Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data: 2009-08-03 15:23
To znaczy, odpowiedzi na Pana (VD) pytanie może być wiele, ale wszystkie one zakładają jakąś nadzwyczajną interwencję Boga. I tu mamy problem, bo takie interwencje owszem zdarzają się, ale mam taką teorię, nie podzielaną przez wszystkich teologów, że interwencje te mają charakter znaków a nie bezpośredniego wpływu na historię. Czyli np. cuda Jezusa uwiarygadniały Jego misję, cuda Apostołów i innych chrześcijan, uwiarygadniały głoszenie Ewangelii. Natomiast nie było ich celem burzenie istniejącego porządku kosmicznego. Jezus czynił znaki, ale nie takie jakich oczekiwano. I tak np. cud wirującego Słońca, nie był początkiem końca świata, tylko uwiarygadniał orędzie fatimskie. Inaczej mówiąc, Bóg nie pozostaje obojętny i na różne sposoby ostrzega ludzkość, ale nie ingeruje w ten sposób, że sprowadza śmiertelną chorobę na Stalina, a na Hitlera zamachowca, a na arcykapłana piorun z nieba. (Nie, postawa arcykapłana przyczyniła się walnie do wybuchu powstania żydowskiego, którego stał się pierwszą ofiarą). Świat w ten sposób pomyślany nie nadawałby się do życia. Idzie sobie dziecko ulicą, słonko świeci, a tu nagle buch, piorun z jasnego nieba i rozlega się głos: zabiłem tego małego Adolfka, zanim narobi szkód, a tak to trafi prosto do nieba. Czy chciałabyś Marysiu, by Ciebie coś takiego spotkało? Nawet za cenę krzywdy, która ominęłaby w ten sposób miliony istnień? Bo ja nie. Więc wracamy do punktu wyjścia. Gdyby Ci się chciało, to myśmy tu na forum tłukli ten temat na wszystkie sposoby. I kolejne osoby zadają znowu te same pytania. Tak naprawdę nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Wskazał na to także Leszek Kołakowski, było, nie było, kiedyś marksista. Co więcej, choć o ile wiem, nigdy tego wprost nie powiedział, w udzielanych odpowiedziach, przyjmował chrześcijański punkt widzenia, jako jedyny nadający się do dyskusji. Powiedzmy sobie szczerze, nie da się poważnie traktować propozycji buddyjskiej, bo czyni ona świat nieludzkim. Muzułmanie mają problemy, z którymi ich teologia sobie jak na razie nie radzi, Żydzi, z nielicznymi wyjątkami, po Holokauście i odzyskaniu państwowości, przeszli na pozycje ateistyczne (ponad 50% obywateli Izraela to ateiści, to samo dotyczy Żydów amerykańskich, o Europie wschodniej nie wspominam, bo tu, zwłaszcza po II wojnie i wybiciu wierzących, powstał zbitek słowny Żyd=komunista) (i to jest rozsądne, choć podważa jakikolwiek sens istnienia judaizmu, no bo skoro Boga nie ma... to jaki jest sens istnienia tego narodu? Co więcej, jego historia przed 1948 r traci rację bytu. Trudno to przyjmować bez emocji). Generalnie o cierpieniu da się rozmawiać tylko z ludźmi religijnymi (wierzącymi). Dla wierzących jest to problem. Z pozycji ateistycznych cierpienie jest absurdem. Ale z pozycji ateistycznych i życie i istnienie świata jest absurdem, gdyby tylko być konsekwentnym. Tak więc nie mamy innej odpowiedzi nad tę udzieloną przez Boga w osobie Jezusa. To wszystko bardzo ładne teorie, które czynią jednak dyskusję jałową, o ile człowiek nie odpowie na nią całym swoim sercem. Możesz pytać, pytać i pytać i nic z tego nie wyniknie, o ile nie powiesz Bogu: nie rozumiem tego wszystkiego, ale wierzę, że umarłeś za mnie na Krzyżu.
|
|