Autor: Ag (---.centertel.pl)
Data: 2011-01-22 01:16
A mi się przypomniał dowcip nota bene od franciszkanina:
To była zima, tęgie mrozy. Na drodze leżał ledwo żywy wróbelek. Nie miał siły poruszać skrzydełkami, w zasadzie był bliski śmierci, bo zamarzał.
Nagle przejechał drogą wóz i przerażony wróbelek myślał, że to już koniec - hałas, wielki plask i ciemność dokoła. Nic tylko umarłem - myśli sobie, ale czeka chwilę, jedną, dwie i zaczyna czuć, że jest mu coraz cieplej, powoli odzyskuje zdolność ruszania skrzydełkami. Cudownie, ja żyję. Wygrzebuje się z ciemności ku światłu i widzi, że przywaliła go wielka końska kupa, dlatego w jej cieple mógł odzyskać życie. Z radości stanął na niej i zaćwierkał najpiękniejszą melodię jaką znał. Nagle, gdy tak ćwierkał, pojawił się kocur, który szybko złapał wróbelka, wyciągnął go swym łapskiem i natychmiast pożarł.
Jak myślicie, jaki jest morał z tej opowieści?
Wnioski są trzy:
1. Nie każdy kto na Ciebie n...a jest Twoim wrogiem.
2. Jak wdepnąłeś w g..., to siedź cicho.
3. Nie każdy kto Cię wyciąga z g... jest Twoim przyjacielem.
Z dedykacją dla oo. jezuitów. ;) (Pięknie domykacie. Deo gratias.)
|
|