logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Emilio Szopiński
Fortuna Misjonarza
Wydawnictwo Ad Oculos
 


Wydawca: Ad oculos
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-7613-081-1
Format: 155x220
Stron: 186
Rodzaj okładki: miękka

 

Tylko misje święte z Posadas i Resistencii


W Zgromadzeniu każdy ma wyznaczoną taką, czy inną funkcję. Mam w sobie coś, co do ostatniego dnia każe mi pełnić daną funkcję, jak gdyby to miało trwać do końca życia. Nie chcę osądzać, ale mam wrażenie, że władze wiceprowincji większą wagę przykładały do troski o duszpasterstwo "parafialne", niż głoszenie misji świętej. Owszem, kto więcej, kto mniej, każdy miał coś do czynienia z misjami, ale nie mieliśmy "ekipy" misjonarzy.

Trudno mi spamiętać ile misji świętych wygłosiłem sam, ile razy brałem udział w misji generalnej, w dużych miastach, misjach organizowanych przez Redemptorystów z Buenos Aires. Pamiętam, że byłem odpowiedzialny za zorganizowanie misji świętej generalnej w Barranqueras, oczywiście z udziałem misjonarzy z prowincji Buenos Aires.

Mogę się tylko chlubić, że ogromna większość moich misji miała miejsce wśród najbardziej opuszczonych, i to właśnie podkreślam. Ile bym miał do powiedzenia na temat miejsca zamieszkania, spania, jedzenia i tak dalej. Powiem krótko, miałem szczęście dzielić z tymi ludźmi troski, kłopoty i radości, a nie tylko głosić im Słowo Boże.

Na tych misjach nauczyłem się, co znaczy być głodnym. Mogę powiedzieć, że znośniejszym jest głód, niż pragnienie. Co to znaczy nie mieć szklanki wody do picia, kiedy zaduch i upał wyciskały ostatnie krople potu. Na szczęście, chociaż wzmagał pragnienie, suchy wiaterek czasami osuszał spocone ubranie. Wprost tragicznym jest brak słodkiej wody w dużej części Chaco i Santiago del Estero. W ziemi woda jest słona, tam kiedyś musiało być morze. Jeśli dwie, trzy krowy były w pobliżu, jedna ssała drugą, o ile ta miała trochę mleka. Filmowałem jak koń grzebał kopytem i lizał słoną ziemię. Krowy też to robią, ale widziałem, że dostają jakąś tam porcję soli.

Jak wspominam w innym miejscu, w Andach, od trzech do pięciu tysięcy metrów ponad poziomem morza, brak jest tlenu. Trudno jest oddychać, a co dopiero mówić, gdy trzeba się poruszać, a nawet tylko uklęknąć przy Podniesieniu, powiedzieć "Oto tajemnica wiary". Ile wysiłku kosztuje odprawienie Drogi Krzyżowej wewnątrz kaplicy. A już odmawianie różańca, chodząc pomiędzy domami, ośmielę się nazwać "torturą".

Niełatwo było się "oswoić" z brakiem elementarnej higieny. O ile na jednej misji w Polsce (z ojcem K. Franczykiem) najchętniej zadowolilibyśmy się jajkiem na miękko. Ale tam? Na niejednej misji, gdy popatrzyłem na zdrowe cery począwszy od dzieci, powiedziałem sobie: "Oni tak jedzą codziennie, przez całe życie i z nich tryska zdrowie..." I ja, dzięki Bogu, niedługo będę świętował 73 urodziny.

Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że bodaj czy nie do siódmej klasy włącznie, w domu jedliśmy z jednej miski, "walcząc" czasami o taki czy inny kąsek.

Ale wróćmy do moich misji. W wielu przypadkach kuchnię stanowią trzy kamienie ustawione na podwórku. Na tych kamieniach spoczywa żeliwny garnek. Na jednej misji było nas dwóch, trzeba było jeść z całą rodziną, wprost z żeliwnego garnka. Brzegi owego garnka przypomniały mi naczynie do kiszenia żuru. Współbrat chciał wybrać coś "ze środka" garnka. By nie upokorzyć gospodyni musiałem się uciec do języka polskiego i powiedziałem, że przecież to wszystko wrzało i takie samo jest w środku, jak przy brzegu.

Mięso "tatú" należy do smakołyków, na który sobie najbiedniejszy może pozwolić, kiedy je upoluje. Wizyta misjonarza jest dla nich największym świętem, wobec tego musi być "tatú", upieczone powoli, w skorupie. Postawiono go na stole i każdy palcami brał ile się dało. Kiedy już uważałem, że "nie ma więcej miejsca w gospodzie", gospodarz tłumaczył, że to na spodzie, czyli na grzbiecie "tatú", jest najsmaczniejsze i oni to zarezerwowali dla misjonarza. Nie pomogły wymówki. Choćby trzeba było popuścić pasa, nie można im było zrobić przykrości.

Obiad się je co dnia u innej rodziny. W jednej miejscowości, już pierwszego dnia, sąsiedzi zaprosili nas na śniadanie. Nie pomogło tłumaczenie, że ja, tak jak oni zadowalam się piciem yerba mate. Zaprosili ze dwóch sąsiadów, ja miałem jeść, a oni obserwowali. Musiałem zjeść kostki smażonego, bardzo smacznego mięsa. - "Czy Padre wie, co to za mięso?" - "Nie znam się, ale może to być małe prosiątko". - Uśmiechnęli się. Gdy zjadłem, raz jeszcze zapytali czy smakowało. Powiadam, smakowało, bardzo było smaczne.

Wobec tego, do końca misji, codziennie był "tatú", ponieważ "tatú" misjonarzowi bardzo smakuje. Nawiasem mówiąc, na "tatú" poluje się w nocy, więc ile nocy nie przespali.

Pierwszy raz w życiu tak bardzo się bałem

Misja święta w kaplicy z "desek", spanie w zakrystii, tamtejsza "zima", w czasie której odczuwa się zimno już kiedy temperatura spada do dwudziestu stopni. Okręciłem się w koc, w co się dało. Księżyc w pełni. Budzi mnie pukanie. Nie mam ochoty wyjść z łóżka, zapraszam aby wejść, może mnie szukają do chorego. Nikt nie wchodzi, staram się zasnąć, a tu znów "puka". Chcąc nie chcąc, otwieram drzwi, nie ma nikogo. Na moje wołanie nikt nie odpowiada. Ponownie staram się zasnąć i ponownie słyszę "pukanie". Wstałem, obszedłem kościół, zaglądnąłem do kościoła. Postanowiłem czekać w kościele, pomodlić się, ponieważ wiedziałem, że spał nie będę. Dowiedziałem się kto "pukał": od czasu do czasu, lekki wiaterek bawił się ułamkiem deski. Spałem do rana spokojnie.

W Andach, od trzech tysięcy metrów ponad poziomem morza, już nie ma mowy o jakimś krzewie. Autobus jedzie godzinami. Zatrzymywał się tam, gdzie mógł ewentualnie przejechać inny samochód i bez żadnej komendy, mężczyźni na jeden, niewiasty na drugi brzeg drogi, plecami do siebie.

Bardzo, ale to bardzo sobie cenię misje w Andach. To były misje na naprawdę najwyższym poziomie. Wielka w tym zasługa ojca Kotlińskiego. Zaprosił mnie, później ojca Kazimierczaka, dołączyli się do nas też ojcowie Gieniec i Karpeta. Cała seria misji świętych. Dla mnie największym przeżyciem była misja w Villa Abecia. Krzyż misyjny świadczył, że ostatnią misję głosił tam pięćdziesiąt lat temu redemptorysta, późniejszy kardynał Maurer.


Zobacz także
ks. Mariusz Berko
To była "ta" noc, cicha i święta. To był ten dzień, który zaczyna się pierwszą gwiazdką na niebie, kiedy każdy zasiada do stołu z Biblią w ręku. Gdziekolwiek byłeś w tamtą noc, samotny, czy z bliskimi, smutny czy radosny, młody czy już zmęczony; ja w tamtą noc chodziłem po brazylijskiej faveli - dzielnicy biedy i ciemności, za murami wielkiego miasta Salvador da Bahia...
 
ks. Zbigniew Kapłański
Rozmawiały dwie licealistki. Jedna z nich relacjonowała przebieg spowiedzi swojej koleżanki, która dostała przed kilku dniami najdziwniejszą pokutę swojego życia. Omawiany spowiednik zapytał, czy penitentka ma swój egzemplarz Pisma Świętego, a potem czy ma kredki. Gdy odpowiedziała, że już nie ma, zalecił kupienie. Na szczęście, opowieść nie urwała się w tym miejscu...
 
Zbigniew Ważydrąg
Było to pod koniec lat siedemdziesiątych. Wyrzucony dyscyplinarnie z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, miałem tzw. przerwę. Nie tylko w studiach, ale również w życiu, w bliskości z Jezusem. Straciłem wiarę. Prowadziłem szalone, grzeszne życie bez modlitwy i sakramentów. Od czasu do czasu wyjeżdżałem do Krynicy, by sprzedawać kuracjuszom rzeźby, a później bawić się tarzając się w alkoholu i grzechu...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS