logo
Środa, 08 maja 2024 r.
imieniny:
Kornela, Lizy, Stanisława – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Maria Kwiecień
Adopcja, temat bez tajemnic
Wyd Marianow
 


ISBN 83-7119-466-8
Format 110x180 mm
stron 288
Wydanie 1, Warszawa, lipiec 2004


 

Rodzice (cz.2)

RODZICE MADZI:
Pragniemy podzielić się naszą radością, jaką dają adopcja niepełnosprawnego dziecka i opieka rodzicielska nad nim. Od wielu lat moim szczerym pragnieniem było adoptować dziecko. Nie dlatego, że nie mogłam go urodzić (już mieliśmy córeczkę), ale dlatego, by dać mu ciepło i miłość, jakie panowały w naszej rodzinie. Kiedy podjęliśmy decyzję o przyjęciu dziecka, byliśmy z mężem zgodni, że bierzemy pierwsze dziecko gotowe do adopcji bez względu na to, czy zdrowe, czy chore. Wiedzieliśmy, że chcemy mu dać siebie, naszą miłość, ciepło i dom, w którym będzie się ono czuło kochane i bezpieczne. Bardzo mocno odczuwaliśmy pomoc Boga, to On nas przygotował do tej ważnej decyzji. Także nasza córka z mężem wspierali nas swoją aprobatą. I tak trafiliśmy do Domu Dziecka w Warszawie.

Przyjęto nas tam bardzo serdecznie, a dzieci przylepiły się do nas jak pszczoły do miodu. Wisiały na mężu jak na choince, a ja usiadłam na dywanie, bo nie mogłam ustać i utrzymać ich tylu. Potem trafiliśmy do Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego na ul. Grochowskiej. Długo można by opowiadać o przyjaznym przyjęciu, o mądrości i wielkim sercu pracowników Ośrodka, o ich trosce o dobro dziecka. Pani Maria Bramska od pierwszych chwil była dla nas jak matka, zatroskana i pełna oddania w swej posłudze. Do dnia dzisiejszego korzystamy z porad i duchowego wsparcia pracowników Ośrodka.

W Domu Dziecka czekała na nas Madzia, która bardzo pragnęła mieć rodzinę. Inne dzieci jeździły na wakacje, na święta do cioci i wujka, a jej nikt nie chciał zabrać. Kiedy dowiedziała się, że jest rodzina, która chce otworzyć dla niej swój dom, całą noc nie spała, a od rana czekała na nas na korytarzu. Nie chciała jeść - po prostu stała i czekała, a czekała długo, ponieważ popsuł się nam samochód i z dużym opóźnieniem dotarliśmy na miejsce. Spotkania z Madzią nigdy nie zapomnę. Na korytarzu, w popielatym dresie z garnuszkiem w ręku, oparta o ścianę stała dziewczynka. Serce powiedziało mi, że to Madzia, a gdy nazwałam ją po imieniu, jej buzia stała się promienna, a oczy tak szczęśliwe, jakby mówiły: wreszcie przyjechali rodzice. W tym momencie Madzia była już nasza, przylgnęła do nas całym sercem, a my kochaliśmy ją jakby zawsze była naszym dzieckiem. Taka miłość może pochodzić tylko od Boga i wierzymy głęboko, że w Jego planach byliśmy przeznaczeni na rodziców dla Madzi.

Nasza córka jest chora na dziecięce porażenie mózgowe. W chwili adopcji miała prawie 7 lat. Zaczynaliśmy zupełnie nowy okres życia. Wchodziliśmy w rzeczy dla nas nowe, nieznane, ale nie było w nas strachu czy niechęci - przeciwnie, był w nas zapał i pragnienie pomocy naszej córce.

Madzia słabo chodziła, właściwie nie potrafiła nic sama zrobić, ciągle poważnie chorowała z powodu braku odporności. Równolegle z leczeniem trzeba było rozpocząć naukę i wprowadzać rehabilitację, przed którą bardzo się broniła. Płakała, nie chciała sama ćwiczyć, trzeba było wiele zaparcia i konsekwencji, aby osiągnąć efekty. Najbardziej polubiła pływanie (na basenie wygrywa nawet ze zdrowymi rówieśnikami!) i hipoterapię (na końskim grzbiecie wyprawia prawdziwe ewolucje akrobatyczne, budząc podziw rehabilitantów hipoterapii).

Żeby wypracować utrzymanie równowagi, mąż godzinami prowadzał Madzię po krawężnikach, murkach itp. Nieraz płakała, bo wolałaby robić coś innego, np. jeździć na rowerze, czego nie może nauczyć się do dzisiaj, pomimo wysiłków. Ale tyle razy doświadczyliśmy, że upór i cierpliwość dają owoce. Madzia miała (i ma do dzisiaj) ogromne trudności manualne. Ciągła terapia w domu i szkole sprawia, że sama rysuje, maluje, wycina, układa. Kiedyś było to niemożliwe bez naszej pomocy. Dziś jej rysunki często są na wystawie (pani bierze pod uwagę jej możliwości i często ją nagradza).

Nauka Madzi to osobna historia. Decyzją pani pedagog z Warszawy córka nadawała się do szkoły specjalnej. Robiliśmy wszystko, by poszła do normalnej. Jej inteligencja, mądrość i ambicja na to zasługiwały. Dlatego załatwiliśmy nauczanie domowe ze szkoły, w której są klasy integracyjne. Madzia nic nie umiała, nawet kolorowanie sprawiało jej trudności. Trzeba było od kreseczki, której uczyła się bardzo długo, przez laseczkę dojść do kółeczka. Nie miała pamięci wzrokowej, wszystkie czynności związane z pisaniem brała na słuch, do czego doszłam dopiero po długim czasie. Trzeba było każdą czynność głośno i wolno akcentować, wtedy pisała litery i cyfry. Ile wysiłku i cierpliwości trzeba było mieć, wie tylko Bóg. To On pomagał, dawał wytchnienie i nadzieję, że warto. I warto było, bo po półrocznym nauczaniu domowym nasza córka poszła do szkoły (do klasy integracyjnej) i po 3 miesiącach napisała swój pierwszy list. Adresowany był do siostry Ireny z Domu Dziecka. Siostra płakała, czytając go, a na drugi dzień poszła z nim do tej pani pedagog, która chciała skazać Madzię na szkołę specjalną. Oczywiście nie chciała wierzyć, że list ten pisała nasza córka.

Teraz ma tylko trudności z matematyką, ostatnio szczególnie z geometrią (trudności z rysowaniem figur), reszta przedmiotów nie sprawia problemów, bardzo ładnie opowiada, bierze udział w różnych szkolnych olimpiadach i konkursach. Pięknie śpiewa, ma dużą skalę głosu i nie ma dla niej trudnych piosenek. Wiele razy wygrywała różne festiwale, a nagrody i puchary zdobią teraz jej pokój.

Te wszystkie sukcesy są ważne, ale najważniejsze są małe zwycięstwa codzienne. Pamiętamy, jaka była radość, gdy po wielu miesiącach nauki sznurowania butów wreszcie się udało. Ile satysfakcji i dumy z otworzenia kluczem drzwi - wreszcie udało się włożyć prawidłowo klucz w dziurkę i odpowiednio przekręcić. Udało się włożyć prawy but na prawą nogę, samodzielnie się ubrać, mając ubranie wywinięte na właściwą stronę. Kiedyś to wszystko było niemożliwe. Ale po to są lata, dni, godziny. Na wszystko dany jest czas, każdemu inny. Jeden uczy się szybciej, drugi wolniej, najważniejsze to pragnąć czegoś z całej mocy. A jeśli coś się nie uda - umieć to też zaakceptować. Tak to rozumie Madzia.

Bo Madzia ma w sobie wiele mądrości, tylko trzeba to dostrzec i uczyć się od niej żyć i kochać. Słowo w Biblii mówi, że Pan Bóg oddaje sto za jeden. Widzimy to w naszym życiu. Sto - to setki razy wypowiedziane słowa: "mamo, tato, jak ja was kocham", to pocałunki składane na twarzy, rękach, nogach, włosach, to uśmiech, to radość z każdej chwili spędzonej razem z nami.

Ciągle wracamy myślą do świąt Bożego Narodzenia, które Madzia pierwszy raz spędzała z nami. To były jej pierwsze prawdziwe święta, jej narodziny do nowego życia z mamą, tatą, kochającą siostrą, szwagrem i całą dużą rodziną. Wszystkim się zachwycała, wszystko było najpiękniejsze, najsmaczniejsze. Jeszcze dziś widzę jej szczęśliwe i pełne łez radości oczy, kiedy mąż rozdawał prezenty spod choinki. To były jej pierwsze prezenty. I jeszcze nagroda i dyplom w drugi dzień świąt od księdza proboszcza za gorliwy udział we wszystkich roratach. Codziennie rano chodziliśmy na roraty z lampionami bez względu na pogodę. I tak jest w każdym adwencie.

Nasz dom wypełniony jest śpiewem Madzi. Śpiewa przy odrabianiu lekcji, w zabawie, kąpieli. Jest dzieckiem pogodnym, ambitnym i bardzo wrażliwym na krzywdę drugiego człowieka, zawsze staje w obronie słabszego i pokrzywdzonego. Dlatego ma wielu ludzi jej przyjaznych, a tych, którzy jej źle czynią, zawsze usprawiedliwia. Bo Madzia kocha Boga i widać to na każdym kroku. Często na wywiadówkach pani stawia Madzię za wzór przyjaźni i koleżeństwa. Jestem wtedy bardzo dumna z naszej córki.

Jednocześnie trzeba powiedzieć, że ma jeszcze wiele ran i blokad, które przeszkadzają jej prawidłowo funkcjonować i akceptować samą siebie, szczególnie teraz, gdy dorasta - wkrótce skończy 16 lat - i coraz lepiej zdaje sobie sprawę ze swoich niemocy i swojej zależności od drugiej osoby. Staramy się we wszystkim być razem z nią, ale nie zawsze na to się zgadza. Szanujemy jej uczucia i pozwalamy uczyć się na błędach. Mamy przy tym świadomość, że nasza córka wielu rzeczy nigdy nie zrobi samodzielnie. Dlatego zawsze jesteśmy w pogotowiu i sprawujemy nad wszystkim dyskretną kontrolę, nie zabierając jej wolności.

Zawsze pomagali nam i pomagają życzliwi ludzie, np. pan doktor, który z całym oddaniem robi wszystko, co w jego mocy, żeby Madzia była zdrowa, i w dodatku nie chce za to ani grosza. Ale byli i tacy, którzy pukali się w czoło: po co wam teraz dziecko, i to w dodatku chore, kiedy mogliście mieć "święty spokój"? My natomiast wiedzieliśmy, że Madzia to dar od Boga i że właśnie w jej wychowywaniu odnajdziemy "święty spokój". Zresztą teraz wszyscy sceptycy patrzą na naszą córkę z podziwem, zachwycają się jej postępami, jakby nie pamiętali, co wygadywali. A my odkryliśmy wielką prawdę, że nie trzeba nikogo namawiać, przekonywać, zachęcać, trzeba pokazać własnym życiem, że można, że warto, że takie życie ma głęboki sens. A wtedy może inni wybiorą tę drogę? Wielką radość sprawiła nam decyzja mojego brata i jego żony, którzy po 13 latach małżeństwa nie mieli jeszcze dzieci i postanowili zaadoptować trzyletnią dziewczynkę. Ale przedtem uważnie nas obserwowali przez blisko rok.

Jesteśmy również adopcyjnymi dziadkami, gdyż widocznie spodobało się Panu Bogu powierzać naszej rodzinie dzieci niechciane przez innych. Długo nasza córka i jej mąż czekali na ten skarb, jakim dla rodziców jest dziecko. Kiedy pewnego dnia podzielili się z nami informacją o podjętej decyzji o adopcji, zobaczyliśmy jak na dłoni te lata, w których Pan przygotowywał ich do tego zadania. Jaki był delikatny i pomału wprowadzał nasze dzieci w pełnienie Jego woli. Obydwoje zapragnęli dać dziecku siebie, swoją miłość i wszystko, co mają. Przygotowywali się do tej chwili z zapałem młodych serc, remontując mieszkanie, kupując potrzebne rzeczy. Przygotowywali się także duchowo, biorąc udział w rekolekcjach, spotkaniach wspólnotowych, modlitwach. Są dobrymi rodzicami. Madzia bardzo ich kocha, a dla trzyletniej Wiktorii jest czułą i oddaną ciocią.

 

MAMA MAGDY:
Zgłaszając się do Ośrodka, chcieliśmy adoptować dziecko zupełnie zdrowe. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że moglibyśmy wziąć dziecko chore na jakiekolwiek choroby. Chcieliśmy mieć dziecko bez żadnych problemów zdrowotnych, jak najmniejsze, noworodka.

Magda została nam przedstawiona jako zupełnie zdrowy, pięciotygodniowy niemowlak. Za tydzień miała się zakończyć regulacja jej sytuacji prawnej i wtedy mieliśmy już wziąć ją do domu. Zaczęliśmy do niej chodzić, żeby wzajemnie się poznawać, nauczyć się przewijania, mycia, karmienia, mierzenia temperatury, a także noszenia, przytulania, chodzenia na spacerki. Najciekawsze, że bardzo szybko zaczęła rozpoznawać nasze głosy. Gdy płakała i usłyszała nasz głos, przestawała płakać, słuchała i rozglądała się. Zauważyliśmy, jak ważne są dla niej nasze odwiedziny. Gdy się ją ponosiło na rękach, mówiło do niej, robiła się nagle inna, przestawała płakać, przytulała się, miała lepszy apetyt.

Pokochaliśmy ją i bardzo się do niej przyzwyczailiśmy. Po uregulowaniu sytuacji prawnej pojechaliśmy z ubrankami, żeby naszą córeczkę zabrać do domu. Wtedy okazało się, że ma początek zapalenia oskrzeli, musi więc jeszcze kilka dni pobyć w szpitalu. W ciągu następnych dni rozpoznano anemię, podawano krew i antybiotyki. Stan zdrowia Magdy zamiast się poprawiać, zaczął się pogarszać. Na jej skórze pojawiły się swędzące krostki. Początkowo podejrzewano alergię, ostatecznie rozpoznano świerzb (matka po urodzeniu, zabrała dziecko do domu, a po tygodniu oddała do szpitala zakażone świerzbem). Dziecko było bardzo niespokojne, głośno krzyczało. Pod koniec drugiego miesiąca życia zauważono objawy neurologiczne - brak odruchów i wzmożone napięcie mięśni po lewej stronie. Zaczęto diagnozować, rozpoznano mózgowe porażenie dziecięce. Rozpoczęto ćwiczenia rehabilitacyjne.
Ośrodek poinformował nas, że możemy zmienić naszą decyzję i poczekać na zdrowe dziecko.

Przeżyliśmy bardzo ciężkie 3-4 dni. Czytaliśmy książki o tej chorobie, telefonowaliśmy do wszystkich znajomych lekarzy, pytaliśmy ich o porażenie mózgowe, o istotę tej choroby, o jej skutki. Stanęliśmy przed wyborem: Magda lub inne dziecko. Najbliższa rodzina radziła, żeby się dobrze zastanowić, czy damy radę z chorym dzieckiem, ale myśmy już ją kochali i ona przyzwyczaiła się do nas. Postanowiliśmy ją wziąć ze wszystkimi konsekwencjami.

Gdy miała 2,5 miesiąca, udało nam się wreszcie zabrać dziecko do domu pod warunkiem kontynuowania rehabilitacji ruchowej i zgłaszania się na wizyty kontrolne do neurologa. Rehabilitacja ruchowa polegała na tym, że raz w miesiącu uczono nas przez 45 minut kolejnych ćwiczeń, które później musieliśmy cały miesiąc wykonywać z dzieckiem 3 razy dziennie po 20 minut. Później udało nam się dostać do Ośrodka Rehabilitacji w Powsinie i tam częściej zmieniano układy ćwiczeń. Przez ponad 7 miesięcy chodziliśmy na wizyty raz w tygodniu, teraz już znacznie rzadziej, co 2-3 miesiące.

Okazało się, że nie było to porażenie mózgowe, lecz początki choroby sierocej pod postacią zwiększonego napięcia mięśniowego - rozpoznano to w Powsinie. Był tam rehabilitowany chłopiec, także adoptowany w trzecim miesiącu życia z podobnymi objawami, z rozpoznaniem choroby sierocej.
Oprócz ćwiczeń trzeba było Magdzie dawać miłość, bardzo dużo miłości, przebywać z nią stale i wtedy napięcie zaczęło ustępować, robiła się spokojniejsza, pogodna i radosna. Domagała się miłości. Otrzymując w tak dużych dawkach to, co było jej najbardziej potrzebne, rozwijała się świetnie, wszędzie jej było pełno. Sama się leczyła, otrzymując miłość.

Na kilka dni przed pierwszymi urodzinami zaczęła samodzielnie chodzić. Jest bardzo sprawna ruchowo, robi rzeczy, które są normą dla dzieci o 2 miesiące starszych od niej. Dzięki rehabilitacji przyspieszył się jej rozwój ruchowy. Pozostaje jeszcze pod opieką ośrodka w Powsinie. Są tam prowadzone rutynowe, kontrolne badania do ukończenia 2 roku życia, nawet gdy już nie obserwuje się żadnych odchyleń od normy.

Z powodu świerzbu musieliśmy leczyć Madzię u dermatologa, trwało to pół roku. Sami też musieliśmy uważać, bo jest to bardzo zakaźna choroba.
Porażenie mózgowe nie jest wyrokiem na dziecko, nie oznacza, że dziecko nigdy nie będzie mówiło, chodziło. Choroba ta wcześnie wykryta jest bardzo często wyleczalna. Niemowlęta 3-4-miesięczne nawet do pierwszego roku życia mają szansę na pełne wyleczenie, nie są dziećmi przewlekle chorymi. Trafiliśmy na bardzo miłą panią doktor, która powiedziała nam, że mózgowego porażenia dziecięcego tak naprawdę nie można rozpoznać w pierwszym roku życia. Obecnie jest wiele ośrodków, które nieodpłatnie przyjmują dzieci z wadami neurologicznymi. W razie podejrzeń należy się tam jak najszybciej zgłosić. Dzięki rehabilitacji często wszystko da się wyrównać. Im wcześniejsze zgłoszenie, tym większa szansa na wyleczenie.
Gdybyśmy teraz mieli wziąć drugie dziecko i byłoby to dziecko z porażeniem mózgowym, to byśmy je z pewnością przyjęli, u nas miałoby szansę wyjść z tego.

 

MAMA MARTY:
Martusię zobaczyliśmy po raz pierwszy dokładnie 9 miesięcy od dnia kwalifikacji. A miało to miejsce w kilkanaście dni po powrocie z Medjugorie (wyjazd do Medjugorie ofiarowaliśmy w intencji dziecka, które Pan Bóg przygotował dla nas).
Po pierwszej godzinie przebywania z Martą mieliśmy wrażenie, że jest z nami od zawsze. O takim odczuciu mówili nam rodzice adopcyjni, ale trudno nam było w to uwierzyć. Bardzo ważne dla nas było, żeby mieć pewność, że to jest to jedyne dziecko, którym Pan Bóg nas obdarował. I ta pewność, że jest to całkowicie zgodne z wolą Bożą, pozostała.

Mąż jest bardzo dumny z córeczki i cały w nią zapatrzony. Moje marzenia, że będzie dobrym ojcem, spełniły się. Natomiast moje obawy, czy sprostam roli matki, nie sprawdziły się. Jestem szczęśliwą matką i jeszcze szczęśliwszą żoną. Marta wniosła wiele ciepła do całej naszej rodziny i jest przez wszystkich kochana. Daje nam więcej, niż my jesteśmy w stanie jej dać. Obecnie oczekujemy na nasze drugie adoptowane dziecko.
Nasuwają mi się słowa psalmu, które najbardziej oddają to, czego doświadczyliśmy w czasie oczekiwania na adopcję Marty, oraz to, czego nieustannie doświadczamy: "Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu, On sam będzie działał".


Zobacz także
Starość jest obecnie modna. Dużo się o niej mówi, pisze, dyskutuje. Jest to temat powszechny w debacie publicznej, podejmowany w publikacjach naukowych, stanowi pole zainteresowania polityków, instytucji państwowych, dziennikarzy. Jednocześnie coraz częściej zauważamy zjawisko zachłyśnięcia się młodością, coraz śmielej możemy mówić o kulcie młodości, obowiązku jej uwypuklania we wszystkich formach komunikacji społecznej. 
 
ks. Stanisław Łucarz SJ
Istotą krzyża jest to, że doświadcza się w nim skrajnej słabości człowieka i jednocześnie nieobecności Boga. Jest to sama esencja cierpienia. Przed Jezusem najlepiej wyraża to Psalm 22, który jest niejako scenariuszem krzyża. Oczywiście jest w Starym Testamencie wiele innych miejsc i fragmentów, w których znajdujemy mniej czy bardziej wyraźny opis tego egzystencjalnego doświadczenia, cechującego się skrajnym rozdarciem i wymagającego zarazem niezwykłego napięcia wiary.
 
Danuta Piekarz, ks. Józef Tarnawski SP

Młody człowiek żyje przecież w rodzinie. Może – i dla swego dobra powinien – zastanawiać się, jak będzie wyglądała jego rodzina. Jeśli żyje w rodzinie przeżywającej bolesne nieraz konflikty, to powinien z tego wyciągnąć wnioski dla swojego życia. Jeśli żyje w rodzinie pełnej pokoju i radości, to niech tak pracuje nad sobą, by taką też była jego rodzina. Może on nie mieć pojęcia, kim będzie ten czy ta, kto stanie się towarzyszem, czy towarzyszką życia.

 

Z Karolem Meisnerem OSB rozmawiają Danuta Piekarz i ks. Józef Tarnawski SP

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS