Autor: #%@&* (---.17-3.cable.virginm.net)
Data: 2020-07-05 19:09
Muszę przyznać, że bardzo podobają mi sie wpisy dwóch osób - Asi i po prostu (nie wiem ile lat ma po prostu, ale mnie to zajęło trochę czasu).
Jeśli zakładamy, że Ktoś, kto to to wszystko stworzył, Autor tego dzieła, nie jest skończonyum głupkiem, to MOŻE WARTO POSŁUCHAĆ TEGO CO MA DO POWIEDZENIA? Po coś to wszystko jest, skoro nie jest przypadkowe. To jest pierwszy cel modlitwy. Bóg mówi bez przerwy, czasem bardzo dobitnie, tyle że nie narzuca się, bo nie musi. Moje doświadczenie jest takie, że my (prawie) nigdy nie słuchamy, ponieważ być może wydaje nam się, że wiemy LEPIEJ, albo, że jesteśmy mądrzejsi (my byśmy ten świat urzadzili lepiej - po wielu doświadczonych skutkach takiego urzadzania mam jedno wrażenie w obliczu kolejnej pandemii urządzania, w środku której własnie jesteśmy - starożytni się mylili - historia NICZEGO ludzi nie uczy)
Nie wystarczy słuchać (w modlitwie, bo to jeden z jej głównych celów), trzeba z tym jeszcze coś zrobić. O tym w Piśmie Świętym, którego nikt nie czyta (ze zrozumieniem, czyli tak jak zostało napisane, a nie jak my uważamy, że zostało napisane "Matko nasza, która jesteś w niebie", tutaj jeden Kościół ogłosił właśnie że Jezus był Murzynem, a podobno w Stanach jeden ksiądz katolicki twierdzi, że Jezus był gejem, lesbijką i transwestytą w jednym, na ile zdołałem sprawdzic nie wypowiedział się na temat koloru skóry Zbawiciela (jeszcze). Że strawestuję "poetę": Kimże ja jestem, by oceniać mojego brata? Widoczne niektorzy wiedzą LEPIEJ) Ale to inny temat:
Rozpoznawanie głosu Boga, pośród wrzasków szatana.
A drugi cel modlitwy to poznanie nas samych, naszych pragnień, celów i dążeń, naszych pragień i najskrytszych marzeń. Tego co jest dla nas naprawedę ważne i skonfrontowanie tego z Bożymi kryteriami ważności. Oczyszczenie naszych myśli i pragnień.
Modlić się trzeba, byśmy poznali nas samych - to chyba powiedział Bernanos. Jakie mamy myśli, pragnienia, dążenia, co jest naszym celem, co nas pochłania.
Do tego nie jest potrzebna modlitwa nieustanna. Do tego potrzebna jest wytrwałość w modlitwie, tego nas ona uczy. Żebyśmy przestali prosić o samochodzik jako o podstawową wartość naszego życia, (co nie oznacza bynajmniej że go nie dostaniemy, przez całe życie jeździłem takimi autami jakie chciałem mieć, ale to akurat było dla mnie zupełnie nieistotne, czy sie przemieszczam starym tico, czy amerykańskim krążownikiem szos, czy jaguarem), a zajęli się tym co dla naszego życia jest decydujące.
To mi przypomina historię człowieka, którego mały synek zbierał na coś pieniadze. Przy jakieś okazji spytał ojca ile kosztuje jego godzina pracy, a przy innej poprosił o sporą (jak na niego) kwotę pieniedzy. Ojciec był bardzo niezadowolony z tego, bo miał sporo innych wydatków. Ale dostał ją. I wtedy dał ojcu wszystko co zbierał od długiego czasu - była to równowartość tej godziny pracy ojca i powiedział: A teraz tatusiu, czy mógłbys poświęć godzinę swojego czasu tylko mnie? Ten mały chłopczyk wiedział co jest ważne i wiedział, że to musi kosztować, więc uzbierał pieniażki i zapłacił za to pełną cenę.
Miałbym ochotę podać dziesiątki przykładów, ale zaglądali tu czasem różni ludzie, nie chcę naruszać niczyich dóbr osobistych. Mógłbym podać naprawdę bardzo wiele przykładów "modlitw spełnionych bardzo niechętnie przez Pana Boga", którę przyniosły tylko i wyłącznie same nieszczęścia, bo trudno uznać za szczęście np. tragiczną śmierć wymuszonego na Bogu dziecka, po takimż jego życiu. Po co są takie modlitwy? Ponieważ po pierwsze uczą nas. A po drugie stanowią dla nas nauczkę. Uczą nas wytrwałości - czy to czego chcemy jest rzeczywiscie takie ważne i nie możemy bez tego żyć? Ten człowiek, o którym wspomniałem, bardzo oddany Bogu, miał dzieci, tylko nie takie jak chciał. W końcu dostał, to co chciał, choć Bóg się wyraźnie ociągał, ze spełnieniem tej prośby. Nie wiem, czy go ta historia czegoś nauczyła, ale powinna była, więc skoro dostał w końcu to, o co prosił, to może jednak tak?
Ja 6 lat prosiłem np. o żonę, to znaczy początkowo oczywiscie o konkretną dziewczynę, mniejsza o szczegóły, nic z tego nie wyszło, choć po latach wiem, że jak najbardziej mogło i być może nawet taki był pierwotny plan Boga. Ale przez te 6 lat z modlitwy o konkretnego człowieka moja modlitwa przekształciła się w modlitwę o człowieka o określonych cechach, dla mnie ważnych. Dodam, że było to trochę nierealne, co sprawdziłem doświadczalnie. Ale okazało się, że przez ten czas, Bóg przygotowywał takiego człowieka i gdy byliśmy obydwoje na to gotowi, to sie spotkaliśmy. Nigdy wcześniej, ani poźniej nie spotkałem nikogo podobnego. Co więcej, zanim zacząłem tę modlitwę, zostałem (w modlitwie) uprzedzony, że to tak się potoczy, tylę że ja wtedy powiedziałem Bogu na takie dictum: Wypchaj się, ten scenariusz mnie nie interesuje! Ale ponieważ podczas modlitwy dowiedziałem się także wielu rzeczy, które mi nie odpowiadały, robiłem wszystko, by nic z tego nie wyszło, a na końcu moje starania stanięcia na głowie, by nie zrealizowac tych bzdurnych scenariuszy, spełzły na niczym i w moim życiu zdarzały się wyłącznie te rzeczy, które uważałem za absurdalny wykwit mojego chorego umysłu i mojej chorej wyobraźni i nie pozostawało mi nic innego jak tylko po kolei się poddawać, stwierdzając: No dobra, znowu wygrałeś 1:0. Przez te 6 lat, modlitwa o konkretną osobę zamieniła się w modlitwę o ewentulaną osobę o ściśle określonych cechach i dopiero potem doszła do tych cech konkretna osoba, którą spotkałem na swojej drodze w ściśle określonym momencie. Wtedy nie miałem wyjścia i po raz kolejny się poddałem - po 15 minutach rozmowy z moją przyszłą żoną, wiedziałem, że czy tego chcę, czy nie Bóg spłatał mi kolejnego psikusa w życiu. Ja kompletnie nie znałem osoby której się oświadczałem! I po 30 latach małżeństwa, mogę powiedzieć :Moja żona to jest STRASZNY CZŁOWIEK, najchętniej bym ją zamordował, ale to był dobry wybór, nie miałem najmniejszych szans ani wcześniej, ani poźniej, by spotkać kogoś o podobnych cechach. Prawdopodobieństwo przypadkowego zaistnienia takiej sytuacji wynosi zero. Czy to oznacza, że to był jedyny możliwy scenariusz? Bynajmniej. Bóg zaczął moją żonę przygotowywać do małżeństwa ze mną w bardzo specyficzny sposób, dopiero po wyjeździe tamej pierwszej dziewczyny z kraju, tak jak (wg mnie), mnie przygotowywał przez kilka lat dla tamtej dziewczyny. Nic się nie zmarnowało, tyle, że ponieważ my nie zrealizowaliśmy, mniejsza o przyczyny, pierwszego scenariusza, Bóg wyciągnął asa z rękawa. Gdybyśmy ja, lub moja żona nie byli gotowi, to czekałbyby nas prawdopodobnie inne scenariusze. Ja miałem zaplanowane kolejne studia i musiałem ten plan wtedy zrewidować. W tworzeniu naszych własnych życiowych historii, mamy dosyć dużą samodzielność, Bog jest TYLKO ich aktywnym uczestnikiem, ale czasem bywa tak, że do napisania naszej własnej historii niezbędni sa także inni ludzie. Po prostu, jeśli nie wykorzystamy czasu i miejsca, - tych otrzymanych darów, to dostajemy kolejne, aż do skutku. Proces wychowawczy , uczenie się polega na powtarzaniu aż do skutku, aż do przyswojenia wiedzy. Czasem opór ucznia, jest tak duży, że nawet Pan Bóg ma kłopoty z dostarczeniem nam przygotowanych dla nas DARÓW. Istotne jest, czy to otrzymujemy to dla nas DARY, czy fatum, które nad nami ciąży. Wtedy zostaje tylko Pachamama.
Ponieważ uczyć możemy się także na włąsnych błędach, stąd Bóg czasem (niechętnie) daje nam to o co usilnie Go prosimy, wiedząc jakie będą tego konsekwencje, byśmy mogli się przekonać o co tak naprawdę prosiliśmy. Tak na przyszłość. Jednocześnie skoro spełnia naszą prośbę, oznacza to, że już jesteśmy gotowi, by udźwignąć jej ciężar. Nie perfekcyjnie gotowi, tylko gotowi. A na końcu przychodzi czas rozliczenia.
Podałem ten przykład, co nie jest najszczęśliwsze, choć móglbym podać dziesiątki przykładów z życia innych osób, ale nie jestem w tym całkowicie wolny więc niech to tak zostanie. Wszystko zależy od nas w ralacji z Bogiem, albo przyjmujemy, że WSZYSTKO jest darem, albo, że to same nieszczęścia.
Możemy też nasze życie po prostu przespać. Prawie 40 lat temu zastanawiałem się co w życiu jest dla mnie ważne. Z perspektywy czasu - udało się to zrealizować, krok, po kroku w jakichś 98 %. A to co poza mną, czyli inni ludzie - to w gruncie rzeczy nie moje zmartwienie, ono tylko może być moje. Lata temu ktoś na tym forum spytał z przerażeniem co bedzie za ileś miliardów lat, jak Słońce zgaśnie. No tak, to będzie poważny problem.
|
|