logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Tomasz Powyszyński
„Ja” w Kościele
Któż jak Bóg
 
fot. Vytautas Markunas SDB, Worship prayer | Cathopic (cc)


Pan Bóg ma przeogromną moc i może wszystko, oczywiście poza tym, co złe. Jest jednak ktoś, kto może z Nim rywalizować o prymat w naszych sercach. Jest ktoś, kto może Go bez większych problemów zdetronizować. Bardzo często zresztą tak się dzieje. Krótko mówiąc, Pan Bóg ma w naszych sercach potężną konkurencję – nas samych.

 

Jestem jedyną osobą, której istnienia tak naprawdę jestem pewny. Choć i tutaj ta pewność może być podważana. Wszystko wokół może być symulacją, kosmicznym teatrem wytworzonym przez coś potężnego. Literatura science fiction korzystała z takich pomysłów, ciekawie je rozwijając. Nie umiem się odłączyć od siebie i stanąć z boku. Nikt nie może w pełni mnie pojąć, a przynajmniej nikt z ludzi.


Moje „ja” jest więc dla mnie czymś podstawowym i w zasadzie jedynym, co mam do dyspozycji. Tylko to mam, żyjąc. I z tego może wyniknąć parę problemów.

 

Wiara w siebie

 

W ostatnim czasie bardzo popularne jest zjawisko tzw. coachingu, rozwoju osobistego. Liczba osób zajmujących się coachingiem rośnie jak grzyby po deszczu. I niestety nie zawsze są to profesjonaliści po odpowiednich szkołach. Bardzo często za to mamy do czynienia z samozwańczymi ekspertami, którzy sami toną w długach, żyją na kredyt, niszczą swoje małżeństwa, ale – nie wiedzieć dlaczego – uchodzą za osoby, które mogą stanowić wzór tego, jak osiągnąć szczęście, bogactwo, harmonię i fantastyczny związek.

 

Zainteresowanie tematem świadczy naturalnie o pewnej potrzebie, która jest w nas i której nie da się zaprzeczyć. Czasy mamy, jakie mamy. Wzrasta zapotrzebowanie na psychologów, którzy pomogą nam poradzić sobie z życiem i rzeczywistością, do której coraz bardziej nie pasujemy, za którą coraz bardziej nie nadążamy. Mam wrażenie, że coaching jest jakąś tego pochodną. Nie zmienia to jednak faktu, że gdzieś w tym chaosie proporcje zaczynają się zaburzać. Na pierwsze miejsce wychodzę: ja. Najważniejsze są: mój rozwój i moje samopoczucie. Głównym celem życia stają się moje pieniądze. To mnie ma być dobrze na tym łez padole. Ja, mój, mnie…

 

Nie można oczywiście zapomnieć o sobie. Jeżeli matka nie zadba odpowiednio o siebie, nie będzie dobrą matką; jeżeli nauczyciel nie będzie się rozwijać, nie będzie dobrym nauczycielem. Żeby pomóc innym, trzeba najpierw samemu mieć siły. Nieprzypadkowo w samolotach zaleca się, by w razie problemów dorosły najpierw podał tlen sobie, a potem dziecku. To on musi być przytomny, żeby móc ochronić innych. Mało tego, jeżeli nie umiemy dawać sobie zdrowej przyjemności i powodów do uśmiechu, to chyba nie będziemy dobrymi ludźmi.

 

Moje „ja”

 

Z drugiej strony, w natłoku namów, by pomyśleć o sobie, by rozwijać siebie, by w końcu zrealizować swoje potrzeby, dobrze robi pomyślenie czasem, że przecież nie jestem pępkiem świata i że ten świat nie kręci się wokół mnie. Nikt mi nic nie obiecywał przed narodzinami, więc powinienem się raczej cieszyć z tego, co mam, niż zadręczać tym, czego nie mam. To zdrowsza postawa niż bezustanne gonienie za czymś jak za nieuchwytnym wiatrem. I wcale nie wyklucza tego, że zechcemy realizować marzenia i ambitne plany. Będziemy to jednak robić w wolności – nie musimy, ale chcemy.

 

Mam wrażenie, że swoje „ja” i wynikające z niego potrzeby, zachcianki i mniejsze lub większe pragnienia mamy na widoku naprawdę wystarczająco często i wystarczająco mocno steruje ono nami na co dzień. Może nadchodzą czasy, że zdrowiej będzie nam powiedzieć, że nie jestem najważniejszy i to wcale nie boli, i to też jest OK. Chrześcijaństwo jest bodaj najlepszą próbą ludzkości na wyjście na zewnątrz z kręcenia się wokół siebie samego. Tutaj dostajemy zalecenia, by zauważać drugiego człowieka i jego potrzeby, a potem na nie odpowiadać.

 

Moja wina

 

Bardzo często w książkach dotyczących rozwoju osobistego, budowania marki osobistej czy coachingu katolicyzm jest krytykowany i przedstawiany jako siła hamująca człowieka. To w tej filozofii – twierdzą niejednokrotnie autorzy – wmawia się nam winę za rzeczy, których nie popełniliśmy; winę, za którą musimy przepraszać i pokutować, a także każe się nam nie myśleć o sobie, nie zważać na swoje potrzeby, całkowicie poświęcając się dla innych.

 

A jaka jest prawda? Ci, którzy mają trochę więcej pojęcia o wierze katolickiej, wiedzą doskonale, że mea culpa to tylko połowa prawdy. Druga połowa to krzyż, na którym zawisł Chrystus, aby mnie zbawić i wyzwolić od grzechu, winy i beznadziei. To mnie uczyniło wolnym. To sprawiło, że mogę krzyczeć: carpe diem – „chwytaj dzień” – bo śmierć nie ma już żadnego znaczenia, a Pan Bóg jest ze mną i mnie kocha. Chociaż wiem – a wiem, bo widzę to na co dzień – że jestem popsuty, to jednak jest ktoś, kto mnie naprawia i umożliwia osiąganie wszystkiego.

 

Samotna wyspa

 

Gdy słucha się guru rozwoju osobistego, można często spotkać się z twierdzeniami, że wszystko zawdzięczają sobie, swojej pracy, swoim talentom, swojemu samozaparciu i swojej konsekwencji w działaniu i parciu do przodu. Wystarczy tylko chcieć. Cóż w tym trudnego? To samo może zrobić każdy z nas. Wystarczy, że będziesz robić to czy tamto, i nic cię nie zatrzyma. Takie postrzeganie sukcesu i drogi do niego ma jednak pewną wadę: nie bierze pod uwagę tego, że jest błędne.

 

Nawet gdybym nie wierzył w Pana Boga, w to, że obdarował mnie talentami, predyspozycjami, odpowiednimi genami, bym mógł być w czymś dobry, to i tak nie mógłbym oprzeć się wrażeniu, że tak wiele zawdzięczam po prostu przypadkowi. Wystarczyłoby, że w „loterii genowej” coś poszło nie tak; wystarczyłoby, że miałbym dużo gorsze dzieciństwo, niż miałem; wystarczyłoby, że kierowca, który z piskiem zahamował, gdy przechodziłem przez jezdnię, byłby odrobinę mniej skoncentrowany; wystarczyło, że nie znalazłby się nikt, kto pomógłby w gorszym czasie. Wtedy nie byłbym tu, gdzie jestem. A być może w ogóle by mnie nie było.

 

Człowiek nie jest samotną wyspą. Odnosi sukcesy tylko dzięki innym ludziom, a nie sam z siebie. Cokolwiek mi się uda w życiu, złożyło się na to wiele pokoleń, a także tłumy osób, które mijałem po drodze i które sprawiały, że coś w moim życiu się zmieniało. Już nie mówię o osobach, które wręcz pomogły mi tu i ówdzie. A każdemu ktoś kiedyś pomógł. Wgryzając się w temat, zdając sobie sprawę, jak wiele jest tu zmiennych, które zależały od innych ludzi i które przecież mogły wszystko przekreślić, można dojść do wniosku, że naprawdę skrajną samolubnością jest myślenie o jakimś sukcesie, że jest po prostu mój.

 

„Ja” w Kościele

 

My, katolicy, powinniśmy to doskonale rozumieć. Nikt z nas nie idzie do nieba w pojedynkę. Nikt nie jest zbawiany samotnie. Jesteśmy dla innych ludzi i oni są dla nas. Czujemy, że jesteśmy za siebie odpowiedzialni i czerpiemy od siebie nawzajem. Być może trzeba trochę zapomnieć o sobie, żeby dać się prowadzić Kościołowi. To lepsze, bardziej życiowe rozwiązanie niż ja, moje, mnie…

 

Tomasz Powyszyński
Któż jak Bóg 4/2023

 
Zobacz także
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Mówi się, że miłość nie wybiera, czasem zdarza się, że strzała Amora trafia zupełnie przypadkowo. Co wtedy, jeśli zakochani różnią się w kwestiach fundamentalnych dotyczących wiary i religii? Czy związek ateisty i osoby wierzącej ma rację bytu i czy można się jednak porozumieć ponad podziałami?

 
Jan Uryga
Święty czas adwentowy jest także przypomnieniem pewnej prawdy, ogarniającej całe dzieje ludzkie, że Chrystus przyjdzie powtórnie, aby chwałą zmartwychwstania umarłych zakończyć dzieje świata. Zapowiadał przecież: "Przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem". On przyjdzie, dlatego życie całego świata, życie każdego z nas jest czekaniem na Jego przyjście...
 
Alicja Gębarowska
Czy oglądając kolorowe świąteczne wystawy, „Mikołajów” w czerwonych kubraczkach witających nas nieomal na każdym rogu i w każdym sklepie, zastanawiamy się w ogóle, jak ważny czas, poprzedzający Święta Bożego Narodzenia, przeżywamy w Kościele? Czy trwający właśnie adwent ma dla nas jeszcze jakiekolwiek znaczenie?
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS