logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Elżbieta Sujak, Cezary Sękalski
Jak zbudować udane małżeństwo?
Głos Ojca Pio
 


Jak długo trwa etap walki o dominację?
 
Czasem całe lata. Statystyki natomiast mówią, że składanie wniosków o rozwód następuje zwykle po dwóch latach. Można zatem przyjąć, że tego typu kryzys trwa przez kilka pierwszych lat małżeństwa.
 
Walkę o dominację można wygrać albo przegrać dla małżeństwa. Czy istnieje rada na osiągnięcie trwałego konsensusu?
 
Polska tradycja ludowa budowała ten konsensus poprzez podział terytorium wpływów: mężczyzna był odpowiedzialny za to, co jest poza domem, zaś kobieta zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. To rozwiązanie jest trudniejsze do wprowadzenia we współczesnym wielkomiejskim świecie (gdzie na ogół małżonkowie pracują zawodowo), choć nadal możliwe. Na tej zasadzie funkcjonuje wiele małżeństw.
W innych wypadkach zwykle bywa tak, że osoba dominująca wygrywa, a jej partner to akceptuje. Wtedy jednak pozostaje napięcie, które będzie trwało przez lata. Los takiego małżeństwa zależy od tego, jak daleko posunięta jest dominacja. Traktowanie drugiej osoby w sposób instrumentalny często prowadzi do sytuacji granicznej: osoba podporządkowana nie jest w stanie dłużej akceptować przyjętego układu i po długoletnim cichym, cierpliwym znoszeniu władzy współmałżonka potrafi nagle się zbuntować, często w sposób ostateczny. Jak zatem widać, trudno z góry przewidzieć finał kryzysu danej pary.
 
Bywa, że kobieta godzi się na dominację mężczyzny. Z czasem jednak dojrzewa i przestaje tolerować dawny sposób funkcjonowania małżeństwa. Mężczyzna z kolei taką zmianę odbiera jako kobiecą fanaberię, bo przecież wcześniej było dobrze… Czy gdyby taka kobieta od początku sygnalizowała swoje potrzeby, później związek nie byłby tak bardzo zagrożony?
 
Myślę, że trwałość małżeństwa nie zależy od stopnia samozaparcia w podległości osoby zdominowanej. Ostateczna zgoda na bycie w pełni zdominowanym nie jest możliwa do zrealizowania. W dodatku ten układ w jakiś sposób deprawuje osobę dominującą: przyzwolenie na jej władzę utwierdza ją w przekonaniu, że skoro ona jest zadowolona, podobnie jest i z drugą stroną.
Sygnalizowanie niezadowolenia w takim związku to kwestia umiejętności pertraktacji. Trzeba się tego nauczyć już w okresie narzeczeństwa. Można zaczynać od wspólnego podejmowania decyzji o tym, do kogo jedziemy w niedzielę, dokąd na wycieczkę, jak duży ma być udział każdego z partnerów w danym przedsięwzięciu itp. Umiejętność pertraktacji to kwestia rozwijania pewnego talentu. W małżeństwie najtrudniejsze jest partnerstwo. Dlatego budowanie związku tylko na ćwiczeniu cierpliwości w nadziei, że zostanie to docenione, jest fatalnym błędem.
 
Ostatnie badania socjologiczne pokazują, że Polacy na ogół słabo radzą sobie w negocjacjach. A – jak Pani mówi – to podstawowa umiejętność w małżeństwie.
 
Myślę, że ta dziedzina naszego wychowania społecznego (realizowanego np. przez media) została zupełnie zaniedbana. Zamiast pertraktacji mamy manipulację, bo do tego typu zachowań jesteśmy skłonni spontanicznie. Manipulacja nastawiona jest na skuteczność oddziaływania, a nie na liczenie się z uprawnieniami i wolą drugiego. Stąd tak ważną kwestią jest uczenie ludzi negocjacji. Zadanie to stoi już przed wychowawcami pierwszej klasy szkoły podstawowej. Trzeba ludziom pozwolić na wybór. Wszelka totalitarna władza, nawet w rodzinie, deprawuje. Sugeruje bowiem, że jedyną drogą do skuteczności jest manipulacja. Tymczasem ona niszczy małżeństwo, ponieważ ustawia relację między dwojgiem ludzi na zasadzie zależności przedmiotu wobec podmiotu. Takie, instrumentalne traktowanie drugiej osoby (która ma zaspokoić moje potrzeby i to w sposób, jaki ja dyktuję) nie może długo panować w żadnym małżeństwie.
 
Jakie błędy najczęściej popełniają małżonkowie w obliczu kryzysu?
 
W obliczu trudności zwykle zwiększa się nacisk: próbuje się stosować dotychczasowe metody postępowania tylko z większym natężeniem. To pierwszy błąd, bo zwiększenie nacisku zwiększa napięcie. W tym miejscu należałoby rozpocząć negocjacje, zacząć nazywać swoje potrzeby i poznać potrzeby małżonka (każda frustracja i niezadowolenie to sygnał, że niektóre z nich nie zostały zaspokojone).
Niestety w naszej kulturze życia codziennego brakuje umiejętności nazywania naszych potrzeb i ich wyrażania. Często uważamy, że bliski nam człowiek ma obowiązek domyślania się ich. Tymczasem założenie niedomyślności jest podstawową zasadą wszelkiej komunikacji: nie mogę liczyć na zaspokojenie potrzeby, której nie wyraziłem. W sklepie też muszę powiedzieć ekspedientce, czego potrzebuję, aby to otrzymać.
 
Jak się nauczyć wypowiadania swoich potrzeb, jeśli ktoś nie wyniósł tej umiejętności z domu?
 
Trzeba sobie uświadomić, że druga osoba może mnie nie rozumieć, ponieważ wyrażam się niezrozumiale, a nie dlatego, że ona nie chce. Sygnalizuję swoje pragnienia w taki sposób, że nie dociera do niej treść mojego komunikatu. Wobec tego muszę nauczyć się mówić: ja potrzebuję, ja oczekiwałbym itp.
 
Zdarza się, że współmałżonek jest osobą zamkniętą w sobie. Próba sygnalizowania mu tego, co się przeżywa, bywa odbierana jako atak. Co wtedy robić?
 
W takim wypadku zwiększenie nacisku tylko wyostrzy reakcje obronne. Myślę, że wówczas trzeba cierpliwego powtarzania na co dzień: ja czekam, ja potrzebuję, ja chciałabym, mnie jest potrzebne. Zwyczajnie. Ten komunikat kiedyś dotrze do adresata, nawet jeśli najpierw musi przekroczyć próg reakcji obronnej, bo moja potrzeba może naruszać jakiś stereotyp życia drugiego człowieka. W końcu druga osoba zajmie w tej sprawie jakieś stanowisko. Nie ma innej drogi.
Podam przykład: znałam małżeństwo, w którym osoba dominująca nagle dostrzegała, że współmałżonek był zniewolony i stworzył sobie azyl w postaci hobby. Zaczął pisać książkę, która osiągnęła już ponad tysiąc stron. Kiedy żona zaczęła to spokojnie akceptować, a potem nawet pomagać, poczuła, że to ich do siebie zbliża. Teraz jest to wzruszające sędziwe małżeństwo.
 
Czy istnieją złote zasady postępowania w obliczu kryzysu małżeńskiego?
 
Po pierwsze, trzeba przyjąć do wiadomości, że kryzys jest szansą na rozwój, bo kwestionuje status quo. To mobilizuje do szukania wyjścia z trudnej sytuacji pod warunkiem, że nie polega na wzajemnych oskarżeniach i poszukiwaniu winnego, ale na uczciwym nazwaniu sytuacji.
Drugi etap to wzajemna sygnalizacja potrzeb i emocji z tym związanych bez dyktowania natychmiastowego rozwiązania. Niech druga osoba ma możliwość stopniowego zrozumienia mojej sytuacji i zaproponowania własnych rozwiązań.
To najważniejsze dwa etapy.
Warto też uświadomić sobie, że kryzys więzi zwykle jest zjawiskiem wtórnym, wynikającym z kryzysu komunikacji. Żeby się wzajemnie nie ranić, trzeba koniecznie nauczyć się właściwego komunikowania swoich odczuć, a zwłaszcza problemów. Trzeba przyznawać się do gniewu, do rozczarowania, umieć nazywać to, co nas wyprowadza z równowagi, ale nie obwiniać za wszystko drugiej osoby. Potem należy wzajemnie poszukać sposobów wyjścia z trudności.
Na ogół małżeństwa po przejściu przez kryzys kochają się bardziej aniżeli przed nim.
 
Czy można powiedzieć, że umiejętne rozwiązywanie kryzysów to sposób na duchowy i osobowy rozwój w małżeństwie?
 
To olbrzymia szansa rozwoju: później następuje rozwój miłości, więzi oraz osobowości każdego z uczestników kryzysu. Małżeństwo jest wspaniałą drogą rozwoju daną przez Boga.
 
Z dr Elżbietą Sujak rozmawiał Cezary Sękalski
 
 
Zobacz także
Tadeusz Basiura
„On to, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił siebie samego, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi” (Flp 2,6) - tak św. Paweł Apostoł mówił o ubóstwie Chrystusa. Bo przecież przez całe życie, od narodzin aż po męczeńską śmierć na krzyżu, Jezus nigdy niczego nie posiadał, co miałoby materialną wartość, co podnosiłoby Jego prestiż wśród bogaczy.
 
Tadeusz Basiura
W pierwszych tygodniach roku mała podbeskidzka miejscowość Kęty stała się centrum zainteresowania mediów. Dwaj uczniowie jednej z tamtejszych szkół średnich pobili nauczyciela. Kij bejsbolowy posłużył jako narzędzie wyrównania rachunków za wystawienie niesprawiedliwych, zdaniem napastników, ocen. Kilka miesięcy wcześniej uczeń Liceum Ekonomicznego w Kole k. Konina używając klucza hydraulicznego próbował odebrać nauczycielowi pieniądze...
 
Bartłomiej Kucharski OCD

Tłumacz w swojej pracy kroczy niejako w okowach, spętany. Obowiązują go bowiem dwie zasady, wyrażone już w starożytności przez św. Hieronima: musi zachować wierność tekstowi oryginalnemu, a równocześnie zachować pewną swobodę, unikając dosłownej, niewolniczej wierności. Wspomniany św. Hieronim tak to ujął: “nie słowo w słowo, lecz by myśl odpowiadała myśli”, bo “tłumaczenie dosłowne prowadzi do absurdu”. To balansowanie pomiędzy jedną i drugą skrajnością jest czasem bardzo trudne.

 

Z o. Efremem Bieleckim, tłumaczem, karmelitą bosym, rozmawia Bartłomiej Kucharski OCD

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS