Autor: Bogumiła z Krakowa (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2013-08-09 12:19
"nie rozumiem innych drogich forumowiczów"
Maggy, z Twojego posta wynika, jakoby założycielka wątku była biedną zdradzoną osobą, a mąż to drań - i my bierzemy stronę tego drania. "Czy rozumiecie przez to, że żonę poślubioną można odstawić jak nieużyteczny mebel" "To, że ktoś odszedł..."
Mnie raczej "wychodzi" co innego.
Rozwiedziona mówi wyraźnie nie o porzuceniu przez męża, ale o ich wspólnej decyzji: "nie udźwignelismy ciężaru rodziny, nie bede się rozpisywać, wina leżała po obu stronach, po prostu podjęliśmy wspólna decyzje o rozstaniu".
Nie mamy więc żadnych podstaw, by obwiniać bardziej męża. Nie znamy też powodów takiej decyzji. Choć zasadniczo rozstanie małżonków jest rzeczą złą, czasem jednak nawet doradzamy rozstanie, jeśli bycie razem przynosi więcej zła. Tutaj wprawdzie nic nie wskazuje na większe dramaty w małżeństwie, ale faktem jest, że OBOJE już nie chcieli być razem.
"on cudzołoży z inną kobietą, to jest grzech" - nie ma żadnych wątpliwości, to jest grzech. Ale już zdanie "Egoizmem, myślę, że jest raczej to, że kobieta, z którą Twój mąż ma dziecko, zajmuje Twoje miejsce" - nie jest prawdziwe. Ta kobieta nie rozbiła małżeństwa, związała się z rozwodnikiem. Dla osoby niewierzącej jest to mężczyzna stanu wolnego, nie można więc tego nazwać ani egoizmem, ani grzechem, ani pakowaniem się do cudzego łóżka - w żaden sposób to nie tak. Z jej strony wszystko było w porządku, jako niewierząca nie bierze pod uwagę ślubu kościelnego, tylko cywilny rozwód. Dlatego teraz odejście męża będzie zwyczajnym wielkim dramatem - porzuceniem kobiety oczekującej dziecka, która niczemu nie zawiniła. To nie są proste sprawy, czarno-białe.
To nie byłyby proste sprawy nawet wtedy, gdyby oboje małżonkowie chcieli wrócić do siebie (po nawróceniu lub znów odnajdując swoją miłość), bo wiąże się to z wielką krzywdą niewinnych ludzi. Ale wtedy sprawa przynajmniej byłaby czysta. A tutaj? Jaki to powrót do siebie małżonków, skoro on jest szczęśliwy gdzie indziej, a ona dopiero widząc jego szczęście, chce mu to szczęście odebrać, nie dając w zamian swojej miłości? (Rozwiedziona, czy jesteś pewna, że nie chodzi tutaj o zwykłą zazdrość?). Poczytaj Maggy jeszcze raz na czym polega pragnienie Rozwiedzionej:
"odzyskać męża i miec go tak trochę z niechęci przed samotnością"
"przyszła mi do głowy myśl, że pomimo, że nie kocham go już"
"to przeciez po pierwsze oszukiwałabym go, bo robiłabym to tylko dlatego, że z innym meżczyzną mi nie wolno, a nie dla tego, że go pragnę"
"wolałabym mieć jego niż nikogo".
Maggy, chciałabyś wrócić do takiej żony? W takiej właśnie sytuacji?
Rozwiedziona NIE JEST jeszcze gotowa na powrót męża. Na razie może być zazdrosna o jego szczęście. Wcześniej nie próbowała o niego walczyć.
Pewnie, że słowa autorki wątku "czy poświęcic swoje młode życie składając je na ołtarzu samotności, by nie krzywdzić dziecka" - brzmią dramatycznie, ale patrząc na jej stosunek do męża tego dramatu absolutnie nie widać. Jest tylko zimna kalkulacja.
Nie na tym polega powrót do sakramentalnego małżeństwa. To Rozwiedziona najpierw powinna się nawrócić. Małżeństwo oparte na tym, co ona proponuje - nie wytrzyma także i drugiej próby, a wprowadzi wiele bólu.
Jeszcze dwa słowa do Rozwiedzionej.
Piszesz: "Dziecko, które nie bedzie miało ojca PRZEZE MNIE". Mylisz się. Dziecko MA i BĘDZIE MIAŁO ojca. Twój mąż już zawsze będzie ojcem tego dziecka, czy będzie mieszkał z tamtą kobietą czy z Tobą. Będzie miał kontakt z tamtą kobietą w sprawach dotyczących szkoły, leczenia i planów na przyszłość wobec dziecka. Będzie miał prawo spotykać się z dzieckiem i je mocno kochać. Jeśli dziecko zachoruje, to pewnie pobiegnie do szpitala, zostawiając Ciebie w kinie czy restauracji. Będzie musiał część swoich (czyli waszych) pieniędzy wydawać na dziecko. Nawet jeśli i z Tobą miałby drugie dziecko, to tamto nie przestanie być jego dzieckiem i wszyscy musicie to wziąć pod uwagę. Nawet po śmierci męża nie wszystko wasze zostanie wasze.
Czy dokładnie zdajesz sobie z tego sprawę? Bo mam wrażenie, że ciągle jeszcze podchodzisz do życia jakoś za lekko.
|
|