logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
bp Edward Dajczak
Zobaczyć siebie oczami Ojca
Zeszyty Formacji Duchowej
 
fot. Sabine Ojeil | Unsplash (cc)


W życiu duchowym trzeba się zgodzić przede wszystkim na to, że ster jest w ręku Boga: On decyduje i On prowadzi. Należy pozwolić Mu na to, żeby sprawiał w nas to, co jest dla nas najwłaściwsze. Słowo Boże odgrywa wtedy tę rolę niezwykłą: jest rzeczywiście dla nas światłem i przewodnikiem. Zdanie po zdaniu odkrywam Boga z całą Jego miłością i to jest największe bogactwo tego spotkania z Biblią. Bez tego spotkania zawsze jesteśmy skłonni tworzyć skrajnie subiektywny i nieprawdziwy obraz Boga. 
 
Pomylić się można bardzo łatwo i zamiast tworzyć siebie na obraz Boży, bywa że tworzymy Boga na nasz obraz i na nasze podobieństwo. Następuje proces odwrotny: narzucania siebie, przypisywanie swojego myślenia Bogu. Pismo Święte będzie nam z dnia na dzień oczyszczało rozum i serce. Bóg będzie nam pokazywał kim jest, i tłumaczył nam, jakimi chce nas mieć, jakimi mamy być.
 
Dochodzi się do takiego punktu, że powoli rodzi się człowiek, dla którego Bóg i Jego wola są rzeczywistością podstawową, pierwszą, najważniejszą. Wtedy można zgodnie z prawdą powiedzieć, że Bóg stał się pierwszą sprawą mojego życia. 
 
Niedobór Słowa w naszym życiu

„Ty natomiast poszedłeś śladem mojej nauki, sposobu życia, zamierzeń, wiary, cierpliwości, miłości, wytrwałości, prześladowań, cierpień, jakie mnie spotkały w Antiochii, w Ikonium, w Listrze. Jakież to prześladowania zniosłem, a ze wszystkich wyrwał mnie Pan! I wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania. Tymczasem ludzie źli i zwodziciele będą się dalej posuwać ku temu, co gorsze, błądząc i ( innych) w błąd wprowadzając. Ty natomiast trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci powierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie” (2 Tm 3,10-15).
 
Rozpoczęliśmy rozważanie fragmentem, który prowadzi mnie często do zamyślenia nad problemem niedoboru Słowa w naszym życiu. Przeczytane słowa: „Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte”, w odniesieniu do mojej osoby są, niestety, nieprawdziwe. I myślę, że gdybyśmy tu musieli odpowiedzieć na pytanie, ilu z nas tak naprawdę od lat niemowlęcych wsłuchiwało się w Słowo Boże, zżyło się ze Słowem Bożym, wielu z nas musiałoby odpowiedzieć podobnie: niestety, nie. Bolesna jest ta nieobecność Słowa Bożego w życiu zbyt wielu ludzi wierzących. Ten stan naszej wiary jest brzemienny w skutkach, gdyż równoczesna obecność słowa i obecność sakramentalna są warunkami równowagi życia wedle wiary chrześcijańskiej. Mamy jeszcze mniej lub więcej pogłębione nabożeństwo do Chrystusa Eucharystycznego, czy swoistą tradycję kolejnego przyjmowania sakramentów. W zbyt wielu sytuacjach trwają zmagania jedynie o to, żeby odbył się Chrzest, Komunia, jeszcze potem ślub. A wszelkie próby zapytania o wiarę łączą się wówczas z niezrozumieniem lub agresją. W czasie tych rekolekcji, w których przyglądając się Bogu Ojcu, chcemy kolejny raz intensywniej uczyć się stawania się – budowania – Jego Królestwa, ten postulat równowagi Słowa i życia sakramentalnego trzeba nam potraktować szczególnie poważnie.
 
Powstająca bliskość między człowiekiem a Bogiem w naszej rzeczywistości wyraża się częstszym przyjmowaniem Chrystusa w Komunii Świętej. Izolując niejako każdy sakrament, a szczególnie Eucharystię, od całego życia wiary stwarzamy sytuację, w której nie można go przeżyć w pełni i ograniczamy lub uniemożliwiamy jego owocowanie w naszym życiu W odniesieniu do Eucharystii tak to określił znany teolog i biskup Karl Lehmann: „Medytacja, prywatne czytanie Pisma Św., osobista modlitwa i adoracja Eucharystycznego Pana są obecnie warunkiem i konsekwencją sprawowania Eucharystii. One to nadają właściwy koloryt samej Mszy Św. Odosobniona celebracja Mszy Św. sama przez się nie może wypełnić tych zadań. Prawdziwie centralnym punktem staje się ona dopiero na tle owego szerokiego kontekstu”.

Słowo Boże jest naszym być albo nie być
 
Słowo Boże jest więc naszym być albo nie być. Jego nieobecność sprawia, że dojrzewanie wiary nie jest możliwe. Nie jest możliwe dlatego, że wiara rodzi się ze słuchania. I zawsze, kiedy jest niedobór Słowa Bożego, powstaje kłopotliwa sytuacja braku wzrastania. Chciałbym jeszcze o tym powiedzieć, zanim stąd wyjdziemy. Chciałbym to powiedzieć, Siostry i Bracia, nie tylko na podstawie przeczytanych lektur, ale przede wszystkim dlatego, że boleśnie doświadczyłem tej prawdy we własnym życiu. W seminarium uczono mnie medytacji, pewnej formy rozważania, zatrzymania się modlitewnego nad Bożym Słowem, podobnie jak to się dzieje w wielu seminariach i domach zakonnych. To była pierwsza modlitwa, z którą się pożegnałem po opuszczeniu murów seminarium. Niestety, w trakcie seminarium nie stała się moją i dlatego ją szybko opuściłem. Na moje szczęście Pan Bóg w pewnym momencie – chyba na początku trzeciego roku kapłaństwa – dał mi wstrząsowy moment zatrzymania się, zastanowienia. Zauważyłem, że mam kłopoty z przygotowaniem kazania, że kiedy biorę tekst niedzielnych czytań niewiele mi on mówi. Przestraszyło mnie jednak to, że nie słyszę Bożego Słowa, stałem się głuchy – i naprawdę mocno się przestraszyłem. Kiedy się przeniosłem do nowej parafii, a tam pierwsza Msza Święta była o szóstej piętnaście, postanowiłem wstawać o godzinie piątej i rozpocząć regularną medytację. Nie wspominam tego faktu po to, by opowiadać zdarzenia i ciekawostki z mojego życia. Dzieląc się moim doświadczeniem – jak na księdza dosyć dramatycznym doświadczeniem – chcę pokazać, czym jest słuchanie lub nie słuchanie Słowa Bożego i tego, co się dzieje wówczas, kiedy człowiek przestaje słuchać Boga.
 
Proszę, Sióstr i Braci, będę jeszcze musiał zająć chwilę własnym doświadczeniem. Od dwudziestu paru lat w mojej kieszeni jest kartka z zapisanym Słowem Bożym na dzisiejszy dzień. Niewiele było takich dni przez tych dwadzieścia parę lat, żebym tej kartki w kieszeni nie miał. Sięgając po różne rzeczy do kieszeni i dotykając jej, przywołuję Boże Słowo, prowadzące mnie po drogach konkretnego dnia. Jeśli zdarza się taki dzień, że rano nie odprawię medytacji, to czuję się tak, jak człowiek rzucony na bezdroża: nie ma drogowskazu i właściwie nie wiem, co dalej zrobić.
 
Miałem ostatnio takie przedziwne doświadczenie. Jechałem na rekolekcje do Seminarium Poznańskiego. Rano musiałem jeszcze pozałatwiać wiele różnych spraw, potem szybko do seminarium na wykłady. W południe na modlitwie w kaplicy seminaryjnej spostrzegłem, że te pół dnia, które minęło, jest jakieś jałowe, bez treści. Wziąłem więc Biblię do ręki i zacząłem słuchać Boga. Inaczej nie mogłem postąpić, bo dzięki Jego łasce zżyłem się trochę z Bożym Słowem.
 
To jest ten problem: zżyć się ze Słowem Bożym, być blisko niego. I to jest sprawa bardzo istotna, dlatego chciałem trochę na ten temat powiedzieć. Żeby Słowo Boże stało się dla nas chlebem codziennym, potrzebna jest regularna medytacja. Otrzymałem kiedyś piękny tekst Henri Nouwena o czytaniu na sposób duchowy. Mówi on o tym, że czytanie duchowne służy nie temu, żeby posiąść wiedzę, informację, ale raczej temu, żebyśmy pozwolili Duchowi Bożemu nas posiąść. Czytanie duchowne polega na czytaniu z uwagą wewnętrzną na poruszenia Ducha Bożego w naszym życiu zewnętrznym i wewnętrznym. Dzięki tej wewnętrznej uwadze pozwolimy, żeby Bóg nas czytał, i żeby nam wyjawił, kim my naprawdę jesteśmy. Nie ma możliwości odkrycia tego wszystkiego bez autentycznego spotkania ze Słowem Bożym. Wtedy, gdy się z nim spotykamy, rodzi się w nas nowa mentalność: mentalność ludzi żyjących Bogiem. Bez kontaktu ze Słowem Bożym nie ma w nas mentalności biblijnej, mentalności wiary. W konsekwencji powstaje w nas mentalność laicka, na którą nakłada się religijna praktyka spełniania praktyk i przyjmowania sakramentów. Jest wówczas z człowiekiem tak jak z domem, który nie ma fundamentu: każda próba, każdy wstrząs są zbyt niebezpieczne.
 
Słowa Jezusa, pojawiające się w życiu człowieka od czasu do czasu, od święta do święta, od jednej sytuacji do drugiej, są tylko świątecznym pokarmem, a to zbyt mało, by żyć. Potrzebuję zwykłej codziennej bliskości, która mi pozwoli nieustannie widzieć, jak Jezus pokazuje Ojca, miłuje ludzi, służy im po to, żeby mogli próbować je wypełniać. Słowo Boże musi się w nas stać rzeczywistością, ciałem, musi się w nas wcielić. 
 
Otworzyć się na Słowo
 
Proszę spojrzeć na taką prostą arytmetykę: rok ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Dzień po dniu pozwólmy Bogu przejmować ster naszego życia. Powoli Biblia staje się moja Księgą życia, a Bóg moim Bogiem. Słowo Boże dzień po dniu staje się we mnie obecne, a ja pozwalam mu się prowadzić.
 
Często wracam do pewnych słów francuskiego teologa Congara. W roku 1995 w kwietniowym numerze miesięcznika „W drodze” został wydrukowany jego wywiad. Powiedział wówczas: „Dla współczesnego Kościoła najważniejszą sprawą jest tworzenie miejsc modlitwy”. Obok tego wywiadu był jego artykuł zatytułowany: „Słuchać i widzieć”. Mówi tam bardzo ważną rzecz: Słowa Bożego nie słucha się jak informacji radiowych, bo ono nie jest po to, by tylko informować. Słowo Boże musi dojść do głębi ludzkiego serca, a to wymaga wewnętrznej dyspozycji człowieka. 
 
Znam ludzi świeckich, którzy żyją w zwykłych warunkach i nie mają takiego komfortu jak wszyscy ci, którzy są wyświęceni czy konsekrowani – bo my mamy niemal luksus. Nikt z ludzi, kto ma rodzinę, dom, dzieci i pracę, takiego komfortu nie ma. Mogę sobie wstać rano nawet o piątej, i jeśli nigdzie nie wyjeżdżam, pójść do kaplicy i być tam sporo czasu. Ale co ma zrobić mama czy tato. Zachęcam ludzi żyjących w rodzinach do wieczornej medytacji, już po zajęciach w uspokojonym domu. Kiedy rano wyruszamy do pracy, zabieramy ze sobą np. zanotowane jedno zdanie z medytacji wieczornej, a jeszcze bardziej niż zanotowane, powinno ono być obecne we mnie. Idziemy z nim po to, żeby ono było dla nas drogowskazem, pouczeniem, napomnieniem, pochwałą. Żeby po prostu w nas było, żeby było przewodnikiem.
 
Bóg prowadzi ludzi cudownie, prowadzi ich po takich drogach, że można się niejednokrotnie zdumiewać. Można jednak zapytać, jak się modlić, jak medytować skoro ja dopiero raczkuję. Znalazłem następującą propozycję Thomasa Mertona: Jeżeli się nauczysz czegoś od Chrystusa przez słowo, a jest to jeszcze bardzo mało, to koniecznie zamień je na życie. Niech twoje decyzje i czyny wynikają z tej odrobiny poznanego Słowa, niech będą przez nie kreowane. Chodzi o to, żeby ta odrobina Słowa była w nas rzeczywiście obecna przez nasze czyny i nowy sposób życia. 
 
Przyjmować Słowo jak dziecko
 
Wspominany przeze mnie biskup Wilhelm Pluta uważał, że nawet dziecko może i powinno medytować. Należałoby uczyć dzieci takiego życia, w którym Słowo Boga jest stale obecne. Przed laty, kiedy usłyszałem te słowa po raz pierwszy, przyjmowałem je z niedowierzaniem: może to również dziwić wielu z Państwa. Prawdziwości tej propozycji doświadczyłem osobiście, kiedy zaczynałem – i nie tylko gdy zaczynałem – życie ze stałą obecnością medytacji. Teraz również, a może jeszcze bardziej, doświadczam tej dziecięcej relacji z Bogiem. 
 
Słowo Boże trzeba przyjmować z prostotą dziecka. Na przykład otrzymujemy wezwanie do miłości. To jest przecież największe wezwanie , a można je wypełnić również najprostszą decyzją: będę się dzisiaj życzliwie uśmiechał do ludzi, dla spotykanych ludzi będę miał zwyczajne serdeczne słowo. Może się to wydawać wręcz banalne, ale proszę to kiedyś dosłownie zrealizować. Niech dwudziestu ludzi usłyszy dobre słowo, niech zobaczy życzliwie uśmiechniętą twarz: to przecież jest piękny podarunek temu nie zawsze życzliwemu światu. Czyż to nie jest miłość? To jest prosty przykład owocowania życia, w którym Boże Słowo jest stałym wezwaniem i przewodnikiem. Wielkość tego sposobu życia polega na tym, że dobro jest pełnione dzień po dniu, a nie jest to jednorazowy gest. Dokonuje się pewna stabilizacja w sercu człowieka. Doskonali się mój sposób istnienia, a „ster” mojego życia jest w Biblii: to właśnie Bóg przez Słowo kieruje moim życiem. Przez Słowo jestem prowadzony nieustannie: z chwili na chwilę i z dnia na dzień. I to jest istota tej modlitwy. Bóg ma w swoich rękach inicjatywę, w swoich rękach ma moje życie, czyli Bóg staje się naprawdę moim Bogiem. Jest we mnie rzeczywiście Bogiem. 
 
Pewien sposób modlitwy Słowem
 
I chciałbym powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Cytowałem już tutaj Alessandro Pronzato z książki pt. „Rozważania na piasku”. Chcę jeszcze do niego nawiązać. Zapewne księża, siostry, niektórzy ze świeckich zetknęli się z jakąś szkołą modlitwy, w której przekazuje się również jakiś sposób medytacji. Ja osobiście przyjąłem tę metodę dlatego, że ma ona taki bardzo wyraźny wymiar kontemplacyjnego zamyślenia, wewnętrznego wyciszenia, ufnego powierzenia się Bogu i odpocznienia w Nim. Chodzi o stan pewnej właściwej poprawnej modlitwy „bierności”, dającej inicjatywę Bogu. Dobrze tę rzecz wyjaśnia Alessandro Pronzato. Jest u niego taki malutki rozdzialik, który zatytułował słowem „Uległość”. Obserwował na pustyni wydmy i zauważył, że po burzy piaskowej to samo miejsce na ziemi zostało zmienione. Patrzył zdumiony, jak ogromne ilości piasku zostały przez wiatr przeniesione w zupełnie inne miejsce. To go naprowadziło na pewien sposób modlitwy. Chciałbym go również Wam zaproponować, Siostry i Bracia, w związku z kontaktem ze Słowem Bożym, bo w tym spojrzeniu odkrywa się tajemnicę dobrej modlitwy. 
 
Chodzi o to, żeby być na wzór bardzo miałkiego piasku, który nie stawia oporu, który jest uległy, dać się prowadzić Duchowi Świętemu. Chodzi przede wszystkim o to, by poddawać się tchnieniu Ducha Świętego. Przecież wydma nie tworzy się sama: ona pozwala się tworzyć. I mówi dalej tak: na pustyni, w kontakcie z życiem wydm, wspomniany autor nauczył się odmieniać wszystkie czasowniki w stronie biernej: być znalezionym, być dawanym, być pouczonym, a przede wszystkim być uległym. Wówczas to ster jest naprawdę w ręku Boga. 
 
Alessandro Pronzato przestrzega również przed takim programem formacyjnym, który lansując program doskonałości, prowadzi do tworzenia osobowości nerwicowo napiętych ku doskonałości. W życiu duchowym trzeba się zgodzić przede wszystkim na to, że ster jest w ręku Boga: On decyduje i On prowadzi. Należy pozwolić Mu na to, żeby sprawiał w nas to, co jest dla nas najwłaściwsze. Słowo Boże odgrywa wtedy tę rolę niezwykłą: jest rzeczywiście dla nas światłem i przewodnikiem. Zdanie po zdaniu odkrywam Boga z całą Jego miłością i to jest największe bogactwo tego spotkania z Biblią. Bez tego spotkania zawsze jesteśmy skłonni tworzyć skrajnie subiektywny i nieprawdziwy obraz Boga. Pomylić się można bardzo łatwo i zamiast tworzyć siebie na obraz Boży, bywa że tworzymy Boga na nasz obraz i na nasze podobieństwo. Następuje proces odwrotny: narzucania siebie, przypisywanie swojego myślenia Bogu. Pismo Święte będzie nam z dnia na dzień oczyszczało rozum i serce. Bóg będzie nam pokazywał kim jest, i tłumaczył nam, jakimi chce nas mieć, jakimi mamy być. Trwa wówczas nieustanna kontemplacja postaci Chrystusa: takie ciągłe nasłuchiwanie. Owocem tego zasłuchania i przyjmowania jest to, że wchodzimy na drogę wywłaszczania siebie, pozbywania się siebie. I wtedy następuje to, co kardynał Ratzinger nazywa lekkością istnienia. Dochodzi się do takiego punktu, że powoli rodzi się człowiek, dla którego Bóg i Jego wola są rzeczywistością podstawową, pierwszą, najważniejszą. Wtedy można zgodnie z prawdą powiedzieć, że Bóg stał się pierwszą sprawą mojego życia. 
 
Miałem szczęście spotykać grupę młodych ludzi w Gorzowie, którzy kiedyś przyszli do mnie i powiedzieli: „Proszę księdza biskupa, niech nam ksiądz biskup pomoże wierzyć”. I zaczęliśmy taką swoistą szkołę. Cieszę się, bo są to młodzi ludzie „do tańca i do różańca”. Wszędzie ich pełno, prawie co tydzień można ich spotkać na dyskotece. Tam im świat huczy i błyska. Mówią, że to jest dobre. Równocześnie są to ludzie naprawdę bardzo niezwykłej, młodej, bardzo pięknej modlitwy. 
 
Naukę zacząłem od tego, że braliśmy Pismo Święte, ja im dałem karteczki, siadaliśmy sobie w kole po turecku, stawialiśmy w środku świecę i zaczynaliśmy czytać. Ja modliłem się głośno, żeby im pomóc. Czasem oni się włączali i tak się zaczęła dla nich modlitwa medytacyjna. Teraz ci młodzi ludzie zupełnie dobrze radzą sobie z medytacją: nauczyli się jej szybciej niż się tego spodziewałem.
 
Jeżeli mamy tutaj, w czasie tych rekolekcji, dotknąć Boga i Jego tajemnicy, to nie sposób nie mówić o Słowie Bożym i nie próbować intensywniej karmić się Nim. Spróbujmy razem tego poszukiwania, bo ja właściwie nie chciałem nikogo z Was, Siostry i Bracia, pouczać, a raczej poszukiwać razem z Wami.
 
Boże, który przyszedłeś jako Słowo: Słowo Wcielone, Słowo, które stało się Ciałem. Dzięki temu zostawiłeś nam jedyny sposób i jedyny wzór bycia Twoim. Twoje Słowo, które nam przekazujesz, ma nieustannie powtarzać w nas tamto Zwiastowanie i Betlejem. To my mamy teraz być miejscem, w którym i Zwiastowanie i Betlejem i Kana Galilejska i Krzyż i Zesłanie Ducha Świętego i Góra Przemienienia i Piotr idący po wodzie to rzeczywistości wiary, które mają stać się w nas. Nie może to się stać inaczej, jak tylko przez Twoje Słowo. Spraw, żeby ta próba uczenia się życia Słowem Bożym, życia głębszego, owocowała naszą zgodą na to nieustanne objawianie się Ciebie przez Twoje Słowo, zgodą na objawianie się Twojej miłości w nas. Niech nas ogarnie światło Ducha Świętego i On sam – skoro tylko w Nim możemy się modlić – da nam tę łaskę. Amen. 
 
bp Edward Dajczak
Zeszyty Formacji Duchowej 11/1999
______________________
Zapis fragmentu konferencji, którą bp E. Dajczak wygłosił w Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie podczas sesji adwentowej: „Doświadczyć dobroci Boga Ojca”, w dniach 11-13 grudnia 1998 r.
Nagranie dostępne w sprzedaży na płycie MP3: Doświadczyć dobroci Boga Ojca
 
 
Zobacz także
Michał Gołębiowski
Kiedy prorok Jonasz został wyrzucony do morza, a następnie połknięty przez wielką rybę, przez trzy dni i trzy noce modlił się z wnętrza jej brzucha psalmami. Wtedy Pan wydał rozkaz, żeby ryba wyrzuciła Jonasza na ląd (Jon 2,11). Kiedy zatem nadszedł ratunek? Czy Bóg wpierw wydobył Jonasza z sideł śmierci, a następnie prorok, stojąc już bezpiecznie na brzegu, wzniósł modlitwę dziękczynną dla swego Wybawiciela? Nie, Pismo Święte wyraźnie mówi, że cudowna interwencja Opatrzności była dopiero odpowiedzią na cierpliwe, pełne ufności trwanie na modlitwie Księgą Psalmów.  
 
Aneta Kania

"Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem" - oto pierwotne wezwanie modlitwy Jezusowej, zwanej inaczej modlitwą serca albo nieustanną modlitwą. Modlitwa ta korzeniami sięga Pisma Świętego. Niewidomy żebrak, Bartymeusz, u bram Jerycha woła do Jezusa: "Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną". Skruszony celnik prosi o miłosierdzie, a Kananejka powtarza: "Panie, synu Dawida, zmiłuj się nade mną". Jest to wezwanie modlitwy nieustannej...

 
Katarzyna Olbrycht
Radość jest dla każdego, niezależnie od wieku, upragnionym stanem kojarzącym się ze szczęściem, a przynajmniej intensywną przyjemnością. Doświadczenie uczy, że radość ułatwia życie. Człowiek radosny samym swym usposobieniem pomaga sobie i innym. Bywa jednak, że radość spotyka się z zazdrością otoczenia („jak on to robi, że wszystko go cieszy?”), a nawet zawistną niechęcią („byle czym się cieszy, nie rozumie życia…”). 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS