logo
Środa, 01 maja 2024 r.
imieniny:
Józefa, Lubomira, Ramony – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wakacyjne spotkania z Bogiem A.D. 2002
materiał własny
 


Regulamin Konkursu
Konkurs trwał w miesiącach sierpień-wrzesień 2002 r. 
Tematem były opowieści o wakacyjnych spotkaniach z Bogiem. (np. na Mszy Świętej na krakowskich Błoniach podczas wizyty Ojca Świętego, ale także podczas różnych wycieczek, na rekolekcjach, wędrówkach po górach, pieszych pielgrzymkach lub zwyczajnie pośród codziennych zajęć...)

 

Konkurs - Wakacyjne spotkania z Bogiem - wyróżnienie

Bóg przychodzi w ciszy

Tę wielką i ponadczasową prawdę poznałem właśnie podczas tegorocznych wakacji. Pewnie dla wielu jest to oczywiste, jednak ja o tym nie wiedziałem. Żyłem z dnia na dzień przekonany o tym, że tak dojdę do zbawienia. Wiedziałem jednak, że potrzebuję czegoś nowego w mojej wierze, jakiegoś tchnienia, ożywiającego powiewu wiatru. Ostatni rok minął mi niezwykle szybko, i czułem, że coś musi się wydarzyć.

To się stało na wiosnę tego roku. Pewnego popołudnia, odwiedzając strony internetowe, natknąłem się na serwis ojców jezuitów. Tam - odnośnik do Szkoły Kontaktu z Bogiem. Nazwa była mi znajoma - na rekolekcjach tego typu było już wielu moich przyjaciół. Namawiano mnie nie raz i nie dwa, by spróbować. Dziś wiem, że to Duch Święty pokierował mną tamtego majowego popołudnia. Szybko napisałem wiadomość do księży prowadzących owe rekolekcje, błyskawicznie nadeszła odpowiedź... Zapłaciłem żądaną kwotę i czekałem na ostatnie dni czerwca. Do końca szkoły pozostawał miesiąc, i to właśnie wtedy miałem wziąć udział w rekolekcjach ignacjańskich... Dzień po zakończeniu roku szkolnego siedziałem w pociągu relacji Łódź - Kalisz. Pan chciał, bym to właśnie tam przeżył moje spotkanie z Nim. Wiele myśli miałem w swoim sercu przed wyjazdem - czy dam radę wytrzymać trzy dni w całkowitym milczeniu, sam na sam z Jezusem ?! Wtedy nie znałem siebie na tyle, by móc to z całą pewnością stwierdzić. Traktowałem to jako próbę dla samego siebie - jak mocna jest moja wiara, jak bardzo kocham Tego, który oddał za mnie swoje życie na krzyżu?
Wątpliwości było pełno. Wcale nie musiałem tam jechać. Nie ukrywam, że trochę się bałem - mimo wszystko jednak, zwyciężyła moja ciekawość.

Do domu rekolekcyjnego dotarłem krótko przed godziną osiemnastą. Było upalne, czerwcowe popołudnie. Tuż przed wejściem spotkałem grupę młodych ludzi z południa Polski, bodajże ze Środy Śląskiej. Przyjęto nas wspólnie. Rejestracja u księży jezuitów, potem przydział pokoi i kolacja. Wtedy jeszcze wolno nam było rozmawiać między sobą, co wszyscy skrzętnie wykorzystywali. Wielu z nas co prawda się nie znało w ogóle, ale jestem pewien, że każdy z nas myślał już o tym, co przed nami. Niesamowita sprawa - siedzę obok moich braci w wierze, spokojnie wcinam jezuicką fasolkę po bretońsku, popijając ją herbatką (bardzo smaczną!), a przed nami bardzo wymagające rekolekcje, z których przecież nie każdy musiał wrócić po trzech dniach ! W międzyczasie jednak, jezuicki ksiądz superior (bardzo miły starszy człowiek!) nastraszył nas, że następnego dnia możemy nie dostać śniadania, więc trzeba dużo jeść. Chyba żaden chłopak nie odszedł od stołu, nie zjadłszy przedtem co najmniej podwójnej porcji fasolki! Myślę, że to pozwoliło nam choć na chwilę zapomnieć o strachu, który gdzieś tam się w nas czaił...

Po kolacji wszystko się zaczęło. Ostatnie chwile, w których mogliśmy rozmawiać. Księża zorganizowali niewielkie wprowadzenie, po którym obowiązywała nas już całkowita cisza. Na początku nie wiedziałem, co się dzieje. Chciało mi się śmiać, płakać, krzyczeć, wreszcie uciekać gdzie pieprz rośnie. Na szczęście, wziąłem się szybko w garść i pomaszerowałem do pokoju. Tam siedział już mój współlokator. Myślałem, że nie wytrzymam ze śmiechu. Sytuacja przedstawiała się co najmniej dziwnie. Przed sobą mieliśmy trzy dni wspólnego mieszkania w jednym pokoju. Nie wolno nam było jednak ze sobą rozmawiać, komunikować się, np. chrząkając lub stukając. Księża uczulali nas na jedną, bardzo ważną kwestię - jesteśmy odpowiedzialni podczas tych rekolekcji nie tylko za siebie, ale i za naszych współtowarzyszy. To tak naprawdę od nas zależy, jak owocnie przeżyją oni te rekolekcje. Nie mogłem się z tym nie zgodzić - było to dla mnie oczywiste, że moje głupie, niedojrzałe zachowanie mogło popsuć komuś jego wysiłek, chęć bycia z Jezusem. Obowiązywała cisza - nie tylko ta zewnętrzna, ale i wewnętrzna.

Powiem szczerze - pierwsze godziny były dla mnie bardzo trudne. Nijak nie mogłem się przyzwyczaić do tej wszechogarniającej mnie ciszy. Szukałem, chyba całkiem podświadomie, kontaktu z drugim człowiekiem. Pokusa była silna! Jednak Pan pozwolił przetrwać te najtrudniejsze chwile. Był przy mnie, gdy idąc korytarzem, mijałem innych uczestników, i bardzo musiałem się pilnować, by nie podnieść głowy do góry. Groziło to zaśmianiem się, rozproszeniem mijanej osoby. Szczególnie beznadziejnie sprawa przedstawiała się podczas posiłków - musieliśmy bardzo uważać. Nie wolno nam było nawet wtedy na siebie spoglądać. Wiecie, jak to jest - panowie są zawsze bardzo kulturalni, chcą służyć damom, podając np. masełko czy szyneczkę. Ojcowie prowadzący skwitowali to jednym zdaniem - mamy być niekulturalni przy stole. Sam wszystko musisz sobie przynieść - dzbanek, półmisek z serkiem czy inne wiktuały. Nawet, jeśli równa się to sięganiu ręką akurat przed twarzą kolegi, a czego normalnie robić się nie powinno. Tak to było na posiłkach - zero zasad savoir-vivru, dużo egoizmu i myślenia tylko o sobie J. Wszyscy jednak znosili to pokornie, rozumiejąc celowość takiego zakazu.

Potem wszystko działo się już bardzo szybko. Czas wypełniały nam spotkania z naszymi kierownikami duchowymi, Eucharystie, a także medytacje, czyli trzy kwadranse indywidualnej lektury wybranego fragmentu Pisma Świętego. Takich medytacji dziennie mieliśmy aż cztery - na początku było trudno, ale z czasem przywykliśmy, łatwiej było nam się skupić. Był także czas na spacer po ogrodzie znajdującym się bezpośrednio przy domu rekolekcyjnym. Skwapliwie korzystałem z tej możliwości. Pan Bóg zesłał słonko, właściwie na cały czas trwania rekolekcji, i dzięki temu poobiednie spacerki po ogrodowych ścieżkach były czymś bardzo przyjemnym i bardzo pomagały w przeżyciu tego czasu jak najowocniej. Tego ogrodu nie zapomnę chyba do końca życia - pięknie utrzymany, pełny rozmaitych drzew i kwiatów, z bajecznym stawem. Kochałem te moje przechadzki ogrodowymi alejkami. To właśnie wtedy mogłem ujrzeć całe piękno przyrody, którą stworzył przecież Najwyższy. Ciekawa rzecz - nie wiem dlaczego, ale to właśnie tam nauczyłem się dziękować Bogu za to, że stworzył świat. Nauczyłem się cieszyć tym, co mam - że żyję, że mam wspaniałych rodziców, że jestem zdrowy. Mam oczy, dzięki którym widzę otaczającą mnie naturę. Przedtem często łapałem się na tym, że narzekam, i to właściwie bez powodu. Nie umiałem dostrzec tego, co dał mi Pan. Ciągle chciałem więcej i więcej, przyjmowałem w modlitwie postawę roszczeniową. Często byłem zły na Boga, że mnie nie słucha.

Tymczasem wędrując po tym ogrodzie myślałem sobie - "Ty głupku! Ty niewdzięczniku! Pan daje Ci więcej niż myślisz!". Wiedziałem, że muszę dziękować Bogu za wszystko. Za to, że żyję, że mogę tu być. Pan dał mi możliwość przeżycia takiego cudownego i błogosławionego czasu. Dlaczego nie potrafiłem być wdzięczny Bogu za to, czego dokonał w moim życiu ?! Okropny byłem. Ale tym większa chwała Panu, że nie zapomniał o mnie i że skierował moje kroki na te właśnie rekolekcje. Nie wiem, jak jeszcze mógłbym wyrazić moją wdzięczność Panu za to, że dał się poznać w czymś tak z pozoru banalnym (!) - w pięknie otaczającego mnie świata. Byłem ślepy, zagubiony - choć wydawało mi się, że jestem grzecznym, niewinnym chłopcem - a Pan i tak przyszedł. Pokazał mi, czym jest ludzkie życie, i jak wielką wartość kryje w sobie. Dlaczego nie zauważałem tego wcześniej ? Czułem się paskudnie. Wiedziałem, że tylko dzięki dobrej woli Boga mogłem to wszystko zrozumieć. Tak... Przedtem wydawało mi się, że wszystko mi się należy, bo przecież jakby inaczej. Tymczasem tak naprawdę nie należy mi się nic. Bóg ma władzę nad tym wszystkim, nad całym moim życiem, nad moimi lękami i obawami. Chciałbym dziś opowiedzieć o tym po prostu wszystkim - dziękujcie Panu "w każdym położeniu". Cieszcie się każdą chwilą, każdym dniem, który daje Bóg. Nie marnujcie tej wielkiej łaski, tego wielkiego daru. Pan pochyla się nad nami, i jest naprawdę "bogaty w miłosierdzie". Grzeszymy tak bardzo, że powinniśmy smażyć się w piekle. Jezus jest Przebaczeniem. Tylko dzięki Jego miłości do nas możemy teraz mówić do Boga "Ojcze!". Tylko dzięki Jezusowi mamy tę wielką łaskę u Najwyższego.

Ja zrozumiałem to podczas rekolekcji ignacjańskich. Może i zbyt późno, ale widocznie tak miało być. Jednak wdzięczność Bogu za dar życia to nie jedyny owoc tych rekolekcji. Doświadczyłem czegoś jeszcze... Mam tu na myśli tę wszechogarniającą ciszę, która była wokół mnie przez te dni. Wokół mnie - ale także i we mnie. Coś wspaniałego! Przez cały czułem, jakby Jezus mieszkał ze mną w pokoju, chodził ze mną po ogrodzie, siedział obok mnie podczas medytacji czy zgromadzeń eucharystycznych. Nie umiem wyrazić słowami tego, jak się czułem podczas tych kilku dni. Wiem, że było mi dobrze, nareszcie czułem się szczęśliwy. W moim sercu nareszcie zagościł pokój, taki prawdziwy chrystusowy pokój, wynikający z prawdziwego obcowania z Nim sam na sam. Czułem, że liczy się tylko On. Nie tylko dlatego, że nie mogłem i nie chciałem rozmawiać z innymi uczestnikami. Wystarczał mi Jezus - to Jemu mówiłem o wszystkim. Także o tym, że jest mi źle, że ciężko mi wytrwać. Ale wtedy On przychodził i ogarniał mnie swoją miłością. Czułem te ciepło, które mnie przenikało. Trudno to opisać - to było niesamowite!

Bo Bóg przychodzi w ciszy - nie przez ogień, zawieruchę, hałas. Bóg musi mieć w naszych sercach przygotowane dla siebie miejsce. Chce do nas przyjść, ale nie uczyni tego, gdy wciąż będziemy słuchać fałszywych proroków, rozpraszać swoje myśli nic nie znaczącymi małostkami, lękami. Aby słuchać Pana, trzeba się wyciszyć. To podstawa, jeśli chcemy, by to On nas prowadził. Bóg potrzebuje czasu. Chce nam pomóc, ale zaprasza nas do współpracy. Nie usłyszymy w sercach Jego głosu, jeśli nie skupimy się na rozmowie z Nim. Cisza, cisza i jeszcze raz cisza. To w niej przychodzi Pan. Ja uświadomiłem to sobie właśnie podczas rekolekcji ignacjańskich. Wyciszyłem się na tyle, ile potrafiłem, i Bóg nawiedził naprawdę moją duszę! Wlał w moje wnętrze taki niesamowity pokój, pewność, zaufanie, miłość! Teraz wiem, że właśnie dlatego sprawił, że zjawiłem się w Kaliszu. Cisza - błogosławiony stan, za którym musi tęsknić każdy człowiek. Bo tylko stając w prawdzie, pokorze i uniżeniu przed Najwyższym, możesz odnaleźć samego siebie. Wszyscy wiemy, w jakich czasach przyszło nam żyć. Dróg jest wiele. Wszystkich nas ogarnia wielki szum, hałas. Do głosu dochodzą wszechobecne media, kreujące na swój sposób rzeczywistość. Z czasem tracimy orientację i właściwy kierunek. Gubimy się w tym wszystkim, schodzimy z drogi do Pana. Nie wiemy, co jest dobre, a co złe. W ciemności szukamy Światła. Bóg mówi jednakże: "Uciszcie się, ażeby mnie słuchać!". Tylko wtedy można odnaleźć sens życia, wrócić na właściwą scieżkę.
Cisza to Bóg. Cisza to wędrówka w głąb własnej duszy. Cisza to naga prawda o nas samych, która gdzieś nam umyka w natłoku codziennych spraw i obowiązków.

Za to wszystko chwała Panu, Bogu Najwyższemu, który mnie dał poznać tę wielką prawdę podczas rekolekcji ignacjańskich! Chciałbym zachęcić wszystkich tych, którzy może boją się wziąć udział w takim nietypowym spotkaniu z Bogiem - nie bójcie się! On jest Miłością, zabiera wszelki lęk i strach. Bóg jest bogaty w miłosierdzie. Pragnie się z Wami spotkać, ale musicie się na Niego otworzyć. Musicie coś dać z samych siebie, by wziąć niewspółmiernie więcej! Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan!.
Nie bójcie się, wypłyńcie na głębię! Jest przy Was Chrystus!

Piotr


Zobacz także

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS