Autor: Zosia (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2011-03-04 11:15
Dziękuję za Wasze wsparcie i rady. To prawda, że nasze małżeństwo przez lata nie było tak do końca oparte na Bogu. Praktykowaliśmy z przyzwyczajenia. Może ja więcej, mąż nieco na pokaz. Kiedyś proponowałam mu wyjazd na rekolekcje małżeńskie, ale stwierdził, że tam by się tylko męczył i to nie dla niego. Poukładał sobie swój świat bez picia, zamknął w domowych pieleszach, nawet znajomi się od nas odsunęli, bo niechętnie spotykał się z ludźmi. Rodzina to tylko jego i to sporadycznie, moja na miejscu go drażniła, więc sama utrzymywałam kontakty. I tak się jakoś kręciło wokół niego. Zapomniałam o sobie, zacięłam się jak w czasie jego picia, żeby znieść wszystkie upokorzenia i wybryki sprzed 20 lat, musiałam udawać twardą i silną, ale taka nie jestem. To wszystko dla dzieci. Teraz ten przepełniony worek puścił. Sam chyba też to zrozumiał, bo pomimo szoku i bólu, powiedział, że mnie tak kocha, iż jestem dla niego całym światem, który się zawalił. Bierze leki uspakajające, ja również. Pójdziemy na terapię. Mam nadzieję, że to, choć traumatyczne, przeżycie pomoże nam w dalszym życiu. Może nawet uda się jakoś je naprawić. Szkoda, że za taką cenę, ale podobno czasem potrzeba tragedii, aby przewartościować swój świat. Pójdę do spowiedzi. Zmyję z siebie co grzeszne, a potem na terapię. Czy uważacie, że mój ojciec jest "aniołem stróżem", który nade mną czuwa? Nigdy nie byłam z nim blisko związana, bardziej z mamą. Pozdrawiam.
|
|