Autor: Bogumiła z Krakowa (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2013-06-04 14:09
Iwono, każdemu z nas najbardziej podobają się wypowiedzi, które są najbardziej zbliżone do naszych własnych i utwierdzają nas w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Nie dziwię się więc, że i Ty wybierasz te najmilsze. Ale przeczytaj jeszcze raz wypowiedź Joy, bo to bardzo mądre przedstawienie istoty zgorszenia.
Spróbuję jak najmniej powtarzać po innych, ale rzucę parę myśli - bo pewne sprawy są dla mnie jakimś nieporozumieniem.
1. Najczęściej zgorszenie rozumiemy jako czepianie się starej dewotki, która załamuje ręce nad nami i biegnie poszeptać o nas do znajomych pań. Jest w tym jakaś śmieszność, która nam pomaga wierzyć, że to jest niedzisiejsze, a więc, jeśli robię coś innego to wszystko jest w porządku, tylko takim dewotkom to się nie spodoba, a to już jest ich problem, a nie mój. Kiedy jednak popatrzy się na zgorszenie jak na tworzenie nowych norm, do których potem będą się ludzie odnosić, oceniając w sumieniu swój grzech, czyli zmianę świadomości - to inaczej będziemy do tego podchodzić. Grzechy cudze nie dotyczą jedynie pojedynczej sytuacji (oni tak zrobili? ale fajnie, to też tak zrobię), ale także tworzenia katolickiego środowiska. Jeszcze raz podkreślam: chodzi o NORMĘ, a nie o pojedyncze sytuacje. Każda skrajność jest śmieszna i najczęściej robi więcej złego niż dobrego, więc skrajności trzeba unikać właśnie dla dobra norm, przykazań. Pamiętamy, że w niedzielę (kiedyś w szabat) się nie pracuje, a uczniowie Jezusa zrywali kłosy, a dużo wcześniej zjedzono chleb pokładny choć nie wolno go było dotykać. Są wyjątkowe sytuacje, są chwilowe konieczności. Nie o to chodzi, żeby gościa, który przyjechał z daleka i nie ma gdzie przenocować wyrzucić za drzwi tylko dlatego, że jest innej płci. Ale stałe zamieszkanie razem jest czymś innym.
2. Kolejne (według mnie) nieporozumienie, to zarzut, że w ocenie sytuacji liczy się dla nas tylko seks. Czyli: skoro nie sypiacie razem to wszystko w porządku, a wszyscy obok nie widzą miłości, tylko chcą zajrzeć pod kołdrę, bo podejrzewają grzech. ("większość osób, które starają się tutaj coś od siebie dodać, mam wrażenie, że skupiają się tylko i wyłącznie na tym aspekcie"). A ja widzę coś zupełnie innego. Że to Ty właśnie skupiasz się tylko na tym aspekcie. W pierwszym odruchu powiesz oczywiście, że nie mam racji, bo chodzi o miłość. Że owszem, był seks, ale przecież właśnie się nawracasz. A tymczasem ja nie o Twoim łóżkowym grzechu chcę pisać. Jeśli uważasz, że skoro nie pójdziesz z nim do łóżka, to wszystko jest w porządku, to właśnie znaczy, że skupiasz się tylko na seksie. Małżeństwo to nie tylko wspólnota łoża, ale także wspólnota stołu, wspólnota majątkowa, wspólnota uczuć (nie chodzi mi o te motylki), nawet wspólnota kłopotów, to codzienne spotykanie się na progu łazienki, widok świeżo wykąpanej kobiety, budzenie się w obecności mężczyzny, ścielenie komuś łóżka itd. Całe to wspólne życie jest życiem małżeńskim. Jeśli uważamy, że do tego wszystkiego mamy prawo kilka lat wcześniej, to właśnie sprowadzamy małżeństwo jedynie do aktu seksualnego. Skupianie się jedynie na tym, żeby nie pójść razem do łóżka to nie jest "wszystko w porządku".
Tak często powtarzamy "trzeba się sprawdzić przed ślubem". Ale jakoś to sprawdzanie wcale się nie sprawdza. Mieszkający razem przed ślubem ludzie i tak się często rozwodzą. A są także inne problemy. Po "sprawdzeniu" okazuje się często, że to jednak nie to. Ale rozstanie boli dokładnie tak samo jak rozwód/separacja. Jest się tak samo pokiereszowanym. Co z tego, że nie ma "papierka" cywilnego, co z tego, że nie ma sakramentu - zdrada i odejście jest tak samo dramatyczne jak po ślubie, bo korzystało się z wszystkich przywilejów małżeństwa. Tutaj na forum czasem tłumaczymy: widzisz, że pije, bije - odejdź natychmiast, ratuj dzieci. Rada jest zbyt trudna, bo jest pytanie: ale gdzie? Nie mam nic. Tu przy nim jest mój świat, tu jest moje/nasze mieszkanie. Mogłaby zacząć nowe życie, bez przeszkód. Ale choć może już nie być nawet seksu, albo być tylko z konieczności, wszystkie inne wspólnoty (majątku, stołu, dzieci), które normalnie dotyczą dopiero małżonków, stają się ogromną przeszkodą w rozstaniu. Jeszcze bez ślubu, jeszcze nic się nie rozpoczęło naprawdę, a już się skończyło i zostaje dramat. To nie jakieś dewotki, stare panny, którym życie się nie udało, ale zwykła mądrość życiowa przemawia za tym, żeby nie wchodzić ze swoim wszystkim tam, gdzie ktoś nie powiedział jeszcze, nie chce jeszcze powiedzieć przed ołtarzem, że chce nas na zawsze.
3. A jeśli już skupić się na seksie, to bardzo niebezpieczne jest stwierdzenie: nie współżyjemy to możemy razem mieszkać. Z kilku powodów. Seks to przecież nie tylko samo majstrowanie w łóżku. To jest wszystko, co jest wyłączne dla spotykających się mężczyzny i kobiety, a co wyróżnia ten związek od związku ojca z córką, brata z siostrą, przyjaciół, kuzynów. To jest ogromna skala spojrzeń, gestów i pragnień, które sprawiają, że ludzie są sobie coraz bliżsi. I to jest w porządku. Wspólne zamieszkanie sprawia jednak, że nadmiernie wzrasta liczba bodźców, które mogą skończyć się grzechem. Nie wiesz Iwono, co się w nim dzieje, nie wiesz na pewno, który moment, jaka sytuacja przekracza jego możliwości utrzymania się w ryzach. Odebrałaś mu możliwości spełnienia seksualnego, ale pozostawiłaś wszystkie pokusy (siebie). Można nie współżyć, ale nadal grzeszyć przeciw czystości. Tak, oczywiście, że można grzeszyć także nie mieszkając razem, ale jest jednak mniej podniet, mniej możliwości. I oczywiście, że konieczność okresowej wstrzemięźliwości seksualnej może dotyczyć także małżonków, ale zakres dopuszczalnych gestów i przeżyć jest tu o wiele większy.
Zresztą sama widzisz: decyzję o czystości w związku podjęliście kilka miesięcy temu, a bez grzechu żyjecie dopiero niecały miesiąc. Skąd więc ta pewność u Ciebie, że wytrzymacie? Co się działo przez te kilka miesięcy po podjęciu decyzji?
Nigdy nie będziesz wiedzieć do końca na ile Twoja całocodzienna obecność obok jest problemem dla Twojego chłopaka. Nie słuchasz jego spowiedzi. Nie odczuwasz jego pokus. Dopóki za grzech nieczysty w narzeczeństwie będziemy uważać tylko akt współżycia, może nam się wydawać, że jesteśmy czyści.
Jest jeszcze ta druga strona, jak zawsze. Jeśli chłopak z którym mieszkam parę lat nie odczuwa przy mnie żadnych pokus, choć wychodzę jeszcze ciepła z wanny i prawie ocieram się o niego, budzi się obok mnie i nic - to dopiero wtedy miałabym do myślenia. Jeśli dla niego jestem tylko jak siostra, matka, koleżanka - to o czym mówimy? Po co planuję z nim życie? To nie jest normalne, kiedy możemy mieszkać następne kilka lat ze sobą i nie ma w nas żadnych pokus. Związek między mężczyzną a kobietą, jeśli ma się skończyć małżeństwem, musi ciążyć ku całkowitemu zjednoczeniu. Jeśli takich pragnień nie ma - to jest tylko przyjaźń, a nie męsko-damska miłość.
A jeśli są? To jeżeli z konieczności będzie się przez zbyt długi czas te pragnienia oziębiało, uśmiercało, byle nie zgrzeszyć - to choć intencja jest dobra, można sobie nawzajem zrobić krzywdę. Można uczucia, tęsknoty, marzenia na zawsze uśmiercić. Można potem już nie umieć siebie zapragnąć tak, jak kobieta powinna pragnąć mężczyzny, a mężczyzna kobiety. To będzie wielka wzajemna krzywda, bo może się skończyć poszukiwaniem tych specyficznych pięknych uczuć poza małżeństwem.
Nawet gdy wszystko przebiega według dobrej kolejności, po Bożemu, małżeństwo przeżywa wiele trudności. Tam jednak, gdzie rozpoczyna się wszystko od złej strony - tych problemów jest dużo więcej.
Pamiętaj też, że zbyt długie czekanie ludzi dorosłych na ślub może się skończyć inaczej niż to sobie zaplanowałaś. Mężczyzna często wymyśla tysiące problemów, przez które trzeba czekać na ślub, a potem poznaje inną i natychmiast idzie do ołtarza, nie widząc żadnych problemów. Od Ciebie dostawał wszystko bez ślubu, to po co się żenić?
Oby w Twoim przypadku było inaczej.
4. Łatwo nam się oburzać na nieżyciowych księży. Kolejne nieporozumienie. Przecież oni biorą za nas odpowiedzialność przed Bogiem. My często manipulujemy swoim sumieniem, bo nam z tym wygodniej, bo łatwiej się usprawiedliwić choćby tylko przed sobą. Spowiednik nie czuje tego co my, ale to nie jest przeszkodą tylko właśnie pomocą, aby być obiektywnym. Kapłan widzi sytuację tak, jak my powinniśmy widzieć. Dlaczego kapłan nie może udzielać rozgrzeszenia kobiecie, z którą zgrzeszył? Bo nie potrafi być obiektywny, bo działają inne uczucia, to tak, jakby rozgrzeszać siebie. To właśnie dobrze, że ksiądz nie odczuwa dokładnie tak jak my. Oczywiście dobrze, żeby umiał czuć i współczuć, ale to jest co innego. Ksiądz nie ma być życiowy, ale Boży. Owszem, ma być miłosierny, bo Bóg jest miłosierny, ale ma pamiętać o przykazaniach, bo dał je Bóg. Zresztą niejeden raz kapłan właśnie tak bardzo rozumie penitenta, że uczuciowo chciałby dać rozgrzeszenie. Ale musi być ponad tym rozumieniem i ponad tymi uczuciami. Myślisz, że to tak łatwo odmówić rozgrzeszenia?
5. Piszesz: "nie mogłabym nadwyrężyć ofiarowanego mi przez księdza-spowiednika zaufania". Ale to znowu nieporozumienie. Spowiednik nie mógł Ci okazać prawdziwego zaufania, skoro nie wiedział, że mieszkacie razem. Gdyby wiedział, to tak, właśnie tak bym to nazwała. Albo nie udzieliłby rozgrzeszenia, albo zaufał Twoim obietnicom. Ale on patrzył na te grzechy inaczej. Nie dałaś mu możliwości, by okazał Ci zaufanie, dlatego to zdanie nie ma tutaj wartości, jaką chciałabyś mu nadać.
Mam nadzieję, że czytasz ze zrozumieniem. Nie mówię, że ksiądz nie miał prawa dać Ci rozgrzeszenia, ani że gdyby wiedział, to na pewno byłoby inaczej. Mówię tylko, że aby było zaufanie - musi być odkrycie prawdy.
Czy spowiedź jest ważna? Jeśli naprawdę zapomniałaś powiedzieć, to na pewno nie jest świętokradzka. Ta okoliczność jest jednak bardzo ważna, a może nawet konieczna do podjęcia przez spowiednika dobrej decyzji, więc radziłabym drugą spowiedź. Są ludzie, którzy (tak mówią) nie wiedzieli, że wspólne mieszkanie może być przeszkodą w otrzymaniu rozgrzeszenia. Ty jednak nie tylko wiedziałaś, ale tego doświadczyłaś. Może to być podświadome wyparcie tego, co przyniosło ogromne problemy emocjonalne, ale może taka myśl gdzieś się wcześniej błąkała i jej nie odrzuciłaś. Sytuacja nie jest jednoznaczna. Upewnij się w konfesjonale.
A jeszcze pytanie, ale tylko do rozważenia przez Ciebie: czy przypadkiem nie boisz się odejść, bo tak naprawdę nie jesteś pewna, czy będziesz mogła wrócić? Bo to byłby prawdziwy problem.
|
|