logo
Wtorek, 19 marca 2024 r.
imieniny:
Józefa, Bogdana, Nicety, Aleksandryny – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Łukasz Kaczyński
Akademia matek XXI wieku
eSPe
 
fot. Jenna Christina | Unsplash (cc)


O macierzyństwie, potrzebach mam rezygnujących dobrowolnie z pracy zawodowej oraz konieczności wewnętrznego rozwoju a także o początkach akademii dla matek opowiada Marcelina Metera – żona, matka czworga dzieci, familiolog oraz tłumacz i redaktor, założycielka Akademii Mamy Róży, w rozmowie z Łukaszem Kaczyńskim

Czy trudno być mamą w dzisiejszym świecie?

 

Żeby być szczęśliwą matką, trzeba być najpierw szczęśliwą żoną. Kobieta zanim zostanie matką, powinna być żoną – tak przynajmniej powinno być. W tym tkwi głęboka mądrość. Bo dobrze zbudowane relacje z własnym mężem są fundamentem dla macierzyństwa. Wszystkie kolejne wybory naturalnie z tego wypływają. Kiedy ma się rewelacyjnego, fantastycznego męża, to absolutnie nie jest trudno być dobrą matką, nawet czworga małych dzieci. One przecież tę naszą relację ubogacają.

 

Ale przecież zdarzają się chwile trudne…

 

W każdej pracy zdarzają się chwile, kiedy chce się powiedzieć „chromolę, wychodzę”. A bycie matką to również praca – nie da się tego ukryć. I to praca, którą podjąć niełatwo, gdyż obecnie jest się atakowanym zewsząd.

 

To znaczy?

 

Cały czas płynie dwubiegunowa informacja: „nie nadajesz się na matkę”, bo albo jesteś za mądra, albo za głupia. „Za mądra”, bo kto by się marnował przy tych pieluchach, kto by pełzał z dzieckiem po podłodze, kto chciałby spędzać cały dzień z ząbkującym niemowlęciem. Z drugiej strony dostajesz szereg ostrzeżeń na ile sposobów możemy jako matki swoje dziecko skrzywdzić: karząc i nie karząc, chwaląc i nie chwaląc, oziębiając, przegrzewając…

 

I bądź tu mądrym – co w takim razie?

 

Bardzo wiele kobiet daje się niestety na to nabrać. Bo skoro są za mądre lub za głupie to sobie odpuszczają. Albo przechodzą ten „koszmar” tylko raz – a dziecko bardzo szybko oddają do przedszkola. A my, te które mamy tych dzieci więcej, słyszymy pytania zadawane tonem zmieszania i niedowierzania: „jak ty sobie radzisz?” czy „jak ty możesz z tymi dziećmi siedzieć?”. Jak ktoś mówi „siedzieć”, to od razu proszę go, żeby spróbował usiąść i wychować dziecko.

 

Świat nie rozumie takiego modelu macierzyństwa?

 

Niestety w dzisiejszym świecie trudno jest być już normalnym. My, jako rodzina, musimy się coraz częściej tłumaczyć z naturalnych rzeczy: że ojciec nosi spodnie i że jest kapitanem okrętu naszej rodziny; że ja nie chodzę do pracy i mamy dzieci, które są w domu z matką. A wydawać by się mogło, że to wersja przecież normalna a inne są wykręcone. Jednak takiego modelu rodziny, jaki my reprezentujemy, obecnie się nie poważa. Jeżeli ktoś jest wrażliwy na pewne docinki ze społeczeństwa, to nie jest łatwo. Ale z uwagi na to, że my z mężem stanowimy zgrany team – mnie to nie rusza. Mamy grono znajomych, którzy to rozumieją i my nawzajem cieszymy się z informacji o kolejnych dzieciach.

 

Znajomi, o których Pani wspomina, współtworzą dwie inicjatywy – Stowarzyszenie Rodzin im. bł. Mamy Róży i Akademię Mamy Róży. Jaka jest rola tych dzieł w kreowaniu wizji matki, rodziny?

 

Stowarzyszenie powstało po to, żeby pokazywać, że fajnie jest mieć dzieci, a jeszcze fajniej dużo dzieci. Że posiadanie wielu dzieci nie oznacza automatycznego przypisania się do grupy podejrzanej. Stowarzyszenie tępi przejawy dyskryminacji rodzin wielodzietnych. Zbiera, umacnia i zachęca do tego, aby mieć więcej dzieci – mamy z czego być dumni. Możemy także dawać sobie nawzajem rady, gdyż wychowanie gromady dzieci to skomplikowana operacja logistyczno-komunikacyjno-psychologiczna. I dlatego ja zupełnie nie mam poczucia, że marnuję swój potencjał.

 

Pani pracuje w domu – czy ciężko godzić to z wychowywaniem dzieci?

 

W chwili, gdy z panem rozmawiam, segreguję skarpety – na tym to polega, że pewne rzeczy robi się równocześnie, bądź dzieli obowiązki z mężem. To jest kolejkowanie zadań – najpierw rezygnuje się z tego, co jest najdalej od mojego bezpośredniego powołania do bycia matką. Jeżeli mam czegoś za dużo, to rezygnuję z tego, co nie dotyczy moich obowiązków żony i matki.

 

Jednak w tym wszystkim była cały czas także potrzeba własnego rozwoju. Stąd idea Akademii Mamy Róży – co znajdziemy pod jej szyldem?

 

Akademia Mamy Róży to seria wykładów i spotkań przeznaczonych przede wszystkim, ale nie wyłącznie, dla matek małych dzieci. Matek, które dysponują czasem przedpołudniowym i chciałyby się rozwinąć intelektualnie oraz spotkać osoby z podobnymi dylematami i radościami. Na chwilę obecną w Polsce działamy w trzech miastach: w Warszawie, Krakowie i Tczewie.

 

Zacznijmy zatem od Warszawy – to tam ponad rok temu założyła Pani z koleżanką pierwszą Akademię. Co było iskrą zapalną do takiego działania?

 

Inspiracją był brak oferty odpowiadającej mnie i mojej koleżance. Jako matki kilkorga dzieci, „siedzące w domu”, nie znalazłyśmy w szerokiej gamie zajęć do wyboru miejsca, w którym mogłybyśmy się czegoś nowego dowiedzieć. Było bardzo dużo klubów dla młodych mam – a my potrzebowałyśmy czegoś więcej. Potrzebowałyśmy większego fermentu, poruszenia intelektualnego, niż tylko rozważania pielęgnacyjne. Stąd właśnie zrodził się pomysł.

 

Po około roku działalności Akademii w stolicy w Pani życiu konieczna była przeprowadzka do Krakowa. Zatem wszystko trzeba było zacząć od początku. Nie zabrakło sił i chęci?

 

To była raczej kwestia przyzwyczajenia. Kiedy się przywykło do spotkań raz na trzy tygodnie, ich brak wywołał odczuwalną pustkę. Zatem kiedy tylko się otrząsnęłam po urodzeniu mojej córki Józefiny, udałam się do najbliższego sanktuarium w Łagiewnikach, gdzie uzyskałyśmy miejsce na spotkania. I dwa tygodnie później odbyła się inauguracja Akademii Mamy Róży w Krakowie.

 

Trzecia powstała w Tczewie. Istnieje jakiś wspólny program, kierunek prowadzenia prelekcji i spotkań?

 

Myślę, że to zależy od „publiczności”. W Warszawie na przykład większość uczestniczek to matki doświadczone, często z dziećmi już nastoletnimi. One mają wyrazistą potrzebę rozmawiania nie o dzieciach. Stąd tematyka warszawskich spotkań oscyluje wokół szeroko pojętej wiedzy ogólnej. Z kolei, jak zorientowałam się do tej pory, w Krakowie widać wyraźny dryf w kierunku tematyki rodzinnej. To także wynika z charakterystyki krakowskiej grupy – uczestniczki są wyraźnie młodsze i wiekowo, i „dzieciowo”.

 

A panowie? Zdarzają się na spotkaniach?

 

Bardzo rzadko – a jeśli już, to w ramach spotkań dotyczących tematów rodzinnych, np. edukacji domowej. Jednak to mnie nie dziwi. Bo po części intelektualnej, następuje część towarzyska – przy kawie i ciastkach. A ona ma raczej charakter kobiecej narracji. Stąd naturalnym prawem doboru mężczyzn widujemy na wykładach rzadko.

 

Tematyka spotkań zawsze wiąże się w jakiś sposób z katolickim spojrzeniem na świat?

 

Po pierwsze większość wykładów prowadzona jest przez zorientowanych zdecydowanie konserwatywnie katolickich prelegentów. Wszystkie odnoszą się do etyki katolickiej. Mamy wyrazisty profil choćby przez miejsca, w których się spotykamy – w sanktuariach, czyli pod skrzydłami świętych. Taki jest nasz cel, żeby w spokojnej atmosferze i w warunkach większej serdeczności dziewczyny usłyszały to, co trzeba.

 

No właśnie – większa serdeczność i przyjazna atmosfera. Czy z tych spotkań rodzą się jakieś znajomości, więzi, relacje poza wykładami?

 

Często te relacje istnieją już przed. Tak jest w Warszawie. A z czasem budują się także więzi inne. Zwłaszcza, że są to kobiety wykształcone i intelektualnie wymagające, które wspólnie zaczynają traktować Akademię Mamy Róży jako stały punkt ich kalendarza. To jest potrzebne dla nich jak powietrze – posiedzieć dwie godziny i pomyśleć, używając innych obszarów mózgu niż na co dzień. Jesteśmy też do siebie bardzo podobne. Dlatego wymiar wspólnotowy tych spotkań jest bardzo widoczny. Zwłaszcza przy obecnej koniunkturze na pracę w domu, ocenianej jako nudna i potrafiąca zrobić „budyń z mózgu”, oraz ostracyzmie społecznym dotykającym kobiety dobrowolnie rezygnujące z pracy zawodowej na rzecz prowadzenia domu. W Akademii jest nas bardzo dużo i widzimy, że nasze spotkania mają obiektywne uzasadnienie.

 

Działacie w sanktuariach – czujecie specjalną opieką nad Akademią Mamy Róży?

 

Tak. Myślę, że mamy ciekawy zestaw patronów – bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, bł. [od 2014 r.: św. - przyp. red.] Jana Pawła II oraz bł. Mamę Różę – to kapitalne osobowości, które na pewno pomagają naszemu dziełu i mam nadzieję, że dalej będą nad nami czuwać.

 

Podsumowując naszą rozmowę – jak zachęcić do macierzyństwa, dać wskazówkę dla dziewcząt, narzeczonych, a nawet mężatek, aby nie bały się być matkami?

 

Bez odniesienia do Pana Boga to nie pójdzie. Bez odwoływania się do łaski sakramentu naszego małżeństwa i charyzmy danej mi od Boga na moje dzieci, to by się nie udało. Dostając dzieci od Boga, dostajemy też charyzmat ich wychowania. Pan Bóg nie da dziecka komuś, kto sobie nie da rady z jego wychowaniem – tylko trzeba Go do tego zapraszać i nieustannie prosić o pomoc.

 

Rozmawiał Łukasz Kaczyński
eSPe 4/2014


Akademia Mamy Róży to cykl otwartych wykładów kierowanych do „matek-profesjonalistek, matek zajętych, matek, które lubią wiedzieć”. Podczas dotychczasowych spotkań w Warszawie, Krakowie i Tczewie, zaprezentowano już wiele tematów związanych m. in. z psychologią, położnictwem, ideologią gender, wyprawami na Antarktydę, filozofią św. Tomasza z Akwinu czy dialogiem chrześcijańsko-żydowskim, o którym opowiedział prof. Jan Grosfeld. Akademia Mamy Róży działa w ramach Stowarzyszenia Rodzin im. bł. Mamy Róży, którego celem jest pokazanie społeczeństwu korzyści posiadania większej liczby dzieci oraz wskazanie rodziny jako najlepszej ścieżki rozwoju duchowego i osobistego. Mama Róża to pseudonim Eurozji Fabris Barban, która została beatyfikowana przez papieża Benedykta XVI jako „przykład świętej żony i matki, zwłaszcza w dobie dzisiejszego kryzysu rodziny”.

 
Zobacz także
Monika Białkowska, ks. Henryk Seweryniak

Nie wiem, czy owa oczywistość jałmużny wśród pierwszych chrześcijan nie wynikała z większego poczucia wspólnoty? Tej komunii, której oczekuje od nas Franciszek? Autentycznej miłości do człowieka, zauważenia go jako kogoś konkretnego, a nie teoretycznego „potrzebującego”? Dziś przecież też w duszpasterstwach czy nawet grupach zawodowych, gdy ktoś potrzebuje wsparcia, ruszamy na pomoc. A w Kościele czy w społeczeństwie to poczucie wspólnoty straciliśmy, przestaliśmy się czuć odpowiedzialni za siebie.

 
ks. Marek Dziewiecki
Los doczesny ludzi najbardziej zależy od tego, co dzieje się między mężczyzną i kobietą, a zwłaszcza między mężem i żoną, a w konsekwencji między rodzicami a dziećmi. To właśnie dlatego pierwsze polecenie Boga dotyczy małżeństwa i rodziny: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz 1,28). Każda forma duszpasterstwa powinna odwoływać się do tego pierwszego polecenia Stwórcy. 
 
Wojciech Kowalski SJ

W Ewangelii według św. Marka jest opisana scena powołania apostołów, która dużo mówi nam o profilu ucznia. Pan Jezus wszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu (Mk 3, 13-14a). W polskim tłumaczeniu mamy „ustanowił”, czasownik grecki mówi „uczynił”. Wydaje mi się, że to słowo „uczynił” oddaje taki permanentny proces kształtowania i „czynienia” ucznia o profilu według serca Pana Jezusa.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS