logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Michał Zioło OCSO
Najważniejsze chwile...
Miesięcznik W drodze
 


Najlepsze, najważniejsze są te chwile, kiedy nic się nie dzieje. To przestrzenie, gdzie my jesteśmy po prostu dla Boga, a On dla nas. To codzienna praktyka, która staje się przezroczystym sakramentem Bożej obecności i podobnej natury środkiem wyrażającym naszą obecność wobec Niego. To o to chodzi. To jest kontekst dla całej reszty (Basil Pennington OCSO).
 
Brak wolności
 
Zdaję sobie sprawę, że podczas czytania tego listu prawie wszyscy czytelnicy zgodzą się z tym fragmentem. Wystarczy jednak na powrót zanurzyć się w codzienności, by ewidentność tego fragmentu przestała być tak obiecująca i klarowna. Wielu z nas na powrót padnie łupem swoich wyobrażeń o życiu kontemplacyjnym i będzie obnosić w sercu skryte niezadowolenie i niespełnienie. Zapytajmy więc, dlaczego tak się dzieje. Czy jest to nienasycone pragnienie spotkania Jezusa, czy też coś całkiem innego? Bez wystawiania komukolwiek pośpiesznych cenzurek można jednak odnotować ten dotyczący nas wszystkich bolesny fakt — jest to odzywający się w nas z ogromną i zaborczą siłą brak wolności. Brak wolności często spowity w bardzo szlachetne i pobożne pragnienia. Znów przemówi do nas o. Pennington:
 
Merton zauważa, że „ten, kto ma potrzebę, aby być wywyższonym i dla kogo mistycyzm jest szczytem ambicji, nigdy nie będzie mógł poczuć wyzwolenia, które dane jest tylko tym, którzy wyrzekli się sukcesu”. Może ogarniać nas pasja dążenia do tego, co najbardziej święte i wysublimowane — obiekt naszego dążenia nie ma znaczenia. Jeżeli pozostajemy pod presją jakiegoś pragnienia i nie jesteśmy wolni, to nigdy nie będziemy mogli uczynić w swoim życiu miejsca temu, co tak bardzo usiłujemy zdobyć, i nigdy nie będziemy radować się tym, czego pragniemy i co jest nam przeznaczone. Dopóki nie wyzwolimy się od podporządkowania swoim namiętnościom i emocjom, swoim pragnieniom i aspiracjom, nie będziemy nigdy wolni od wewnętrznego podziału. Nigdy nie zaznamy wolności, by doprowadzić całą naszą istotę do jedności. Zawsze coś będzie nas ciągnąć to w jedną, to w drugą stronę.
 
Nie czujmy się osądzeni i ograbieni z najintymniejszej tajemnicy naszego serca. Nie o to tu przecież chodzi. W naszym życiu duchowym chodzi nade wszystko o to, aby nie stawiać Bogu przeszkód. Św. Bernard z Clairvaux mawiał, że musimy tak rozszerzyć swoje serca, aby Bóg mógł spokojnie się w nich przechadzać jak w raju. Bez uwolnienia naszego serca od nas samych nigdy nie staniemy się prawdziwymi uczniami Pana Jezusa, który przyszedł na ziemię pełnić wolę Ojca a — jak mówi św. Jan Ewangelista — wola Ojca doprowadziła Jezusa aż do „tej godziny” — godziny krzyża.
 
Czyż więc bez posłusznego poddania się codzienności, najprostszym znakom przychodzącym od naszych braci, bez radosnego akceptowania „chwil, w których nic się nie dzieje” (a dzieje się przecież tak przeogromnie dużo!) będziemy mogli zrealizować nasze posłannictwo? Czyż będziemy gotowi powiedzieć w ciszy za prorokiem: „Oto ja, poślij mnie!”? Czy nasze ofiary, modlitwy, całopalenia, będą miłe Bogu, jeśli nasze serce będzie skrępowane niewolą?
 
Często obserwuję młodych mnichów, którzy po pierwszych, pełnych gorliwości miesiącach popadają w przygnębienie i apatię. Często też towarzyszy temu stanowi ironia i pewien rodzaj niszczącego dowcipu. Choć nic wokół nich nie uległo zmianie i zdaje się, że widzą ten sam las i te same wzgórza, słyszą ten sam śpiew ptaków i widzą to samo wschodzące słońce, i mogą w wyznaczonych godzinach pogrążyć się w medytacji i czytać uważnie Pismo Święte — to jednak dogłębnie czują się oszukani. Chociaż głos Bożego wezwania prawdziwie rezonował w ich sercach, to jednak pierwsze momenty życia we wspólnocie wypełnili podniecającym przyglądaniem się swojej świętości, swojej modlitwie i „swojemu Jezusowi”. Smakowali nowość sytuacji, która tak wiele obiecywała na przyszłość, może nawet znaleźli życzliwą widownię do tego egocentrycznego spektaklu. Jednak to nie było życie, do którego wezwał ich Bóg.
 
Dla jednych ten stan jest ostrzeżeniem i wezwaniem do pracy nad swoją wolnością, dla innych ponowną okazją do ucieczki — tym razem w studia, skrupulatne przygotowywanie smacznych lektur i dyskusji, w pełne nowych podniet marzenia o reformie klasztoru i zakładaniu fundacji... Niektórzy nawet opuszczają swój macierzysty klasztor, żeby nowych duchowych inspiracji szukać w dalekich i egzotycznych krajach. Niewielu z nich żyje wezwaniami codzienności, odkładając problem wolności na bardziej dogodną chwilę. Tak kiedyś pisała św. Teresa z Lisieux:
 
Moje życie jest błyskawicą, każda upływająca godzina jest momentem, który wymyka mi się i szybko się oddala. Ty wiesz to, mój Boże, że mam tylko dzień dzisiejszy, aby miłować Cię na tej ziemi.
 
Z Jezusem na łódce
 
Czy więc można powiedzieć, że „nic się nie dzieje” w „moim szarym życiu”? Często powtarzamy: „pragnę Boga” i mówimy prawdę, a jednak — jak nam przypomina mnich Tomasz Merton:
 
Pierwszym krokiem w kierunku wyzwolenia duchowego jest nie tyle świadomość tego, co znajduje się na końcu drogi — doświadczenie Boga — ile wyraźne zobaczenie wielkich przeszkód nie dopuszczających do wyzwolenia duchowego już na początku drogi, zauważenie w sobie tych tendencji, zwyczajów i postaw, które obracają nas przeciw Bogu i czynią z nas prawdziwych nieszczęśników. Zaczynamy próbować uwolnić się od nich.
 
I znowu na tym miejscu wracamy do Prologu Reguły Św. Benedykta:
 
Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń ku nim ucho swego serca. Napomnienia łaskawego ojca przyjmuj chętnie i wypełniaj skutecznie, abyś przez trud posłuszeństwa powrócił do Tego, od którego odszedłeś przez gnuśność nieposłuszeństwa.
 
Posłuchaj najpierw swojego serca, posłuchaj tej ciszy, która jest ci dana od czasu do czasu, posłuchaj jej bezinteresownie, ciesz się tym, co całkiem niewielkie i niewidoczne dla innych, zajętych wielkimi sprawami. Powróć do siebie samego i wszystkich słów Ewangelii, które kiedyś usłyszałeś, rozpogódź swoją twarz i nie chciej zbyt wiele od chwil, które wypełnią proste, ludzkie trwanie, nie bądź zbyt wymagający wobec innych, lecz sam zacznij kochać pomimo wszelkiej niedogodności. Przede wszystkim przestań „poszturchiwać” Jezusa, który śpi w tyle łodzi, masz Go przewieźć na drugą stronę jeziora, nie lękaj się, uczynisz to, choć jest to trudne i ogromnie monotonne przy przeciwnym wietrze. Jesteś przecież w Jego obecności.
 
 
Michał Zioło OCSO    
W drodze 7 (359)/2003
 
poprzednia  1 2 3 4
Zobacz także
Marek Piotrowski
SZKIC POD KĄTEM AUDYCJI RADIOWEJ NA TEMAT „CHRZEŚCIJAŃSTWO BEZ KOŚCIOŁA”
 
Małgorzata Wszołek

Sytuacje trudne są jakby sądem Bożym nad człowiekiem. Jeżeli ktoś jest zasadniczo zwrócony ku Bogu (nawet jeśli o tym nie wie i wydaje mu się, że jest człowiekiem niewierzącym), podczas takiej próby dokonuje się w nim przyśpieszenie rozwoju duchowego i nieraz człowiek ten okazuje się kimś nie tylko wierzącym, ale od razu głęboko wierzącym. Ale zdarza się i odwrotnie: ktoś uważał się za wierzącego, ale obiektywnie był daleko od Boga. Wtedy pod wpływem trudnej sytuacji jego wiara rozpada się jak domek z kart.

 

Z Jackiem Salijem OP rozmawia Małgorzata Wszołek

 
ks. Jan Machniak
Najczęściej uważa się, że pobożność ludowa dotyczy mieszkańców wsi, ewentualnie małych miasteczek. Wydaje mi się jednak, że jest to zbyt duże uproszczenie. W pobożności ludowej odnaleźć może się bowiem zarówno staruszka z małej wioski, jak i profesor z uniwersytetu. Najprostsza definicja, którą moglibyśmy przyjąć, mówi, że jest to pobożność charakteryzująca się prostymi formami wyrazu, prostymi przeżyciami religijnymi...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS