadzi. Wprawdzie i św. Augustyn powiedział podobnie: „Kochaj i czyń co chcesz”. Jednak wszystko tutaj staje się inne przez to jedno słowo: kochaj. Najpierw kochaj. Gdy będziesz kochał, to wszystko co będziesz robił – będzie robione z miłości, będzie więc robione dobrze.
Dziś Ewangelia mówi o miłości i odpowiedzialności wobec ojca. Nie wiemy ile lat mieli synowie. Może byli bardzo młodzi, a może nie. Ale widać mieszkali w domu ojca i nie pracowali na swoim, skoro ojciec chce ich wysłać do pracy w winnicy. Są więc jeszcze zależni od ojca, od jego majątku. Ale nawet gdyby już nie – to istnieje jeszcze poczucie wdzięczności za życie, za wychowanie, za miłość. I obowiązek pomocy na miarę swoich możliwości.
Nie zawsze ten obowiązek pomocy jest realizowany. Czasem własne życie i nowe obowiązki podjęte wobec innych nie pozwalają na ciągłą i czasochłonną pomoc. Także odległość i brak sił. Sytuację tę ocenia nasze sumienie. Także uczciwość w ocenie sytuacji.
W dzisiejszej Ewangelii nie widzimy jednak, by pomoc ojcu była niemożliwa. Słyszymy bardzo prostą odpowiedź: „Nie chcę”. A to oznacza: mógłbym to zrobić. Gdybym chciał. „Nie chcę” – to słowa, które powtarzamy od małego dziecka, nawet aż do śmierci. Choć częściej używamy słów: „Nie chce mi się”. Czasem nie wypowiadamy ich na głos, ale w nas siedzą i męczą. „Nie chcę”. Z tysiąca powodów. Ale zawsze można je ująć w ten sposób: chcę robić teraz co innego. Bo jest to dla mnie przyjemniejsze, mniej męczące, bo nie przepadnie jakaś okazja, bo jest bardziej moje, będę z tego więcej miał.
Czy „nie chce mi się” jest już grzechem? Niekoniecznie. Może pojawić się tylko w naszych emocjach. Po prostu nie chce mi się teraz wstać i zabrać za cokolwiek. To jest uczucie. Uczucie samo w sobie nie jest grzechem. Karanie dziecka za te słowa to nieporozumienie. Wypowiedzenie swoich uczuć nie jest niczym złym. Przecież dorosłym też się często nie chce. Nie chce nam się wstać do pracy, nie chce nam się siedzieć 8 godzin za biurkiem, nie chce nam się przybić półki czy przyszyć guzika. Nie chce nam się modlić, nie chce nam się pobawić z dzieckiem. Tych „niechcemisię” jest naprawdę wiele. Przyznanie się do nich nie jest niczym złym. Reakcją na czyjeś uczucia nie może być karanie, tylko zrozumienie. „Wiem, że ci się nie chce. Rozumiem to. Ale proszę cię o to, bo to jest konieczne, bardzo potrzebne”. Dla mnie, dla ciebie, dla kogoś. Nie możemy bać się własnych uczuć. Mamy do nich prawo. Nawet jeśli dotyczą samego Boga. „Nie chce mi się” powiedziane Bogu nie jest grzechem tylko stanięciem w prawdzie.
Ale jest też inne „nie chcę”. „Nie chcę” – jako decyzja. Jako „nie zrobię tego”. Nie jest to w naszych uczuciach, tylko w naszej woli. I to „nie chcę” może stać się grzechem. Może zranić już w chwili powiedzenia „nie”, a może uczynić krzywdę przez to, że zabraknie mojej pracy.
W dzisiejszej Ewangelii widzimy raczej to drugie „nie chcę”. „Nie chcę, nie pójdę”. Wskazuje na to słowo późniejsze: „jednak opamiętał się i poszedł”. Dwie różne postawy synów. Jeden grzeczny, nie naraża się na złość bezpośrednio. Przytaknie na początku, a potem się to jakoś rozejdzie. I drugi, którego odpowiedź może być niegrzeczna, ale pomimo takiej odpowiedzi - spełni życzenie ojca. Ta Ewangelia bardzo wyraźnie podkreśla, jak mało liczą się nasze słowa przed Bogiem, jeśli nie idą za nimi nasze czyny.
Dziś jest czas na przyjrzenie się naszej wierze. Ile w nas jedynie pustych obietnic? Jak często z ochotą (a może raczej bezmyślnie) powtarzamy Bogu „oczywiście, że to zrobię”, a potem uciekamy przed odpowiedzialnością? Każda nasza modlitwa jest odpowiedzią na Boże wezwanie, każdą modlitwą mówimy tak jak pierwszy syn z Ewangelii: „idę, Panie”. Ale gdy trzeba wstać i iść, gdy trzeba zrobić – wiara przestaje się liczyć. Kierujemy się tym, co robią inni, co mówią inni, co jest wygodniejsze, przyjemniejsze. Każdy grzech dla człowieka wierzącego jest taką postawą: „Ten odpowiedział: "Idę, panie!", lecz nie poszedł” (Mt 20,29). Początkowa żarliwa wiara często gdzieś po drodze gaśnie, gdy nadchodzi trud życiowej odpowiedzi. Pokusy świata są bardzo mocne. Szczególnie gdy już wcześniej popełniło się poważny błąd i jego konsekwencje ciągną się całymi latami. Albo dzieje się coś nieprzewidzianego. Postawa „Idę, panie!, lecz nie poszedł” dotyczy też zgody wierzącego człowieka niekoniecznie na swój grzech, ale także na grzech innych, popieranie tego, co jest sprzeczne z głosem Kościoła. Popieranie aborcji, in vitro, eutanazji i innych. Słowa „jestem wierzący” nic nie znaczą, jeśli dodaję „ale niepraktykujący”. Nie ma kogoś takiego. Prawdziwsze są słowa: moja wiara jest maleńka, moja wiara gaśnie, pomóżcie mi.
Trudne są słowa Jezusa: „Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego”. Jest w nas oburzenie, bo to nawet nie jest porównanie nas do nierządnic, ale postawienie nas jeszcze niżej. Nas, porządnych katolików. Ale w kontekście tej Ewangelii nie musimy się bać tego zdania, jeśli nie jesteśmy pierwszym synem, który powie „idę”, ale nie pójdzie. Dobrze byłoby, gdybyśmy nie byli także drugim synem. Najlepiej i powiedzieć „idę” i naprawdę to zrobić. Jeśli jednak zdarzy nam się nieposłuszeństwo wobec Boga (a komu się nie zdarzy?), to najważniejsze zrobić to, co zrobił drugi syn. Opamiętał się i poszedł.
Główna myśl tej Ewangelii jest taka jak w zeszłym tygodniu. „Ale i oni otrzymali po denarze”. Na tyle byli umówieni z właścicielem winnicy. Jeśli dojdziemy do celu zjednoczeni z Bogiem – wejdziemy do Królestwa Niebieskiego. Nawet jeśli po drodze był wielki grzech, nawet jeśli po drodze były całe lata buntu i złości, nawet jeśli było wielkie zgorszenie. Aż do śmierci Bóg nie zamyka przed nami drzwi. Możemy się opamiętać i przyjść. Nawet jeśli będziemy w winnicy pracować krótko, ale wytrwamy do końca – będziemy zbawieni. Nie ma innego nieba dla zawsze dobrych i innego nieba dla dobrych pod koniec życia. Niebo jest jedno. To czyściec jest po to, żeby ci, którym zabrakło czasu, nauczyli się prawdziwej miłości. Ale niebo jest jedno dla wszystkich. „Ale i oni otrzymali po denarze”. Celnicy i nierządnice. I pobożni katolicy.
Skąd więc bierze się w nas czasem oburzenie na te słowa? To kolejne poczucie niesprawiedliwości? Znów to samo co w zeszłym tygodniu: oni za krótko pracowali, a dostają tyle samo. A może, gdyby tak przekopać nasze myśli, może to troszkę inaczej trzeba by nazwać? Czy nie ma w tym oburzeniu nuty zazdrości, że myśmy tego wszystkiego co oni, tych grzechów nie popełnili? Czy to nie mówi nam, że na te wszystkie grzechy sami mieliśmy jednak ochotę? Czy to oburzenie nie bierze się w głębi serca z tej myśli, że my, dobrzy katolicy, NIESTETY tego nie zrobiliśmy? A oni mają i grzech i na końcu Boga. My mamy „tylko” Boga... Tylko czy wtedy bylibyśmy dobrymi katolikami?
Nie, nie musi tak być. Walkę z grzechem, pomimo ogromnych pokus, podejmujemy często szczerze, naprawdę brzydząc się grzechem. Ale wtedy jest w nas spokój. Wtedy dobrze wiemy, że nigdy nie usłyszymy tych słów:
„Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego (...) Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć” (Mt 21,32).
*
Garść myśli:
*
Bądźmy więc ostrożni [w osądzaniu], bo historia żyjącego człowieka nie została jeszcze dopisana do końca i zawsze jest jeszcze możliwy niespodziany i zaskakujący zwrot ku Panu Bogu. (Bp Jan Pietraszko)
*
Można być posłuszną materialnie przez zewnętrzne wykonanie, a nieposłuszną co do cnoty przez brak odpowiedniego wewnętrznego usposobienia. (bł. S. Sancja Szymkowiak)
*
Bardziej Bóg żąda od ciebie choćby najmniejszego stopnia posłuszeństwa i uległości, niż wszystkich innych czynów, jakie chcesz podjąć dla Niego. (Jan Bosko)
*
Małe czyny, ale wykonane, są lepsze niż wielkie, ale tylko planowane. (George Marshall)
Bogumiła Szewczyk
bog-szew@wp.pl
***
Z autobiografii św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dziewicy
(Manuscrits autobiographiques, Lisieux 1957, 227-229)
W sercu Kościoła ja będę miłością
Kiedy wielkie moje pragnienia zaczęły się stawać dla mnie męczeństwem, otwarłam listy świętego Pawła, aby znaleźć jakąś odpowiedź. Przypadkowo wzrok mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Przeczytałam najpierw, że nie wszyscy mogą być apostołami, nie wszyscy prorokami, nie wszyscy nauczycielami, oraz że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może być równocześnie ręką. Odpowiedź była wprawdzie jasna, nie taka jednak, aby ukoić moje tęsknoty i wlać we mnie pokój.
Nie zniechęcając się czytałam dalej i natrafiłam na zdanie, które podniosło mnie na duchu: "Starajcie się o większe dary. Ja zaś wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą". Apostoł wyjaśnia, że największe nawet dary niczym są bez miłości i że miłość jest najlepszą drogą bezpiecznie prowadzącą do Boga. Wtedy wreszcie znalazłam pokój.
Gdy zastanawiałam się nad mistycznym ciałem Kościoła, nie odnajdywałam siebie w żadnym spośród opisanych przez Pawła członków, albo raczej pragnęłam się odnaleźć we wszystkich. I oto miłość ukazała mi się jako istota mego powołania. Zrozumiałam, że jeśli Kościół jest ciałem złożonym z wielu członków, to nie brak w nim członka najbardziej szlachetnego i koniecznego; zrozumiałam, że Kościół ma serce i że to serce pała gorącą miłością. Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła, apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem, miłość jest wieczna.
Wtedy to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie: moim powołaniem jest miłość. O tak, znalazłam już swe własne miejsce w Kościele; miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością. W ten sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie.
***
Litania do Świętej Tereski od Dzieciątka Jezus – odmów
***
Biblia pyta:
Ludzie, braćmi jesteście – czemuż krzywdzicie jeden drugiego?
Dz 7,26
***
KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział LII.
O TYM, ŻE CZŁOWIEK NIE POWINIEN SIĘ CZUĆ GODNYM POCIECHY, ALE KARY
1. Panie, nie jestem godny Twojej pociechy ani Twojej duchowej obecności i dlatego słusznie czynisz, że zostawiasz mnie w bezradności i opuszczeniu. Bo choćbym wylał morze łez, jeszcze nie byłbym godny, abyś mnie pocieszał.
Niczego więc nie jestem godny, tylko chłosty i kary, bo często i ciężko Ciebie obrażałem i wiele dobrego zaniedbałem. Właściwie nie jestem godny najmniejszego nawet pocieszenia.
Ale ty, miłosierny i litosny Boże, który nie chcesz, aby ginęło to, co stworzyłeś 2 Sm 14,14, raczyłeś obdarzyć swego sługę bez żadnej zasługi pociechą nad wszelkie ludzkie spodziewanie, aby okazała się niezmierna dobroć Twoja w naczyniu miłosierdzia Rz 9,23. A pociecha Twoja niepodobna jest do ludzkiego gadania.
2. Czym zasłużyłem, Panie, że zsyłasz mi tę niebiańską pociechę? Nie pamiętałem, abym uczynił coś dobrego, raczej zawsze śpieszyłem się do złego, a leniłem się do poprawy.
To prawda i nie mogę temu zaprzeczyć. Gdybym mówił inaczej, musiałbyś wystąpić przeciw mnie, a nie miałby kto stanąć w mojej obronie. Na cóż innego skazałem się sam moimi grzechami, jak nie na piekło i ogień wieczny?
Przyznaję szczerze, że zasłużyłem na szyderstwo i pogardę, nie mam prawa zaliczać się do grona wiernych. I choć mi ciężko to uczynić, jednak wbrew sobie samemu wyznam otwarcie swoje grzechy, aby zasłużyć i na to, by przeniknęło mnie Twoje miłosierdzie Mi 7,18.
3. Cóż mogę powiedzieć pełen wstydu i winy? Nie jestem złotousty, tyle tylko, że powtarzam: Zgrzeszyłem, Panie, zgrzeszyłem, zmiłuj się nade mną, odpuść mi. Daj mi trochę czasu, bym zdążył opłakać swój ból, nim odejdę do krainy ciemności osnutej mgłą śmierci Hi 10,20-21.
Cóż tak wielkiego żądasz od winowajcy i nieszczęsnego grzesznika? Tylko tego, aby wzbudził w sobie skruchę i ukorzył się z powodu swoich win Mdr 17,10. W prawdziwej skrusze i pokorze serca rodzi się nadzieja przebaczenia, uspokaja się wzburzone sumienie, odnajduje się utracona łaska Mt 3,7, człowiek uchyla się od przyszłego gniewu i we wzajemnym pocałunku łączą się Bóg i dusza pełna żalu Rz 16,16; 1 P 5,14.
4. Pokorny żal za grzechy jest ofiarą miłą Ci, Panie, słodziej woniejącą niż dymiące kadzidła Wj 29,25.
Jest on także tym drogocennym olejkiem, jakim chciałbym skropić Twoje święte stopy Łk 7,46, bo nie wzgardziłeś nigdy sercem skruszonym i pokornym Ps 51(50),19. W tym jest ucieczka przed gniewem wroga, w tym prostuje się i oczyszcza to, co się wykrzywiło i spaczyło.
Tomasz a Kempis, 'O naśladowaniu Chrystusa'
***
Spędź życie na wywyższaniu ludzi, a nie na poniżaniu.
H. Jackson Brown, Jr. 'Mały poradnik życia'