logo
Czwartek, 02 maja 2024 r.
imieniny:
Atanazego, Longiny, Toli, Zygmunta – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ruth Burrows OCD
Ocean duszy
materiał własny
 


Oprawa: miękka
Liczba stron: 192
Wydawnictwo: W drodze
Wydanie: Poznań 2009
ISBN: 978-83-7033-715-5


 

Dzień Czwarty

Wszystko zależy od tej odpowiedzi


 W rzeczywistości jakże silne było i ciągle jest ukierunkowanie nie na szukanie woli Bożej, aby poddać się Mu całkowicie przez wypełnianie jej, ale na samodoskonałość, samouwielbienie. Całe zadanie na tej wyspie polega na pełnieniu woli Bożej, to znaczy wypełnianiu prawa. Człowiek, gdy spełnia uczynki prawa, jest zawsze wystawiony na pokusę życia według prawa, tymczasem prawdziwy uczeń Chrystusa żyje według Ducha. Co prawda, nie można żyć według Ducha, jeśli nie zachowuje się prawa, ale Duch pozwala jeszcze doskonalej je wypełniać. Śmiertelną pokusą tej wyspy jest życie według prawa i uczynienie go naszym jedynym zabezpieczeniem.

Niebezpieczeństwo jest jednak obosieczne i wydaje się, że obecnie równie silne obawy budzi niewypełnianie prawa w imię życia według Ducha. Wolność, odpowiedzialność, dojrzałość - pojęcia te mogą być bardzo błędnie interpretowane. Stawiam pytanie, czy my, zakonnicy, dostatecznie poważnie podchodzimy do naszej edukacji. Dbamy o szeroki zakres studium teologii, egzegezy biblijnej, psychologii, zaangażowania w czynny apostolat, ale co z samym życiem duchowym, bez którego cała reszta jest, albo prawie jest, bez wartości?

Młodzi ludzie przychodzą do nas właśnie po tę duchową formację, po wsparcie, jakiego możemy im udzielić. Rzadko zdarza się osoba, która może "przejść przez to sama", która jest wytrwała i gorąco pragnie samotnej wędrówki. To świadomość słabości sprowadza aspirantkę do wspólnoty. Gdy pomyśli się, że św. Teresa czekała aż do piątego mieszkania, naszej drugiej wyspy, zanim dopuszczała wolność, zanim obdarzała nas zaufaniem w niebezpiecznych sytuacjach, wiedząc, że wówczas Bóg trzyma nas blisko i że nasza miłość jest wystarczająco mocna, aby stać pewnie, naiwnością - żeby nie powiedzieć więcej - wydaje się pozostawianie naszych młodych ludzi, by radzili sobie sami, by podejmowali decyzje w dziedzinach, w których nie mają jeszcze prawie żadnego światła. Realia ludzkie go życia są takie, że większość osób, gdy znajduje mocne, światłe przywództwo i wsparcie właściwego środowiska, może przeżyć dobre, sensowne życie; bez tych pomocy natomiast kuleje. Zakonnicy nie stanowią tu żadnego wyjątku. Większość potrzebuje dobrego przywództwa i jakiejś struktury. Myśleć inaczej byłoby brakiem realizmu. W tych ramach można im pomóc wzrastać do dojrzałości. Nikt nie zaprzecza, że w przeszłości było zbyt dużo wsparcia, zbyt dużo kontroli i dominacji; potrzebujemy złotego środka.

Omawiając życie ludzi na pierwszej wyspie, ograniczam się do dwóch grup mieszkańców. Jest prawdopodobne, że obie przeczytają tę książkę, obie świadomie prowadzą życie wewnętrzne. Jedna grupa obejmuje osoby, dla których ta wyspa jest właściwym miejscem, etapem w ich podróży. Przemierzają ją podobnie jak dzieciństwo - stan właściwy dla dziecka, ale taki, z którego trzeba wyrosnąć. Druga grupa składa się z osób, które wybrały życie na tej wyspie, uczyniły ją swoją bazą, podczas gdy Bóg chciałby wyprowadzić je dalej. Ta sytuacja jest nie mniej niedorzeczna niż sytuacja nastolatka lub dorosłego, który odmawia dorastania i upiera się, że będzie żył jak dziecko. Cały piąty rozdział będzie poświęcony tej grupie mieszkańców.

Dla wygody pierwszą grupę nazwę "początkującymi". Kiedy podchodzi się do szerokiego tematu nauczania, pro wadzenia, poradnictwa, rodzi się poczucie przytłoczenia.

Cała książka nie wystarczyłaby na wszystko, co należałoby na ten temat powiedzieć. Muszę się więc ograniczyć. Zajmę się kilkoma podstawowymi zagadnieniami.

Aby spójnie uporządkować cały materiał, musimy stale patrzeć na cel. Co jest tym celem? Bycie całkowicie posiadanym przez Boga, nic mniejszego. Postęp nie będzie wówczas oznaczał budowania ludzkiego ego, nabywania "doskonałości", ale coraz większe poddanie się Bogu, pozwolenie na to, by coraz bardziej kontrolował On nasze życie.

"Mało się dziś rozumie z Krzyża" - zauważyła ze smutkiem pewna osoba doświadczona w sprawach duchowych. Czy kiedykolwiek go rozumiano? W przeszłości akcentowano cierpienie, co wypaczyło chrześcijaństwo, uczyniło z niego religię krzyża, ideę, według której Bogu można się podobać jedynie wtedy, gdy się cierpi, i im więcej cierpienia, tym lepiej. Najróżniejsze błędy kryją się za tym podejściem i jaka to bluźniercza karykatura naszego Boga! Lęk i nienawiść do materii - osoba staje się duchowa, im bardziej oddala się od materii, a to oznacza od ciała i emocji - co jest całkowicie niechrześcijańskie, ponieważ nieludzkie; a także koncepcja, że zostaliśmy odkupieni przez cierpienie, że ponieważ Chrystus cierpiał, my również musimy cierpieć. Dojdziemy tak do logicznego wniosku, że cierpienia nigdy dosyć. Ale to jest nieprawda. To miłość nas odkupiła, miłość, która wypełniła wolę Ojca bez względu na cenę, miłość, która była całkowitym poddaniem. Stało się to po przez cierpienie, ale to nie samo cierpienie przyprowadziło nas do Ojca. Chrystus cierpiał, ponieważ cierpienie jest rzeczywistością ludzkiego życia, przed którą nie ma ucieczki. Cierpiał, ponieważ my musimy cierpieć. Przyjął nasz ludzki los i przemienił go w drogę do chwały.

A mimo to wydaje się, że zmierzamy do przeciwnej skrajności. Rezygnujemy z naszych zobowiązań, jeśli łączą się z cierpieniem, gdy pojawia się napięcie lub trudność. Ludzie porzucają małżeństwo, życie zakonne, kapłaństwo, ponieważ wyraźnie brakuje im spełnienia; rodzi się poczucie, że życie nakłada ciężar, który możemy swobodnie odrzucić. Przyjąć wolę Bożą za każdą cenę, z przekonaniem, że On daje nam siłę, cokolwiek czujemy - to właśnie znaczy naśladować Jezusa i być Jego uczniem. Obecnie w ludzkim działaniu czuje się bardzo wiele niefrasobliwości, brak powagi wobec istnienia. Pomyślcie jednak o ciężarze gatunkowym naszego życia, jak wiele mamy do zyskania. Dostaliśmy tylko jedno życie. Łatwo jest myśleć, że wyświadczamy Bogu łaskę, że jest jakaś alternatywa dla całkowitego poświęcenia się. Czy aby na pewno? Co to takiego?

Jeśli chodzi o życiową ascezę, jaką sobie narzucamy, można na nią spojrzeć z wielu różnych stron. Rzeczą oczywistą, której żaden chrześcijanin nie może dziś zignorować, jest obywanie się bez tego, co inni mogą posiadać; praktyczne zastosowanie na poziomie osobistym prawdy, że światowe zasoby nie są monopolem kilku nielicznych. Wydaje mi się, że musi to dotyczyć nas wszystkich w zakresie żywności, ubrania, ogrzewania, wody, itd. Oznacza to powiedzenie "nie" dla wielu dodatkowych wygód, które uważaliśmy za oczywistość.

Dla Teresy asceza jest drogą do wolności i ma to sens. Nabiera to może jeszcze większego znaczenia w życiu za konnym. Ponieważ na poziomie ludzkim jest to raczej nudne życie z małą liczbą bodźców i rozrywek, łatwo jest zająć się samym sobą i swoimi cielesnymi potrzebami; konieczna jest stanowczość, żeby się przed tym ustrzec. Widzę jednak, że głębszym sensem narzuconej samemu sobie ascezy, oprócz sprawiedliwości i miłosierdzia, jest praktyczne potwierdzenie tego, że Bóg jest moim życiem i niczemu nie pozwolę złagodzić potrzeby Jego samego. To sposób przeżywania naszego pragnienia i głodu oraz odmowa bycia nasyconym. Jest to tylko jeden ze sposobów, to prawda, ale jesteśmy ciałem, poprzez ciało wyrażamy nasze serce i wydaje mi się brakiem konsekwencji, gdy stale mówię Bogu, że jest dla mnie wszystkim i nie chcę niczego oprócz Niego, a przy tym żyję, jak gdybym zadomowiła się na tym świecie z mnóstwem rzeczy, których potrzebuję wokół siebie. Musimy mieć poczucie, że jesteśmy na wygnaniu. Gdybyśmy mieli choćby najmniejszy przebłysk Boga, przestalibyśmy pragnąć czegokolwiek innego. Czyż lojalna miłość nie powinna za chować takiej postawy nawet w ciemności, gdy nie dano nam żadnego przebłysku? A zatem chociaż trudno jest zachować ascezę i odmówić uciekania się do małych pocieszeń, które łagodzą uczucie potrzeby i pustki, nie można ich jednak nadużywać. Ogólnie moje podejście jest takie, że kiedy mogę znieść trochę zimna, zmęczenia, itd., bez nadmiernego zaabsorbowania, to je znoszę, ale jeśli mnie to przygnębia i urasta do rangi "problemu", wtedy, jeśli mogę, zaspokajam swoją potrzebę. Jeśli jednak łączy się to z obowiązkiem lub dobrem drugiego, muszę wówczas poradzić sobie z trudnością i pozostaję zaabsorbowana! Nie potrafię jednak myśleć, by nasz Pan był bardzo zainteresowany tym, czy mamy trochę mniej czy trochę więcej tego czy tamtego.

1 2 3 4 5  następna
Zobacz także
Jacek Stojanowski
"Nie chcę iść za Jezusem, chcę być wolny. Zasady jakie narzuca religia ograniczają człowieka. Ja jestem zbyt niezależny żeby 'kręciło' mnie życie blisko Boga." Takie i podobne opinie często słyszę kiedy zaczynam z kimś rozmawiać o Jezusie. Wywołują one mój gwałtowny sprzeciw! Bo Jezus, właśnie Jezus, jest dla mnie najlepszym przykładem człowieka wolnego! W pełni wolnego!...
 
Marta Wielek
Słowo Boże jest święte, a nie my. Przy czytaniu Biblii następuje „sprzężenie zwrotne”: aby usłyszeć Boga, potrzebujemy czystego serca; aby oczyścić swoje serce, potrzebujemy Jego Słowa. Nie należy tych zaleceń rozumieć w taki sposób: przygotuj się, przemień się, przemebluj swoje życie, a wtedy Pan Bóg będzie mógł wejść do twego pokoju.
 
z ks. Krzysztofem Wonsem, salwatorianinem, kierownikiem duchowym, dyrektorem Centrum Formacji Duchowej, rozmawia Marta Wielek
 
 
Ewelina Gładysz
Dobrze życzyć – czasem tylko tyle, aż. Co właściwie znaczy błogosławić? Łacińskie „benedicto” wywodzi się od „bene” – dobrze i „dicere” – mówić. Błogosławić (benedicere) to życzyć dobra, mówić o kimś dobrze, chwalić, dziękować, pozdrawiać. Spotkane w Biblii „błogosławieństwo” i „błogosławienie” kryją w sobie ogromne bogactwo. Sam rzeczownik „błogosławieństwo” (hebr. „beraka”) oznacza prezent, wzajemne obdarowanie. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS