Autor: xc (---.adsl.inetia.pl)
Data: 2012-01-05 14:02
Pani Victorio,
Miałem w życiu taki epizod, że przyszło mi pracować w domu dziecka. Większość tamtejszych dzieci, to były tzw. sieroty społeczne. Czyli nie sieroty po zmarłych rodzicach, nie porzucone noworodki, ale dzieci, których rodzice żyli, byli jak najbardziej identyfikowalni, ale dzieci swoje (z różnych, najczęściej tragicznych) powodów oddali do "bidula". Np. matka, którą opuścił mąż alkoholik, "ułożyła sobie życie na nowo" z nowym partnerem i dzieci z tamtego związku oddała na utrzymanie państwu. Albo rodzice, którzy trafili do więzienia i sąd nakazał na ten czas umieszczenie ich pociech w domu dziecka.
Owe dzieci miały przez państwo zapewnione minimum. Jedzenie, spanie, ubranie, naukę, opiekę lekarską i tak dalej. Najbardziej tęskniły za tym, aby móc owych rodziców (często kreatury niewyobrażalnie zdegenerowane) spotykać. Żeby móc z nimi spędzać święta, chodzić na spacery, być. Bez względu na okoliczności tego "bycia". Bycia razem na melinie, lub w jakiejś straszliwej norze (nie mówiąc nic o kościele) ale być i być.
W oparciu o to, co tam widziałem, mogę Panią zapewnić, że są w Rzeczpospolitej dzieci, które naprawdę tęsknią za tym aby ich ojciec, który zostawił ich matkę, zabrał je gdziekolwiek (z konkubiną, bez konkubiny). Proszę więc ostrożnie, przynajmniej w takich przypadkach jak wyżej opisany, operować kwantyfikatorami typu: "absolutnie nikt".
Nie oznacza to, że chwalebne jest posiadanie konkubiny, porzucanie żony i dzieci, cudzołóstwo i sprawianie drugiej osobie cierpienia. Na marginesie: kiedyś słyszałem od pewnego buddysty retoryczne pytanie postawione w kontekście podobnej sytuacji (tj porzucenia żony i związania się z inną kobietą): "czy miłością jest coś, co rani kogoś innego?" Koniec marginesu. Nie, nie jest to postępowanie chwalebne. Osobiście nie zostawiłem żony, nie mam konkubiny, staram się (jak mogę) wypełniać moją rolę ojca i męża, chrześcijanina.
Ale z drugiej strony, czy fakt, że ojciec jaki taki jaki jest oznacza, że przestał być ojcem? Że przestać ma spotykać się ze swoim synem? Że ma przestać bywać w kościele? Kto i dlaczego ma określać mu warunki na jakich ma odwiedzać Dom Boży?
Nie jestem znawcą dusz ludzkich, nie znam do końca sytuacji opisanych powyżej. Nie znam opowieści drugiej strony. Ale nigdy nie podpiszę się pod zdaniem: "czyni źle, kto chodzi na Mszę świętą, kto odwiedza Dom Boży, kto prowadzi tam swoje dziecko".
Zachęcam Państwa do rozmowy na ten temat, choć to trudne. Do wypracowania kompromisu, do wzajemnych ustępstw. Może skorzystać z pomocy mediatora? Sprawa jest na tyle poważna, że warto jej poświęcić czas i wysiłek. Dla dobra dziecka. Bo ono ma być punktem odniesienia relacji matki i ojca, jeśli nie można tych relacji ustawić na innych płaszczyznach.
Ludzie rozstają się z różnych powodów, także z takich, które nie są ich winą. Janusz Korczak starał się chronić swoje dzieci do samego końca, w straszliwych okolicznościach, za każdą cenę. Czy my nie możemy naśladować Starego Doktora? Choćby przez to, że staramy się je chronić także kosztem naszych własnych
Panią Pytającą proszę o przeczytanie i przemyślenie fragmentu Ewangelii wg św. Mateusza 10,11n. Padają tam znamienne słowa: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże". I to padają zaraz po nauczaniu, w którym Jezus, Mistrz nad mistrzami, nasz Wzór do naśladowania, naucza, że nie wolno małżonkowi porzucać drugiego, że jest to cudzołóstwo, grzech i to śmiertelny (w jak najbardziej dosłownym znaczeniu: w czasach gdy Jezus Pan nauczał, za cudzołóstwo było karane śmiercią). Jezus stawia dobro dzieci ("do takich należy królestwo Boże") nad szorstkość swoich uczniów, swoje nauczanie przestawia na tory pozytywne zamiast tkwić w koleinach rzucania gromów na cudzołożników. Cudzołożnicy/cudzołożnice są źli ale dzieci są dobre.
Pyta Pani, czy sytuacja jaką Pani opisała jest dobra dla Pani dziecka? A niby skąd my to mamy wiedzieć? Z tych 10 zdań orzekających, które Pani tu napisała? Proszę nie przeceniać internetu i osób tu piszących.
Odpowiedzi na to pytanie proszę szukać u psychologa dziecięcego albo u duchownego. Oni mogą Pani powiedzieć, po dokładniejszym zbadaniu sprawy, rozmowie z dzieckiem, jego ojcem, obserwacji itd, coś na ten temat. Ale proszę nie pytać po to, aby uzyskać odpowiedź na zasadzie "i tak ma być po mojemu", ale po to, aby uzyskać rzetelną wiedzę. I w zależności od tego podjąć stosowne kroki.
Życzę Pani i Pani dziecku wszystkiego najlepszego.
|
|