logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Mirosław Sośnicki
Wzgórze Pana Boga
Wydawnictwo MTM
 


ISBN 83-920077-0-0
format A5, 208 stron

Wydawnictwo MTM
58-321 Jugowice
ul.Górna 42 A
tel (074) 8453163
www.WydawnictwoMTM.com
e-mail: MTM@WydawnictwoMTM.com


 

część 6

Pokój był obskurny. Cztery byle jakie tapczaniki. Trzy byle jakie fotele i jedna rozklekotana szafa. Przed przyjazdem do Krakowa człowiek dzwonił do hotelu, który – według mapy – znajdował się blisko Rynku. Powiedziano mu, że w hotelu nie ma pokoi jednoosobowych, może zarezerwować pokój dwuosobowy, licząc na to, że będzie sam. Po przyjeździe okazało się, że na człowieka czeka pokój czteroosobowy. Na szczęście recepcjonistka dała słowo, że nikogo nie dokwateruje.
Przyjechał do Krakowa po to, aby spotkać się z profesorem. Dlatego tak ważny był ten pokój, aby można było bez przeszkód porozmawiać. Nie będą przecież prowadzić rozmowy o śmierci przy kawiarnianym stoliku. Musi być spokój. Człowiek liczył, że profesor powie mu, gdzie jest teraz Michał. Może nawet umożliwi mu rozmowę z Michałem.

Od ponad dwudziestu lat dobry znajomy, który zaprzyjaźnił się z profesorem, przywoził o nim nowe informacje. A to profesor był w Londynie, a to napisał książkę, ostatnio przez kilka miesięcy pomagał umierającym w przejściu na drugą stronę.
W zeszłym roku podczas festiwalu profesor pojawił się wśród zawodników. Nie ma tytułu arcymistrza czy mistrza międzynarodowego. Postawił na karierę naukową, nie na szachy. Mimo to gra z siłą dobrego kandydata, a więc takiego zawodnika, który sporo o szachach wie, sporo umie i gdy ma dobry dzień, może wygrać z najlepszymi.
Na zakończenie festiwalu profesor przyszedł i podziękował. A później powiedział:
– To nie jest przypadkowe spotkanie. Proszę mi wierzyć, tu nie ma żadnych przypadków. Dobry Bóg je zaplanował. A jak pan będzie, drogi panie, w Krakowie, to proszę koniecznie mnie odwiedzić.
Człowiek przypomniał sobie o profesorze, kiedy to kolejną  noc z rzędu przeżywał ostatnie sekundy życia Michała. Spadał razem z nim z dachu wieżowca i próbował odgadnąć ostatnie myśli syna. Czy Michał  żałował tego, co było przed nim: ślub, narodziny dziecka? Duma, jaką daje ojcostwo. Czy miał wtedy czas, aby o tym pomyśleć?

Podczas rozmyślań pojawiło się olśnienie, które kazało zadzwonić do profesora. Profesor przecież przeprowadzał umierających. Niech powie, gdzie jest teraz Michał. Idąc do telefonu, człowiek odruchowo spojrzał na zegarek. Było tuż przed północą.
– Nawet gdyby była trzecia nad ranem i tak bym zadzwonił – powiedział  do siebie. Słuchawkę podniósł profesor. Człowiek  wypalił prosto z mostu: – Umarł Michał, mój syn. Dzisiaj był jego pogrzeb. – Dodał po cichu: – Bardzo go kocham.               
– Niech się pan nie martwi. Pana syn miewa się znacznie lepiej niż my – odpowiedział z całym spokojem profesor.
Była to najlepsza wiadomość od kilku dni. Jeszcze chwila i człowiek byłby gotów całować słuchawkę telefonu.

Teraz, gdy siedzieli na wprost siebie, człowiek czekał z niecierpliwością, aż profesor skończy oglądać zdjęcia: Michał przy szachownicy podczas turnieju we Francji, Michał podczas mistrzostw Polski, Michał z Sebastianem na ramionach, Michał rozebrany do pasa, z łomem w ręku, podczas rozbiórki szopy na wsi.
Profesor miał okulary z bardzo grubymi szkłami. Brał zdjęcia do ręki, podnosił do góry i patrzył badawczo. 
– Wysportowany – powiedział profesor, wskazując na zdjęcie Michała z łomem. – Dobrze rozwinięta klatka, bicepsy. Raczej zawodnik sportów walki, a nie przedstawiciel królewskiej gry.
– Dużo trenował. Jak biegał, to kilka kilometrów. Jak pływał, to przez godzinę albo i dłużej...
– W jaki sposób umarł? –  zapytał profesor.
– Sam chciałbym wiedzieć. Początkowo policjanci i prokurator przyjęli, że to samobójstwo. Dla nich wszystko jest proste. Znaleziono ciało pod wieżowcem, więc samobójstwo. To jest po prostu do Michała niepodobne. Wczoraj raz jeszcze  widziałem się  z inspektorem, który prowadzi śledztwo. Powtórnie przesłuchano dziewczynę Michała. Ona wykluczyła samobójstwo. Chociażby dlatego, że Michał wierzył w Boga, że nie opuszczał niedzielnych mszy. Ci, którzy znali Michała, nie wierzą w samobójstwo. Mówię chaotycznie...
– Ależ, panie kolego, ja pana doskonale rozumiem. Wiem dobrze, co pan przeżywa. Współczuję z całego serca. Proszę  mówić.
– Na dwa tygodnie przed śmiercią Michał zaprowadził ją na dach tego wieżowca. Obchodziła urodziny. Wcześniej, w swoim pokoju, Michał wydał na jej cześć małe przyjęcie. Późnym wieczorem, kiedy odprowadzał ją do domu, zaproponował wejście na dach wieżowca. Dziewczyna się trochę bała. Ale kiedy Michał powiedział jej, że był tam wiele razy, poszła za nim.

Człowiek umilkł. Gdzieś zginęło mu jakieś słowo i nie mógł mówić dalej. Zaczął wpatrywać się w blat starej, poniszczonej ławy, jakby to słowo miało tam właśnie leżeć. Zza okna dobiegał hałas miasta. Człowiek podniósł głowę i zobaczył, że profesor z zainteresowaniem wpatruje się w pomarszczone drzwi szafy.
– Myślałem o tym przez całą drogę. Michał zamiast odprowadzić ją do domu proponuje wejście na dach wieżowca. Ona mogła pomyśleć, że to wygłup. Jeszcze nie wie, że to najpiękniejszy prezent urodzinowy. Ja, jego największy przyjaciel, ja, jego najlepszy pocieszyciel, nic o tym dachu nie wiedziałem. A Michał jej pokazał. Jej jedynej. Powiedział: „To jest moje miejsce. Tu przychodzę przed turniejami, tu podejmuję najważniejsze decyzje i tu odpoczywam. Popatrz, jak tu pięknie”. Dziewczyna zeznała, że oniemiała z wrażenia. Uśpione miasto zimową nocą u jej stóp. To z jednej strony. A z drugiej pasma wzgórz posypane lśniącym śniegiem.

– Ależ, panie kolego, jakbym tam był. Trzeba bardzo kochać, żeby...
– Tak, tak – przerwał człowiek – dla pana to oczywiste i dla mnie też. Michał podarował jej swoją największą tajemnicę. Dał jej w prezencie swoje święte miejsce. Kiedy czytałem zeznania, to jakbym tam był. Ona stała na środku tego dachu jak trusia i bała się poruszyć. Michał natomiast czuł się swobodnie. Spacerował, podchodził do krawędzi dachu. Patrzył w dół i wracał z powrotem na środek dachu. Czuł się jak u siebie. A teraz... Gdzie jest teraz Michał? – zapytał człowiek przez łzy.
– Wrócił do swojego prawdziwego ojca. Wrócił do swojego Ojca Niebieskiego. To, że pan był tutaj jego ziemskim ojcem, to wspaniale. Pan przyjechał tutaj po to, aby się dowiedzieć, kim my jesteśmy i dokąd zmierzamy. A odpowiedź jest prosta, odpowiedź jest panu znana. Tylko śmierć syna wybiła pana z orbity i nie może się pan w tym połapać. Drogi panie kolego, dziećmi bożymi jesteśmy. Dziećmi bożymi i niczym więcej. To panu mówi Jezus Chrystus. Najwyższy autorytet w tej dziedzinie i proszę mi wierzyć, panie kolego, nie znajdzie pan większego, ponieważ przez Chrystusa przemawia sam Bóg. Wszyscy jesteśmy braćmi. Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi i warto, żebyśmy raz na zawsze to zapamiętali.

Profesor zamilkł. Sięgnął po sok stojący na stoliku i wypił. Popatrzył na człowieka.  Zaczął mówić.
– A ja to, panie kolego, udowodniłem. Udowodniłem,  że wszyscy jesteśmy braćmi. Nauka potwierdziła słowa Chrystusa. To jest odkrycie na miarę epoki. Świat się zmaterializował i nie będziemy się teraz rozwodzili, dlaczego tak się stało. Jeszcze trochę i świat reklam będzie ważniejszy niż świat Boga. A ja mówię: stójcie, patrzcie. Tu są dowody. Człowiek człowiekowi bratem. Po cholerę wojny. Czy  pan wie, szanowny panie kolego, ile świat codziennie wydaje na zbrojenia tylko po to, żeby zabijać swoich braci? Czy to nie absurd, panie kolego?

– Absurd – przytaknął człowiek. Najmniej go w tej chwili obchodziło, ile świat wydaje na zbrojenia. Gdzie jest Michał? Czemu go nie ma tutaj i czemu już na samo wspomnienie o nim chce się płakać?
Człowiek zaczerpnął głęboko powietrza i powiedział:
– Czasami myślę, że gdybym ja, gdyby moje życie przebiegało inaczej, tak dużo mogłem zrobić dobrego, to wszystko mogło lepiej wyglądać, to wszystko...
– Zachowuje się pan jak przekupka. Można przez całe życie rozważać, co by było, gdyby było, ale gwarantuję panu, że nie po to Bóg dał panu rozum. Dla Boga nie ma przeszłości, przyszłości. Jest jedna wielka teraźniejszość. Dobrze to uchwycił jeden
z mistrzów buddyjskich. Stoi  wraz ze swoim długoletnim uczniem nad jeziorem. Gęsi podrywają się do lotu. „Gęsi odlatują” – mówi uczeń. A mistrz łapie go z całej siły za nos i pyta: „Dokąd odlatują?”. Uczeń doznaje oświecenia. Nagle pojął, że nie mają dokąd odlecieć. Czy pan to zrozumiał, panie kolego?
– Chyba nie – powiedział szczerze człowiek. –  Przez kilka lat interesowałem się buddyzmem zen. Dwa, trzy razy byłem na kilkudniowych medytacjach. Teraz się zastanawiam, czy nie wrócić do buddyzmu. Czasami się zdarzało, że Michał z  Elżbietą szli do kościoła, a ja siadałem przed ścianą i medytowałem. Próbowałem nauczyć Michała ćwiczeń koncentrujących, ale on podążał swoją ścieżką
– Napisałem kilka książek w których porównuję wielkie religie świata. Co one mówią? Bądź dobry! Mówią jeszcze jedno: złożysz sprawozdanie ze swojego życia, rozliczysz się z każdej godziny, z każdej minuty. A przecież życie jest takie proste: nie kradnij, nie zabijaj nie cudzołóż, kochaj bliźniego jak siebie samego.

Profesor zamyślił się. Po chwili zaczął mówić:
– Panu się teraz wydaje, że powinien nieustannie rozmyślać o synu. A ja panu mówię, niech pan to zostawi. To jest zamknięty rozdział. Stawiamy kropkę. Syn jest już u Boga, a teraz kolej na pana. Jest pan, szanowny panie kolego, przygotowany na spotkanie z Bogiem?
– Na śmierć? – zapytał  człowiek.
– A co to jest śmierć? To przesiadka z tramwaju do autobusu. To jest śmierć. Zwykła przesiadka, najzwyklejsza pod słońcem zmiana miejsca zamieszkania. Czy pan się z tym zgadza?
– Nie wiem – odpowiedział człowiek – jest mi zimno, chce mi się spać i nie chce mi się za bardzo żyć. Dzisiaj nawet przez chwilę myślałem, czy nie dać się zastrzelić. To wszystko dla mnie za ciężkie, za straszne.
– Ależ ja właśnie podaję panu rękę, żeby wyciągnąć pana z tej  dziury, żeby wydobyć pana z tej rozpaczy. A jeżeli już chce pan wspominać syna, to z radością, na wesoło, jakby pan opowiadał anegdoty o kimś, kto jest tu za ścianą, kto jest  teraz w innym pokoju, czy też najzwyczajniej w świecie przesiadł się z rozklekotanego tramwaju do komfortowego autobusu.

Człowiek westchnął.
– Nie wiem dlaczego, ale muszę to panu opowiedzieć. To zdarzenie przypomina mi się od kilku dni. Michał nie potrafił wtedy jeszcze dobrze chodzić. Miał rok i kilka miesięcy. Włożyłem go do łóżeczka i siedziałem w drugim pokoju  nad maszynopisem. Patrzę, drzwi się otwierają i wchodzi Michał. Taki mały pędrak w śpioszki ubrany. Pomyślałem sobie, że ze mną nie jest dobrze. Przemęczony jestem. Przecież włożyłem Michała do łóżeczka a on jest za mały, by z niego wyjść. Wziąłem go na ręce i zaniosłem ponownie do łóżeczka. On się grzecznie położył, nakryłem go kołderką i mówię: „Śpij, mały, bo tata ma dużo pracy”. Poszedłem do siebie, ledwo co zdążyłem usiąść, a tu drzwi się otwierają i Michał gramoli mi się na kolana. Znów kładę go do łóżeczka i mówię: „Pokaż, mały, jak to robisz”. A on podciąga się, nogi przez drabinkę przekłada  i spuszcza się powoli na dół. Nogami do podłogi nie dosięga, kilku centymetrów mu brakuje. Nie skacze jednak. Przechyla się odrobinę na bok i gdy stopy sięgają do podłogi, gdy ma już punkt podparcia, wtedy się wyprostowuje. Nigdy bym na to nie wpadł. Potrafił wyjść z tak wysokiego i tak dobrze zabezpieczonego łóżeczka. Strasznie dumny wtedy byłem.

– Świetnie, panie kolego, doskonale. Bardzo dobrze, że mi pan o tym opowiedział. My, żywi, teraz jesteśmy w tramwaju. Obijamy się na zakrętach, tłoczymy, pyskujemy, obgadujemy, a on już lepszym pojazdem podróżuje. Te wszystkie namiętności zostawił za sobą. Ale dosyć tego na dzisiaj. Pan jest zmęczony. Podróż i to, że tydzień temu zmarł pana syn. To wszystko jest w panu i to widać. Pan się zastanawiał, czy nie wrócić do zenu, czy nie zainteresować się buddyzmem. A ja panu mówię, kochajmy wiarę naszych ojców. Po co szukać czegoś, co jest nam obce kulturowo. Jakiego wspaniałego mamy Papieża, prawdziwy spadkobierca Jezusa Chrystusa. Nie znajdzie pan nic lepszego. A jeżeli pański syn był dobrym katolikiem, o czym jestem głęboko przekonany, to czegoż  szukać więcej. Jeżeli pana żona zadbała, aby wychować dzieci w duchu katolickim, jeżeli brała je za rękę i chodziła z nimi do kościoła, to teraz kolej na pana.

– Myślałem o buddyzmie, o energii, żeby medytować i przekazywać Michałowi energię, może jest mu tam bardziej potrzebna?
– Niech pan to pozostawi Bogu. Nie róbmy, szanowny panie kolego, czegoś, na czym się nie znamy lub o czym mamy mgliste pojęcie. Tego nam nie wolno czynić. Proszę, to dla pana. – Profesor sięgnął do aktówki i wyjął z niej małą czerwoną  książeczkę.
– W domu mam kilka książeczek do nabożeństwa – odpowiedział człowiek.
– Proszę mi wierzyć, szanowny panie kolego, nie ośmieliłbym się panu podarować książeczki do nabożeństwa. Chociaż, gdyby każdy z nas codziennie zajrzał tylko na chwilę do książeczki do nabożeństwa i odmówił z niej jedną modlitwę, to ten świat byłby po stokroć lepszy. Otrzymuje  pan wielkiego mistyka, jednego z większych, jaki zaistniał w Kościele katolickim, może nie tak wielkiego jak święty Jan od Krzyża czy też święta Teresa od Jezusa, ale gwarantuję panu, że Tomasz ŕ Kempis jest jednym z najlepszych przewodników do Jezusa Chrystusa.
Profesor wręczył człowiekowi tomik w czerwonej okładce. Człowiek wziął do ręki, otworzył nieśmiało.

– O czym my dzisiaj mówiliśmy, szanowny panie kolego?
O pana wspaniałym synu, który powrócił do Boga Ojca, o cierpieniu, o wierze, o Jezusie Chrystusie. Cóż nam pozostało  innego niż  świadome podążanie za Chrystusem? To nie jest proste. Niech pan tego nie myli z pobożnością na pokaz. Tutaj nie ma litości. Chrystus nie umarł za nas na niby. Cierpiał jak jasna cholera. Wie pan, jak w tamtych czasach biczowano? To nie przelewki. On  umarł za mnie,  za pana i za pana kochanego synka, który dzięki temu cierpieniu cieszy się miłością Boga. To trzeba poważnie traktować. Najpoważniej i najdosłowniej jak tylko można.


Zobacz także
Mirosław Rucki
'Pojawiła się plamka światłoczuła, która pozwalała prymitywnemu strunowcowi pełznąć w kierunku światła'. Chciałbym to zobaczyć. Samoczynne „pojawienie się plamki światłoczułej” musiałoby być cudem, chyba że nastąpiło w wyniku Aktu Stworzenia. Nie uważamy bowiem za cud tego, że inżynierowie stworzyli kamery cyfrowe. Prawdziwym cudem byłoby, gdyby powstały one same, bez udziału inżynierów...
 
ks. Mariusz Sztaba

Wydaje się, że we współczesnym dyskursie edukacyjnym, nie ma miejsca dla propozycji wychowania chrześcijańskiego. A jeżeli wspomina się o niej, to na zasadzie czegoś historycznego albo konfesyjnego, przez co ograniczonego do określonej grupy i miejsca. Na tej podstawie ukazuje się wychowanie chrześcijańskie jako coś archaicznego mało znaczącego we współczesnym dyskursie nad wychowaniem

 
Krystyna Litwin
Ochrona środowiska życia człowieka stanowi doniosły problem teologiczno-moralny w nauce społecznej Kościoła katolickiego. W 1972 r. Stolica Apostolska przygotowała na sztokholmską konferencję ONZ, poświęconą ekologii, dokument dotyczący ochrony środowiska, w którym zwraca się uwagę, że "życie i dobrobyt człowieka zależy od jego środowiska naturalnego"...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS