logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Dominika Frydrych
Szukanie duchowej strawy
Znak
 
fot. Sydney Rae | Unsplash (cc)


z Andrzejem Molendą rozmawia Dominika Frydrych

 

Wielu dorosłych ma religijność dziecka. Rozwijają się w wielu sferach – społecznej czy intelektualnej – ale umierają z infantylnym wyobrażeniem o Bogu.

Czy podejście do religii obecnych 20- czy 30-latków różni się od podejścia poprzednich pokoleń?

Zauważam pewną prawidłowość. Mam wrażenie, że wcześniejsze pokolenia były „grzeczne i posłuszne” – rodzicom, Kościołowi i Bogu. Teraz kontestacja następuje o wiele szybciej. Młodzi ludzie nierzadko dochodzą do wniosku, że religia jest nudna, infantylna i że nie mają ochoty robić czegoś, czego nie rozumieją, co ich nie pociąga. Część osób, którym ukazano religijność w sposób niewłaściwy, nie będzie uczestniczyć w niej tylko dlatego, że taki jest zwyczaj.

Natomiast poprzednie pokolenia rzadziej przyjmowały taką postawę. Trudno im było sobie wyobrazić, że można nie chodzić do kościoła. To była dla nich część tradycji, polskości, oporu przeciw komunistom… Religijność pełniła wtedy wiele funkcji społecznych. Dziś jest znacznie mniej grzeczności i posłuszeństwa, a wtedy niezależnie od tego, czy kościelne obrzędy były dla nich nudne czy nie, większość Polaków w nich uczestniczyła.

Czy widzi Pan jakiś zamiennik dla potrzeb religijnych?

Nawet jeśli nie realizuje się potrzeby religijnej w sposób ściśle kościelny, zawsze jakiejś idei można być wiernym. Jest tutaj dużo możliwych postaw. Mieliśmy okres poszukiwania głębszego sensu w różnych religiach, czasami dla nas dość „egzotycznych”, przez osoby rozczarowane katolicyzmem. Teraz wydaje mi się, że przede wszystkim samo życie oferuje młodym ludziom wiele atrakcyjnych możliwości – studia, poznawanie świata, podróże… Dla poprzednich pokoleń nie było to takie oczywiste. Czy to nowa forma realizacji potrzeb religijnych? Być może. Konsumpcjonizm albo pewna rywalizacja społeczna stają się taką nową religią dla wielu osób.

Czym jest w ogóle wiara religijna?

Z perspektywy chrześcijańskiej wiara polega na tym, aby człowiek spotkał Chrystusa i wziął od Niego to, co On chce dać, czyli Ducha Świętego. To jest sens istnienia religii chrześcijańskiej. Jeśli to zadanie jest spełnione – spełniona jest najważniejsza funkcja religijności.

Oprócz tego wiara religijna może zaspokajać potrzeby psychologiczne. To nie jest złe, natomiast jeżeli religia pełni rozmaite psychologiczne funkcje, a nie pełni tej najważniejszej, wtedy – z mojego osobistego punktu widzenia – jest to religijność niedojrzała.

Jakie są te funkcje psychologiczne?

W psychologii religii, w 1975  r., dwóch autorów, Michael Argyle i Benjamin Beit-Hallahmi, zebrało i uporządkowało dotychczasowe teorie psychologicznego znaczenia religii w kilka grup. Dla nas najważniejsze może być sześć teorii pokazujących, dlaczego w ogóle trwamy przy religii, co ona nam daje.

Co więc oferuje religia?

Pierwsza z teorii koncentruje się na procesie społecznego uczenia się. Mówi ona, że dziecko jest wprowadzane w religijność przez naśladowanie rodziców i otoczenia, a sam udział w życiu społecznym prowadzi do włączenia się w życie religijne.

Następna teoria dotyczy deficytu i kompensacji. Według niej religia obiecuje wypełnienie deficytów psychologicznych, z którymi młody człowiek wchodzi w dorosłe życie. Mogą one dotyczyć wszystkiego – braku miłości, akceptacji czy poczucia sensu życia.

Religia może także dawać ulgę w poczuciu winy – to może być szczególnie ważne dla osób, które mają jej podwyższony poziom.

U ludzi, którzy trafili na niedojrzałe formy religijności, widać, jak religia z jednej strony podwyższa ich poziom poczucia winy, a z drugiej – oferuje sposoby jego obniżenia.

Innym psychologicznym powodem trwania przy religii jest lęk przed śmiercią. U wielu osób rośnie on z wiekiem. Tymczasem religia daje im nadzieję na życie wieczne i  równoważy trudności życia.

Kolejna teoria wiąże źródła religijności ze stłumioną seksualnością. Część autorów uważa, że religia daje taką gratyfikację, bo jest konkurencyjna dla seksualności. W  związku z  tym osoby o  stłumionej seksualności będą szukały spełnienia w religijności.

Istnieje także teoria zachowań obsesyjno-kompulsywnych – religia według niej stanowi mechanizm obronny, a  rytuały religijne są zachowaniami nerwicowymi, kompulsywnie powtarzanym.

Z jakimi psychologiczno-religijnymi problemami spotyka się Pan w swojej praktyce? Zapewne pojawiają się pacjenci, u których praktyki religijne mają tło nerwicowe.

Tak. Najczęściej spotykam się właśnie z tym negatywnym działaniem religii, czyli z nerwicową religijnością, która wspomaga psychologiczne mechanizmy nerwicy. Można powiedzieć, że to forma zniewolenia własną religijnością.

Oprócz tego często widzę kryzysy religijne, w które wiele osób wpada przez niedojrzałą religijność. Nie potrafią z nich wyjść i w ich wyniku porzucają religię w ogóle.

W kryzysie duchowym ważny jest rozwój, a część osób nie znajduje w  nim tego potencjału i  rozczarowuje się religią, która im nic nie daje.

Na przykład ktoś jest religijny i cierpi na depresję – i co daje mu wiara? Nie odpowiada na jego wezwanie życia, nie pomaga mu. Człowiek jest w stanie depresyjnym, a jego niedojrzała religijność jeszcze to pogłębia, mówiąc: popraw się, pracuj nad sobą, pojednaj się z Bogiem i wszystko będzie dobrze. A  jednocześnie widzi, że to zupełnie nic mu nie daje oprócz obowiązków, którym nie potrafi sprostać.

W takim przypadku religia całkowicie przestaje służyć człowiekowi.

Przestaje służyć, bo nie spełnia swojej podstawowej funkcji, czyli nie jest źródłem życia, narzędziem Bożego ducha. Religia może szkodzić w różnym stopniu. Niektórym jednostkom na pewno przeszkadza w życiu, umacniając mechanizmy nerwicowe, intensyfikując istniejące już problemy. Czasem religia może być jedną z przyczyn tzw. nerwic eklezjogennych.

Jak wygląda praca z takimi problemami?

Jeśli chodzi o nerwice eklezjogenne, czyli takie, w których powstaniu religijność miała swój udział, to istotne są psychoterapia i reforma indywidualnej duchowości danej osoby.

Kiedy nie mamy do czynienia z nerwicą, lecz jedynie z nerwicową religijnością, ważna jest reforma tejże religijności. Z  kolei kryzys wiary, jeśli ma być pozytywnie rozwiązany, a  nie doprowadzić do porzucenia religii, z  natury wymusza reformę dotychczasowego podejścia do niej. Trzeba pomóc jednostce na nowo ułożyć chrześcijaństwo i  od początku dobrze je zbudować. Mówiąc językiem religijnym – należy poprowadzić człowieka w procesie nawrócenia od podstaw. Inaczej kryzys przejdzie w stan chroniczny.

Są też ludzie, którzy nie decydują się na porzucenie Kościoła, ale pozostają w  stanie ciągłego kryzysu albo w permanentnym stanie nerwicowej religijności. Co więcej – to mogą być procesy ukryte. Sama jednostka może o tym nie wiedzieć, tylko trwać w Kościele, bo się tego wyuczyła. To dla niej jedyny sposób bycia w tym świecie i poradzenia sobie z wieloma lękami, także przed Bogiem. Jednak problemów się przy tym nie rozwiązuje.

Mówi Pan wiele o niedojrzałej religijności. W książce Kiedy wiara oddala od Boga jako jeden z jej przejawów podkreśla Pan podwójny obraz Boga.

Doświadczenia psychoterapeutyczne pokazują, że u części osób rzeczywiście pojawia się podwójny obraz Boga. Jeden deklarowany, bardziej intelektualny, wyczytany z książek, usłyszany na kazaniu – piękny, doskonały obraz. Bóg jest miłością. Wszyscy katolicy umieją to wyrecytować, prawda? A jednak drugi obraz Boga, ten, który jest mniej świadomy, bardziej emocjonalny, odczuwany, okazuje się negatywny. To często Bóg grożący karą, odrzuceniem, potępieniem, wymaganiami. Takie myślenie stanowi przejaw tego, że religijność nie przeszła na dojrzały etap. Największym, mniej lub bardziej uświadomionym, problemem niedojrzałej religijności jest lęk przed Bogiem.

Czym byłaby więc dojrzała religijność?

W perspektywie chrześcijańskiej dojrzała religijność to taka, jaka jest źródłem Bożej łaski i prowadzi do doświadczenia Boga. Świetnie opisuje ją ks. Zdzisław Chlewiński, psycholog, który odkrył i nazwał kilka podstawowych wymiarów religijności. Na pierwszym miejscu wymienia motywację religijną, według której religijne wartości stają się celem samym w sobie. Na drugim – właściwy, nieantropomorficzny obraz Boga. Potem wskazuje rolę wiary, bo religijność musi być oparta na głębokich osobistych przeświadczeniach. Wiele osób ich nie ma, a zamiast nich pojawia się tylko rytualizm. Kolejny czynnik to umiejętność rozwiązywania kryzysów religijnych.

Zatrzymajmy się przy tym. Na czym to polega?

Kiedy człowiek już wie, że głęboka wiara jest najważniejsza w religijności, że to ona decyduje o całym kształcie naszego zaangażowania, to bardzo ważne jest, by nauczyć się pokonywać kryzysy wiary. Zwątpienie czy oziębienie stanowią szansę na rozwój, zaproszenie do pójścia dalej, ale jeśli ktoś nie wie, jak to zrobić, może odejść od Kościoła.

U młodych ludzi często kryzys jest związany z  postrzeganiem religijności jako infantylnej. I niestety, rzeczywiście nierzadko ona właśnie taka jest. Gdy wchodzimy w instytucjonalną religijność jako dzieci, jesteśmy wprowadzani w nią w sposób niewłaściwy, uproszczony, wręcz prymitywny. Wśród katechetów występuje takie założenie, że indywidualna religijność będzie dojrzewać wraz z wiekiem danej osoby. Często jest to założenie błędne.

Religijność nie dojrzewa automatycznie wraz z wiekiem.

Zauważył to psycholog religii Władysław Witwicki. Skonstatował, że wielu dorosłych ma religijność dziecka. Rozwijają się w wielu sferach – społecznej i intelektualnej, ale umierają z infantylnym wyobrażeniem o Bogu.

To też może prowadzić do frustracji i odrzucenia religii. Bo często dziecinne motywacje religijności, katechizmowe obrazy mogą być dla młodego człowieka nie do zaakceptowania. I trudno się temu dziwić. To jest dla niego nieracjonalne, połączone w sposób przypadkowy, nie odpowiada na jego pytania i po prostu razi naiwnością.

Jak reagować na kryzysy wiary?

Szukać pomocy na zewnątrz. Pokonanie ich samemu może być bardzo trudne. Oczywiście potrzeba też reformy we wprowadzaniu dzieci w religijność. Lękowe, infantylne motywacje ukształtowane we wczesnym dzieciństwie u  części osób nigdy nie zanikają, jeżeli później w życiu dorosłym ktoś tego nie zauważy i nie zechce zmienić, co nie jest wcale proste. Gdy pierwsza motywacja była taka, że idę do kościoła z lęku przed karą Bożą, to później takie nastawienie towarzyszy mi przez całe życie. Wprowadzając w świat religii, lepiej zachęcać, zapraszać, a nie nakazywać.

Wiele byłych katoliczek i katolików, osób kiedyś mocno zaangażowanych, a dziś zdystansowanych wobec Kościoła, mówi o takim doświadczeniu lęku.

Jednocześnie wspomina też o obietnicach i pięknych słowach, które tam słyszało, a które okazały się dla nich zupełnie bez pokrycia. Tak opisują swoje doświadczenie.

Spotykam wiele osób – tak księży, jak i świeckich – które najpierw były zapalone, gorące, a  potem stały się cyniczne i zniechęcone. Zgodnie ze starym, nieco humorystycznym przysłowiem: mistyk wystygł, wynikł cynik. To jest również oznaka niedojrzałej religijności. Często ci ludzie są pełni entuzjazmu z powodu swoich ideałów, zapalili się do tej wizji, która im dużo obiecała, jednak ostatecznie ich oszukała. Bo niedojrzała religijność obiecuje dużo, lecz nigdy nie spełnia tych obietnic. Przede wszystkim nie uszczęśliwia człowieka – jak był w depresji, tak jest. Jak nic wielkiego się nie działo, tak się nie wydarzyło.

Pojawia się to w wielu wypowiedziach osób, które odeszły, przynajmniej w pewnym momencie. Poczucie zniechęcenia, rozczarowania…

I były to osoby po oazach, Odnowie w Duchu Świętym, Neokatechumenacie czy innej formacji. Ci świeccy byli do „odratowania”, gdyby znaleźli w Kościele pomoc w kryzysie. Bo odpowiedzią na kryzys nie jest przymnożenie praktyk religijnych i radzenie, żeby modlić się więcej. To, niestety, klasyczna wskazówka dla sióstr zakonnych. Siostra przeżywa kryzys, a co słyszy? Idź do kaplicy, porozmawiaj sobie z Panem Jezusem. Niejednej siostrze mówi się: depresja czy nerwica to jest twój bożek, zostaw go i powierz się Bogu, módl się. To prosta droga do wypalenia.

A wracając do młodych świeckich, myślę, że to jest zawiedzione pokolenie – oszukane przez Kościół, który nie pokazał im Boga i  nie pomógł w kryzysie. Może to nawet nie jest kwestia tej jednej generacji. Tylko że, jak wspomniałem na początku, kiedyś dzieci były grzeczne, a teraz przestają takie być.

Całe szczęście.

Można też powiedzieć mocniej – to pokolenie zostało zainfekowane lękiem przed Bogiem przez wszystkich, którzy wprowadzali w religijność. Od rodziców, przez katechetów, po siostry zakonne i księży.

To brzmi jak systemowy problem.

Bo tak jest. Całe pokolenia uczyły się tej formuły przy zdawaniu katechizmu przed pierwszą komunią: Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Miliony dzieci uczyły się tego jako prawdy wiary, a teraz jest to na stałe wdrukowane w  głowy wiernych. Sam słyszałem, jak w wielu kościołach na wsiach powtarza się je przed mszą św. Dzieci przez pół godziny recytują katechizm po kolei – jedna modlitwa, druga, trzecia, prawdy wiary, cnoty, uczynki miłosierdzia itd. Między innymi to zdanie. Jako jedną z prawd wiary! To jest ogromne nadużycie. Sam uczyłem się tego na religii. Uważam, że my jako Kościół powinniśmy przeprosić to pokolenie i uroczyście ogłosić, że to nieprawda.

Zainfekowano ludzi lękiem przed Bogiem.

To uderza w całą religijność. Nieraz babcia albo rodzic mówili, kiedy ktoś dokazywał: „bój się Boga”, „skaranie boskie”. Niby nic. Ale z mojego doświadczenia wynika, że odejścia od Kościoła to często wyniki kryzysów religijnych, których podłoże stanowi obraz Boga grożącego karą.

Jest też problem całej otoczki wokół wiary – często barokowej z wierzchu, ale za to pustej w środku. Ona razi wiele osób na tyle, że decydują się ją zostawić.

O tym mówi ostatni wymiar dojrzałej religijności według ks. Chlewińskiego. To kwestia oddzielenia elementów naprawdę ważnych w religijności od nieistotnych i przypadkowo z nią związanych. Esencji od pewnej oprawy i folkloru albo ustaleń organizacyjnych. Selekcja treści jest naprawdę istotna. Można to wyjaśnić na przykładzie celibatu księży – dla wielu osób jest nie do pogodzenia z wiarą katolicką, żeby ksiądz miał żonę. A to przecież nie jest istota wiary ani żaden dogmat. Historycy dopatrują się jego przyczyn m.in. w tym, że dzięki niemu nie trzeba było dzielić majątków kościelnych. Organizacyjnie był to niezły pomysł, rozumiem. Ale to powody, które zupełnie nie mają związku z kształtowaniem religijności. Ksiądz de facto nie musi być celibatariuszem.

Tak samo z postem w piątek. To tylko pewien obyczaj umartwienia związany z  minionym już wyobrażeniem o mięsie jako towarze luksusowym.

Podobnie wszystkie nabożeństwa, różańce – mogą być, może ich nie być. To nie jest istota. Pojawia się tu element magiczny – różaniec jako najpotężniejsza, najskuteczniejsza modlitwa. Do tego dochodzi infekowanie taką magiczną religijnością najmłodszych. Przymuszanie do praktykowania nabożeństw czy konkretnych modlitw. Powinna być w tym wolność.

Powiedział Pan wiele o motywach stricte duchowych, religijnych oddalania się od Kościoła. A co z osobami, które odchodzą ze względu na nadużycia i skandale?

Każde odejście może mieć inny kontekst. Z  psychologicznej perspektywy, jeśli ktoś miał latami idealizowany obraz Kościoła i był jego częścią ze względu na ten obraz, teraz musi czuć ogromne rozczarowanie. Nie tylko kwestiami religijnymi, lecz również nadużyciami, które się odsłaniają.

Wrócę jednak do tematu dojrzałej religijności, bo to jest kluczowe. Ktoś, kto miałby dojrzałą religijność, nie powinien rozczarować się Kościołem ze względu na zło, które popełniają jego członkowie. Wiedziałby, że każdy człowiek, który jest w tej instytucji, może nawet nie być chrześcijaninem. Nadużycia są często związane z osobami, które może i  formalnie są w  Kościele, jednak z  duchowego punktu widzenia nie są chrześcijanami.

Rozczarowanie Kościołem wynika często z posiadania obrazu Kościoła jako idealnej wspólnoty. To jednak budowanie na złych fundamentach.

Nie obraz Kościoła powinien być fundamentem bycia jego częścią, tylko doświadczenie Boga i chęć dzielenia się Nim z innymi.

W tym nie przeszkodzą ujawnione nadużycia – ja po prostu dalej robię swoje.

Podkreśla Pan, że ludzie odchodzą z powodu niedojrzałej religijności. Ale czy nie kryje się w tym protekcjonalne podejście wobec osób, które taką decyzję podejmują niekiedy po długim namyśle?

Są różne odejścia i z różnych powodów. Powiedziałbym, że część z  tych odejść to odejścia z powodu niedojrzałej religijności, kiedy człowiek jest „głodny”, rozczarowany, nieszczęśliwy i czuje się oszukany. Wtedy wiele rzeczy w  Kościele będzie przeszkadzać, przede wszystkim niedoskonali ludzie, którzy go tworzą.

W moim osobistym przekonaniu dojrzała religijność prowadzi do doświadczania Boga, do doświadczania Jego zbawienia w sercu, już tu, na ziemi. Szczęśliwego Bogiem człowieka nie załamią nadużycia w Kościele.

A jeśli osoby odchodzą z Kościoła, ale od wiary nie odchodzą? Mówią, że szukają Boga gdzie indziej, bo Boga w tym miejscu nie znajdują.

To bardzo prawdziwe, spotykam się z tym. Ludzie szukają Boga w innych wyznaniach chrześcijańskich, w innej duchowości. Rozumiem tę motywację. Inną sprawą są odejścia, które miały miejsce np. w latach 80. i 90. XX w., kiedy osoby, które zaznały czegoś więcej i patrzyły na duchowe ubóstwo Kościoła katolickiego, podejmowały decyzję, żeby dołączyć do protestantów, szczególnie do tych wyznań, które akcentowały moc Ducha Świętego. Poszli tam, gdzie ich „nakarmiono”.

Czy osoby, które odchodzą z Kościoła, przeżywają po nim żałobę?

Jak najbardziej. Mogą przeżywać żałobę – w zależności od tego, co z  Kościołem ich wiązało. Mogło to być bardzo wiele rzeczy – i jeśli dotyczyła ich jedna z  wymienionych wcześniej psychologicznych przyczyn religijności, to pojawi się klasyczna żałoba, poczucie dyskomfortu, braku bezpieczeństwa. Mogą być też obecne różne sprzeczne, ambiwalentne uczucia. Ktoś decyduje się odejść, ma jednak dylemat, jest rozdarty, bo wcześniej czerpał z poczucia przynależności, a teraz traci jakąś ważną część swojego dzieciństwa, znajomych, rodziny, środowiska… Traci ważną więź.

Zastanawiam się, jak przeżywają to osoby, które zostają w Kościele. Jakie mogą budzić się w nich emocje i postawy, kiedy słyszą o kolejnych znajomych, którzy odchodzą?

Wiele osób zostaje w  Kościele z powodów religijnych, a wiele także z powodów psychologicznych. Niekoniecznie z powodów lękowych, chociaż też. Jeden z nich, wcale nierzadki, jest taki, że chcą przynależeć do grona wiernych, którzy będą zbawieni. Ludzie, którzy kierują się taką przesłanką, niejako nie mogą wystąpić z Kościoła, bo będzie to aktywizowało lęk przed potępieniem. Dla części osób z kolei sama przynależność jest tak istotna, że nie wyobrażają sobie odejścia, nawet jeśli nie doświadczają Boga. Już samo bycie częścią wspólnoty sprawia, że czują się bezpiecznie. Oczywiście z  chrześcijańskiego punktu widzenia jest to fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Kiedy nie ma doświadczenia Boga, to u wielu osób istnieje potrzeba, aby oprzeć się (m.in. swoje bezpieczeństwo, przekonanie o byciu zbawionym po śmierci) na czymś widzialnym, wymiernym, dotykalnym, a  czymś takim jest przynależność do Kościoła.

Skoro istnieje żałoba po Kościele, czy istnieje analogiczna żałoba – osób, które zostają w Kościele?

Na pewno. Przede wszystkim dlatego, że mogą nie rozumieć tego, co się dzieje, i czują się zagubione. Często takie osoby buntują się wobec tych zdarzeń, czują złość, uważają czyjeś odejście za zdradę, mówią wręcz o zatraceniu tych osób. Ale z punktu widzenia dojrzałej religijności takie odejście to dla katolików po prostu stracona szansa. Powinni dostać w Kościele dobrą strawę, a nie dostali, więc odchodzą.

Rozmawiała Dominika Frydrych
ZNAK czerwiec 2022

 
Zobacz także
Irena Świerdzewska
W rodzinie, w której miała miejsce aborcja, jednym z charakterystycznych objawów u dzieci, jest wrodzony lęk przed pytaniem. Dziecko chce zapytać, a jednocześnie boi się, bo nie chce konfrontacji z faktem, że jego matka była w stanie kogoś zabić. Dzieci zadają więc różne pytania krążące wokół tego tematu, który wydaje im się nazbyt straszny do poruszenia.
 
 
Z kanadyjskim psychiatrą prof. Philipem Neyem rozmawia Irena Świerdzewska 
 
ks. Maciej Krulak

Czynić uczniów, to nie tyle powiedzieć komuś jak powinien żyć, ile pójść razem z nim ku Jezusowi. "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata" (Mt 28, 19-20). Nauczajcie - to słowo kojarzy nam się z edukujcie, czy wręcz przekazujcie wiedzę.

 
Robert Krawiec OFMCap
Ojciec Pio doskonale rozumiał problemy duszpasterskie. Pamiętał, że Jezus powołał go nie tylko dla osobistego uświęcenia, ale także chciał, aby pomagał Mu w zbawianiu dusz. Pisał, że Jezus w Ewangelii posyłał do innych swoich uczniów, bo wiara nie ogranicza się do doświadczenia prywatnego i wewnętrznego, ale ma być świadectwem publicznym i wspólnotowym...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS