logo
Poniedziałek, 29 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Hugona, Piotra, Roberty, Katarzyny, Bogusława – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Lucjan Nowakowski
Mummi
Wydawnictwo PAX
 


Lucjan NOWAKOWSKI 
Tytuł: Mummi
ISBN: 978-83-211-1809-3
Wydanie (rok): Wyd. I (2007)
Stron: 345, Format: 12x19 cm.
Kategoria: Beletrystyka - poezja - eseje
Seria: Z Feniksem
 
Kup tą książkę

 
strony 18-23
 
– „Ojcze nasz...”. Mów za mną: no, „Ojcze nasz...”, mówże, bo cię nie będę uczył.
– Co to?
– Głupia, pyta, no pacierz przecież.
– Jaki pacierz?
– Jak to jaki, taki, jak wszystkie umieją, no, może Ciuras nie.
– Pacierz jest inny.
– Jaki inny? A skąd ty wiesz, jaki jest pacierz, jak nie umiesz?
– A wiem, bo dziadek, jak przychodził z lasu, to mówił, że go pacierze bolą, i nie mógł się schylać, musiałam mu zzuwać filce, a on stękał bardzo, jak się kładł, i tak mówił: „O moje pacierze, o moje pacierze, cholera jasna, jak boli, Matko święta, Jezusicku, jak też boli”. Czasami pół nocy tak jęczał. Pacierze to są takie, co bolą.
– Coś ty, głupia? Ten dziadek to ten, od którego cię wzięli? Przecież to nie był twój dziadek żaden, tylko znalazł cię w lesie. A to nie są żadne pacierze, tylko krzyże. To krzyże bolą, a pacierze się zmawia.
Patrzyła na mnie podejrzliwie. To, co mówiłem, nie zgadzało się ze stanem jej dotychczasowej wiedzy.
– A dziadek mówił, że bolą.
– Głupiaś, i on też, słuchaj mnie, bo cię nie będę uczył i proboszcz cię nie ochrzci.
– A po co ma mnie chrzcić?
– Bo wszystkie są chrzczone i tak trzeba.
– A jak mnie będzie chrzcił?
– Już on wie, jak się chrzci, co ty, pierwsza jesteś, myślisz?
– A ty byłeś chrzczony?
– No pewnie.
– No i nie wiesz, jak to się robi?
– Jak to nie wiem, co nie wiem? Byłem wtedy mały, ale ty się wcale nie bój, bo jakby bolało, tobym pamiętał. Ale najpierw musisz się nauczyć pacierza. No, mów za mną: „Ojcze nasz...”.
– A po co chrzczą?
– Jak to po co? No...
– No po co? Powiedz mi.
– Chrzci się po to, żeby było ochrzczone.
– Co?
– Aa, bo ty zawsze tak, zamiast mówić za mną, to „po co” i „po co”. Co ci po tym „po co”? Mów za mną i już.
– A właśnie że po co? Jak mi nie powiesz, nie będę powtarzać.
– Skaranie boskie z babą taką, mnie nikt nie mówił po co.
– A sam nie wiesz?
– No, niby wiem.
– No to jak?
– Wiesz, żeby złe odeszło, żeby anioł... i żeby jak człowiek umrze, nie poszedł do piekła, no i...
– Ale ja nie mrę.
– Nie mrze, nie mrze, ale wczoraj dawali ci i mi, i wszystkim dzieciom zastrzyk, chociaż my nie chore, ale po to, żeby nie zachorować, no to chrzci się też po to. Mów, bo złość mnie bierze: „Ojcze nasz...”.
– „Ojcze nasz...” – powtórzyła – „któryś jest...”
– zamyśliła się.
– No, mów dalej, to długie jest, jak tak będziesz się wlokła, to do wieczora nie zdążymy, a musisz umieć jeszcze inne.
– A czemu „Ojcze nasz”?
– Jak to czemu, jak mój i twój, to nasz, nie?
– To on się nazywa tak jak my?
– No coś ty. On się nazywa Pan Bóg, a my inaczej. To znaczy ja się nazywam, bo ty przedtem się tak nie nazywałaś.
– Ale teraz tak. Nie będę za tobą mówiła, jak żeś taki.
– To cię nie będę uczył.
– No to nie.
– To ksiądz cię nie ochrzci i będą się z ciebie wszędzie śmiać.
– Nie chcę wcale tego twojego chrztu i twojego nazwiska.
Tak się skończyło nasze pierwsze podejście do nauki religii.
Może nawet lepiej, że się na mnie pogniewała, bo nie bardzo umiałem jej to wszystko wytłumaczyć. Ale dociekliwa. Mnie to nigdy nie przychodziło do głowy. Trzeba będzie pomyśleć, jak to właściwie jest. Ale jak ktoś nie słucha i nie chce się uczyć, to nie, łaski bez.
 
Pieguska nie obrażała się na długo, na drugi dzień już mnie zaczepiała, tylko o pacierzu na razie nie chciała słyszeć.
– Zejdź no, chodź szybko, coś ci przyniosłam.
– Tą swoją troską zawsze mnie rozbrajała, ale i wkurzała. To był chyba instynkt ciągłej walki o pożywienie. Zlazłem z góry, zobaczyć, co tym razem udało się jej zdobyć. Dreptała w tę i nazad przejęta, ze spojrzeniem zdobywcy, i chowała coś w rączkach za sobą. Wyglądała okropnie: włosy rozczochrane z resztkami słomy i piór, fartuch poplamiony, ale na buzi duma i satysfakcja.
– Czym tak śmierdzisz?
– Kurzym gównem chyba – wypaliła z uśmiechem.
– Gdzieś ty łaziła całe rano, co?
– W kurniku byłam i czekałam aż kura zniesie, a ona niosła i niosła, o, jakie duże. – I podetknęła mi pod sam nos dwa rzeczywiście sporych rozmiarów jajka. Nagle schowała je do kieszeni fartucha: ktoś wpadł do stodoły.
– Chodź, Mumek, chodź, na wsi się coś dzieje.
 
Tosiek, świr garbusek, jak go tu nazywali, biegł po nas z jakąś nowiną. Jak mu czasem za bardzo dokuczali albo zbili w tej normalnej grupie, to lgnął do mnie i Pieguski, ale jak tylko gwizdnęli czy go zawołali, zaraz leciał do nich i miał nas gdzieś. Właściwie nie mieliśmy mu tego za złe, Pieguska go broniła. Jak mówiłem, że zdrajca i skurczybyk, to ona – że on biedny, bo sam i kaleka, i dawałem mu spokój. Teraz dopadł zziajany uchylonych drzwi.
– Szybko, tu koło stajni i dziurą w płocie, coś się dzieje, idzieta?
Pobiegliśmy za nim. Już od płotu było słychać jakieś dziwne odgłosy, jakby rżenie konia i kwik, i wycie jednocześnie. Jedno przechodziło w drugie i znowu od początku, upiorne wrażenie.
– Co to? – pytaliśmy siebie nawzajem w biegu.
Im byliśmy bliżej, tym to wycie i rżenie narastało, górowało nad harmidrem ludzkich krzyków i nawoływań, jeszcze na tyle odległych, że nie do rozróżnienia.
– Może konia gdzie szlachtują? – krzyknął przez ramię Tosiek garbusek.
– E tam, tu, w środku wsi? I tak długo?
– A krowy nie zarzynali u Kubery? – Tosiek był obznajomiony z wioskowymi wydarzeniami.
 
Dobiegliśmy na miejsce, ale nie było nic widać, bo wokoło tłoczyła się spora gromada ludzi. Pełen grozy kwik, rżenie i charkot duszącego się zwierzęcia stawał się coraz bardziej przerażający. Niełatwo było się przecisnąć przez tłum, żeby cokolwiek zobaczyć.
– W łeb go wal, w łeb, cholera, mówię! – Przekleństwa, wrzaski, harmider i tumult. Pieguska zatkała sobie uszy, była przerażona, choć nic nie widzieliśmy i nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje.
Tłum ludzki zacieśniał się, falował, by potem nagle rzucić się do tyłu jak w jakimś obłąkanym tańcu. Skorzystałem z tego nagłego odpływu i przebiłem się bliżej środka. Widok był straszny.
 
Do grubej lipy na środku podwórka przywiązany był za szyję koń. Oszalały ze strachu i bólu, z przekrwionymi, wybałuszonymi oczami, miotał się, wierzgał i charczał, ale sznur z każdym ruchem mocniej wżynał mu się w ciało. Dookoła niego trzech czy czterech mężczyzn z łańcuchami przytwierdzonymi do drągów okładało go na oślep przy wtórze krzyków rozjuszonego tłumu. Oszalałe zwierzę rzucało się, słabło i znowu podrywało do ucieczki. Ze spienionego pyska wydobywał się ten dziwny jak na konia odgłos kwiku, charczenia, wycia. A tłum kibicował, odsuwał się nagle, kiedy zwierzę się podrywało, i przybliżał, kiedy traciło siły.
– Między uszy mu przypierdol.
– Nie po nogach, wal z góry.
W którymś momencie koń z jękiem padł, już się nie poderwał, nie miał siły albo zamroczyły go celne uderzenia w głowę, charczał tylko, dusząc się, nie mogąc złapać tchu.
Przecież oni mogli go tak prać od godziny albo i dłużej. Parowało im z głów i z koszul, spoceni, nie przestawali bić, dopiero teraz – uwolnieni od strachu, że koń może któregoś dosięgnąć kopytem – poczuli przewagę; słabość zwierzęcia jeszcze bardziej ich rozjuszyła.
– O, zesrał się, patrzta, zesrał się – pokazywali sobie i rechotali. Skóra na jego grzbiecie musiała pęknąć, bo koń zaczął krwawić. Nie przestawali.
 
Nagle za moimi plecami rozległ się pisk i Pieguska rzuciła się na najbliższego oprawcę. Odtrącił ją, aż upadła na ziemię, ale pozbierała się szybko i natarła znowu.
– Weźta ją stąd, bo jeszcze ją zdzielę – zabrzmiało złowrogo. Podbiegłem, złapałem ją za ręce i wyciągnąłem na zewnątrz kręgu.
– Wiejcie stąd, ale już. Nazwożą głupków i plączą się po wsi.
Nie mogłem jej uspokoić, chciała wracać i bronić biednego zwierzęcia, rzucała się, gryzła mnie, próbowała się za wszelką cenę uwolnić, wyrwać, lecieć. Nie wiedziałem, że potrafi być aż tak zdesperowana, ledwie ją dowlokłem na nasz plac, całą drogę z nią walcząc.
– Czemu oni mu to robią, czemu mu to robią?
Co miałem jej odpowiedzieć? Musiałem być przy niej, dostała jakichś drgawek, długo nie mogła dojść do siebie. A kiedy było już jako tako, znów rozwrzeszczała się żałośnie, bo w całym tym zamieszaniu z dwóch jajek została tylko mazia. Po dobrym czasie wrócił Tosiek, podekscytowany, z rozpalonymi policzkami, i opowiedział nam, jak doszło do tej jatki. Otóż parę tygodni temu Kucała, jeden z gospodarzy, kupił od handlarzy młodego konia, bo wiosna szła i trzeba w pole, a zimą jego kobyła padła. Zapłacił podobno dużo, ale koń był młody i ładny. Mówili, że przed transakcją wlali zwierzęciu pół litra wódki do pyska i było spokojne i łagodne. Na drugi dzień, jak wytrzeźwiał, koń znaczy się, bo Kucała też był pijany, nie pozwolił już nikomu podejść do siebie, a o założeniu uprzęży nie było mowy.
 
– Był całkiem wściekły, prał kulasami tak, że porozwalał całą gródź – powtarzał Tosiek to, co udało mu się podsłuchać. Podobno próbowali wszystkiego i wreszcie ktoś wymyślił taki sposób. Mówili potem, że pomogło. Fakt, widzieliśmy później, jak Kucała jechał tym koniem. Gdy zwierzę zaczynało wariować, wystarczyło zadzwonić łańcuchem. Nie wiem, czy można było inaczej, ale żałowałem, że to widziałem, a Pieguska odchorowała to wydarzenie.

Zobacz także
Elżbieta Chowaniec
Kiedyś doszłam do wniosku, że nie lubię, gdy ktoś na ulicy błaga mnie o parę groszy. Odarty, brudny, zaniedbany – zapewne ma gorzej niż ja, ale bardzo tego nie lubię. Za rogiem czai się następny i jeszcze jeden. Mówi, że głodny, a gdy odejdę zabije swój głód kilkoma łykami sfermentowanych owoców, a przy okazji, powoli zabije też siebie. Po co mam w tym uczestniczyć? Odrzucają mnie twarze z przytwierdzonym, niechcianym uśmiechem. Usta, które wypowiadają kilka wyuczonych zdań i ręce, co potrząsają przed nosem puszką...
 
Fr. Justin
Czy pierwsi kuzyni mogą zawrzeć katolicki związek małżeński?
 
Marek Wójtowicz SJ
Święty Jan od Krzyża (1542-1591) należy do największych mistyków Kościoła. Jego dzieła napisane w modlitewnym zachwycie nad tajemnicą Boga nie przestają być na nowo odczytywane. W swojej ojczyźnie został uznany za jednego z głównych twórców literackiego języka hiszpańskiego. Jego poezja nasycona jest chrześcijańskim doświadczeniem, zaś proza jest pełna symbolicznych wyrażeń...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS