Autor: Dorota (---.play-internet.pl)
Data: 2015-11-25 00:41
Ale ładnie powiedziane. Dziś rano myślałam o tym, że rodzic nie potrzebuje dziecka do swojego istnienia, ale dziecko potrzebuje do swojego istnienia rodzica. I to jest taka jakby gruba metafora relacji z Bogiem. Stworzył, choć nie musiał. Dał kawałek Siebie, nie po to, żeby potem zabrać, tylko, żeby się podzielić. A to, czym On się dzieli, to Byt, możliwość istnienia. On jest, który Jest. Czyli tak bardziej jest niż my i niż nam się wydaje. Trudno to opisywać, bo słowa, których używamy, powstały tu i dotyczą świata materialnego.
Najlepszym pomysłem wydaje mi się po prostu wchodzić w rzeczywistość Boga już teraz, nie czekając na moment pójścia dalej. Najlepiej pod opieką Kościoła, bo grzebanie się w sobie na własną rękę wcale takie bezpieczne nie jest i różne rzeczy przydarzyć się mogą. Nie trzeba się oczywiście bać, Maryja i pewnie wielkie grono aniołów nas pilnuje, w końcu jesteśmy w oczach Boga bezcenni, skoro poszedł za nas na śmierć, ale rozsądek i umiarkowane zaufanie do własnych możliwości są na pewno dobrym rozwiązaniem. W końcu skoro jest + , jest też i -. Ciekawe, że plus ma kształt krzyża.
To przyklejanie się do Boga wydaje mi się trochę niepokojącym pomysłem, jakimś takim buddyjskim. Pewnie w jakimś sensie się z Nim zespolimy, ale przecież chyba nie za cenę utraty tożsamości. Nie po to dał wolną wolę, czas i życiowe okoliczności do ukształtowania sobie charakteru, wzrośnięcia w człowieczeństwie, żeby zlepić nas potem w jedną kulkę jak plastelinę.
Myślę, że On nas lubi bezinteresownie, bezgranicznie i bezwarunkowo właśnie w naszej odrębności. Strasznie się z tego cieszę.
A dusza? ciekawe, że nie czując fizycznie jej istnienia, mamy wpływ na jej dalsze losy. Może po prostu dlatego, że ona nie jest z tego wymiaru, nie bardzo wiemy, jak się do jej odgrzebania w sobie zabrać. W sumie to mnie jakoś nie martwi, zauważyłam, że dobrze jest czasem umieć na jakąś wiedzę poczekać, a ciekawość drążącą z innych pobudek niż głód Bożej chwały warto w sobie stłumić.
Zresztą, Bóg czasami daje zrozumienie, mnie się to zdarza niesłychanie rzadko i nigdy wtedy, kiedy sama chcę, a czasem, kiedy bardzo proszę - tak jakby osuwam się wgłąb rzeczy, zaczynam przez krótką chwilę rozumieć sens różnych spraw, chociaż mówić o tym później słowami nie potrafię.
Nośnikiem pamięci, świadomości i rozeznawania spraw ziemskich niewątpliwie jest mózg, ewolucyjnie dodatkowo wyposażony według mnie w automatycznego pilota, żeby zminimalizować niebezpieczeństwo utraty życia przy pierwszej możliwej okazji, ale czym innym jest wiedza, nawet wielopłaszczyznowa i komplementarna, pewien rodzaj swobodnego poruszania się po ziemskiej rzeczywistości a czym innym poznanie w świetle Bożej obecności.
Św. Paweł jakoś tak powiedział, że teraz widzimy niejasno, a potem zobaczymy twarzą w twarz.
Kiedy Chrystus mówi, że zna swoje owce, a te Jego znają, ma raczej na myśli, że są z nim związane czymś więcej niż ludzką wiedzą.
Znajomość Boga to już związek z nim na całe życie tu i tam, i to nie jest jakiś przymus i niewola, tylko jakby się wyszło z dusznego, małego pomieszczenia na świeże powietrze. Taki On jest, dusza się do Niego wyrywa. Sęk w tym, żeby Go poznać takim jak Jest, a nie brnąć w lękliwe czy zabobonne wyobrażenia. Wystarczy tylko poprosić, ale nie słowami, tylko własną głębią, a On zaczyna o Sobie opowiadać. Nawet najmniejsza dziurka zrobiona w pancerzu próżności i samozachwytu, a On już się przez nią wlewa jak ocean i zaczyna obdarzać, obdarzać i obdarzać. Każdy najmniejszy krok w Jego stronę to wielki krok w Jego stronę. On się cieszy z każdej odnalezionej owcy jak dziecko, jak wariat.
Nie pamiętam, kto to powiedział - jeśli ty dasz mi trochę, Ja dam ci dużo; jeśli ty dasz mi dużo, Ja dam Ci dużo więcej; jeśli ty dasz mi wszystko, Ja dam ci WSZYSTKO. Cudowne, naprawdę.
Wszystkiego dobrego na zabawy z dziećmi, w tym jest bardzo dużo Bożej chwały. A Boża chwała to nie jest brzmienie tych słów, tylko wielka rzeczywistość. On tą chwałą oczywiście nie macha jak chorągiewką, jak król Julian z "Pingwinów z Madagaskaru". On potrafi przyjść nawet do stajenki, dać się stłuc, opluć i wyszydzić.
A i tak pokonał śmierć, nie tę przejściową, spowodowaną na przykład zawałem, tylko tę prawdziwą, śmierć duszy. Pozdrawiam -D
P.S. Jeszcze a propos umierającej Mamy - skąd pewność, że była pozbawiona świadomości, uczuć i pamięci zdarzeń? Przecież one w nią wrosły, ukształtowały ją. Może po prostu powoli, odchodząc, traciła narzędzia komunikowania tego wszystkiego.
|
|