logo
Środa, 01 maja 2024 r.
imieniny:
Józefa, Lubomira, Ramony – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wunibald Müller
Co nas naprawdę żywi? W trosce o duchowość zakorzenioną w ziemi
Wydawnictwo Homo Dei
 


Nasza duchowość musi być dla nas pokarmem. Musi nas ona umacniać, musi się przyczyniać do rozwoju naszego życia, do tego, byśmy się stawali "ludźmi żyjącymi". Wielu ludzi tęskni za przeżyciem duchowym!


 

Wydawca: Homo Dei
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-62579-39-6
Format: 120x185
Stron: 170
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę  
 

 

Chleb na pustkowiu

Dla Thomasa Mertona psalmy są "chlebem przewidzianym przez Chrystusa w cudowny sposób, aby żywić tych, którzy za Nim udają się na pustynię. Używam tego porównania całkiem celowo", kontynuuje Merton. "Cud rozmnożenia chleba jest zazwyczaj odnoszony do sakramentu Eucharystii, którą zapowiada. Ale rzeczywistość, która nas żywi w psalmach, jest tą samą rzeczywistością, która nas żywi w Eucharystii, aczkolwiek w zupełnie inny sposób. W obu przypadkach jesteśmy karmieni "Bożym słowem". W Najświętszym Sakramencie Boskie Słowo jest "prawdziwym" pokarmem. W Biblii słowo Boga nie jest wcielone w ludzkie ciało, lecz w ludzkie słowo; niemniej człowiek żyje każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych" [18].
 

Właściwie to jestem zbyt zmęczony, by się modlić. A jednak czuję pragnienie modlitwy. Biorę brewiarz i czytam psalmy ze wspomnienia NMP z góry Karmel. Modlę się. I czuję, że przez tę modlitwę czynię coś, co także ze mną coś czyni, nawet gdy niezbyt mogę skoncentrować się na jej treści. W tym czasie słyszę krzyki dzieci sąsiada. Z pokoju – siedzę w korytarzu – dochodzi do mnie głos spikerki wygłaszającej wiadomości radiowe. Znowu ataki Serbów na strefę chronioną przez ONZ. Moja modlitwa włącza w siebie ludzi, którzy cierpią wskutek tego. Kiedy się modlę, nie czuję się już tak całkiem bezradny w obliczu tego dramatu. Psalmy czynią mnie bliższym niedoli tych ludzi – a w każdym razie tak mi się wydaje. Dotykam ich moim współczuciem.

Moja modlitwa pomaga mi wejść ponownie w kontakt z moim wnętrzem, z tym, co we mnie najbardziej wewnętrzne. Ona mnie ożywia. Czułem to najmocniej, odmawiając tekst Magnificat. Promieniuje z niego coś, co daje odwagę, pociesza, coś zaufanego i budzącego zaufanie. Moja modlitwa mnie żywi. Gdybym ten kwadrans zamiast na modlitwie spędził przed telewizorem, pozbawiłbym się cennego pożywienia.


Kiedy uczestniczę w modlitwie południowej w benedyktyńskim opactwie Münsterschwarzach, wówczas doświadczam tam modlitwy psalmami jako pożywienia. Z reguły mam wtedy za sobą kilka godzin intensywnej psychoterapeutycznej pracy grupowej. Czuję napięcie, częściowo jestem jeszcze myślami przy ludziach, którzy mi się powierzyli, i rozkoszuję się teraz chwilą przerwy, czasem dla siebie. Wkraczam do wielkiej przestrzeni kościoła opactwa, przebywam przez chwilę w milczeniu, potem zaś włączam się w śpiew mnichów: "Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pospiesz ku ratunkowi memu". Czasem wprost wykrzykuję z siebie to wezwanie. To jest coś więcej niż zwykła prośba o pomoc: "Tak, Boże, Ty, mój Boże, pospiesz mi z pomocą, potrzebuję Cię teraz. Nie pozostawiaj mnie samego!". Potem znów śpiewam cicho. Właściwie to moja dusza wykrzykuje tamto wezwanie. To zgłasza się moja tęsknota za Bogiem. "Boże, przyjdź. Bądź tutaj. Jak to dobrze, jakie to pocieszające, że Ty jesteś, jesteś tu i teraz. Jesteś dla mnie i dla ludzi, dla których ja jestem".

A potem zanurzam się znów w psalmach. Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże! (Ps 42, 2). Z moim głodem przychodzę do Boga. Pragnę Go, tęsknię za Nim. Z głębi mojego serca wołam do Ciebie, Panie (Ps 130, 1). Samo już dopuszczenie do siebie i wypowiedzenie tej tęsknoty działa na mnie dobroczynnie. I im dłużej powierzam się psalmom i im bardziej pozwalam się im prowadzić, tym bardziej doświadczam, jak moja modlitwa mnie żywi, jak jakaś część mnie, która była głodna, otrzymuje pokarm, zostaje nasycona. To ta część, która spowodowałaby zubożenie mojego życia, gdyby pozostała nienakarmiona.

Psalmy są dla mnie jak kolorowy stół z prezentami, pełen cennych potraw zapraszających, by się przy nich orzeźwić, i dotrzymujących, co obiecują. One mnie żywią. To nie jest jakiś fast food. Jest to "pokarm wyczytany", działający pozytywnie na moje ciało i duszę. Psalmy śpiewają, mówi Thomas Merton [19], o wielkim miłosierdziu Boga, Odkupiciela, przechodząc w nutę uwielbienia, ponieważ dostrzegają i kochają Jego prawdziwy byt. A my uczestniczymy już wraz z nimi w tej tajemnicy, choć jeszcze niewyraźnie. Smakujemy wino ich uczty weselnej, które jest nam darowywane kropla po kropli w czasie naszej ziemskiej liturgii.

Celebracja Eucharystii może być pokarmem dla duszy, jeśli zaprasza ona do zanurzenia się w jej teksty, muzykę, atmosferę, w spotkanie z Bogiem, jeśli moje wnętrze czuje się poruszone przez obrzędy, śpiewy, kazanie.

Tak jak dzisiaj, w uroczystość Wniebowstąpienia, w kościele opactwa Münsterschwarzach. To, w czym uczestniczę, jest naprawdę ucztą; ucztą, która mnie karmi i syci. Przyszedłem tu głodny; głodny chleba, który by moją duszę pożywił i wzmocnił. I właśnie tu znajduję pokarm i umocnienie. Viri Galilaei, quid admiramini aspicientes in coelum? [20] Śpiewałem to jako młodzieniec w tym miejscu. I teraz włączam się do tego śpiewu, pozwalam mu wniknąć we mnie głęboko i pozwalam sobie na wewnętrzne współbrzmienie z nim w tym święcie Uczty Pańskiej. Przenika mnie cicha radość, ciche poczucie szczęścia. Smakuję każdą chwilę. Rozkoszuję się tym, że tu jestem. Nie chciałbym w tej chwili być nigdzie indziej w świecie. Nie ma niczego, czego bym w tej chwili bardziej pragnął, niż być tu właśnie i żywić swoją duszę. I nie wiedziałbym, jak mógłbym bardziej ją nakarmić i wzmocnić niż poprzez uczestnictwo w tej świętej uczcie, poprzez celebrację Eucharystii w tym dniu smutku, ponieważ Chrystus nas opuścił, i w tym dniu tęsknoty, aby być przy Nim.

Ale znam też chwile, w których jest mi trudno modlić się psalmami czy uczestniczyć w Eucharystii. Wtedy po prostu tylko siedzę pogrążony w swoim "ja". Jestem wtedy całkowicie przy sobie, przy ludziach, których kocham, i przy Tym Jedynym. Nie umiem i nie chcę wtedy mówić o Bogu tak całkiem bezpośrednio, nazywać Go "Ty", "wytrzepywać" przed Nim swoje serce jak przed innymi ludźmi czy też wyrażać Mu wdzięczność. Wtedy jestem tylko tutaj, przy sobie i zarazem związany z tymi, których mam w sercu, i z Tym Jedynym. Tę wewnętrzną kontemplację przeżywam jako pożywienie, które dobrze wpływa na moją duszę. I widzę, że im starszy się robię, tym bardziej przeżywam ten rodzaj kontaktu z Bogiem jako ubogacający mnie i żywiący.
Także w czasach intensywnej pracy wewnętrznej, kiedy jestem duchowo bardzo wzburzony, w czasach kryzysu, ten wewnętrzny postój jest moją formą modlitwy. Bywa wtedy, że krzycząc z bólu albo złości, pozwalam się prowadzić psalmom, tak że mój krzyk staje się modlitwą.

Pogrążenie się w sobie umożliwia mi uzyskanie kontaktu z moją głębią. Mogę wówczas doświadczać swojego wnętrza bardziej niż kiedykolwiek i przenikać do niego głębiej, a poprzez wewnętrzny bolesny proces wzrostu dokonuje się przełom. A właśnie o to chodzi w tym czasie: jeszcze bardziej wejść w kontakt z tym, co mnie stanowi, co dla mnie najbardziej własne, specyficzne; jeszcze szerzej dopuszczać w życiu właśnie to moje "ja"; jeszcze radykalniej powierzać Boskiemu centrum we mnie kierowanie mną i moim życiem. Do tego zaś nie potrzeba słów. Potrzeba gotowości bezwarunkowego powierzenia się, w tym właśnie wewnętrznym pogrążeniu się, kierownictwu mojego Boskiego centrum.

Tym, kto mnie naprawdę żywi, buduje, daje mi punkt oparcia i siłę, jest Bóg. Pan jest moją mocą i moją pieśnią – czytamy w Księdze Psalmów (Ps 118, 14). Moje zaufanie Bogu ustawia moje życie w perspektywie, która jest w stanie mnie nieść. Zaufanie Bogu to coś, co może mnie żywić, aczkolwiek jest coś ostatecznie niepojętego w tej możliwości zaufania Mu, powierzenia się Mu. Powierzyć się komuś, kogo nigdy nie widziałem, kogo nigdy nie dotknąłem, o kim tylko słyszałem?! Kto mi to powie, kto mi zagwarantuje, że nie padnę ofiarą jakiegoś oszustwa? Skąd mam mieć pewność, że tu ktoś jest, a nie że tu po prostu nie ma nic?
 

Przed kilkoma tygodniami odbyłem wyczerpującą wycieczkę górską do Tyrolu i w jej trakcie już z góry cieszyłem się, że po zakończeniu wędrówki będę mógł w chacie pasterskiej rozkoszować się ciepłą zupą. Po dojściu na miejsce, gdzie spodziewałem się tej chaty, stwierdziłem, że to niestety nie jest miejsce spędu owiec na noc. Byłem bezgranicznie rozczarowany. Byłem tego tak pewny i tak mocno się wewnętrznie nastawiłem, że po wielkim wysiłku będę mógł tu odpocząć. I nic z tego! Pomyślałem sobie wtedy, jak to będzie, kiedy pewnego dnia umrę, wierząc i ufając, że w końcu znajdę się w wiecznym domu, że wpadnę w Boże ramiona, a tu się okaże, że tam nic nie ma? Wytrzymałem wtedy świadomie tę myśl i nie odepchnąłem jej pospiesznie, a wielkie poczucie beznadziei i zwątpienia wzrosło we mnie.
 

Kto da mi pewność, że tam coś jest, że jest Bóg? Nikt. Mogę powiedzieć, że tylko wtedy, gdy zdam się na Niego, gdy zaufam Temu, kogo nigdy nie widziałem, będzie to oddziaływać na mnie i moje życie. Wtedy doświadczę pewności pośród beznadziei, oparcia pośród chaosu, niestałości i bezradności. Doświadczę mocy.

Pójdę wtedy za melodią, która pozwoli mi na przełamanie się, która wprawdzie nie ukryje tego, co wokół mnie mroczne i trudne, ale to wszystko uzupełni. A wtedy przyjdzie coś nowego. Zabrzmi ton, który przekształci i naznaczy sobą nastrój i atmosferę, nie pozwalając, żeby je ogarnęło to, co mroczne i trudne. Z tej melodii będą promieniować drgania oddziałujące na mnie i na to, co mroczne i trudne. One mnie zabiorą ze sobą i przemienią. "Pan jest moją mocą, moim pożywieniem i moją pieśnią".

_______________________________
Przypisy:

 [18] Th. Merton, Brot in der Wüste, Einsiedeln 1955, s. 12n.
 [19] Tamże, s. 116.
 [20] Dz 1, 10 (przyp. tłum.).


Zobacz także
Józef Augustyn SJ

Z chrześcijaństwem Wietnam po raz pierwszy zetknął się na początku XVI wieku. Europejczyk, o brzmiącym z hiszpańska imieniu Ińigo, przybył do Wietnamu w 1533 roku i rozpoczął w tym rolniczym kraju pracę misyjną, kontynuowaną i rozwijaną później przez dominikanów i jezuitów.

 

Z o. Nguyen Huu Viet, wietnamskim jezuitą, rozmawia Józef Augustyn SJ

 
Wacław Oszajca SJ
Artykuł został usunięty, ponieważ redakcja Tygodnika Powszechnego zakończyła współpracę ze wszystkimi serwisami internetowymi, także z naszym.

Zapraszamy do czytania innych ciekawych artykułów w naszej czytelni.
 
Dariusz Piórkowski SJ

Bóg swoim wdziękiem pociąga do siebie ludzi. Tak jak kobieta, która jest pełna wdzięku, niczego nie musi robić, żeby mężczyźni zwrócili na nią uwagę i żeby się nią zachwycali, tak samo Bóg pociąga nas do siebie swoim pięk­nem.

 

Z o. Tomaszem Grabowskim – dominikaninem, Prezesem Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny, doktorantem na UPJPII w Krakowie, opiekunem katechumenatu w krakowskim klasztorze oo. Dominikanów, rozmawia Dariusz Piórkowski SJ

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS