Autor: xc (---.adsl.inetia.pl)
Data: 2014-03-25 10:39
Ad G_JP
Nie jestem wcale dumny z tego, że walczyłem jak lew! Wydawało mi się, że moją "mocą woli" jestem w stanie odwrócić bieg spraw. Że mój wysiłek spowoduje to, że wygram!
Nic bardziej mylnego. Dziś widzę, że przemawiała przeze mnie pycha i ślepy woluntaryzm. Dzisiejsza cywilizacja wbija nam do głowy, że musimy się bardzo starać i osiągniemy wyznaczony cel. Trenuj, trenuj, trenuj a będziesz mistrzem olimpijskim, tak jak Kamil, Justyna i Zbyszek! Będziesz miał powodzenie, uznanie tłumów, kasę i merca.
Ucz się, pisz rozprawy, zaliczaj kolejne stopnie akademickie, zdobywaj kolejne granty a będziesz mędrcem!
Chcesz mieć kobietę, to walcz o nią!
Jest taka piękna piosenka Petera Gabriela (śpiewana w duecie z Kate Bush), w której tzw. "podmiot liryczny" przyznaje, że wyrastał w atmosferze tego, że może wszystko osiągnąć, wszystko mieć, wszystko wygrać. Problem zaczął się wtedy, gdy przegrał i nie wiedział co ma robić, bo nikt go tego nie nauczył.
Jesteśmy społeczeństwami zwycięzców. Mamy być wiecznie młodzi, piękni, bogaci, syci i zdobywczy.
Ale co w tej sytuacji, gdy źle obierzemy cel? Albo metody osiągania celu? Albo okoliczności się zmienią tak bardzo, że wszystko to potem wydaje się jakimś absurdem?
Dałem z siebie wszystko, to prawda ale z boju wyszedłem tak potłuczony, tak ranny, że to wszystko nie miało sensu. Przeżyłem ale gdybym wcześniej uczynił wysiłek na zrozumienie siebie, drugiej strony, sytuacji w jakiej się znaleźliśmy i część mojej energii (którą skierowałem na "walkę") poświęcił na to aby wyjść z tej sytuacji i lepiej wejść w nowy etap mojego życia, to pewnie byłoby lepiej, także dla mnie.
Zaufałem mojemu instynktowi, wychowaniu, paradygmatowi nakazującemu "męską walkę", poczuciu własnej siły. Nie zaufałem Jezusowi, który trzymał stronę przegranych i outsiderów. Który nie walczył, nie prężył muskułów, nie pokazywał swojej odwagi bojowej ale przyjął Krzyż i poszedł tam dokąd poszedł. I wygrał!
Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby podjął walkę z rękawicą rzuconą mu przez Sanhedryn i elitę Judei. Myślę, że mógłby ich pokonać bez trudu. Wystarczyłoby, żeby stojąc przed Piłatem mówił mu to, co ten chciał usłyszeć. I co wtedy? Pewnie nic byśmy o całej "sprawie Jezusa" nic nie wiedzieli.
Czytałem kiedyś sporo prac Nietzschego. W zasadzie przeczytałem wszystko co on napisał. Był on wielkim krytykiem współczesnej mu kultury, miał w tym sporo racji. Uznał chrześcijaństwo i całą wywodzącą się z niego ideologię za twór będący skutkiem tzw. resentymentu. W dużym skrócie: chrześcijanie wyszli od "przegranego" proroka, skupili wokół siebie samych "looserów" (niewolnicy, kobiety, dzieci, prostytutki, drobni rzemieślnicy, oszuści podatkowi i tak dalej). Nie byli więc w stanie wykrzesać z siebie tych cnót, które obowiązywały w świecie antycznym. I z tej swoje nędzy, ze swoich klęsk, ze swojego "dziadostwa" zrobili cnoty, wysunęli na plan pierwszy. Społeczeństwo zamiast zajmować się radością życia, zwycięstwami, sukcesami, rozwojem ciała i ducha poszło w zupełnie inną stronę: apoteoza klęski, pochwała przegranych, wiara w sukces wbrew ewidentnym porażkom.
Doceniając przenikliwość myśli Nietzschego i słuszność wielu jego tez tu nie zgadzam się z nim fundamentalnie.
Fajnie jest być młodym, zdrowym, pięknym, radosnym blondynem, nadczłowiekiem tworzącym świat wolą swojej mocy i postępującym tak aby urzeczywistnić marzenia. Samemu stanowić swoją własną moralność i łamiącemu konwencje. Ale co gdy noga nam się pośliźnie? Będziemy mieli w sobie "wolę mocy", będziemy mieli radość i siłę, będziemy mieli energię twórczą a okolicznośći się tak ułożą, że nie będziemy mieli tego wszystkiego jak wykorzystać? Bo jakiś nowotwór nam się tu i tam zalęgnie, albo na naszej drodze znajdzie się jakiś zawodnik mocniejszy ode mnie (albo słabszy ale z paroma kolegami), albo nikogo poza mną samym nie będzie interesowało to co mam do powiedzenie, zrobienia, albo samemu mi się to wszystko znudzi i tak dalej. Co wtedy? Wiadomo: klapa, plajta, klęska, gorycz porażki, szukanie winnych i tak dalej. Ale to mija, jakoś się układa i żyć trzeba.
Nikomu nie odmawiam prawa do sukcesu, nikogo nie namawiam aby opuszczał ręce i zdawał się na los, nikomu nie radzę wyrzec się szczytnych celów, ambitnych marzeń.
Ale dobrze mieć także świadomość tego, że bywają w życiu klęski i żyć po nich tez trzeba. Polacy mieli w historii aż za dużo takich sytuacji.
|
|