logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.ip.euro.net.pl)
Data:   2014-01-18 01:15

Określenie „powołanie do samotności” to określenie nieadekwatne dla tego stanu, ale będę go używać, ponieważ już się „utarło”.
Niewiele pozostało mi do trzydziestki. Zawsze byłam solo, co jest przynajmniej częściowo wynikiem nieśmiałości i braku pewności siebie. Kiedy nadszedł czas, gdy wszystkie kuzynki i prawie wszystkie przyjaciółki oraz znajome były już w związkach, w tym małżeńskich, a wiele z nich miało już dzieci, przez to, że nikogo nie miałam, nie widziałam sensu życia, czułam się nikim. Serce pękało, gdy widziałam wszędzie pełno młodych małżeństw z dziećmi. Zazdrościłam. Co chwila jakiś życzliwy wujek doradzał jak znaleźć drugą połowę, zdarzało się, że próbowano mnie z kimś swatać. Często, gdy słyszę o problemach demograficznych kraju a co za tym idzie – o tym, że w przyszłości nie będzie kto miał pracować na emerytury - mam wyrzuty sumienia, że się do nich przyczyniam. Patrząc na swoją babcię zastanawiam się kto mnie będzie zawoził do kościoła, do lekarza, kto będzie kupował mi żywność, lekarstwa, gdy ja nie będę w stanie wyjść z domu, kto będzie ustalał dyżury, żebym nie zostawała sama na noc. Takie pytania, choć nie wprost, stawia mi też mój tata. Od jakiegoś czasu (nie wiem w którym roku przekroczyłam granicę, po której być panną się nie godzi, ale tata daje mi odczuć, że przekroczyłam ją na pewno) jestem jego głównym problemem. Jego martwi to jeszcze bardziej niż mnie.
Ja sama, przynajmniej w jakimś stopniu, nauczyłam się żyć nie myśląc notorycznie o tym, że nie ma przy mnie tego jedynego. Być może po prostu nie jest mi dany a to, że go nie ma, nie świadczy o tym, że Pan Bóg o mnie zapomniał. W końcu Bóg nie jest kimś, kto stworzył sobie świat kiedyś, bo kiedyś miał moc, ale wtedy dał z Siebie wszystko a od tamtej pory nawet palcem nie kiwnie. W końcu stwarzając kogokolwiek z nas nie mógł przecież myśleć „wrzucę ją/go w to bajoro świata i będę przypatrywał się czy się w nim utopi, czy – a nuż - nauczy pływać”. Często czułam Jego obecność, mimo nieobecności obok narzeczonego czy męża. Nieraz słyszałam na kazaniu, że żaden inny człowiek nie zaspokoi naszych pragnień (jeśli Bóg nie daje nam czegoś, czego bardzo pragniemy pewnie oznacza to, że to nie było dla nas dobre), nie będzie kochał nas taką miłością, jaką obdarza nas Bóg. Często szukamy na świecie, u innych ludzi tego, co może dać nam tylko On. Nie w tym rzecz, żeby wyłącznie brać, ale kiedyś byłam, a i teraz bywam, osobą, która jest przekonana o tym, że jest nic nie warta, że jest tą najgorszą, że cokolwiek by zrobiła, i tak nic nie wyjdzie, bo jej nic się nie udaje, zawsze coś zepsuje. Wtedy myśli się, że najwięcej dobra uczyni się dla innych, kiedy nie da się im okazji do przebywania z sobą, bo zaoszczędzi się im przebywania z takim zerem. Tak, to pycha, bo nie ma nic gorszego od bycia najmniejszym. Częstsze przebywanie z ludźmi uczy jednak, że czasem i takie zero się innym przydaje. Teraz myślę, że może i ja jestem na tym świecie po coś. Jeśli Bóg stworzył mnie dla kogoś, to może niekoniecznie dla męża (uogólniając). Mam wokół siebie bliskich, których kocham i dla których warto żyć. Może przydam im się jeszcze na coś. Może przydam się też innym ludziom, a przez to także Panu Bogu. Wszyscy jesteśmy powołani do życia wiecznego, do przyjaźni z Bogiem – to jest główne i pierwsze powołanie człowieka. Chciałabym jednak znać odpowiedź na pytanie, którą z trzech dróg (małżeństwo, zakon, samotność) mam dążyć do tego celu? Może już jestem na dobrej drodze a może jej po prostu nie odczytałam?
Czy tą odpowiedzią mogą być sugestie tzw. osób znaczących? Czy może być nią fakt, że mój tata unika spotkań rodzinnych dlatego, że w rodzinie ciągle ktoś chwali się zięciem, wnukami, a on ani zięcia, ani wnuka nie ma (powiedział mi to wprost)? Czy może być odpowiedzią to, że ma do mnie o to pretensje, jakbym była tą złą córką, która może mu dać największe szczęście, spełnić jego najwęższe marzenie ale chce mu zrobić na złość i nie da mu tego, czego on tak bardzo pragnie, a co mogłaby mu dać, gdyby tylko się postarała, jak inne, w przeciwieństwie do mnie, wzorowe córki, często o wiele młodsze (czuję, że tata tak to odczuwa, że się mnie wstydzi). Że nagle dla dzieci kuzynek, koleżanek, stał się najtroskliwszym wujkiem? Że zastanawiam się, czy przypadkiem nie wolałby, żebym związała się z jakimś rozwodnikiem, kimś kto choćby pił i bił, bele był, a o dzieci postarała się, choćby poprzez In vitro. Czy może być odpowiedzią to, że boję się o swoją przyszłość (co będzie z tą szklanką wody)? Czy może być nią ból, który czuję, gdy nie tylko tata, ale i ktokolwiek inny, mówi mi, że powinnam sobie kogoś znaleźć? Jeżeli nie, dlaczego kilka dni po jednej z rozmów z tatą na ten temat proboszcz dobił mnie na kolędzie pytaniem rodziców o zięcia (jestem ich jedyną córką, choć nie jedynym dzieckiem) i stwierdził, że przydałyby im się wnuki a mnie przy każdej możliwej okazji wypytuje o narzeczonego? Doceniam chęć nawiązania kontaktu z parafianami, starania o stworzenie przyjaznej atmosfery. Pewnie nie każda singielka podchodzi do tego tak jak ja, może są takie, którym takie pytania są potrzebne, ale mnie takie pytania zadawane wciąż, z każdej strony (często wystrzelone niczym z karabinu), bolą. Nawet jeśli widzę, że są zadawane w dobrej intencji. Jestem straszną egocentryczką. Pewnie dlatego w taki sposób do tego podchodzę. Pewnie dlatego jestem przewrażliwiona na tym punkcie. I gdy już padną tego typu pytania, sugestie, unikam podejmowania tematu. Unikanie to pancerz ochronny, kiedy nie wiem co mówić, jakich argumentów używać. Bo do czego miałabym kogokolwiek tak naprawdę przekonywać?
Byłam już pewna, że odpowiedzią na pytanie o moje powołanie jest dotychczasowy brak ewentualnego narzeczonego. Wyczytałam jednak gdzieś opinie, że powołanie do samotności może mieć tylko ktoś, kto był w związku (tylko wtedy będzie ono wartościowe, bo tylko w taki sposób ten ktoś może upewnić się, że to nie jego droga, że on jej nie chce). Że powołanie do samotności może mieć tylko ktoś, o kim inni mówią, że byłby wzorowym współmałżonkiem, ale też wzorowym zakonnikiem lub zakonnicą. Co w takim razie z osobami, które nigdy nie były w związku? W jaki sposób mają upewnić się, że w związku być nie chcą?
Powołanie to propozycja Boga dla nas. Ale co to oznacza? Czy Bóg proponuje nam, ma dla nas w ofercie wszystkie drogi (samotność, życie konsekrowane, małżeństwo), bez wskazywania na tą najwłaściwszą dla nas (tu rodziłby się wniosek – ona nie istnieje)? Czy dla Niego nieistotne jest to jakiego dokonamy wyboru tak jak nam obojętne jest to jakiego wyboru dokona osoba, której zadajemy pytanie: „Kawa czy herbata?”. Czy dla Niego bez znaczenia jest czy wypijemy kawę czy herbatę, bylebyśmy wypili ją z Nim? ;) Czy wprost przeciwnie - proponuje dając wskazówki co będzie dla nas odpowiedniejsze (przy założeniu, że coś jednak będzie), sugeruje nam to? Jeśli nie jest Mu to obojętne, jeśli jakoś ujawnia nam to co jest dla nas odpowiedniejsze poprzez wydarzenia z naszego życia i przez innych ludzi, skąd ta rozbieżność – przyszłego męża na horyzoncie brak a wszyscy dają mi do zrozumienia, że właśnie małżeństwo to powinna być moja droga?

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Hanna (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-25 13:54

Pytasz: Chciałabym jednak znać odpowiedź na pytanie, którą z trzech dróg (małżeństwo, zakon, samotność) mam dążyć do tego celu?
Tak, na to pytanie dotyczące Twojego życia warto i trzeba znaleźć odpowiedź, ale nikt z nas na forum jej nie zna.
To jest Twoje wielkie zadanie, ale spokojnie, jesteś na dobrej drodze, w znajdowaniu odpowiedzi na to pytanie pomaga Pan Bóg, nie zostawia nas z tym w bezsilnej samotności. Nawiasem mówiąc, dróg jest jednak więcej, choć bywają okryte ciszą, nie narzucają się. Jak np. drogą świeckich osób konsekrowanych.

To, że Twój tato bardzo chciałby mieć wnuki, nie jest na pewno podpowiedzią co do Twojego jednoznacznego powołania do małżeństwa. Tak, mam odwagę powiedzieć to tak jednoznacznie, twardo, bo to sytuacja powtarzalna.
Nie tylko Twoja. Również np. moja i wielu osób, które znam. Szanuję ból rodziców, ale ich ból albo i naciski nie są żadną wskazówką co do tego, jakie powołanie podarował nam Pan Bóg. Ich pragnienia są ich pragnieniami, nie moim powołaniem.
Poza tym "wszyscy, którzy sugerują" mogą w najlepszej wierze iść pewnym tokiem społecznego stereotypu, obyczaju, przekonań o tym, co najlepsze dla człowieka. Presja otoczenia nie jest znakiem powołania. Bez względu na to, czy tzw. wszyscy mówią, że masz być żoną, czy też, że ktoś ma być księdzem.

Strach przed starością jako motyw decyzji też nie jest dobrym doradcą. Nie jest mądre ani: muszę wyjść za mąż, żeby mieć tę szklankę wody, ani też: jak pójdę do klasztoru, to o mnie zadbają.

Nie bardzo rozumiem tę drogę rozumowania, którą swego czasu gdzieś wyczytałaś: że trzeba być jakiś czas w związku,
żeby być pewnym, że małżeństwo nie jest naszą drogą. Jestem przekonana, że nie działa to automatycznie, jako 100-procentowa reguła. Bywa, nie musi. Są osoby samotne i są osoby konsekrowane, które nigdy w związku nie były i nie wolno z góry zakładać, że je to jakoś na pewno dyskwalifikuje.

Czy Panu Bogu jest obojętnie, kawa czy herbata, byle z Nim? to pytanie do Najwyższego :), ale myślę w moim małym rozumku, że jednak Pan nam proponuje pewien konkret. Akceptuje, gdy wybieramy inaczej, nie obraża się, zostawia wolność do końca, lecz jednak w Jego miłości gdzieś jest do odczytania konkretne, niepowtarzalne, przeznaczone dla mnie powołanie.
Nie jest to ulotka: wybierz coś z kilku ofert, lecz zaproszenie konkretnie ukierunkowane. Moim zdaniem istnieje droga najlepsza dla każdego indywidualnie i nie jest to kwestia losowania z karty podsuniętej przez Boga.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Margola (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2014-01-25 14:49

Bóg powołał nas do MIŁOSCI. Sw. o. Pio powiedział: "Nie martw się o jutro. Myśl o tym, żeby być dobrym już dziś." Mam karteczkę z tym cytatem na półce i często na nią zerkam.
Osobiście nie widzę sensu nad deliberowaniem czy małżeństwo jest moim powołaniem jeśli nie mam mężczyzny u swojego boku. Z tego co piszesz alternatywą dla ciebie jest wyłącznie życie bezżenne ale niekonsekrowane tyle, że na razie nawet nie wiesz co by to miało byc w twoim przypadku.
W takim wypadku widzę sens w najlepszym wykorzystaniu czasu, który został dany, traceniu czasu dla Boga, bliźnich, solidnym wykonywaniu pracy, dokształcaniu się, angażowaniu się np. we wspólnotę, wolontariat, jakąś działalność społeczną, rozwijaniu pasji. A jak będziesz słuchać Boga tu i teraz On cię poprowadzi, i jeśli rzeczywiście małzeństwo będzie tym co On dla ciebie przygotował to z pewnością kogoś postawi na twojej drodze wcześniej czy później.
Aha chyba wiesz, że twoje życie jest twoim zyciem a nie życiem twojego taty czy krewnych i znajomych i to ty podejmusze decyzje, jak sobie pościelesz tak się wyśpisz, nawet Bóg za ciebie decyzji nie podejmie.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Izabella (---.dip0.t-ipconnect.de)
Data:   2014-01-25 15:12

Wielu ludzi po wielu latach doznawania upadków i porażek, wyznaje, ze doszli do punktu, gdzie nie moga juz na nikim sie oprzeć, pozostał im tylko Jezus i pytanie jest czy sie Mu poddadza. Chodzi o to, ze jest wielu ludzi wokół ale dla nich bezuzytecznych. Nic nie dało im szczęscia i spokoju wewnetrznego. Porównac mozna to do biegunki. Jelita wtedy sa pełne szkodliwych bakterii i grzybów, i aby wyleczyc sie musi sie je zabic a na ich miejsce wprowadzic kilka szlachetnych szczepów bakterii i drożdzy, by funkcjonować.
Pisanie Ci o tym czego chce od ciebie otoczenie jest bez sensu. Pisanie o polityce demograficznej, starości, wnukach itp. nic nie da.
Poradze Ci tak.
Zostaw "plecak" społecznych i rodzinnych uwarunkowań. Idź do Jezusa na modlitwie. SAMA. Idź na modlitwie do Maryi, SAMA. Bez taty, mamy, Polski, Świata, Religii naturalnej, wykształcenia, kobiecości itp. itd. Konieczne gdy odbędziesz spowiedź generalną, do której sie przygotujesz ale w centrum siebie stawiając. Bez usprawiedliwień, kto co Ci zrobił i jaka była Twoja odpowiedź. I jak jeszcze jest.
Popros Jezusa (bo znasz Go z Ewangelii) by Cie uzdrowił. Przyjmij Jego zasady, które wyłozone sa w wielu miejscach Ewangelii.
Z mojego doświadczenia wiem, że Jezus chce byc w Twoim zyciu na PIERWSZYM MIEJSCU a Ciebie chce postawic na DRUGIM. Nic między wami dwoma.
Gdziekolwiek bedziesz On chce byc z Tobą.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: malutka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-25 19:23

Mam podobne pytania do ciebie i też zastanawiam się, jakie jest moje powołanie i czy istnieje powołanie do samotności. Jeśli komuś nie udaje się spotkać tej drugiej połówki albo z jakiegoś powodu nie dane jest być z drugą osobą, to człowiek zastanawia się, czy jego powołaniem nie jest samotność. Myślę też, że każdy sam wybiera też swoje powołanie, gdy kogoś spotka, może chcieć być z tą osobą lub wybrać samotność, czy zakon, chyba że nigdy takiej osoby nie spotkał. Nie wiadomo też, czy jej kiedyś nie spotka.
Rozumiem też Twój ból związany z oczekiwaniami rodziny wobec Ciebie, że powinnaś już mieć męża i dzieci i że czujesz się gorsza, że Ich nie masz. Rodzina nie powinna narzucać Ci, kim masz być, jak masz żyć, byle spełnić Ich pragnienia, a twoje się nie liczą? Związać się z przypadkowym mężczyzną możesz, ale czy będziesz z Nim szczęśliwa? Każdy sam podejmuje decyzje w tej sferze i presja rodziny może doprowadzić do czyjegoś nieszczęścia.
Nie działaj pod wpływem rodziców, nie szukaj kogoś na siłę, aby nie być tylko sama, bo możesz się rozczarować, a rodzina nie przeżyje Twojego życia za Ciebie. Na pewno wiesz, czego pragniesz i co będzie dla Ciebie dobre.
Też mam obawy co do swojej przyszłości i że zostanę sama, nikt nie chce być sam w życiu. Ale nie jest powiedziane, że Ci co mają rodziny, też nie zostaną sami. Staraj się tworzyć relacje z ludźmi, aby nie czuć się samotną i czuć się potrzebną.
Podobają mi się słowa - odnośnie wyboru naszej drogi życiowej, że "nawet jeśli - po ludzku rzecz biorąc - się pomylimy, to nie musimy się tym zbytnio martwić. Kiedyś nie będziemy sądzeni z tego, jaką drogę żeśmy wybrali, ale czyśmy idąc tą drogą kochali. Nie zaśmiecaj nieba pytaniami "Panie, jakie moje powołanie. Kochaj, a kochając odnajdziesz je." (Carlo Caretto)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: gg (---.204.132.57.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2014-01-26 11:46

Każdy ma swoją drogę w zyciu. Tez jestem samotna dlugotrwale, i już się do tego nawet przyzwyczaiłam, choć wszesniej kilkanaście lat temu mi to przeszkadzalo. Mysle ze to moje powolanie ta samotność.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: new (---.ip.netia.com.pl)
Data:   2014-01-26 11:53

Wyjście za mąż nie zapewnia opieki na starość.
Z kolei kiedyś słyszałam, że powołanie do małżeństwa się rozeznaje, już mając kandydata. Inaczej to gdybanie, bo w każdym z nas jest pragnienie relacji z drugim człowiekiem.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-26 12:06

Nie ma czegoś takiego jak powołanie do samotności, bo gdyby tak było Bóg stworzyłby Adama i na tym zakończył. To diabeł dąży do tego, żeby człowiek czuł się samotny i opuszczony.
Dzieci nie dają ci gwarancji opieki na starość, nie po to się rodzi dzieci, żeby były twoimi opiekunami. A system emerytalny jest do niczego. Teraz młodzi pracują i składają się na emerytury dla starszych, sami jak będą starzy nie będą mieli siły pracować, nie będzie dla nich emerytur, czy to jest sprawiedliwe? Czy dziecko (człowiek) żyje po to tylko, żeby zarabiać pieniądze na drugiego człowieka? Czy życie ludzkie nie znaczy coś więcej?
To bardzo przykre kiedy ojciec wstydzi się córki, bo nie jest taka jaką on by chciał (tzn. nie ma męża).
Małżeństwo to bardzo trudna droga i ogromna odpowiedzialność, jesteś na to gotowa?
To ty decydujesz o swoim życiu, jeżeli uważasz, że dobrze jest że nie masz męża to nie oglądaj się na to co mówią i robią inni, jeśli uważasz, że źle jest że nie masz męża popracuj nad tym, nikogo do miłości nie zmusisz, ale sama kochać możesz, to co dajesz otrzymujesz z powrotem.
Mam 30 lat, jestem starą panną ze wsi, rodzina mnie nie zaprasza na uroczystości, bo uznali że "dziewczyna w moim wieku jak nie ma faceta to to już wypada z życia towarzyskiego, jest dziwna i coś z nią nie tak, chyba psychiczna". Ale nie czuje się samotna bo nigdy nie jestem sama, jest ze mną Jezus, On wie dlaczego tak jest, a reszcie świata nie muszę się tłumaczyć :).

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: paty (---.hsd1.ma.comcast.net)
Data:   2014-01-26 16:24

Nie ma co sie dlugo nad tym zastanawiac tylko jak najlepiej przykladac sie do wszystkiego co Bog postawil do tej pory na na Twojej drodze, Szuanie kogos na sile bo tak sugejrua inni mija sie z celem. Nie masz gwarancji ze Twoja maz bedzie o Ciebie dbal i przynosil Ci lekarstwa jak zachorujesz bo jak zycie pokazuje mezowe zostawiaja zony w chorobach, odchodza do kochanek albo zachowuja sie jak dzeci potrzebujace opieki. O rozeznanie powolania trzeba sie po prostu modlic i pytac Boga a nie ludzi. Czasem bardzo dlugo. Jak bedzie chcial bys zostala zona to po prostu postawi na Twojej drodze mezczyzne ktorego pokochasz.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: AsiaBB (---.181.103.82.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2014-01-26 20:37

Moja koleżanka wyszła za mąż, jej mąż zginął w wypadku samochodowym, kiedy ich córeczka miała roczek. Koleżanka też będzie sama, w dodatku musi utrzymać i wychować dziecko. Inna przyjaciółka wygrała walkę z rakiem, ale wciąż musi jeździć po lekarzach, na badania itp., z tego, co mówiła jej córki w ogóle to nie obchodzi - tłumaczy się, że jak ma wolne w pracy, musi odpocząć, a ona musi sobie radzić sama, dotrzeć do szpitala, kupić leki itd. Mnie wczoraj zepsuł się samochód, pomogli mi znajomi i obcy facet przechodzący obok przypadkiem. Jak więc widzisz - zamążpójście czy urodzenie dzieci nie gwarantuje, że będziesz miała opiekę na starość i pomoc. Za to czasem bywa tak, że pomagają obcy ludzie.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-26 20:45

To co napisałam niżej tylko w części odzwierciedla to, co chciałam napisać ;)
Dziękuję za to, że się odzywacie. Do wielu Waszych wypowiedzi chciałabym się odnieść, ale nie uda mi się to ze względu na ograniczoność czasu.
"Nie jest to ulotka: wybierz coś z kilku ofert, lecz zaproszenie konkretnie ukierunkowane. Moim zdaniem istnieje droga najlepsza dla każdego indywidualnie i nie jest to kwestia losowania z karty podsuniętej przez Boga". - Haniu bardzo dziękuję Ci za te zdania.
Gdyby tzw. samotność to miała być moja droga, bardzo ważne byłoby dla mnie to, żeby Kościół, jakby to ująć, chociaż wyraził na to zgodę. Jeżeli ksiądz zastanowi się: "do czego jestem powołany?", wystarczy, że przypomni sobie, że miał już święcenia i wie, że jego drogą jest kapłaństwo. Jeżeli ktoś będący w związku małżeńskim pomyśli do czego jest powołany i przypomni sobie, że jest już po ślubie, to też wie, że Bóg powołał go do małżeństwa. Kościół zatwierdził taki wybór, Kościół powiedział "tak, to właściwa droga". A my? Przy założeniu, że jest się rzeczywiście powołanym do samotności, gdzie znaleźć "namacalny" dowód, że Kościół zgadza się na to, żeby to była moja droga. I nie chodzi mi o jakieś formalne zatwierdzenie. Po prostu o znak, że nie idę tą drogą wbrew Kościołowi. Kościołowi, który kocham i którego zdanie nie jest mi obojętne.
"Z tego co piszesz alternatywą dla ciebie jest wyłącznie życie bezżenne ale niekonsekrowane tyle, że na razie nawet nie wiesz co by to miało być w twoim przypadku". W tym sęk. Tylko chciałabym mieć pewność, że to jest ten wystarczający dowód powołania do samotności. Że nie jestem w takim stanie, bo tak po prostu wyszło, bo nie potrafiłam nawiązywać relacji z mężczyznami wtedy, kiedy powinnam. Albo chciałabym mieć pewność, że właśnie ta nieumiejętność to dowód, że do małżeństwa powołana nie jestem.
Jakkolwiek by było, nie potrafię swojego życia "zagospodarować".
Margola pięknie pisze o "najlepszym wykorzystaniu czasu, który został dany", podając przykłady. Choć nie uświadamiam sobie czym jest Msza, wiem, że jest niewyobrażalnym cudem, staram się w miarę możliwości często w niej uczestniczyć, przyjmować sakramenty. Tylko biorąc udział w niedzielnej Mszy w swoim kościele parafialnym nie mogę w pełni skoncentrować się na tym co dzieje się na Mszy, bo mam wyrzuty sumienia, że nie przyprowadziłam proboszczowi tego nieszczęsnego narzeczonego ;) A gdy zdarzy mi się być na Mszy razem z tatą – że tata nie może pochwalić się swoim zięciem. Nie pomaga mi to w skupieniu się na tym co dzieje się przy ołtarzu.
Praca - znaleziona po bardzo długim okresie bezrobocia, chciałabym traktować chociaż tą część swojego życia w kategoriach powołania, ale przeszkadzają mi w tym machlojki szefa i fakt, że w konfesjonale żaden spowiednik nie powiedział, że są moralne. Na chwilę obecną innej pracy znaleźć nie potrafię.
Wspólnota – bardzo, bardzo chciałabym do jakiejś należeć. Ostatnio to wręcz moje największe marzenie, ale wokół, tzn. w parafiach sąsiednich są albo same "rodzinne", albo młodzieżowe, albo dla alkoholików, albo dla małżeństw niesakramentalnych.
Co do poświęcania czasu bliźnim - to właśnie chciałabym robić. I tu jest jednak bolesny punkt. Ktoś, kto nie założył rodziny a wykazuje chęć nawiązywania częstszych relacji z rodziną, znajomymi, postrzegany bywa jako osoba, która chce się do kogoś "przyczepić", chcąc zrekompensować sobie swoją samotność. I tu wracam do sedna. Chciałabym nadać swojemu życiu sens. Chciałabym, aby inni patrząc na moje życie widzieli, że życie bez męża, bez zakonu też może być wartościowe, jeśli przeżywane jest z Bogiem i innymi ludźmi, dla nich. Tak jak ja widzę to patrząc na życie osób samotnych, które taką drogę pięknie wypełniają po dokonaniu świadomego wyboru, że tego chcą. Ale żeby tak żyć najpierw musiałabym sama upewnić się w przekonaniu, że to moja droga. Ale nie chcę, żeby była to droga wbrew Kościołowi, czyli wbrew Bogu.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Maggy (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2014-01-26 21:45

Mojej koleżanki brat został potrącony przez samochód. Zginął. Jego żona, a szwagierka mojej koleżanki po śmierci męża dowiedziała się, że jest w ciąży. Brat mojej koleżanki nie zdążył dowiedziedzieć się, że będzie tatą. Jego żona po wiadomości o śmierci męża którego poślubiła nie cały rok wcześniej poszła do kościoła i tam spędziła kilka godzin pytając we łzach Boga co dalej, co ma dalej zrobić, którędy pójść ( zanim została żoną długo szukała swojej drogi myśląc długo, że Bóg chce żeby została siostrą zakonną). Modląc się w tym kościele nie wiedziała jeszcze, że jest w ciąży jak mi to ta koleżanka opowiadała. Urodziła się dziewczynka. Nie wiem jakie są dalsze losy szwagierki mojej koleżanki bo dawno się z tą koleżanką nie widziałam ale jak widać życie pisze różne historie z totalnie nieoczekiwanymi, zaskakującymi zwrotami akcji. To też trzeba mieć na uwadze.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: xoxo (---.derkom.net.pl)
Data:   2014-01-27 14:04

Nie ujawnię się - łączę się w bólu z tobą, wiem przez co przechodzisz, bo miałam tak samo. Rodzina od 24 roku życia dokuczała mi niemiłosiernie. Teraz, po kilku latach w zasadzie już przestali, bo mnie zwyczajnie skreślili, mają za dziwoląga, kretynkę wręcz. Nie powiem, to boli, bo kretynką nie jestem, a samotności sobie nie wybrałam.
W tym roku moja "ostatnia" kuzynka wychodzi za mąż, młodsza o 2 lata ode mnie i ostatnia z " naszego pokolenia". Cieszę się, że znalazła szczęście, ale jest mi strasznie ciężko.
Nie wydaje mi się by istniało coś takiego jak powołanie do samotności, a jeśli już to dotyczy naprawdę maleńkiej liczby osób, takich świętych wręcz, co poświęcą całe życie dla bliźnich bez słowa skargi.
Samotność z przymusu to ogromne cierpienie ( nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie tak). Też mi się wydaje,że zwyczajnie PRZEGAPIŁAM kilka szans, kiedy byłam młodsza, chorobliwa nieśmiałość i skromność zrobiły swoje. W tym momencie mojego życia mogę tylko być jak najbliżej Boga modląc się i pytając "co dalej" oraz co bardzo ważne intensywnie poznawać nowych ludzi. Nadrobić trochę zaniedbań, które przez swoją nieśmiałość poczyniłam dawniej i nie odbierać sobie szansy na szczęście. Nawet jak czytam historie tu przytoczone,że kobietom w krótkim czasie po ślubie zginął mąż w wypadku a ona została z dzieckiem, to wierz mi milion razy bardziej wolałabym być na miejscu tej kobiety niż na swoim. Ona wie co to miłość, ona ma dla kogo żyć (dziecko). Myślę, że długotrwała samotność to nic dobrego, jednak, tak jak już ktoś wspominał to idealny czas by go wykorzystać na doszkolenie, poznanie siebie, pomoc innym, zaangażowanie się w życie wspólnoty czy projekty bliskie twojemu sercu, na kurs tańca czy cokolwiek zachcesz. Nie poddawaj się smutnym myślom, wiesz, moja mama notorycznie twierdzi, że ja już nikogo nie znajdę i przypomina mi to niemal codziennie ;) Ja jestem innego zdania i myślę,że Bóg też ;) Trzymaj się.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Tionne (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2014-01-27 16:50

W sobie musisz znalezc odpowiedz na swoje powolanie. To są twoje pragnienia, te dobre, dzieki ktorym wiesz, ze bedziesz szczęśliwa. I byc przy Bogu, zawierzac Mu każdą chwilę twojego życia. Wtedy juz twoje zycie stanie się powołaniem, bo bedziesz przy Bogu. A reszta przy pomocy Boga się ułozy.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-27 22:23

Bardzo dziękuję za to, że napisałyście. Nie wiecie nawet ile to dla mnie znaczy.

Nie wiem jak to napisać, ale jeżeli nie napiszę, to pozostanę z żalem, że nie napisałam, więc może spróbuję. Tak strasznie zależy mi na tym, żeby jakkolwiek do tego co poruszone zostało w tym wątku odniosła się Bogumiła. Wręcz błagam o to. Nawet gdyby to miały być najbardziej gorzkie słowa albo chociaż słowa "nie chce mi się z tobą gadać". Jeżeli odpowiedzi nie dostanę, oczywiście uszanuję to. I przepraszam, za to, że proszę ;)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-28 01:09

Ależ nie ma za co przepraszać (widzę przymrużenie oka, ale chyba wypada tak odpowiedzieć? :))) Ale daj mi czas do jutra wieczór, dobrze? Dzisiaj nie powiem wprawdzie "nie chce mi się z tobą gadać", ale powiem: nie mam siły z Tobą gadać, muszę iść spać, jutro do pracy. Nie chciałam jednak zostawiać Cię z jakąś niepewnością, stąd te słowa. Ostatnio nie czytam wszystkich wątków, bo nie wyrabiam z czasem: wpadam czasem na forum, odpowiadam na pierwszy z brzegu i muszę uciekać. Braku odpowiedzi nie odbieraj proszę jako lekceważenia tematu.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-28 07:05

Tak bardzo, bardzo się cieszę, że tam jesteś. Będę czekać, choćby całą wieczność. Tzn., chciałam napisać, żebyś się nie spieszyła ;)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-28 11:06

Też jestem ciekawa odpowiedzi Pani Bogumiły. Czekamy cierpliwie.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-29 03:44

Ta "wieczność" była kusząca :)))))
Zapomniałam napisać, że ktoś życzliwy podrzucił mi na maila Twoją prośbę - inaczej bym tu pewnie nie zajrzała. Ale uważam, że to dobry zwyczaj pośród znajomych z forum (taka informacja, że ktoś czeka na odpowiedź).

Od czego by tu zacząć?
Kiedyś usłyszałam, że o powołaniu można mówić wtedy, kiedy jestem zdolna podjąć TAKĄ (konkretną) decyzję, a podjęcie tej decyzji przynosi przynajmniej wewnętrzny pokój, jeśli nie radość.

Jak to rozumiem? Że dopóki się marzy/myśli/czeka: chciałabym mieć męża, chciałabym iść do klasztoru, najchętniej zostałabym sama - to nie jest jeszcze usłyszenie głosu powołania, tylko ciągle jeszcze szukanie, które nasze pragnienia może całkowicie odmienić. Mamy prawo szukać. Jeden szuka dłużej, drugi krócej - nie ma to żadnego znaczenia. Ale dopóki nie spotkasz konkretnego człowieka, z którym chcesz zostać na całe życie (i on tego też chce), albo dopóki nie znajdziesz konkretnego zakonu, w którym chcesz zostać (i oni też cię chcą), albo dopóki nie masz swojego konkretnego pomysłu na życie w pojedynkę (jak mogę służyć Kościołowi i ludziom) - to jeszcze nie odkryłaś swojego powołania. Powołanie nie może być czekaniem. Dopóki liczysz na to, że coś się jeszcze zmieni, to jeszcze nie jest to powołanie. Musisz być zdolna podjąć TAKĄ decyzję. Musisz chcieć podjąć TAKĄ decyzję. A żeby to było możliwe musisz ZNAĆ to co wybierasz. Jeśli zupełnie nie wiesz czym się różnią zakony i wszystko Ci jedno - to samo pragnienie pójścia "do klasztoru" trzeba mocno zweryfikować. Nie ma tu znaczenia, czy parę lat grzebiesz po necie żeby poznać duchowość wszystkich zgromadzeń, czy spotykasz pierwszą siostrę zakonną i wiesz, że to jest właśnie to. Podobnie nie ma znaczenia, czy chodzisz już z dziesiątym chłopakiem czy przy pierwszym wiesz na pewno, że to on i bierzesz ślub.

Dopóki jednak nie podjęłaś ostatecznej decyzji, to nie możesz mówić o powołaniu. Krakowski bp Grzegorz Ryś mówi nawet, że nie jest jeszcze powołaniem pójście do seminarium (a potocznie tak właśnie mówimy: miał powołanie więc poszedł do seminarium). Biskup mówi:
"Człowiekowi, który jest w seminarium pierwszy rok, mówię, żeby nie myślał, że jest powołany do kapłaństwa. Tak naprawdę momentem powołania do kapłaństwa jest sakrament święceń. Wcześniej człowiek jest na drodze do przyjęcia tego sakramentu i musi sobie zadawać pytanie, czy to jest jego droga, czy się na niej dobrze czuje, czy to jest jego świat. Im dalej zagłębia się w rzeczywistość seminaryjną, tym bardziej ten świat przypomina życie kapłańskie. On się wtedy nie tylko uczy, ale wchodzi w rzeczywistość Kościoła, jedzie na jedne, drugie rekolekcje, prowadzi jakąś grupę, jedzie na praktykę do parafii."

Podobnie jest z sakramentem małżeństwa: dopiero gdy "chodzisz" z chłopakiem, gdy wchodzisz w świat podjęcia odpowiedzialności za drugiego człowieka, a potem za tych małych ludzików, które niestety nie całe życie są małe i rozkoszne, gdy chcesz drugiemu człowiekowi oddać nie tylko ciało, ale w pewien sposób swoją wolność (np. wspólne podejmowanie decyzji), gdy jesteś gotowa dźwigać jego wady, gdy potrafisz mu zaufać - dopiero wtedy wiesz, czy to jest Twój świat, Twoja droga. Dopiero wtedy możesz podjąć rozumną decyzję o małżeństwie. Każdy kandydat i do kapłaństwa czy zakonu, i do małżeństwa, jeśli pozostaje w sferze jedynie uczuć, może popełnić wielki błąd, dlatego musi mieć czas. Oczywiście im człowiek starszy, tym zazwyczaj tego czasu potrzebuje mniej, bo lepiej siebie zna.

Z powołaniem "do samotności" jest trochę trudniej.
(Napisałaś: "Określenie „powołanie do samotności” to określenie nieadekwatne dla tego stanu, ale będę go używać, ponieważ już się „utarło”). Czyli rozumiesz, że nie chodzi tu o samotność jako taką, więc także będę używać tego wyrażenia.

Wstawka:
W czasach mojej młodości, kiedy była Jedyna (słuszna oczywiście) Partia, gdy wyrzucali kogoś z partii za jakieś prawdziwe przewinienie (a nie za to, że ktoś wreszcie zmądrzał :)), oprotestowywaliśmy to słowami, że my nie chcemy go pośród bezpartyjnych. To taki niby żart. Ale dla nas "bezpartyjny" miało wartość pozytywną i nie chcieliśmy, by tak nazywano także tych, których życie nie miało tej wartości.

Z rozmową o powołaniu "do samotności" jest trochę trudniej, ponieważ wrzuca się (jak tamtych bezpartyjnych) do jednego worka wszystkich, którzy nie mają męża/żony i nie są w zakonie. W podświadomości mamy tu grupę osób, których nikt nie chciał, albo którzy nie potrafią nikogo pokochać, którzy chcą być sami dla wygody, albo zostali za bardzo skrzywdzeni i zwyczajnie się boją, albo są chorzy, albo udają że takie życie im odpowiada, ale przy pierwszej okazji natychmiast by zmienili zdanie. Nie wymieniłam gejów i lesbijek, bo oni niekoniecznie są samotni, choć jakoś mieszczą się w tym kręgu samotności, o którym piszę.
No to kto chce być pośród takich niewydarzonych, złych albo chorych ludzi? I która matka, który ojciec chce, żeby jego dziecko było takim nikim? I co się dziwić, że inni są pewni, że to wszystko są ludzie bardzo nieszczęśliwi? Dlatego często wstydzimy się życia "w samotności".

W potocznym języku brakuje krótkiego pozytywnego określenia ludzi, którzy WYBRALI życie w pojedynkę. Może dlatego nawet w kręgach kościelnych odmawia się czasem prawa do "powołania do samotności", krzywdząc często ludzi, którzy wybrali taką drogę do Boga świadomie i dobrowolnie, i naprawdę dla Boga. Traktuje się ich ciągle jako nieudaczników albo uciekających od odpowiedzialności za życie.
Ale wina jest także po stronie osób samotnych. Zbyt często nadużywa się pojęcia "powołanie", mówiąc o samotności. No bo jakie to powołanie, skoro z jednej strony - nikt mnie nie chciał, a z drugiej - ja tam nie chce iść? Jakie to powołanie, skoro całe życie marzę o mężu, a nie o takim życiu? To parodia powołania. (Nie mówię o krótkich okresach wątpliwości, które w każdym powołaniu mogą się pojawić, albo jako pokusa szatana, albo jako nasza słabość). To jest stan aktualny, ale nie wypełnianie powołania.

Powołanie jest czymś pozytywnym. Bóg mi proponuje TAKIE życie, a ja to powoli odkrywam. Mogę pójść inną drogą (jestem wolna), albo mogę pójść za propozycją Boga. Bóg zawsze będzie mi błogosławił, bo mnie kocha. Dlatego gdybym nawet źle zrozumiała Bożą propozycję, lub gdybym wyraźnie powiedziała Bogu "nie", Bóg nas za to nie ukarze nieszczęściami, katastrofami czy piekłem.

Pytasz: "Czy Bóg proponuje nam, ma dla nas w ofercie wszystkie drogi (samotność, życie konsekrowane, małżeństwo), bez wskazywania na tą najwłaściwszą dla nas".
Nie wydaje mi się. Zupełnie co innego nam mówią wewnętrzne doświadczenia ludzi na przestrzeni wieków. Musi się skądś brać ta pewność, że dobrze wybrałam. To nie jest zimna kalkulacja. Ten wybór daje pokój i radość. Czujemy, że to jest MOJE. Owszem, czasem ta pewność nie jest zbyt mocna, ale czasem jest tak wyraźna, że choćby cały świat uznał to za szaleństwo, to za mało, żeby z tego zrezygnować.
Po drugie, nie rodzimy się identyczni, wszyscy jak czysta kartka papieru. Wiele rzeczy jest od nas absolutnie niezależnych. Że jestem kobietą/mężczyzną, że mam taki a nie inny temperament, że żyję w takiej epoce, w takiej kulturze, w takiej rodzinie. Mam takie a nie inne talenty, takie a nie inne doświadczenia życiowe. Nawet te złe doświadczenia (których nie dał nam Bóg tylko ludzie albo zniszczony grzechem przez ludzi świat) można lepiej wykorzystać na jednej drodze, a na drugiej mniej. Także nasze braki czasem nam pokazują, że pewna droga nie jest dla mnie. Że tutaj mogę sobie nie poradzić.
Powołanie to bardzo delikatna sprawa, bo w grę wchodzi Boża wszechwiedza (Bóg zna nasze przyszłe życie). My mamy ciągle z tym problemy i miesza nam się to co Bóg chce z tym, co Bóg wie. Przecież powołanie do zakonu nie polega na tym, że Bóg pozabija wszystkich moich narzeczonych, albo sprawi, że ktoś mi wyrządzi krzywdę i nie będę umiała tworzyć wspólnoty. Ale Bóg wie jak się potoczy moje życie. Nie bójmy się mówić, że moje życiowe doświadczenia mają wpływ na moje powołanie. Może gdyby mnie nie zostawiła dziewczyna, to nie poszłabym "na księdza" ;)) Dlaczego rozpatrujemy to tylko jako coś negatywnego? Że do zakonu idą porzucone dziewczyny. A może ten ból i chwile samotności pozwoliły nam popatrzeć na sprawy ważniejsze? Skąd wiemy jak by potoczyło się życie Jana Pawła II, gdyby żyła jego matka, nie byłoby wtedy wojny, spotkałby innych ludzi? Nie, nie chodzi o puste gdybanie. Chodzi mi o to, że nie żyjemy w próżni. Bóg wie, co spotka nas w życiu. Jego propozycję powołania rozumiem dwojako, a raczej równocześnie: to wszystko z czym, gdzie i kiedy się urodziłam to jakby wprost propozycja Boga na moje życie, ale też Bóg - wiedząc jak się ono potoczy w czasie i okolicznościach niezależnych ode mnie - ma dla mnie propozycję nie abstrakcyjną, ale dostosowaną właśnie to MOJEGO życia, tego co się już stało, tego co już wiem. Powołanie, to wskazanie najlepszej drogi w MOJEJ sytuacji, przy moich doświadczeniach, przy moich ograniczeniach, przy moich talentach. To droga, na której najłatwiej mi będzie Boga odnaleźć i najlepiej Mu służyć (także poprzez służbie ludziom). Powołanie nie jest robieniem człowiekowi na złość, nie jest pokazywaniem "ja tu rządzę". Raczej "to jest droga najbezpieczniejsza dla ciebie, tu się najlepiej spełnisz, tu najłatwiej tobie będzie zostać świętym".

Nie wiemy na pewno jak to wszystko "działa". Narzuca nam się myśl, że Bóg NAJPIERW dał mi takie a nie inne cechy przy urodzeniu, a potem doświadczenia życiowe tworzyły resztę. A może przecież być tak, że Bóg - wiedząc JAKIE to będą doświadczenia, dał mi takie cechy-dary, żebym potrafiła nie tylko wytrzymać, ale jeszcze wykorzystać te doświadczenia do dobrego. Dla Kogoś kto jest ponad czasem, poza czasem - kolejność nie ma żadnego znaczenia. To wszystko razem sprawia, że jedna z tych trzech głównych dróg jest dla mnie najlepsza. Czasem się to czuje od razu, a czasem dopiero po jakimś czasie.

Nie można jednak całe życie się nad tym zastanawiać, czy to ta, czy nie ta. Trzeba kiedyś wybrać. Skoro Bóg nam tego nie daje na piśmie, to znaczy, że mamy prawo do pomyłki. Że "trafienie" nie jest absolutnie konieczne do zbawienia. Bo tego się boimy, prawda? Czy to na pewno to. Że przez pomyłkę nam życie nie wyjdzie. A jak grzeszymy to co? Przecież każdy grzech ciężki jest bardziej wbrew Bogu niż złe odczytanie powołania. Dlaczego wtedy nie boimy się, że przez ten upadek życie nam nie wyjdzie? Każdy grzech coś w nas niszczy. A Bóg nie przestaje z nami być i nas kochać. I w tym sensie każda droga jest dobra, jeśli chcemy ją wybrać z Bogiem. Warto jednak szukać tej najlepszej. Ale bez strachu, czy dobrze odczytamy. Ważniejsze to wybrać i być wiernym.

Patrząc z innej strony: pierwszym powołaniem jest powołanie do świętości, bo Bóg nas stworzył na swój obraz. Ale zaraz potem powiedział "bądźcie płodni i rozmnażajcie się". To jest podstawowe powołanie człowieka. Pragnienie utworzenia rodziny jest wpisane w naszą naturę, dlatego prawie zawsze NAJPIERW myślimy o małżeństwie (już jako dzieci). Owszem, są ludzie, którzy "od zawsze" chcieli żyć tylko dla Boga, ale nie ma nic wstydliwego dla kapłanów i sióstr zakonnych, że kiedyś chcieli mieć lub mieli kogoś obok. Relacje z ludźmi są zazwyczaj pierwsze. Dopiero potem w sercu odkrywamy Boga i możemy Go wybrać jako Pierwszego i Jedynego. Nie ma nic krępującego w tym, że ktoś oddany Bogu wcześniej chciał mieć rodzinę, dzieci. Tak Bóg to wpisał w naszą naturę. Ale możemy z tego zrezygnować albo dla samego Boga, albo poświęcając swoje życie ludziom. To jest mój WYBÓR. Jeśli jestem na taki wybór gotowa, to mam prawo wierzyć, że to jest właśnie moja droga. Jeśli jestem zdolna do podjęcia takiej decyzji i przynosi mi ona pokój i radość.

Napisałaś: "Wyczytałam jednak gdzieś opinie, że powołanie do samotności może mieć tylko ktoś, kto był w związku (tylko wtedy będzie ono wartościowe, bo tylko w taki sposób ten ktoś może upewnić się, że to nie jego droga, że on jej nie chce)".
Jakie to strasznie jednostronne (żeby nie powiedzieć, że sama bzdura). A dlaczego ten ktoś nie napisał, że każdy kto chce żyć "w samotności" musi najpierw na dwa lata iść do klasztoru? No bo dlaczego ktoś ma się upewniać, że małżeństwo nie jest jego drogą, a nie musi się upewniać, że zakon też nie jest jego drogą? Brak logiki.

Jedno jest pewne: o powołaniu możemy powiedzieć dopiero w chwili wyboru. W chwili podjęcia decyzji. Nie ma powołania "do samotności" czyli do życia w pojedynkę, bez podjęcia takiej decyzji. Jeśli nie ma żadnego pomysłu na życie, to jest to ciągłe oczekiwanie, można nawet do końca życia tylko oczekiwać. To będzie tylko puste mieszkanie. To będzie ból samotności. To właśnie będzie samotność. Ta zła samotność. Konieczność. Nieszczęście.

Powołanie odkrywamy i wybieramy. Dobrowolnie. Jeśli więc nie ma pozytywnego wyboru, nie można mówić o powołaniu. Ten akt wyboru jest bardzo ważny.
Właśnie do tej chwili będziesz się odwoływać w chwilach wątpliwości, tak jak ksiądz odwołuje się do chwili swoich święceń a małżonkowie do chwili ślubu. Brak konkretnej decyzji jest zawieszeniem w próżni. Ten akt wyboru nie jest potrzebny Bogu, ale Tobie. W tym momencie przestajesz czekać. Przestajesz mieć wątpliwość. Wybór oznacza: na dzisiaj jestem pewna, że to jest moja droga. A jeśli jestem pewna, to przestaje mieć znaczenie co ludzie mówią. Nie mówię, że nigdy nie zaboli. Ale ten ból musi być wpisany w Twoją decyzję. Odkrywając i wybierając powołanie (świadomie i dobrowolnie), wiesz na co się decydujesz.

Trzeba pamiętać, że powołanie do życia w pojedynkę nie może polegać na tym, że wracasz po pracy do domu i siadasz przed telewizorem albo idziesz z przyjaciółką do kina, a jak się trafi to komuś pomożesz. To z takiego życia bierze się jakieś odrzucanie pojęcia powołania poza klasztorem i małżeństwem. Tymczasem tak jak nie ma powołania "do klasztoru" czy "do małżeństwa" bez wybrania konkretnego człowieka czy klasztoru, tak samo nie ma "powołania do samotności", jeśli nie masz żadnego pomysłu jak wykorzystać swoje życie, żeby go nie zmarnować. Powołanie nigdy nie jest ODRZUCENIEM dwóch pozostałych powołań, ale WYBOREM trzeciego. Obojętne, z której strony na to nie patrzeć. Jeśli nienawidzę mężczyzn, nie mogę na nich patrzeć albo się ich panicznie boję, to nie idę do klasztoru tylko do psychiatry. Jak nie znoszę kobiet, nie idę do seminarium, tylko do psychiatry. Powołanie to nigdy nie jest odrzucenie, to zawsze jest wybór.
Jeśli nie mam pomysłu na życie w pojedynkę, to znaczy, że nie odkrywam i wybieram powołania, tylko... nie mam pomysłu na życie. To nie ja kieruję życiem, tylko mu się poddaję.

Jeśli pytasz o powołanie do samotności, to musisz sobie odpowiedzieć: dlaczego uważam, że pozostając osobą samotną dam Bogu najwięcej. SOBIE musisz odpowiedzieć. Ludzie nie muszą tego rozumieć, nie muszą tego akceptować. To ma być Twoja decyzja, Twoja pewność. W tę decyzję mogą się wpisywać także Twoje bolesne doświadczenia, ale nie może to być podstawowy powód. Strach przed ludźmi najpierw trzeba leczyć, a dopiero potem można odejść w samotność. Jeśli ktoś pozostaje samotny ze strachu przed ludźmi, z nieśmiałości - to nie jest powołanie tylko ucieczka. Taka sama jak kogoś, kto idzie "na księdza" bo ma tam zapewnione mieszkanie, pracę i jedzenie. To nie jest żadne powołanie tylko wyrachowanie.
Dlaczego wybierasz taką drogę?
- daje Ci to przestrzeń do bardziej intensywnej indywidualnej modlitwy?
- możesz realizować swój indywidualny pomysł na pomoc ludziom?
- widzisz konkretne pole pracy dla Kościoła?
Człowiek nie żyje dla siebie. Żyje we wspólnocie Kościoła, społeczeństwa i paru innych. Musi siebie dawać innym. Możesz rodzić Kościołowi dzieci, albo modlić się za tych, którzy rodzą Kościołowi dzieci, albo tym dzieciom (dużym i małym) pomagać żyć. To tak w skrócie. W samotności można podjąć się takich zajęć, które trudno jest pogodzić z rodziną. Można być prawie świętym dla obcych, ale w domu Ciebie zabraknie dla dzieci. Samotność sprawia, że się jest bardziej dyspozycyjnym. Można podjąć się tego i w takim stopniu, czego nie może robić żona i matka bez krzywdy dla rodziny. Może to być poświęcenie czasu albo finansów, pracy fizycznej czy umysłowej, poświęcenie się konkretnej grupie ludzi, albo ruchowi kościelnemu. Jeśli chcesz być sama, to znaczy że masz inny sposób służenia Bogu i Kościołowi niż małżeństwo czy klasztor.

Ten "pomysł" nie jest na to, żeby innym coś udowadniać. Inni nie muszą tego rozumieć. Ale Ty musisz mieć pewność. Z tej pewności bierzesz siłę, bo życie w samotności jest równie trudne jak życie w małżeństwie czy w zakonie. Oczywiście "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma" i zawsze nam się będzie wydawało, że inne powołanie jest łatwiejsze, a już na pewno bycie samemu to pikuś. Tylko dlaczego jakoś nikt nie ma ochoty być sam?
Z tej decyzji bierzesz siłę na spokój wewnętrzny. Będzie potrzebny, bo musisz się przygotować na to, że zawsze dla innych będziesz dziwakiem. Ale to jest Twoje życie i masz do niego prawo. Jeśli tak wybierzesz. W wybór musisz wpisać wyrzuty rodziców, śmiech koleżanek w pracy, podejrzenia że jesteś "homo nie wiadomo", będziesz słyszeć, że to ucieczka od odpowiedzialności albo lenistwo, że nikt Cię nie chciał itd. Dlatego Ty sama musisz być pewna, że to jest Twoja droga. Inaczej będziesz nieszczęśliwa. W każdym powołaniu trzeba brać pod uwagę niezrozumienie ludzi i odrzucenie. Wyjdziesz za mąż - ktoś będzie wyśmiewał Twój wielki brzuch podczas ciąży albo potępi za piąte dziecko. Pójdziesz do klasztoru - będziesz słuchać komentarzy o pingwinach, jeśli nie wulgarnych przezwisk. W samotności - będziesz taka "niedorobiona", nieudany egzemplarz :)) A Ty masz wiedzieć, że ludzie tak gadają, bo im samym coś w życiu nie wyszło. Bo nie rozumieją.

A teraz mniej "o samotności w ogólności", a bardziej o Tobie samej.

Piszesz: "tata unika spotkań rodzinnych dlatego, że w rodzinie ciągle ktoś chwali się zięciem, wnukami, a on ani zięcia, ani wnuka nie ma (powiedział mi to wprost). No ale masz brata (braci?). Skoro masz koło trzydziestki, to brat nie ma chyba dziesięciu lat? Dlaczego czujesz się "winna", że nie dajesz wnuków? A bratu się dzieci już urodziły? A synową tata już ma? Czujesz się winna, bo sama siebie uważasz za gorszą. Miej odwagę rozmawiać o tym. Jeśli tata chciał mieć dużo wnuków, to mógł mieć więcej dzieci. Niech męczy syna, bo w naszej kulturze nadal łatwiej mężczyźnie o żonę, bo to on występuje z inicjatywą (pomijam sprawę słuszności tego).
Nie o to mi chodzi, żeby się z tatą kłócić. Tata i tak będzie marudził. Ale Ty sama musisz uwierzyć w to, że nie jesteś winna. Ty sama musisz uwierzyć, że cokolwiek ludzie nie powiedzą, to to jest Twoje życie a nie ich. Nie wychodzi się za mąż dla taty. Jeśli nie będziesz umiała sobie z takim gadaniem poradzić, to nie wytrzymasz samotności. Owszem, tatę trzeba zrozumieć, że się boi o Ciebie i chce Cię widzieć szczęśliwą. Ale trzeba widzieć, że sam Cię unieszczęśliwia, a to odbiera mu rację takiego gderania. Dopóki Cię to tak boli i tak bardzo męczy - trudno mówić o powołaniu do samotności. Powołanie daje siłę do płynięcia przeciw prądowi, gdy trzeba. Nawet jeśli nie umiesz tego dobrze wytłumaczyć, to sama dla siebie to doskonale wiesz. A Ciebie to przytłacza.

Najpierw musisz sobie poradzić ze sobą. Uwierzyć, że nie jesteś tym zerem. Uwierzyć, że masz ogromną wartość jako człowiek. Nie musisz wychodzić za mąż, żeby nabrać wartości. Nie podejmuj ostatecznych decyzji jako "nikt". "Nikt" nie powinien ani wychodzić za mąż, ani iść do klasztoru, ani wybierać życia w pojedynkę. "Nikt" musi najpierw uwierzyć, że jest KIMŚ bez względu na drogę, którą idzie. Przestań słuchać co inni mówią. Skąd wiesz, czy to nie tata namówił ksiedza, żeby Ci przygadał o mężu? Dlaczego to Ty czujesz się winna, skoro to właśnie inni robią źle, żądając od Ciebie wyjścia za mąż nie patrząc, że kandydata nie ma? A gdyby tata Cię bił, to czułabyś się winna, że on bije? Tata po prostu zachowuje się źle. Jeśli potrafimy ludzi przekonać, żeby robili dobrze a nie źle, to cudownie. A jak nie potrafimy - to pamiętamy, że to oni robią źle, a nie my, i ta świadomość nas nie dołuje. Jest to przykre, ale to nie ja robię źle.
Naucz się lekceważyć to gadanie. Lekceważyć nie tatę, proboszcza, wujków - ale ich gadanie. Bez względu na to jakie odkryjesz w sobie powołanie - będzie Ci to zawsze potrzebne. Bo teraz wierzysz tacie, że jesteś nic nie warta skoro nie masz męża, potem będziesz wierzyć mężowi, że jesteś złą żoną/ matką/ kucharką/ kochanką albo matce przełożonej że nie kochasz Matki Bożej bo różaniec trzymasz w złej ręce.
Musisz odnaleźć swoją wartość, bo w każdym życiu będzie Ci to potrzebne.
W tym naprawdę doskonale pomaga Pan Bóg, jeśli na poważnie zacznie się żyć blisko Niego.

Najlepiej by było odizolować się od tego gadania. Masz możliwość życia na własny rachunek, czy musisz mieszkać w tym domu? Wyjazd z domu, zamieszkanie nawet w wynajętym mieszkaniu, pomaga i samemu spojrzeć na siebie inaczej, i innym na nas. Jeśli się nie usamodzielnisz, to będziesz ciągle żyła ludzkim gadaniem. Musisz mieć przestrzeń do pokochania siebie.
Przy okazji: o tym trzeba także pomyśleć przy zastanawianiu się nad powołaniem do samotności. Żeby nie stać się popychadłem dla wszystkich, trzeba żyć na własny rachunek, trzeba być u siebie. Nie zawsze przy rodzinie da się być "u siebie".
Bądź pewna, że nie tylko Ty nie wytrzymujesz takich komentarzy, bo każdego z nas by to wściekało. Było tu mnóstwo wątków na temat jak się bronić przed podobnym gadaniem i pytaniami o zamążpójście. Nie ma nic lepszego niż wyprowadzka, choćby na jakiś czas. Odzyskuje się wtedy równowagę. To pomaga także poznać nowych ludzi. Jeśli nie możesz się wyprowadzić, to wyjeżdżaj jak najczęściej z domu, bądź jak najdłużej poza domem. Wycieczki, rekolekcje, pobyt u koleżanek, pielgrzymki - cokolwiek.

Takie ludzkie gadanie nie jest podpowiedzią dla Twojego życia. Hanna o tym wystarczająco dobrze napisała, nie będę się powtarzać. To jest Twoje życie.

Musisz najpierw odnaleźć siebie. Jak odnajdziesz siebie, to może i powołanie szybko odkryjesz. Na razie nie masz siebie do końca. Nie wiem jakie było Twoje wcześniejsze życie, ale wygląda na to że coś było "nie tak". Ludzie, którzy chcą zbawić cały świat (demografia, emerytury, zadowolenia taty, wujków i nie wiadomo jeszcze kogo) zazwyczaj mieli przechlapane w dzieciństwie. Zaśpiewaj sobie "To nie ja byłam Ewą", idź na lody, spraw sobie jakąś radość. To naprawdę nie przez Ciebie była II wojna światowa i katastrofa samolotu z prezydentem. Naprawdę nie przez Ciebie :))
Twoje wypowiedzi są bardzo mądre. Widać, że szukasz poważnie i rozsądnie. Tylko emocjonalnie nie dajesz sobie rady.

"Co do poświęcania czasu bliźnim - to właśnie chciałabym robić. I tu jest jednak bolesny punkt. Ktoś, kto nie założył rodziny a wykazuje chęć nawiązywania częstszych relacji z rodziną, znajomymi, postrzegany bywa jako osoba, która chce się do kogoś "przyczepić", chcąc zrekompensować sobie swoją samotność."
To prawda. Dlatego to "coś", co chcesz robić dla innych, musisz poszukać poza rodziną i znajomymi. W najbliższym gronie albo będziesz przeszkadzającą "przyczepką", albo będziesz wykorzystywana jako ta, co przecież ma czas (a także obowiązek) pomagać, bo nie ma rodziny. Będziesz bawić po kolei innym wszystkie dzieci, pomagać po kolei wszystkim starzejącym się ciotkom i nigdy nie będziesz mieć własnego życia. Nie będziesz przez to poważnie traktowana i nie uwierzą, że takie życie wybrałaś. Chyba że właśnie to wybierasz. Wtedy nie będzie ważne co ludzie mówią. Lepiej byłoby w okolicy poszukać jakiegoś wolontariatu, a rodzinie zostawić tylko zwykłą pomoc. Musisz poczuć, że masz swoje własne życie. Ta niezależność pomoże Ci podjąć decyzję na przyszłość.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-29 18:35

Można by to podsumować: "Kochaj i rób co chcesz" św. Augustyn

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-29 23:19

Kochana życzliwa osobo, będąca pośrednikiem, nie wiem jak Ci dziękować. Pan Bóg za Waszym pośrednictwem coraz bardziej mnie zaskakuje :)

Bogumiło, nie wiem również jak dziękować Tobie za to wszystko co napisałaś. Wiedziałam, że tak będzie, tzn. że trafisz w sedno ;) Jest wiele spraw, o których chciałabym napisać w odniesieniu do Twojej wypowiedzi. Oczywiście zrodziły mi się w głowie nowe pytania. Pozwolę je sobie tu zadać, bo pewnie chociaż je przeczytasz. A jeśli nie odpowiesz w tym wątku, to może kiedyś w jakimś innym odpowiadając komuś innemu chociaż jakoś do tego nawiążesz. W tym momencie pewnie „przegięłam” na całego, ale nic nie poradzę na to, że i tak się zdarzało :) Z góry przepraszam, jeżeli dojdziesz do wniosku, że niewiele z Twojej wypowiedzi zrozumiałam, skoro zadaję dalsze pytania.

„Powołanie odkrywamy i wybieramy. Dobrowolnie. Jeśli więc nie ma pozytywnego wyboru, nie można mówić o powołaniu”.

Jeżeli niekoniecznie pragnę takiej drogi i – choć nie akceptuję ludzkiego gadania – samą drogę zaakceptowałam:
a) zaakceptowałam ją, bo mnie nikt nie chciał, albo:
b) zaakceptowałam, bo może i ktoś chciałby, ale ja nie chciałam z kimś prowadzącym takie jak on życie nawiązywać bliższych relacji a nikt inny się nie pojawił w odpowiednim na to czasie
c) itd.
to znaczy, że „samotność” nie jest, albo jeszcze nie jest moim powołaniem? Jeżeli podjęłam decyzję, ale ani nie o odrzuceniu czegokolwiek, ani nie o wyborze czegokolwiek, ale o zaakceptowaniu takiej drogi, bo chcę w końcu jakoś się ”dookreślić”. Dookreślić właśnie po to, żeby wiecznie nie oczekiwać nie wiadomo na co. Żeby moich relacji z Bogiem i ludźmi nie determinował strach przed przyszłością. Żeby swojemu obecnemu życiu nadać sens i kierunek, aby nie przyniosło w przyszłości właśnie tej złej samotności?
Chciałabym łudzić się, że sama akceptacja takiego stanu wystarczy. Chciałabym łudzić się, że sama chęć znalezienia pomysłu na realizację życia w pojedynkę wystarczy, żeby mówić o powołaniu. Jeżeli tak nie jest, to nadal zostaję taka... nijaka.

Co do brata i synowej taty – tu jest kolejny bolesny problem. Problem, który pojawił się niedawno. Nie wiem na ile w Internecie jest się tak naprawdę anonimowym, dlatego nie pisałam o tym. Przyszła synowa taty z powodu choroby nigdy nie urodzi dzieci. Tata jest tym załamany. Od kiedy się o tym dowiedział tym bardziej namawia mnie do szukania męża. Brat o tym nękaniu nic nie wie.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-30 23:32

„Skąd wiesz, czy to nie tata namówił księdza, żeby Ci przygadał o mężu?”. Też tak sobie pomyślałam. Gdy próbowałam znaleźć najskuteczniejszy sposób na ucięcie tego typu pytań księdza przyszło mi na myśl, żeby spytać go na kolędzie czy tata zapłacił mu za to dręczenie mnie. Dochodzi do tego, że wredna się robię (jakbym wcześniej nie była).
Obawiam się, Bogumiło, że jeśli przeczytasz to, co jest napisane poniżej, zawiedziesz się na mnie, bo to nie jest już zbyt rozsądne :(
„Masz możliwość życia na własny rachunek, czy musisz mieszkać w tym domu?”
Mogę mieć możliwość wyprowadzenia się z domu. Nie wiem jednak czy można się usamodzielnić mieszkając w mieszkaniu zakupionym przez rodziców, które trzeba by było wyposażyć dosłownie we wszystko, wyremontować. Mnie, przy pensji, jaką mam, przy kończącej się umowie o pracę, przy zapewne braku zdolności kredytowej, nie stać na to. Rodziców tak. Tak jak teraz zarówno jestem, jak i nie jestem u siebie, tak byłoby pewnie i tam, bo tak naprawdę to byłoby mieszkanie rodziców. Może to zwykła racjonalizacja, bo boję się wyprowadzić z domu. Może nie chcę, bo chcę mieć się do kogo odezwać, chcę, żeby ktoś był w domu po prostu. Czyli to kwestia tej nieodciętej pępowiny. Czyli jednak nie myślę tak rozsądnie :( Bardzo ważne, Bogumiło, jest Twoje zauważenie potrzeby częstych pobytów poza domem. Staram się nad tym pracować i cieszę się, że utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że to jest właściwe;)
Tutaj też, a propos usamodzielnienia, zastanawiam się czy osoba dorosła powinna godzić się na zakup mu mieszkania, samochodu itp. przez jego rodziców, czy jest to wręcz forma dalszego uzależniania się. Czy to już bamboccioni? :)
No i jest jeszcze to: „Niektórzy nie zawierają małżeństwa, aby móc zaopiekować się swoimi rodzicami lub rodzeństwem, by poświęcić się bardziej wykonywaniu jakiegoś zawodu lub też z innych szlachetnych pobudek. Mogą oni bardzo przyczynić się do wzrostu dobra rodziny ludzkiej (KKK 2231)”.
W czasie, gdy zamieszczałam tutaj swoje pytania, na innym portalu katolickim pojawił się tekst, którego autor, ksiądz, którego felietony bardzo sobie cenię, poruszył temat singli, ale w kontekście.. samotności dwojga rodziców tych singli. Wyjeżdża taki singiel za granicę może właśnie w celu zaopiekowania się jakimś starszym człowiekiem a tymczasem w domu zostawia rodziców podeszłym wieku, którymi nie ma się kto opiekować. To tak w skrócie. Tekst pojawił się niedawno, ale uświadomił mi, że ja właśnie takim myśleniem (ktoś, kto pozostawia rodziców samych, postępuje źle), gdzieś kiedyś mi wpojonym, żyję od lat.
Tak reasumując ;) chciałam napisać, że właśnie szukanie tego „czegoś” gotowa byłabym zacząć właśnie od rodziny, nie pomijając rodziców. Czyli racjonalizuję.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: xoxo (---.derkom.net.pl)
Data:   2014-01-31 12:12

Nie ujawnię się - wybacz, ale czytać już tego nie mogę, Ręczę, że gdybyś lada dzień czy miesiąc spotkała właściwą osobę to bez szemrania wyszłabyś za mąż i skończyła by się ta cała lawina sztucznych wątpliwości. Dziewczyno istnieje coś takiego jak rynek matrymonialny, i tak samo jak w przypadku rynku pracy jedni są bardziej atrakcyjni inni mniej. Nie oszukujmy się, ale dla kobiet czas płynie szybciej, w praktyce masz "ostatnie" młode lata do wykorzystania. Są młodsze od ciebie. Jak ostatnio zalogowałam się na jednym czacie randkowym to fajnych chłopaków do 25 roku życia była cała masa, a po 25 roku życia pustki, same wybrakowane egzemplarze. Nie oceniam ludzi wyłącznie po wyglądzie, ale tak sytuacja wyglądała. Po prostu większość ludzi około 30-ki jest już w trwałych związkach i nie jest tak, że można wybrzydzać na lewo i prawo, bo jak nie ten, to następny. Nie masz 21 lat. Absolutnie nie chcę ci tym wpisem zrobić przykrości, tylko mam ochotę tobą potrząsnąć i krzyknąć: "halo dziewczyno! obudź się, bo życie ci mija!!!!" Z roku na rok będzie gorzej, być może lekko dramatyzuję, ale próbuję ci coś unaocznić, mam wrażenie,że ty tylko siedzisz i czekasz na księcia z bajki, który o zgrozo jeszcze się nie pojawił. A ty nic, siedzisz dalej grzecznie z założonymi rączkami i nadal czekasz. To nie tak. Szukaj, pytaj znajomych, działaj aktywnie, wychodź do ludzi,systematycznie poznawaj nowych i wtedy masz realne szanse na spotkanie kogoś właściwego. Ewidentnie widać,że to nie tylko twój tata chce wnuków, ale ty sama pragniesz mieć rodzinę.
Mylę się? Raczej nie.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-31 17:50

Miłości na siłę się nie znajdzie co najwyżej tak samo sfrustrowanego faceta. Skoro jest tak jak opisujesz xoxo to w takim razie miłość nie istnieje. Szukałam 3 lata na tak zwanym rynku matrymonialnym, frustracja wzrastała z każdym dniem. I się poddałam, mam spokój, poczekam sobie cierpliwie na miłość, a jak nie przyjdzie to trudno, ale przynajmniej jestem uśmiechniętą, opanowaną osobą, która robi swoje to co lubi i nie gania za facetami, bo to jest upokarzające. Na portalach randkowych jest zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn, mężczyźni w obecnych czasach mają w czym wybierać, mało tego nie muszą się starać, szukać i zabiegać bo to kobiety zabiegają o nich. Gdzie tu jest miłość? Bo obowiązkiem kobiety jest wyjść za mąż i urodzić dzieci? Dlaczego jest taka presja w stosunku do kobiet? Dlaczego mężczyzn nikt się nie czepia, że się nie żenią? jeszcze się ich docenia, że nie dali się złapać w szpony. A do takiej sytuacji doprowadziły kobiety, które do 30tki muszą wyjść za mąż.
Nie ujawnię się - odpowiedz sobie na pytanie dlaczego jeszcze nie masz męża. Ja wiem dlaczego nie mam męża i owszem z zewnątrz to wygląda tak, że siedzę i czekam na księcia z bajki, ale ten kto zna prawdę rozumie, a nawet by powiedział, że dobrze się stało. Nie musisz się tłumaczyć całemu światu ale sama powinnaś wiedzieć dlaczego, może się czegoś boisz, może się blokujesz, może nie potrafisz zaufać, może ten czas do 25 lat kiedy miałaś ganiać za facetami przeznaczyłaś na coś innego dla ciebie ważniejszego, a może po prostu przegapiłaś ten czas i teraz trzeba się wziąć do roboty, albo jeszcze coś innego.
A tak na marginesie, ostatnio kolega w żartach mi powiedział, że kobietą powinno się dawać pozwolenie na wyjście za mąż po 30ce bo młodsze to same desperatki a potem się opamięta taka i przykro że to nie ten.
Zauważam, że jest coraz więcej wśród mężczyzn tych "wybrakowanych modeli" po 30ce, ukrywają się, przed desperackim najazdem bab. Z boku więcej widać

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: xoxo (---.derkom.net.pl)
Data:   2014-01-31 18:17

Zgretka co innego ganiać w desperacji, a co innego poznawać nowych ludzi. Jeżeli dziewczyna ma parcie na zamążpójście i każdego nowo poznanego chłopaka traktuje jak potencjalnego kandydata na męża to chyba coś nie tak. Jeżeli jednak pozna kogoś, kto ją zauroczy, z kim się dogaduje, ma wspólne pasje, ten ktoś ją rozśmiesza i pociąga fizycznie, do tego ma poukładane w głowie i w życiu to wszystko jest na jak najlepszej drodze. Uważam, że zawsze są większe szanse jeśli wychodzi się do ludzi, aktywnie uczestniczy w życiu, niż tylko siedzi w domu i udaje się szczęśliwą. Trudno mi uwierzyć w to,że pomimo aktywnych działań, nic się w twoim życiu nie zmieniło. Ja widzę diametralną różnicę w swoim , po tym jak zmieniłam parę rzeczy jeśli chodzi o poszukiwanie 2 połówki. Nie wiem czemu jesteś jeszcze sama. Zdaniem "poczekam sobie na miłość" lekko mnie rozbawiłaś. Powodzenia. Czekaj w nieskończoność.
Nie uważam, żeby wyjście za mąż było obowiązkiem, ja jednak chcę wyjść za mąż (nie wiem jak inne obecne na forum samotne dziewczęta). Co to znaczy "kobiety, które do 30 muszą wyjść za mąż?" Może po prostu w pewnym wieku człowiek ma jasno określone priorytety, potrzeby, nie chce wracać do pustego domu? Pomyślałaś o tym? Kobietom jest trudniej zdecydowanie, ostatnio czytałam, że wolnych mężczyzn jest w Polsce mniej niż wolnych kobiet, Mało pocieszająca informacja.
Ja wiem gdzie popełniła błędy, teraz je naprawiam.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-31 21:02

"Jeżeli jednak pozna kogoś, kto ją zauroczy, z kim się dogaduje, ma wspólne pasje, ten ktoś ją rozśmiesza i pociąga fizycznie, do tego ma poukładane w głowie i w życiu to wszystko jest na jak najlepszej drodze." - Bardzo duże wymagania, ale być może gdzieś jest taki ideał, wszytko możliwe.
"Zdaniem "poczekam sobie na miłość" lekko mnie rozbawiłaś. Powodzenia. Czekaj w nieskończoność." - W moim przypadku nie mam innego wyboru. Z miłością czasami bywa jak z pociągiem, spóźnia się, nikt nie wie kiedy nadjedzie, postanawiasz dostać się do celu podróży pieszo, przechodzisz 2km, twój pociąg nadjeżdża ale tu gdzie jesteś nie zatrzyma się bo tu nie ma stacji, ci co czekali wsiedli, a ty dalej idziesz pieszo, sama. Życie nauczyło mnie cierpliwego czekania, co się odwlecze to nie uciecze.
"Trudno mi uwierzyć w to,że pomimo aktywnych działań, nic się w twoim życiu nie zmieniło." - Czasami tak w życiu bywa, że pomimo usilnych działań nic nie wychodzi pozytywnego.
"Może po prostu w pewnym wieku człowiek ma jasno określone priorytety, potrzeby, nie chce wracać do pustego domu?" - To załatw sobie psa, bo mężczyzna nie powinien być lekarstwem na pusty dom (samotność), nie powinien być priorytetem, potrzebą, to wolny człowiek którego tylko trzeba kochać.

"Nie płacz maleńka szkoda łez
Życie jest takie jakie jest"

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: xoxo (---.derkom.net.pl)
Data:   2014-01-31 21:28

Zgretka psa już mam. Teraz pora na kogoś do kochania, czyli męża. Mylisz się mówiąc, że mężczyzna nie jest lekarstwem na pusty dom, potrzebę kochania i bycia kochaną, że nie jest priorytetem (moim w tej chwili jest), ale cóż każdy ma własne poglądy. Bardzo ładnie za to ujęłaś według mnie swoją sytuację w metaforze o spóźniającym się pociągu. Może i tak jest, ale boli i wydaje się mocno niesprawiedliwe kiedy inni wsiedli do swojego pociągu już kilka lat wcześniej, Nie bardzo rozumiem czemu Bóg jednym daje to szczęście w wieku 24 lat, inni czekają 10 lat dłużej, a są jeszcze tacy co nigdy nie wsiądą do tego pociągu, choćby nie wiem jak chcieli. To ogrom niesprawiedliwości i kompletnie tego nie akceptuję.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-31 22:02

"Teraz pora na kogoś do kochania, czyli męża."
- "Ilekroć w twoim postępowaniu osoba jest przedmiotem działania, tylekroć pamiętaj, że nie możesz jej traktować tylko jako środka do celu, jako narzędzia, ale liczyć się z tym, że ona sama ma lub bodaj powinna mieć swój cel. Zasada ta w takim sformułowaniu stoi u podstaw wszelkiej właściwie pojętej wolności człowieka, a zwłaszcza wolności sumienia.
Karol Wojtyła - "Miłość i odpowiedzialność"
Dlatego nie można traktować kogoś jak lekarstwa na samotność i obiekt do kochania, ale każdy ma własne poglądy.

"To ogrom niesprawiedliwości i kompletnie tego nie akceptuję."
- Każdy ma swój krzyż i każdy ma swoje szczęście.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: xoxo (---.derkom.net.pl)
Data:   2014-01-31 22:46

Zgretka, nie da się nikogo siłą przymusić do miłości, a traktujesz moją wypowiedź jakbym coś tak niecnego co najmniej planowała, czy nie jest dla ciebie oczywistym, że ta druga osoba (mąż) będzie chciała miłości tak samo jak ja? Bo dla mnie to oczywiste. Ja chcę komuś dać szczęście i ktoś zechce dać je mnie. Czy to nie piękne?

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-01-31 23:07

„A jak nie potrafimy - to pamiętamy, że to oni robią źle, a nie my, i ta świadomość nas nie dołuje”.
Czasem gotowa byłabym przeprosić kogoś za to, że w ogóle śmiałam pomyśleć inaczej niż on.
Dziś z powodu trudnego dojazdu do pracy, sporego dotychczas niewykorzystanego urlopu i świadomości, że czeka mnie trudny dzień, wahałam się jaką podjąć decyzję – wziąć na dziś urlop czy nie. Argumenty po stronie za i przeciw równoważyły się. Pomodliłam się o to, żeby Pan Bóg pomógł mi podjąć właściwą decyzję. Uwierzyłam głęboko w to, że pomoże i zaufałam Mu. I olśniło mnie: jadę. Już pode drogą, a potem kilka razy w trakcie pracy przypomniały mi się słowa o Ewie, drugiej wojnie światowej i katastrofie samolotu z prezydentem (dziękuję Ci za nie szczególnie), zauważyłam, że sama się do siebie uśmiecham. Tak głęboko utkwiły w mojej świadomości, że pozostały w niej na czas rozmowy z szefem. Teraz przypominając ją sobie wręcz dziwię się, że słowa, które w jej trakcie wypowiedziałam rzeczywiście ja sama wypowiedziałam (nie, nie o wojnie i samolocie ale tamte miały wpływ na wypowiadane przez mnie). I cieszę się, że pojechałam. Chciałam napisać Bogumiło, że Twoje odpowiedzi mają pozytywny wpływ na ludzkie życie ;) Dziś akurat takie słowa, innym razem inne. Nie zmienię się od razu, ale nawet maleńki krok w przód wiele znaczy. Może i do końca życia nie znajdę swojego powołania. Ale teraz wiem, że czasem byłam taką „przyczepką” właśnie.

Dziękuję Ci ponadto szczególnie za to: „Ale Bóg wie jak się potoczy moje życie. Nie bójmy się mówić, że moje życiowe doświadczenia mają wpływ na moje powołanie. Może gdyby mnie nie zostawiła dziewczyna, to nie poszłabym "na księdza" ;)) Dlaczego rozpatrujemy to tylko jako coś negatywnego? Że do zakonu idą porzucone dziewczyny. A może ten ból i chwile samotności pozwoliły nam popatrzeć na sprawy ważniejsze?”

I szczególnie za to: „to wszystko z czym, gdzie i kiedy się urodziłam to jakby wprost propozycja Boga na moje życie, ale też Bóg - wiedząc jak się ono potoczy w czasie i okolicznościach niezależnych ode mnie - ma dla mnie propozycję nie abstrakcyjną, ale dostosowaną właśnie to MOJEGO życia, tego co się już stało, tego co już wiem”.

I równie szczególnie za całą resztę :)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: new (---.ip.netia.com.pl)
Data:   2014-02-01 17:15

xoxo: "Nie bardzo rozumiem czemu Bóg jednym daje to szczęście w wieku 24 lat, inni czekają 10 lat dłużej, a są jeszcze tacy co nigdy nie wsiądą do tego pociągu, choćby nie wiem jak chcieli. To ogrom niesprawiedliwości i kompletnie tego nie akceptuję."

Bóg jako biuro matrymonialne? Spotkałam się z koncepcją (czy słuszną?) i ponoć rabini uważali, że to trudniejsze, tzn. znalezienie żony/męża to większy cud niż przejście przez Morze Czerwone.

Mam tyle fajnych samotnych koleżanek dawno po 30, nawet po 40, że wcale nie wydaje mi się dziwne, że tak jest.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Zgretka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-01 17:16

do xoxo
ja chcę ≠ miłość

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-02 00:15

Xoxo, kto wybrzydza na lewo i prawo?
Piszesz o rynku matrymonialnym, moich ostatnich latach do wykorzystania i wybrakowanych egzemplarzach. Jakoś nie zachęciłaś mnie do szukania męża. Dobrze, że przynajmniej dla Boga nikt z nas nie jest wybrakowanym towarem z trzydziestoletnim terminem przydatności do spożycia, który w razie awarii można oddać do reklamacji, wymienić na lepszy model.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Tionne (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2014-02-03 21:55

Pospiech, ze chcę juz znac natychmiast znac swoje powolanie, jest pewnie zlym doradcą. Ten czas jest dany do dojrzewania do powolania. Moze niekoniecznie mojego, ale tej drugiej strony. Bog widzi to wyraźnie. Jego stworzenie jest nieprzypadkowo w danym miejscu czasie. Jesli w czasie braku powołania, jest pustka, brak czegos, to Bog moze daje nam ją po to, zeby zapelniać ją Nim. Bo wszystko, jest dzieki Niemu, za Jego sprawą sie dzieje. Więc przed odkryciem powołania, a konkretniej przed jego poznaniem, trzeba bardziej przyblizyć się do Dawcy powołania i dobra. Jezus mówi, zeby najpierw szukac Krolestwa Bożego, a potem wszystko bedzie dodane.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: luki722 (---.zapnet-isp.net)
Data:   2014-02-04 00:43

Ktoś tu pisał, że dzisiaj to dziewczyny coraz częściej uganiają się za mężczyznami niż oni sami za nimi. Z osobistych doświadczeń i obserwacji mogę stwierdzić, że w rzeczywistości jest całkowicie odwrotnie. Są jednak pewni mężczyźni którzy to nie muszą szukać sobie "dziewczyny" bo te praktycznie same lgną do nich.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-05 22:59

Tionne, pięknie piszesz o tej pustce :)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-05 23:39

Zastanawiam się jeszcze czy mamy prawo, w ramach obrony przed ludzkim obgadywaniem właśnie z tego powodu, że jest się samotnikiem, odmówić pójścia na ślub i wesele, na które dostało się zaproszenie? ;) Skoro dalszej rodzinie to przeszkadza, co już kiedyś ktoś dał mi do zrozumienia, po co ich drażnić. Nie chcę po prostu, żeby znów ktoś wmawiał mi, że coś ze mną nie tak, oni mnie takiej nie akceptują. Tylko jak odmówić parze młodej, której z całego serca życzy się jak najlepiej? W jaki sposób dyplomatycznie odmówić, żeby nie robić im przykrości i żeby nie kłamać w takiej sytuacji?

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: M (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-06 09:22

Oj kochana ja - jako stara panna przed 40-ką, w tym temacie to mam gigantyczne doświadczenie :-) Mam liczne kuzynostwo w podobnym do mnie wieku i swego czasu tych ślubów było kilkanaście. Na początku dawałam się namówić na jakieś towarzystwo "z przydziału" lub szłam sama jednak po pewnym czasie zrezygnowałam także z tego. Na wesela chodzą małżeństwa i pary a osoby samotne powiedzmy szczerze siedzą za stołem same jak kołek, przynajmniej przez pierwsze godziny więc po co mi to. Po prostu mówiłam gdy byłam zapraszana, że nie mam z kimś iść a sama to czułabym się bardzo niezręcznie i tyle. Szczerze otwarcie bez kombinowania, dziękowałam za zaproszenie ale stanowczo odmawiałam. Lepiej mieć chwilę niezręcznej rozmowy z narzeczonymi którym odmawiałam za zaproszenie, niż przez parę godzin na weselu patrzeć na miny ciotek i słuchać ich uszczypliwych komentarzy, że jestem starą panną. Zawsze jednak warto iść do Kościoła z kwiatami. Nikt z rodziny się nie obraził. A jeśli by się obrazili to guzik mnie to obchodzi, mój komfort psychiczny jest najważniejszy.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Śćondarzeb (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-06 14:32

Z zaproszeniem na ślub sprawa jest prosta. To zaproszenie a nie wezwanie, jeśli chcesz i masz pomysł jak bez towarzysza się dobrze bawić to idziesz, jak nie chcesz albo wszytko wskazuje na to że będziesz siedzieć za stołem i się nudzić to nie idziesz. Po co się przejmujesz kimś, kto o tobie źle pomyśli i powie, że będziesz kogoś drażnić lub przeszkadzać (niby w czym masz przeszkadzać?). Dziewczyno skup się nad tym co ty chcesz, a nie czego inni od ciebie oczekują. Jeżeli idziesz to nie tłumaczysz się nikomu dlaczego idziesz na wesele, tą samą zasadę zastosuj jeżeli nie pójdziesz. Powiedz tylko że nie idziesz nie masz obowiązku się tłumaczyć, usprawiedliwiać, przepraszać że żyjesz i jesteś członkiem tej rodziny w dodatku sama. To twoje życie, jesteś wolna i masz prawo robić co chcesz, jak chcesz i kiedy chcesz.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-06 22:52

Może nie ja będę przeszkadzać, bo ja z tych cichych, ale to, że będę solo. Bez względu na to co ja o tym myślę (ja z sobą przebywam na co dzień, i - choć widzę wiele złych stron tego stanu, to widzę też te dobre, oni zobaczą mnie po dłuższym czasie, albo po raz pierwszy), ludzi to drażni, a może raczej cieszy. A po co mają dowartościowywać się moim kosztem :)
Boli nawet to, że powiedz człowieku przyjaciółce, że nie idziesz na wesele, bo nie chcesz być na językach z powodu wyżej opisanego, a już kolejnego dnia dostaniesz wiadomość, że osobę towarzyszącą masz już załatwioną. I najbardziej boli to, że przyjaciółka chce dla ciebie dobrze. A przecież chyba nie o to chodzi, żeby iść z kimś, kogo zupełnie się nie zna, udawać kogoś kim się nie jest. Teraz doszły mi jeszcze wyrzuty sumienia, że nie umiem być sztuczna.
Tak ogólnie to niestety nie wiem czego chcę. Ale dobrze wiedzieć, że inni ludzie też mają problemy podobne do moich i dobrze wiedzieć jak sobie z nimi radzą :)
Tak bardzo chciałabym wiedzieć, w jakim celu Pan Bóg chciał mnie mieć na tym świecie. Bez tej wiedzy jest ogromnie ciężko.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Śćondarzeb (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-07 15:28

Polecam do poczytania: http://www.pustyniawmiescie.pl/artykuly,10_o_samotnosci_niewybieranej.html
Mnie pomogło trochę.

Tak na marginesie za bardzo się tą swoją samotnością przejmujesz, więcej luzu i szczerości względem przyjaciółki. Powiedz jej że ci przykro że ci "załatwia" chłopaka, że dla ciebie to upokarzające. Za bardzo się wszystkim tłumaczysz, nie przepraszaj za to że żyjesz, jeśli żyjesz to głównie dzięki Bogu, to On cię powołał do życia i podtrzymuje twoje życie.
Czasami bywają takie momenty że się nie wie czego chce, wtedy trzeba odpuścić i pozwolić żeby życie toczyło się samo, nie musisz wszystkiego wiedzieć, już teraz naraz, życie polega na odkrywaniu a droga jest ważniejsza od celu i to jest najfajniejsze w życiu.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Tionne (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2014-02-07 17:06

Tez mam problem z powołaniem, i troche sie boje ze go nie znajdę. Ale codziennie powierzam to Bogu i prosze Go o poznanie powołania. A to znaczy, ze Bóg słysząc moją modlitwe, na pewno w takim wypadku, będzie mnie chciał wysluchac. Prawda? I uwazam, to ze teraz jest jak jest, to znaczy, ze musi tak byc. Ze Bóg mnie wysluchuje w tak szlachetnej sprawie jaką jest odkrycie powołania. Ze wysluchuje mnie codziennie, bo uwaza, ze tak teraz jest dobrze. Ze wysłuchuje mnie nawet jak nie mam na ten czas tego konkretnego powolania. Bo codziennie Mu to oddaje, wiec wierze, ze On codziennie mnie wysłuchuje. W perspektywie Bozej. I w ten sposób wierzę, ze dochodze do swojego powołania z Bogiem. A co przyniesie przyszłość, to Bóg wie i i to jest jakas dla nas niespodzianka. Bo z Bogiem tylko moze byc dobro.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-07 22:23

Biorąc pod uwagę moje żale z postów wcześniejszych oraz artykuł z linka podsuniętego przez Śćondarzeb lepiej nie napiszę kto będzie odprawiał mszę ślubną.
Gdyby nadszedł dzień, w którym po tych latach bezpowołaniowych wreszcie odkryłabym swoje powołanie, wśród osób, które chciałabym mieć wtedy przy sobie, byłaby przyszła panna młoda. Poza tym wszystko (w tym fakt, że ojciec namawia mnie na pójście na wesele) przemawia za tym, żeby nie iść. Ech, życie..
Dziękuję Wam za odpowiedzi. Przepraszam za te wszystkie wynurzenia.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: teri (---.play-internet.pl)
Data:   2014-02-07 22:55

Piszesz, że tak bardzo chciałabyś znać swoje powołanie.
Mnie kiedyś spowiednik powiedział, że gdybym za wszelką cenę chciała poznać swoje powołanie i tylko na tym się skupiała to byłoby to złe, wręcz grzeszne. Dlaczego? Bo koncentrujesz się wtedy nie na Bogu ale na odkryciu powołania.
Ja też wciąż szukam, ale brak odczytuję jako jeszcze zbyt małe zaufanie Bogu. Myślę, że pewnie i powołanie by się znalazło, gdybym bardziej troszczyła się o relację z Bogiem. I tym się bardziej martwię, bo wiem, że kiedy jestem bliżej Boga to On prowadzi krok po kroku, nie trzeba wcale znać całej drogi, a cel jest zawsze ten sam - niebo.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: xoxo (---.derkom.net.pl)
Data:   2014-02-08 16:21

Śćondarzeb piękny, bardzo mądry i wzruszający artykuł. Poryczałam się jak głupia.
Dziękuję :)
Nie ujawnię się, a skąd wiesz,że Pan Bóg na tym całym weselu nie zaplanował np, że poznasz tam chłopaka, który będzie twoim mężem? Albo poznasz tam kogoś, kto cię umówi z kimś? Nie wiesz, ale już na wstępie odrzucasz szansę. Ostatnio czytałam historię dwudziestoparoletniego chłopaka, który poznał na weselu u kuzyna świetną dziewczynę, rok przegadali na gadu gadu, zaczęli się spotykać i teraz są zaręczeni. Można? Można. Dlaczego wszystko od razu na nie i be?

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Śćondarzeb (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-08 18:05

"nie ujawnię się" napiszę ci to jeszcze raz:
To Twoje życie, nie żyjesz za karę tylko w nagrodę, taki wielki dar od Boga, Bożą pasją są ludzie, a wśród nich Ty. Dlatego żyj zgodnie z zasadą św. Augustyna "Kochaj i rób co chcesz". Rób to co Ty chcesz a nie to co inni, bo to Twoje życie, Ty za nie odpowiadasz i to Ty kiedy będziesz miała 90 lat będziesz miał do siebie pretensje (zakładając teoretycznie że dożyjesz tego wieku, czego życzę), że coś zrobiłaś lub nie zrobiłaś, nie będzie wtedy ojca, księdza i koleżanek. A jeśli nie wiesz co teraz zrobić to zaryzykuj to co Ci serce podpowiada, jest ryzyko jest zabawa. Dedykuje Ci piosenkę Maryli Rodowicz - Ech mała :)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-09 00:37

Dobrze jest wciąż wracać do tego co piszecie. Że On prowadzi, że wysłuchuje i że z Nim może być tylko dobro. Na pewno przemyślę też słowa o koncentrowaniu się bardziej na odkryciu powołania niż na Bogu. To jest dla mnie zupełnie nowatorskie podejście do sprawy. Jak i to, że życie nie jest karą tylko nagrodą  A piosenka też daje do myślenia. To ja z kolei Wam dedykuję „Oto idę, idę Panie”.
Xoxo, pisałaś: „Nie bardzo rozumiem czemu Bóg jednym daje to szczęście w wieku 24 lat, inni czekają 10 lat dłużej, a są jeszcze tacy co nigdy nie wsiądą do tego pociągu, choćby nie wiem jak chcieli. To ogrom niesprawiedliwości i kompletnie tego nie akceptuję”. Przypomniał mi się wtedy pewien filmik. Tytuł to „Światłość w ciemności”. Kobieta jedzie sobie samochodem w nocy. Rozgląda się wkoło ze strachem w oczach, wszystko wskazuje na to, że straciła orientację w terenie. Patrzy na wskaźnika paliwa – paliwo się kończy. Po jakimś czasie auto staje. Ona nadal z zaniepokojeniem rozgląda się wkoło. W końcu zamyka drzwi, szyby i... zasypia. Nagle jednak coś ją budzi. Patrzy w lusterko wsteczne, widzi groźnie wyglądającą postać. Patrzy drugi raz, postaci nie widać. Rozgląda się, patrzy za szybę w drzwiach kierowcy, a tu mega niebezpieczny facet coś wymachuje, wiemy, że coś do niej mówi. On potem robi coś takiego, że jej przerażenie chyba osiąga apogeum. Nie zrecenzuję filmu do końca, bo warto go obejrzeć. Morał z niego taki, że nie wszystko jest takie jak my to widzimy. Wszystko widzi tylko Bóg, my widzimy tylko urywek, jak chyba pisała Bogumiła. Teraz zadajemy Bogu pytania, wchodzimy w relację z Nim Może gdyby wcześniej pojawił się ”ten właściwy”, my, tak bardzo spragnione jego miłości, nasączone tym gadaniem - „chyba masz tyle rozsądku, żeby znaleźć sobie faceta” rzuciłybyśmy dla niego wszystko – Boga, nasze największe wartości. Może byłby wrogiem Kościoła, może byłybyśmy zmuszone do wybierania – Bóg, albo on, może wybrałybyśmy źle. Oczywiście mogłoby być inaczej, może dzięki niemu Bóg stałby się nam bliższy. Ale my tego nie wiemy. I tu znów przypomniały mi się gdzieś usłyszane słowa: „może to, czego tak bardzo pragniesz wcale nie jest dla ciebie dobre”. A może nie było dobre na tamten czas. A może było dobre, może to my popełniłyśmy błędy, może właśnie za mało ufałyśmy Bogu, ale skoro nadal jest Bóg (który sam nazywa siebie z jakichś powodów „Ja jestem”) i nie jest bezradny, to nas poprowadzi, jak pisała teri i jak mnie z kolei powiedział kiedyś spowiednik: „jeżeli dokonamy wyboru z miłości do Boga, Bóg nas poprowadzi”. Nie zmienią się warunki zewnętrzne, ale może zmieni się coś w nas, co pozwoli właśnie zacząć prawdziwie żyć.
Tylko widzisz, trochę się chyba jednak różnimy. Ty wiesz, że chcesz mieć męża, że to jest Twoim powołaniem. Ja tego nie wiem, ja wciąż proszę Tego, który jest, o pomoc rozpoznaniu drogi, którą mam iść, jak część osób, które udzielały odpowiedzi w tym wątku. To, że widzę dobre strony czegoś nie musi oznaczać, że to jest dla mnie. Jeśli miałabym iść na wesele, nie chcę iść z myślą: Boże, teraz to już muszę złapać welon, męża, i co tam jeszcze będzie do złapania, wszak zbliżam się do tego granicznego wieku, w którym to już tylko będą mogli składać mi wyrazy współczucia z powodu pogrzebanych możliwości znalezienia męża. Bo jeśli pójdę z takim nastawieniem a okaże się, że wszyscy faceci byli idealni, ale mieli tylko jedną wadę (nie wspólną, ale o tej samej ksywce) – żonę, to załamię się kompletnie. Jeśli z kolei już znajdzie się jakiś niezaobrączkowany i niezakoloratkowany desperat, który wykaże chęć nawiązania ze mną bliższych relacji, to pomyślę właśnie, że jest desperatem, z innymi kobitkami mu nie wyszło, no więc tylko ja mu zostałam. Już nie raz uroczystości tego typu były dla mnie powodem do czegoś depresjopodobnego, frustracji itp., bo żyłam z presją - znów nikogo nie usidliłam, jestem do niczego, nie mam faceta = nie mam żadnej wartości. Teraz wiem, że jeśli nie mam wartości to nie z powodu braku faceta Dziś to wiem, bo nie wiem jak będzie jutro, może znowu złapię doła i pomyślę, że to co dziś napisałam to teoria czy coś, że najbardziej samą siebie chciałam do tego przekonać a tak naprawdę sama w to nie wierzę, bo jest zupełnie inaczej. A Wy pisaliście to co pisaliście, tylko dlatego, że strapionych trza pocieszać 
Może właśnie dlatego jestem sama, bo wielu ludzi nie akceptowało nigdy tego, że jestem sama, co dawali mi to do zrozumienia m.in. słowami: idź na wesele, dyskotekę itp., może wreszcie kogoś znajdziesz, a ja odczuwałam, że w związku z niebyciem w związku nic nie znaczę i „solówką” udowadniałam im, że jednak coś znaczę (najłatwiej zwalić winę na kogoś, a co tam). A potem zobaczyłam i dobre strony stanu. Ale masz rację, że wesele to może być szansa. Jeśli nie na spotkanie kogoś, to może na jakieś w miarę sensowne przemyślenia. Pisałaś, że mam ostatnie młode lata do wykorzystania. Masz rację. Tylko kwestia tego na co mam je wykorzystać. A ja nie jestem pewna, czy na szukanie męża. Jak pisali inni i jak sama miałam okazję zaobserwować, wyjście za mąż nie oznacza, że męża będzie się miało do końca życia albo przynajmniej wtedy kiedy będzie najbardziej potrzebny a chęć posiadania dzieci nie świadczy o tym, że się je urodzi. A do wykorzystania na życie to ja mam... całe życie. Ty też. Kto wie, może potrwa jeszcze tylko kilka chwil, ale jeśli tak, na drugą stronę nikogo z sobą nie zabierzemy.
I jeszcze jedno siedzi mi w głowie. Czy po odnalezieniu powołania na zawsze przestaniemy szukać. Ciekawe ilu ludzi, nawet będących już po zatwierdzeniu ich powołania przez Kościół (kapłaństwo, małżeństwo) nigdy nie miało wątpliwości czy to aby na pewno to. Czy nigdy nie dostrzegali zalet innych stanów, czy w tym momencie już przestawali szukać. Ciekawe czy nie jest tak, że wielu z nich, właśnie dzięki właściwie przeżytym wątpliwościom bardziej utwierdziło się w przekonaniu, że to jest właśnie to, choć inny stan też przyniósłby wiele dobrego. Spotkałam kiedyś człowieka który z żalem w głosie mówił, że zawsze chciał robić coś innego niż robi, potem okazało się, że chciał zostać księdzem i mówił to tak, że widać było, że nadal trochę żałuje, że nie został księdzem. A miał facet żonę i dzieci i każdy, kto choć przez pewien czas miał z nim do czynienia, wiedziałby, że ogromnie swoją rodzinę kocha.
No to sobie popisałam a jutro znowu będzie ciężko wstać.
Znów Wam dziękuję. Ale to, że dziękuję znaczy tylko tyle, że mam za co dziękować a nie, że zamykam wątek.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Śćondarzeb (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-09 18:08

Moje osobiste zdanie jest takie, każdy z nas ma wartości, dla każdego hierarchia wartości jest indywidualna, jeżeli na pierwszym miejscu są dobre wartości i faktycznie nimi kieruję się w życiu to zdanie „może to, czego tak bardzo pragniesz wcale nie jest dla ciebie dobre” jest dla mnie najgłupsze jakie słyszałam. Uważam, że należy dbać o swoje serce i iść za głosem serca w myśl słów Jezusa "Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta." (Łk 6, 45)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Luu (---.free.aero2.net.pl)
Data:   2014-02-20 13:00

nie ujawnię się coś Ci napisze ku pokrzepieniu Twojej obecnej sytuacji i ku przestrodze i ku.. po prostu żebyś mogła zobaczyć coś z innej perspektywy. Otóż mam 33 lata, męża i trójkę dzieci. Pamiętam że mając lat 24/25 byłam akurat sama i bardzo mi to przeszkadzało bo akurat moje kuzynki, koleżanki, przyjaciółki i znajome miały już narzeczonych i mężów a niektóre to nawet dzieci. Od zawsze wiedziałam jakie jest moje powołanie.. chciałam być żoną i mamą. Było to dla mnie tak oczywiste jak to że po dniu przychodzi noc. Było naturalne i głęboko we mnie wpisane. Ale pamiętam doskonale tamten czas kiedy po raz pierwszy poczułam się źle, kiedy byłam jedną na cztery spotkane znajome która była sama (wiele okazji zmarnowałam, przekreśliłam, przebierałam w chłopcach/ ale nie w złym znaczeniu/ miałam swoje wymagania i czekałam na najodpowiedniejszego a tych wymagań było dużo bo uważałam że mogę sobie na to pozwolić;) W każdym razie bardzo źle się czułam i zaczęła narastać we mnie panika że będę sama już na zawsze, a jeszcze od ładnych paru lat modliłam się o dobrego męża /pojawiała się więc pretensja i żal dlaczego moja przyjaciółka znalazła męża po miesiącu modlitwy którą jej poleciłam (a propos są wspaniałym małżeństwem i facet jest nieziemsko dobry, zaradny i zapatrzony w swoją żonę a są już 10 lat po ślubie:) a u mnie ciągle nic i nic (chociaż w tamtym czasie kręcili się przy mnie fajni mężczyźni ale mi ciągle coś nie pasowało, chciałam poczuć jakaś taką pewność, tzn takie wew przekonanie że to ten, chciałam się zakochać, zachwycić a tu nic). To był właśnie MÓJ BŁĄD. Uczepiłam się myśli o wyjątkowości pierwszego spotkania, magnetyzmie dusz i takie tam;D
I tak.. czas leciał, wszyscy byli szczęśliwi a ja byłam w 100% skupiona na swoim nieszczęściu bycia samą. W akcie desperacji, śmiejąc się sama z siebie (ja która nigdy nie musiałam się martwić brakiem zainteresowania płci męskiej) zarejestrowałam się na pewnym portalu na którym poznałam kilku mężczyzn. Z kilkoma pisałam ale tylko z jednym się spotkałam w realu no i to on jest dzisiaj moim mężem. Jakie to banalne.. Myślę że Najwyższy dał mi niezłą lekcję pokory bo do dzisiaj się wstydzę że musiałam w taki sposób kogoś poznać (wiem to głupie ale tak to czuje). No i teraz pierwsze spotkanie i.. zero chemii, magnetyzmu, zachwytu czy czegokolwiek poza dostrzeżeniem że facet jest ok ale jednocześnie szybkim podsumowaniem w myśli "z tego nic nie będzie". Gość był poza moim klimatem, stylem i chyba wszystkim ale jednocześnie nie wiem dlaczego (tzn wiem, i tak nie miałam nic do roboty a wydał się ok wiec pomyślałam ze przynajmniej fajnego kolegę będę mieć i może spikne go z jakąś moją samotną znajomą) zgodziłam się na kolejne spotkanie. I tak zaczął mnie baaaardzo powoli do siebie przekonywać. Zupełnie siebie nie rozumiałam.. miałam sprzeczne uczucia w sobie; po dwóch miesiącach zaczął autentycznie mi się podobać :) masakra jakaś emocjonalna ale naprawdę tak było:)) Zaś on zdradził mi po paru miesiącach że kiedy pierwszy raz mnie zobaczył pomyślał: "taką właśnie chciałbym mieć żonę" ;) I teraz napisze jak jest obecnie: nie zlinczujcie mnie ale obecnie mam odczucia że młoda dziewczyna która chce znaleźć towarzysza życia może samą siebie nieco oszukiwać, naciągać własne przekonania na korzyść kandydata, przekręcać oczekiwania oraz ważne, istotne potrzeby. Mój mąż jest dobrym czł. i wspaniałym tatą i moja szalona rodzina b go lubi mimo pewnej jego drętwości i zbytniego spokoju ale ja osobiście nie czuje się szczęśliwa w małżeństwie. Pisząc to mam wyrzuty sumienia ale pisze szczerze. Brakuje mi w małżeństwie pewnej lekkości, spontaniczności, energii i humoru. Czyli tego co dla mnie zawsze było ważne by czuć się dobrze, radośnie. Każdy ma swój temp. i oczekiwania. Mąż ujął mnie swoim spokojem ale okazało się że to spokój tylko istniejący w określonych warunkach (spotkania rodzinne, u znajomych itp - taki spokój "na chwile") a w domu jest nerwowy i łatwo wyprowadzić go z równowagi, bywa szorstki(na b krótko ale bywa:/ i przez swoją dokładność którą mnie ujął wytyka każdy błąd czy mnie czy dzieciom (podczas nauki czy sprzątania) Ogólnie jest osobą bez energii, wszystko trzeba mu pokazać palcem albo poprosić żeby np. gdzieś z dziećmi wyjść (krótki spacer to jest max dla niego:/ bo on nerwowy wiec go to dużo kosztuje.. Tak więc nie jest lekko. Zresztą nie mogę powiedzieć że jest to jego wina bo ja tez mam swoje wady, każdy je ma ale jednak dobrze jest dzielić życie z kimś kto Twoje wady znosi, pomaga zmienić. U nas to jest kompletnie niedobrane. Wracając wiec myślami do czasów kiedy miałam wybór myślę że sama go zepsułam, bo byli mężczyźni przy których mogłabym czuć się szczęśliwą osobą a odrzuciłam ich z powodu jakieś głupoty która wtedy wydawała mi się czymś nie do przeskoczenia. Oczywiście mam świadomość ze tamci mogli tez okazać się inni i tez życie nie byłoby usłane różami, zresztą nie o to chodzi bo wiem ze idealnie nigdy nie będzie ale chociaż nadawaliśmy na tych samych falach, z podobną energią, pomysłami, humorem. Teraz jako chrześcijanka jestem z mężem bo tak mu przyrzekłam i zamierzam do końca swoich dni tego dotrzymać. Nie ciągnie mnie do romansów czy innych głupot ale bardzo brakuje mi na co dzień zwyczajnej radości, wesołości która dawała mi chęć do życia. Nie chce na męża narzekać bo jest naprawdę w porządku (poprawny) ale chyba nie tak o mężu powinna się wypowiadać żona:( Bardzo chciałabym go kochać ale z mojej strony jest to szacunek i jeśli już to jakaś taka zwykła sympatia. Sprawy intymne to teź jakaś katastrofa. Wiem ze ludzie mają piekło w małżeństwach ale źle dobrane i nijakie też może stać się olbrzymią klatką z której nie ma wyjścia i trzeba w niej funkcjonować by być odpowiedzialnym za to co się wybrało i dotrzymać złożonej obietnicy i by dzieci były szczęśliwe. Przyznaje że gram role zadowolonej (a czuje się notorycznie przybita, bez wyrazu jak nie ja) chociaż dzieci dają mi olbrzymią i autentyczną radość. No ale żal mi męża że nie jestem w stanie kochać go tak jak zawsze chciałam kochać :( Podsumowując: rozglądaj się bez presji, i nie myśl że skoro Bóg postawił na Twojej drodze porządnego faceta (bo go o to prosiłaś) to od razu musisz za niego wychodzić bo przecież "kiedy zdążę urodzić dzieci" i "no po 25 roku życia to już ciężko kogoś tak na poważnie znaleźć" jak mi to było często powtarzane i co ostatecznie chyba zaważyło żeby nie odstawać od reszty i mieć już rodzinę ;) Trzeba uważać bo czasem mylnie można zrozumieć "niby znaki" z góry.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Luu (---.play-internet.pl)
Data:   2014-02-23 21:33

Wyprostuje jednak własne słowa. napisane pod wpływem ciężkiego miesiąca i nieprzyjemnych incydentów jakie mnie ostatnio spotkały. Tak szczerze to wiem że kocham męża (tylko moje może zbyt wygórowane oczekiwania i wizje to zniekształcają) Miłość trudno zdefiniować ale właśnie pisząc powyższe świadectwo zorientowałam się jak jednostronnie to wszystko widzę i jak nieprawdziwie opisałam :( Bóg jest dobry, daje człowiekowi błogosławieństwa których człowiek od razu docenić nie potrafi. Ale potem przychodzi na nas łaska zrozumienia i wdzięczności nawet jeżeli coś nie dzieje się po naszej myśli. Bóg otworzył moje serce i dziękuje mu za to że mnie wysłuchał. Nie zniechęcajcie się dziewczyny - warto czekać i warto prosić.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-24 22:28

Luu, wiemy, wiemy (myślę, że mogę pisać to nie tylko w swoim imieniu), że pod wpływem emocji różne rzeczy się pisze (a czasem ma się je chęć potem skasować :). I wiemy, że słowa nie zawsze do końca odzwierciedlają to co chcieliśmy wyrazić. Łaska zrozumienia - to jest to czego można doświadczyć dzięki Forum Pomocy tego portalu i za to jestem bardzo wdzięczna osobom, które go tworzą. Czytając swoje słowa, potem reakcje innych na nie i swoje reakcje na słowa innych wiele można się dowiedzieć, o Panu Bogu, o innych, ale także o sobie. Często sama zadawałam sobie pytania czy ja naprawdę tak myślę czy pisząc to i tamto nieco przesadziłam ;)
Dziś nic więcej lepiej nie napiszę, bo dla odmiany teraz z kolei w pracy mam taką sytuację, tak nieprzyjemny incydent, że nie bardzo mogę myśleć o czymkolwiek innym. W związku z nim pod wpływem emocji zgodziłam się na coś, o czym teraz wiem, że muszę to odkręcić, ale nie wiem jak. Mam tylko nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie Pan Bóg wciąż jakoś moje życie ogarnia :) No to jeszcze egoistycznie poproszę Was o modlitwę ;)
Dziękuję i Wam i Jemu, że jesteście.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-02-26 19:52

P.S. do Luu :)
Gdyby chodziło o tych, przy spotkaniu z którymi w przeszłości serce biło mocniej i co do których po latach moglibyśmy stwierdzić, że coś straciliśmy...
Wśród takich osób w moim przypadku był znajomy ze szkoły. Kiedyś chciałam spotykać się z nim jak najczęściej. Potem o nim zapomniałam. Minęło ok. 10 lat, kiedy miałam okazję spotkać go ponownie, tym razem na gruncie służbowym. Teraz on robi wszystko, żeby inicjować kontakty ze mną. Kiedyś byłabym z tego powodu bardzo szczęśliwa. Teraz mam to, czego chciałam kiedyś i wcale przez to szczęśliwsza nie jestem. Jemu chodzi wyłącznie o osiągnięcie za moim pośrednictwem jak największych korzyści dla siebie a przeciwko komuś, kogo obydwoje znamy. Słuchając go, obserwując, poznając coraz lepiej, widzę..., że teraz, wiedząc o nim to, czego nie wiedziałam wtedy, na pewno nie żywiłabym do niego uczuć, jakie żywiłam wtedy. Fakt, ma rację, ale samo to, że w moim życiu pojawił się po latach i postawił mnie w takiej sytuacji, sytuacji, która jest bardzo trudna i która tak czy inaczej zaważy na mojej przyszłości, jest nauczką, że trzeba uważać na to, czego się chce. Ciekawe tylko czy ta sytuacja jest nauczką od Pana Boga, Jego wolą czy dopustem, ciekawe czy kiedykolwiek dowiem się tego.
Pozdrawiam gorąco.

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: Luu (---.free.aero2.net.pl)
Data:   2014-02-28 10:14

Tak właśnie bywa. Myślę że fakt iż spotkałaś teraz tego człowieka, po 10 latach, nie jest zwyczajnym zbiegiem okoliczności. To jest jedna z tych informacji z samej góry która mówi, że Pan Bóg czuwa nad nami, że chroni nas przed złymi decyzjami a po latach pozwala nam dostrzec to czego nie potrafiliśmy w przeszłości; to jak rozsypane puzzle, w pierwszej chwili wydają się nie mieć sensu pewne wydarzenia ale z czasem wszystko układa się w jedną całość. Nie chce tu pisać jak nawiedzona;) ale doświadczyłam czegoś podobnego w życiu (akurat w innej sferze niż relacje z innymi) i jako człowiek wierzący nie uznaje tego za przypadek. Ja bym Twojej sytuacji nie traktowała jako nauczki; nie sadzę byś chciała kiedyś czegoś złego, że pociągało Cię w tym człowieku coś niewłaściwego, jakieś wyraźnie złe cechy; po prostu w tamtym czasie myślałaś inaczej, "on" wydawał Ci się inny, nie mogłaś wiedzieć o nim tego co wiesz teraz. Takie sytuacje dają sporo nadziei że nie pozostajemy sami z naszą wolą i jakimś przypadkiem ale we wszystkim mamy potężne wsparcie. Nawet jeżeli teraz jesteś w niekomfortowej sytuacji to może właśnie ona stanie się kluczowa w Twoim życiu, może dzięki niej coś się wydarzy, zainicjuje coś ważnego i dobrego. Albo zwyczajnie uchroni Cię przed podobnymi kłopotami w przyszłości. Paradoks życia to właśnie to że często z trudnych i nieprzyjemnych doświadczeń rodzi się wspaniała przyszłość :)

PS czytając wcześniejszy post chciałam się odnieść jeszcze do "odkręcenia sytuacji" o której wspomniałaś. Nie znam szczegółów ale parę razy miałam trudne czy krepujące sytuacje "do odkręcenia" i zawsze pomagała modlitwa do Anioła Stróża (własnego i ludzi z którymi miałam kłopot) oraz prostota w działaniu czyli prawda i otwartość. Pozdrawiam i pomodlę się dzisiaj za Ciebie aby się poukładało:)

 Re: Pytań kilka odnośnie powołania do samotności :)
Autor: nie ujawnię się (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2014-03-02 22:37

Dziękuję Luu, za modlitwę (i Tobie i innym, którzy mi dopowiadali też ją obiecuję) i za ten wpis.
Cały ten wątek pomógł dotychczas (m.in. na weselu :), i mam nadzieję, będzie pomagał jeszcze nie raz chociaż ciut inaczej podchodzić do tego co pomyślą sobie inni o tym, że ja wciąż solo.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: