Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2015-07-24 00:11
Kasiu, przede wszystkim bardzo Ci współczuję śmierci dziecka. Wiem, że to ogromny dramat, i oczywiście ogromny ból. Spróbuj jednak w tym bólu nie utopić całego życia. Wiem, że przez wielki ból spojrzenie jest trochę zafałszowane, ale jeśli chcesz porządkować swoje życie, to musisz podjąć wysiłek realnego spojrzenia na wszystko, nie tylko poprzez złe uczucia.
Widzę tutaj (co najmniej) dwie sprawy, które w Tobie się zlewają w jedno, a trzeba je rozdzielić. Jedno to Twoje stosunki z teściem od dnia ślubu, druga sprawa - to zmarłe dziecko. Musisz to oddzielić od siebie, choć wiem, że uczuciom będzie to bardzo trudno zrobić. Ale jeśli tego nie zrobisz, to nie rozwiążesz konfliktu.
Rozumiem, że mogą być trwałe, zadawnione konflikty z teściem, że może on być człowiekiem, z którym ciężko jest utrzymywać dobre stosunki, że może sprawiać ból postawą, słowami. Znałam takich ludzi i wiem jak ciężko z nimi żyć, spotykać się. Wprawdzie szczegóły, które podajesz (zaraz po ślubie i później) tak naprawdę nie mówią mi nic, bo takie rzeczy przydarzają się w każdej rodzinie, zawsze ktoś coś komuś nie tak jak trzeba. I w obie strony. Wiem jednak, że trudno jest opisać takie zadawnione urazy, że szczegóły nie oddają całego konfliktu. Musi być w tym Twoja racja, skoro mąż staje nie po stronie ojca, a po Twojej stronie.
Wydaje mi się jednak, że każdą świeżą rzecz za bardzo wiążesz z tą ogólną sytuacją i przetwarzasz ją przez pryzmat innych bolesnych wspomnień. A to może spowodować duże nieporozumienia.
Odnoszę wrażenie, że oskarżasz teścia o śmierć dziecka, a już na pewno - że tej śmierci jednemu dziecku życzył. Widzę, że myśl tę niektórzy odpowiadający podchwycili i z teścia wyszedł prawie morderca. Natomiast ja tego nie widzę. Jeśli wszystko napisałaś, to dla mnie to oskarżenie jest bezpodstawne i nie dziwię się, że teść chce być za to przeproszony. Wydaje mi się, że to Twój ból szuka przyczyny tej śmierci u kogoś, kto Cię nie lubi. Potrzebujesz kogoś oskarżyć. To jest ludzkie, zawsze chcemy mieć kogo oskarżyć. Nawet jak zrzuciliśmy ze stołu szklankę to wrzeszczymy, że ktoś ją tu postawił. Ale jeszcze raz prześledź w czym widzisz jego lub czyjąś winę. Nie kieruj się tym, że się nawzajem nie znosicie, szukaj konkretów. Napiszę Ci jak ja to odbieram na podstawie tego, co Ty sama napisałaś. Gdybym pogadała z teściem, zapewne wszystko by inaczej przedstawił, ale ja opieram się jedynie na tym co Ty sama napisałaś. Prosisz o spojrzenie całościowe, więc chyba liczysz się, że odpowiedź będzie dłuższa.
Odkładam na bok wcześniejszy konflikt, choć będę pamiętać, że cały czas między wami jest wojna i przez "negatywne" (przykre) uczucia wszystkie słowa mogą być inaczej odbierane. Jesteś znów ciąży i martwisz się jak sobie dacie radę. Zwierzasz się z tego także teściom, którzy może mało serdecznie, jednak pocieszają Cię, że pomogą ("nie jesteście sami"). Czyli nie wściekają się na ciążę, teść nie proponuje aborcji, wszystko jest w porządku. Potem lekarz mówi, że to bliźniaki. Dostajesz też pierwszą złą wiadomość (nie od teścia tylko od lekarza): że może się urodzić tylko jedno dziecko, a drugie może (wcześniej czy później) umrzeć. Na lekarza się o to nie złościsz, prawda? Przyjmujesz, że tak może być, choć już zaczynasz kochać dwójkę dzieci.
Potem spotkanie z teściem w realu. Przy opisanym problemie nie interesuje mnie że to były ubek i że wyśmiewa Kościół, bo to się zdarza w wielu rodzinach i jakoś trzeba z tym żyć. Opisujesz jego wściekłość na Twoją ciążę, ale nie przyjmuję Twojego tłumaczenia. Sama piszesz "Nie wiem dokładnie, ale wydaje mi się". Nie widzę powodu do wściekłości tylko z powodu ciąży, skoro wcześniej teściowie obiecywali pomóc, a nie wściekali się. Powód musiał być inny. Albo to "normalne" zachowanie teścia, które teraz inaczej odbierałaś. Mógł się też w drodze pokłócić z żoną. Cokolwiek. Ale założę, że jest tak jak sugerujesz: chodzi o pieniądze ("wydaje mi się, że przestraszył się, że kolejne dziecko to kolejne prezenty"). Gdyby jednak był skąpy, to nie dawałby drogich prezentów. Rozumiem, gdyby powiedział: "no to teraz prezenty będą o połowę mniejsze, bo dwa razy tyle dzieci". Ja nie czuję tego strachu o pieniądze, ale jeśli Wy o tym wiecie, to nie rozumiem, dlaczego wielokrotnie w ciągu dnia napomykaliście przy nim o dodatkowych wydatkach? Przecież każde słowa: trzeba kupić podwójny wózek, dwa łóżeczka - mógł traktować jako aluzję, żeby wam coś dał. Tym bardziej, że jeszcze nie wiedząc o bliźniakach, już się martwiliście czy dacie sobie finansowo radę. Nie przyszło Ci do głowy, że powtarzanie "będzie tylko jedno dziecko" mogło być specyficzną formą uspokajania was, że dacie radę? To nie żart. Ktoś gburowaty i jeszcze ogólnie wściekły na wszystko może w ten sposób - nielitościwie - pocieszać. Po prostu nie umie być miły, ale wydaje mu się, że to szczyty dobroci. Baliście się jednego dziecka, teraz bez przerwy gadacie o pieniądzach i dwójce dzieci - mogło go to złościć. Przecież ciąża to nie jego wina. Przecież Ty go dobrze znałaś, byłaś z nim w konflikcie, warto wtedy mówić jak najmniej. A czy starczyło wam czasu i serca, żeby porozmawiać o ich problemach?
Dalej napisałaś: "Ale dramat (jak to teraz postrzegam) rozegrał się wieczorem". Jaki dramat się wtedy rozegrał? Nie czuję tego. Cytujesz słowa, które powiedział już trzeci raz w ciągu dnia, więc to nie jest ten dramat. Na jakiej podstawie uważasz, że chciał śmierci Twojego dziecka? Przecież ani raz nie powiedział: "urodzisz jedno, bo drugie umrze" (to raczej lekarz tak ostrzegał, a jego nie oskarżasz o pragnienie śmierci). Teść, jak uparty kozioł, usłyszał coś w TV i uczepił się tego. Są ludzie, którzy czasem przeczytali tylko jeden artykuł, ale uważają się za mądrzejszych od całego świata, skoro inni tego samego nie przeczytali. Nie zmyślam, tylko cytuję Ciebie "bo widział program w TV, że usg się myli". To jest Twoja podstawa oskarżenia o pragnienie śmierci dziecka? Oczywiście, że USG czasem się myli, czy raczej lekarz odczytujący USG. Moja koleżanka wiedziała NA PEWNO że będzie córeczka, wszystko zakupili dla córeczki na parę następnych lat, a urodził się chłopiec. To oczywiście nie znaczy, że każdy wynik jest źle odczytany, ale jak się ktoś zafiksuje na takiej informacji to go to trzyma. Teść właśnie się zafiksował. O co teścia oskarżasz? Piszesz "dziecka, którego istnienie w tak chamski sposób negował". Na czym to chamstwo polegało? No i "negował istnienie" nie oznacza przecież że życzył śmierci. Nie wierzył w bliźnięta. Co w tym takiego chamskiego? Rozumiem jeszcze, gdyby gadał: "jesteś chuda szczapa i nie potrafisz urodzisz bliźniaków", albo "jesteś jędza to ci jedno umrze". To byłoby chamstwo. Widzę, że niektórzy odpowiadający podchwycili myśl, że teść pragnął śmierci dziecka, ale ja tego nie widzę. I Ty sama tego nie piszesz, choć mam wrażenie, że o tę śmierć dziecka teścia świadomie czy podświadomie oskarżasz. Bo inaczej, dlaczego zabroniłaś teściowi przyjeżdżać na pogrzeb?
Jeszcze raz pytam: na czym polegał ów wieczorny dramat? Nie widzę dramatu. Po prostu skumulowały się w Tobie uczucia z kilkunastu lat. Nienawidzisz teścia i każde jego słowo oceniasz przez pryzmat nienawiści. A teść pewnie jest gburem i pewnie każde zdanie mówi w taki sposób, że może maksymalnie wkurzyć. Ale to nie jest dramat. I nie ma powodu, żeby z tym łączyć śmierć dziecka. Nie ma żadnego powodu, żeby teścia o to oskarżać. Przecież zawsze taki był, prawda?
Bardzo przepraszam za to co teraz napiszę, ale jak masz nad sobą pomyśleć, to rozważ wszystko. Twoje zachowanie świadczy, że winisz teścia, że chciał śmierci dziecka. A co Ty zrobiłaś tamtego wieczoru? W tak ogromnym wzburzeniu wsiadłaś do samochodu i pojechałaś. Wiesz jakie to głupie? Nawet nie głupie, ale karygodne. Mogłaś zabić nie jedno, ale oboje dzieci. Mogłaś zabić siebie i osierocić tamtych dwoje starszych. Mogłaś zabić na drodze kobietę w ciąży. Mogłaś zabić inne dziecko przebiegające przez ulicę, albo staruszkę, albo osobę, która z powodu bólu nóg nie mogłaby szybciutko uciec przed Tobą. W tak wielkim wzburzeniu, o jakim piszesz (a które się wzięło ze skumulowania wieloletnich uczuć) i we łzach, które zasłaniają drogę NIGDY ŻADEN KIEROWCA nie ma prawa wsiąść do samochodu. Bo jest zagrożeniem dla wszystkich. I nie mów mi, że gdyby coś się stało, to byłaby wina teścia. Jak pojedziesz do koleżanki i ona poczęstuje Cię alkoholem, a Ty za chwilę spowodujesz wypadek, to będzie wina koleżanki, że podała alkohol? Czy Twoja, że siadłaś za kierownicą?
A teraz pomyśl, jak Ty byś się czuła, gdyby ktoś Ci powiedział, że (skoro pojechałaś tym samochodem w takim stanie) to znaczy, że sama chciałaś śmierci swoich dzieci? Zagotowałoby się w Tobie, prawda? Oczekiwałabyś na przeproszenie, prawda? A gdyby Ci ktoś zabronił przyjść na pogrzeb?
No straszny przykład, ale piszesz o dramacie, a dramat to dopiero mógł się rozegrać, ale przez Ciebie. Oczywiście śmierć dziecka jest ogromnym dramatem, ale to się stało później i nie przez teścia. A tutaj czuję jedynie wzajemną nienawiść, którą trzeba powoli porządkować, ale najpierw w sobie, a potem w innych. Ja wcale nie czuję, że wybaczyłaś. Ty chcesz spotkać się i jeszcze raz udowodnić teściowi winę. Ty nie widzisz żadnej swojej winy, tylko jego i to w sprawie, która może być zwykłym nieporozumieniem i nie prowadziłaby do takiej eskalacji nienawiści, gdyby tej nienawiści wcześniej nie było. Jak wielka była mądrość biskupów polskich, którzy w liście do niemieckich biskupów napisali "wybaczamy i prosimy o wybaczenie". W wielu ludziach wywołało to oburzenie. Ale tu nie chodzi o to kto konflikt rozpoczął, tylko o to, że kiedy konflikt trwa, to krzywdy są zawsze po obu stronach. W nienawiści krzywdzimy siebie nawzajem. Zresztą sama przyznajesz się ile Ty złych słów powiedziałaś w tej nienawiści. Tej nienawiści nauczyłaś też swoje starsze dzieci. Wplątałaś w to całą rodzinę. Już nie powiem jak bardzo nieszczęśliwy musi być mąż. Naprawdę nie czujesz, za ile rzeczy powinnaś teścia przeprosić? Czujesz tylko własny ból, a teść też jest człowiekiem i też ma swoje uczucia. Nawet jeśli jest złym człowiekiem, to przecież nie znaczy, że nie czuje własnej krzywdy.
Widzę, że chcesz to wszystko uporządkować, i to jest naprawdę dobre. Naprawdę doceniam, że chcesz jakoś tę nienawiść zahamować, przerwać. Ale musisz przy tym pamiętać, że teraz ta nienawiść jest już po obu stronach i obie strony są winne. Nie wiem jak było na początku, być może wojnę rozpoczął teść i WTEDY wina była tylko po jego stronie. Być może. Ale nie teraz. Teraz ofiary są po obu stronach. Dopóki tego nie zrozumiesz - nie będzie pojednania. Wybaczenie trzeba przepracować. Najpierw trzeba to zrobić w sobie. Bez świadków. Przed Bogiem. Do ludzi wychodzimy dopiero wtedy, kiedy jesteśmy pewni, że wybaczamy. Jeśli chcemy udowodnić po raz kolejny cudzą winę, to lepiej się nie odzywać, bo sprawę tylko zaognimy. To będą puste słowa.
Zauważ co napisałaś:
"nie widzę jak ja im uchybilam w całym tym zajściu," a potem:
"On ma się za ofiarę, bo chyba pierwszy raz w życiu odczuł na własnej skórze, że słowa mogą ranić (jak mu napisałam, że nie chce go widzieć na pogrzebie swojego dziecka). Do tamtej sytuacji to on miał monopol na ranienie innych."
Czyli jednak widzisz, że go zraniłaś? Dlaczego więc piszesz, że nie widzisz? Jakie miałaś prawo zabronić mu być na pogrzebie dziecka? Ja takiego prawa nie widzę. Ani dziecka nie zabił ani nie życzył mu śmierci.
"Napisałam też w złości, że nigdy nie będzie dziadkiem dla moich maluchów "
"Zwymyślałam go nie tylko w myślach"
"Zmieniłam starszemu synowi nr telefonu, żeby nie miał z nim kontaktu."
Naprawdę uważasz, że nie masz za co przepraszać? O niezaproszeniu na chrzest nie piszę, bo nie ma takiego obowiązku, choć też może boleć.
Wszystko można streścić w Twoim zdaniu: "żeby się z teściem spotkać (przy świadkach) i wykrzyczeć mu wszystkie krzywdy i przykrości, jakich doznałam od niego przez 11 lat małżeństwa."
Tu nie chodzi o jedną rzecz, z której zrobiłaś tak straszną aferę. Śmierć dziecka jest oczywiście Twoim ogromnym dramatem (nie tylko Twoim bo przecież całej rodziny). Ale za żadne skarby nie widzę, byś w tym właśnie była ofiarą teścia. W tamten wieczór nie stało się nic takiego strasznego, co pozwoliłoby ci rozpętać taką nienawiść. To był dalszy ciąg tego, co zaczęło się wcześniej. To było naraz całe 11 lat nienawiści. Ty z tego zrobiłaś kulę armatnią i wystrzeliłaś. Poraniłaś wszystkich, którzy obok Ciebie żyją. Męża, dzieci, teściową, rodziców. Nie wymienię teścia tylko dlatego, że o tym już pisałam, a poza tym sądzę, to Ciebie mniej przekona o złu, jakie się stało. Złu, które się stało OBOK śmierci dziecka, która przecież sama w sobie także poraniła wszystkich. To nie teść, ale Twój ból rozpętał taką nienawiść, a stało się tak dlatego, że ona wcześniej już była. Być może z winy teścia, ale nie w jednej chwili, tego wieczoru, tylko przez ciągle trwające inne konflikty.
Gdy przeżywamy dramaty, nie możemy za wszelką cenę szukać w innych ich przyczyny. Nie zawsze za dramat winien jest drugi człowiek. Tym bardziej za śmierć dziecka. Czy nie wystarczy już tej tragedii, żeby szukać jeszcze większego bólu i ranić wszystkich dokoła? Tego bólu naprawdę wystarczy dla wszystkich. Wszystkich trzeba by za to poprzepraszać, ale nie słowa są najważniejsze. Ważne, żeby teraz siebie i swoją rodzinę na nowo uczyć miłości a nie nienawiści. Nie wiem, jak to zrobisz wobec starszego syna, który kiedyś kochał dziadka, a potem zrozumiał, że nie wolno go kochać. Co zrobisz, żeby mąż uwierzył, że wreszcie może zaprosić rodziców i mocno ich uściskać, bo są jego kochanymi rodzicami. Nie wiem jak to wszystko ponaprawiać po tylu latach nienawiści i tym, co się zdarzyło ostatnio. To bardzo ciężka praca. tym bardziej, że nie służyło to zmianie teścia na lepsze. Nasza nienawiść nigdy nie zmienia innych na lepsze. Nasza nienawiść, nawet jeśli ma swoje obiektywne przyczyny, zawsze innych zmienia na gorsze. Niszczy. Jeśli wydaje Ci się, że Twoje dzieci nie nauczyły się nienawiści, to się mylisz. Dzieci bardzo szybko się uczą. Twoim zadaniem jest teraz znów nauczyć ich wszystkich miłości. Zacznij od siebie. Musisz zacząć od siebie.
|
|