logo
Poniedziałek, 29 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Hugona, Piotra, Roberty, Katarzyny, Bogusława – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Lucjan Nowakowski
Mummi
Wydawnictwo PAX
 


Lucjan NOWAKOWSKI 
Tytuł: Mummi
ISBN: 978-83-211-1809-3
Wydanie (rok): Wyd. I (2007)
Stron: 345, Format: 12x19 cm.
Kategoria: Beletrystyka - poezja - eseje
Seria: Z Feniksem
 
Kup tą książkę

 
strony 38-42
 
Jakie to dziwne, co też pamięć może przechować. Wiele razy, bardzo wiele razy byłem wobec Pieguski opryskliwy, niegrzeczny, czy nawet chamski. Takich sytuacji, gdy ją zawiodłem czy nie sprostałem oczekiwaniom – świadomie albo z braku uwagi bądź wrażliwości – było pewnie mnóstwo. A mnie wciąż dręczy poczucie winy z powodu tego drobiazgu, że wtedy nie pozwoliłem jej się przytulić. Czy to nie dziwne, że właśnie to wraca do mnie jako oskarżenie i niepokoi, i przygnębia? Jaka durna jest ludzka pamięć, moja pamięć. Nigdy Pieguski za to nie przeprosiłem. Na początku pewnie tego tak nie odczuwałem. Świadomość i poczucie winy rosło z upływem czasu. Potem, kiedy już byłem daleko, wiele bym dał, żeby stanąć przed nią, przypomnieć jej tę historię i przeprosić, i powiedzieć, że dziś już rozumiem i jest mi przykro. Być może by nie pamiętała, być może roześmiałaby się i wzięła to za przewrażliwienie. Nieważne, mnie byłoby lżej. Nigdy bym tego w ten sposób nie wymyślił. Nie potrafiłbym tak zaaranżować ani sytuacji, ani miejsca, ani czasu. Marzenia jednak się spełniają, choć w dziwny i nieoczekiwany sposób.
 
Siedziałem nad nowym projektem, dużym i ciekawym – to na początku zawsze ekscytujące: tworzyć coś nowego, wywoływać z wyobraźni prawdopodobne kształty i możliwości. Tym razem byłem na dalszym etapie, to, co najistotniejsze, było już za mną, miałem ogólną koncepcję i kilka najważniejszych szczegółów. Byłem spokojny, jakoś wszystko wokół się porządkowało. Ojciec był wprawdzie w klinice, już drugi raz, ale przetrzymał kryzys i niebezpieczeństwo minęło. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.
 
Wieczorem tego dnia miałem być u niego i porozmawiać z dyżurnym lekarzem o wypisie. Gdzieś tak po południu zadzwonił telefon.
– Pan Mikołaj? – Głos w słuchawce mnie zelektryzował, taką barwą, tonacją i melodią przekazuje się tylko złe wiadomości. Moje przeczucia się potwierdziły.
– Czy mógłby pan natychmiast przyjechać? Pana ojciec dostał zapaści, w tej chwili go reanimują, ale nie wygląda to dobrze, niech się pan pośpieszy.
Coś tam półprzytomnie próbowałem się dowiedzieć: „Kiedy? Co? Przecież było lepiej”, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko ponaglenie: „Niech się pan pośpieszy”. Zrozumiałem, że nie ma czasu na wyjaśnienia.
 
Zostawiłem wszystko, ogarnęła mnie panika. Mógłbym nie zdążyć? To już to? Całe miasto – ludzie na przejściach, autobusy, taksówki i samochody osobowe, światła – jakby się sprzysięgło przeciwko mnie. Niepokój wzmagał przeczucie, złe przeczucie, a niecierpliwość i bezradność potęgowały niepokój.
– Nie rób mi tego, proszę, nie rób mi tego. – Nie wiem, czy to było do Pana Boga, czy też do ojca bardziej. – Nie rób mi tego – powtarzałem jak zaklęcie, i z tymi słowami wpadłem w drzwi izolatki.
Ten widok to jeden z tych, które pozostają. Zatrzymany ruch. Moment absolutnej ciszy. Porażenia świadomości. To, czego się człowiek boi i co czuje jako nieuchronne. Leżał. Nie, nie było go. Wiedziałem, a właściwie czułem od pierwszego spojrzenia. To nie był on. To znaczy on, ale całkowicie nieobecny, tu, na tym łóżku, w tej rozchełstanej piżamie, pomiętej.
– Przykro mi, robili, co mogli. Nie zdążył pan. Może dziesięć minut, jak się to stało. Tak nagle,
Boże drogi, pani doktor... wszyscyśmy byli bardzo zaskoczeni. – Dalej już nie słuchałem, patrzyłem otępiały. Jak to tak, przecież wczoraj mi mówił...
Dotknęła mojego ramienia, chyba nie odpowiadałem na jej pytanie. Spojrzałem na nią.
– Przyjdzie pan potem do dyżurki, załatwimy formalności. Dobrze się pan czuje?
– Tak, tak – potakiwałem, ale nie słyszałem swojego głosu.
– Niech pan usiądzie. – Podsunęła mi biały, szpitalny taboret.
– Tak się nie robi – wymknęło mi się.
– Słucham? – Zaskoczył mnie głos pielęgniarki.
– Nic, to nie do pani, dziękuję, przyjdę za chwilę, chcę trochę z nim posiedzieć.
 
Wyrozumiale kiwnęła głową i wyszła. Patrzyłem na niego. Tak się nie robi – powtórzyłem. „Jesteś oburzony, bo nie uzgodniono tego z tobą?” – gdzieś w środku usłyszałem jego głos. Nie, nie – podjąłem dialog – szanuję twoją śmierć i twoje prawo do niej, tylko znów zostaję na świecie sam i żal mi, że nie byłem z tobą bliżej, dłużej. Po cholerę mi teraz ten twój... nasz – poprawiłem się – dom, skoro jest pusty, tyle jeszcze miałeś zrobić, nie dokończyliśmy rozmowy z przedwczoraj, obiecałeś, że powiesz mi wszystko, jak wrócimy do domu, i co? Patrzyłem na jego spokojną twarz, tak teraz łagodne rysy, jakby lekki uśmiech.
„Pamiętaj, gdyby co, to ty masz mnie ogolić” – przypomniałem sobie nagle. Jakie to teraz ma znaczenie? – pomyślałem. „Dla mnie ma”. Czyżbyś znowu mi odpowiedział? Odżyły dziecięce, już zapomniane zmory – skurcz, tępy ból i łomot od czubka głowy do brzucha, to samo, co kiedyś, dawno, w sierocińcu. Chwyciłem go za rękę i zadrżałem. Wtej samej chwili poczułem na ramieniu czyjś uścisk.
– Jestem z tobą – usłyszałem jakiś znajomy, powracający z zakamarków pamięci głos.
Jezu, mama! – przemknęło mi przez głowę. Poraziło mnie to jednoczesne dotknięcie i głos. Puściłem rękę ojca, która osunęła się delikatnie. Powoli odwracałem głowę na sztywnym karku.
– Byłam przy nim, próbowaliśmy go z tego wyciągnąć, ale... – Cofnęła dłoń z mojego ramienia.
– To... ty? – Nie dowierzałem własnym zmysłom.
Kiwnęła głową i pokazała na plakietkę ze zdjęciem. Doktor nauk medycznych Elwira, coś pod spodem i Korczykowska.
– Wyszłaś za mąż? – spytałem bezbarwnym głosem, jakby to było w tej chwili najważniejsze.
– Nie, adoptował mnie Ewaryst. Twoje, wasze – pokazała oczami na ojca – nazwisko też noszę.
– Jeszcze raz wskazała na identyfikator. Przyjrzałem się dokładniej. To, co poprzednio wziąłem za specjalizację, było podwójnym nazwiskiem: Elwira Wierzchlejska-Korczykowska, plakietka była zapisana w całości.
Tyle rzeczy niemożliwych w jednej chwili, czy nie mogłoby się dziać w porządku jakimś, po kolei, musi naraz? Skąd ona tu nagle po tylu – ilu to? prawie dwudziestu – latach, akurat przy śmierci mojego ojca?
Patrzyliśmy na siebie niemi, zdziwieni.
– Mogę się przytulić? – zapytałem nieśmiało.
Wyciągnęła ręce.
– Oj, Mumek, Mumek.
Przywarłem, przylgnąłem do niej, wtuliłem się w jej włosy, szyję, twarz, i powoli wrócił płacz, szloch i ulga.
– Boże, jak dobrze, że jesteś, że się znalazłaś.
– Nic nie tłumacząc, wyszeptałem w te włosy:
– Przepraszam, Pieguska, bardzo przepraszam.
Nie odpowiedziała, tylko mocniej mnie przytuliła.

Zobacz także
s. Judyta CB
„Jeśli się nie nawrócicie wszyscy podobnie zginiecie” (Łk 13,3) Cytat ten nie jest groźbą, ale głosem wzywającym do nawrócenia, do pokuty. Chrystus tymi słowami chce zwrócić uwagę słuchających Go, na konieczność bardzo poważnego podejścia do grzechu, który jest złem w życiu człowieka. Jego konsekwencje i skutki są porównywalne z tragicznym wypadkiem, który ze zrozumiałych względów wzbudza przerażenie i lęk...
 
Fr. Justin
Czy jest grzechem, gdy chłopak i dziewczyna przed ślubem postanawiają mieszkać razem, nawet jeśli rezygnują ze współżycia fizycznego?
 
Danuta Piekarz
Nieraz zadaję sobie pytanie, co myśleli trzej apostołowie (Piotr, Jakub i Jan), gdy Jezus zabrał ich na wędrówkę na wysoką górę (nawiasem mówiąc, żaden Ewangelista nie pisze nam, że był to Tabor: tę informację podaje nam Tradycja, zresztą bardzo prawdopodobna)...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS